Rozdział 21 Zakazany Las

Był dziewiętnasty październik. Czwórka gryfonów szła właśnie przez błonia, zmierzając do chatki gajowego. Nie byli radośni jak zawsze, wręcz przeciwnie, wyglądali na zmartwionych. Nie ma się co dziwić, w końcu Prorok donosi o coraz to nowszych zaginięciach. Dziwnym trafem giną tylko mugolaki, mugole i charłaki... To zdecydowanie nie zwiastowało niczego dobrego. 

- Myślicie, że to niedługo się skończy? - zapytała niepewnie Ginny.

- Wątpię, że sobie tak po prostu odpuszczą. - mruknął posępnie Harry.

- Ale po co oni to właściwie robią? - spytał Ron i chwycił swoją dziewczynę za rękę.

- A czy oni muszą mieć jakiś powód? Oni to robią dla zabawy, przy okazji pozbywają się takich osób jak ja. - odpowiedziała mu Hermiona, po czym zatrzymała się gwałtownie. To Ron pociągnął ją za rękę, sprawiając, że nie mogła pójść dalej. Harry i Ginny również się zatrzymali i patrzyli na to co zrobi rudowłosy.

- Nigdy więcej tak nie mów. Nigdy. - powiedział stanowczo. Hermiona spojrzała na niego zdziwiona, ale po chwili postanowiła się odezwać.

- Ale ja powiedziałam prawdę, Ron. Oni chcą się pozbyć takich jak ja. Może to lepiej...

- Czy ty siebie słyszysz?! Co ty wygadujesz?! - wrzasnął tak głośno, że szatynka odskoczyła do tyłu. 

- Ale ja tu po prostu nie pasuje, Ron. Zrozum to.

- Nie zrozumiem. Jesteś świetna, znasz więcej zaklęć niż nie jeden czarodziej z krwi i kości. Spójrz na takiego Goyla... To idiota, a przecież jest czystokrwisty. To, że jesteś tutaj, w Hogwarcie, jest największym dowodem na to, że pasujesz tu idealnie. Śmierciożercy to bezduszne istoty, nie powinno się ich nawet określać jako czarodziei. To matoły, myślące, że jak wybiją mugoli i mugolaków to zbawią świat. Są okrutni... - powiedział Ron, a dziewczyna patrzyła na niego nie wiedząc co powiedzieć. Harry i Ginny wyglądali podobnie, mimo ich zapewnień, dalej są rzeczy, które potrafią ich zadziwić. 

- Ale... - wyjąkała Hermiona.

- Nie ma żadnych "ale". - powiedział ostro rudowłosy chłopak, tym samym kończąc tą nieprzyjemną wymianę zdań. Potem chwycił za rękę swoją oniemiałą dziewczynę i po prostu ruszył dalej. Harry i Ginny podążali za nimi, rozmawiając cicho, o tym co przed chwilą usłyszeli.

- Ja nie wierze, że to jest mój brat.-  szepnęła rudowłosa.

- A ja, że to mój przyjaciel. - mruknął okularnik. 

- Mam pewne podejrzenie. Może ten krukon, z którym się bił przywalił mu tak mocno, że coś mu zaszkodziło. - powiedziała, a na jej twarzy pojawił się uśmiech.

- Bardzo ciekawa teoria, ale wydaje mi się, że Ron po prostu dorósł. 

- Ron? Dorósł? To chyba jakiś żart. - prychnęła.

- Chyba jednak nie. On się naprawdę zmienił, Ginny. 

- Może i stał się bardziej odpowiedzialny i opiekuńczy, ale czy to znaczy, że się zmienił? - zapytała.

- Myślę, że sama odpowiedziałaś sobie na te pytanie. - mruknął do niej w odpowiedzi i objął ją ramieniem.

Resztę drogi przebyli w całkowitym milczeniu. Po około pięciu minutach doszli do chatki gajowego. Harry ostrożnie zapukał do drzwi, które otworzył im Hagrid we własnej osobie. Wyglądał na zmartwionego, ale starał się, by tego nie zauważyli.

- Cholibka, wchodźcie dzieciaki! Tak dawno was nie widziałem. Chcecie coś do picia?

- Tak, dzięki, Hagridzie. - odparła Hermiona i usiadła na jedno z krzeseł stojących przy stole.

- Co tam u was? - zapytał i spojrzał na Harrego, jednocześnie wstawiając wodę na herbatę.

- Jakoś leci. - mruknął.- Dużo lekcji i jeszcze więcej zadań.

- Coś cię trapi, chłopie?

- Tak i nie. - powiedział i zerknął na Hermionę, gdy ta kiwnęła głową na znak, że może powiedzieć Hagridowi, o co chodzi, kontynuował. - Chodzi o śmierciożerców. Ostatnio znów dają o sobie znak, te porwania... To nie daje nam spokoju.

- Cholibka, wiedziałem, że tak będzie. Ty zawsze martwisz się takimi rzeczami, Harry.

- A jak mam się nimi nie martwić?! - chłopak wyglądał na naprawdę wzburzonego.

- Nie, to nie tak, Harry. Nie odbieraj tego źle, po prostu stwierdziłem, że mogłem się domyślić, o co chodzi, bo ty zawsze się przejmujesz takimi rzeczami. - powiedział, a okularnik trochę się uspokoił.

- A ty co o tym uważasz, Hagridzie? - zapytała Ginny.

- Ja myślę, że oni nie robią tego tak po prostu. Oni mają jakiś cel...

- Tak, ich celem jest wyłapanie takich osób jak ja. - mruknęła pod nosem Hermiona. Na jej nieszczęście, Ron też to usłyszał.

- Już to przerabialiśmy, Hermiono. Mam ci to powtórzyć jeszcze raz? - zapytał, a w jego mina mówiła, że jest poirytowany.

- Nie, nie trzeba. - westchnęła i przytuliła się do niego.

- Mam nadzieję. - odparł i zwrócił się do Hagrida. - Mówiłeś o jakimś celu... Jak uważasz, co jest ich celem?

- Gdybym ja to, cholibka, wiedział.

- Może porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym? - wtrąciła nieśmiało Ginny i zaczęła mówić o tym, co robią na treningach quidditcha. 

- W tym roku na pewno puchar będzie wasz. - powiedziała Hermiona, która wydawała się być bardzo zadowolona z szybkiej zmiany tematu.

- Tak, graliście rewelacyjnie. - odpowiedział z uśmiechem Hagrid.

- W końcu mamy najlepszego kapitana. - stwierdziła Ginny i cmoknęła Harrego w policzek.

- Za rok będzie lepszy. - odrzekł chłopak, a reszta spojrzała na niego, zapewne nie wiedząc, o co mu chodzi.

- A kto będzie kapitanem za rok? - spytała rudowłosa, siląc się na obojętność.

- No jak to kto, głuptasie. Przecież wiadomo, że to ty nim zostaniesz!

- Mhm... I co jeszcze? - zapytała sarkastycznie, chociaż widać było te radosne iskierki w jej oczach. 

- Harry ma rację, Ginny. Wątpię w to, by ktoś inny zajął jego miejsce. Ty jesteś naprawdę dobra. - przyznał niechętnie Ron, a dziewczyna prawie spadła z krzesła na to wyznanie.

- Czy ty właśnie przyznałeś, że dobrze gram? - wydukała i zwróciła się w stronę Harrego. - Mówiłam ci, że z nim jest coś nie tak.

- Słyszałem to! - warknął.

- To się ciesz, bo to znaczy, że jeszcze nie ogłuchłeś. - mruknęła Ginny i posłała swojemu bratu ogromny uśmiech.

- I co się tak szczerzysz? - odparł i również uśmiechnął się do niej, dodając. - Tylko żartowałem z tym quidditchem.

- O wrócił mój brat! - zawołała i wszyscy wybuchnęli śmiechem.

Resztę czasu spędzili w wesołej atmosferze, popijając herbatkę. Dopiero wieczorem ruszyli do zamku, by zdążyć na kolację. W drodze powrotnej byli uśmiechnięci, chyba pierwszy raz od tygodnia. Niestety, uśmiech ten znikł tak szybko jak się pojawił. Siadając w Wielkiej Sali przyleciały sowy, niosąc najnowszy numer Proroka Wieczornego. Hermiona pospiesznie zapłaciła sowie i chwyciła gazetę.

- Coś nowego? - spytał Ron, mimo iż wyglądał na spokojnego, w jego głosie było słychać nutkę paniki.

- Mmm... Włamanie do domu jakiś czarodziejów, nowa książka Skeeter, ciekawe kogo teraz obsmarowała, wywiad z jakimś uzdrowicielem i... - Hermiona przerwała czytanie, wydając z siebie zduszony okrzyk.

- Co!? - wykrzyknęli równocześnie. 

- T-to... - wyjąkała dziewczyna i podała im gazetę. 

Mroczny znak nad Ministerstwem Magii!

Wczoraj wieczorem, nad Ministerstwem Magii pojawił się mroczny znak! Jak się okazało, w Ministerstwie było zaledwie kilka osób, w tym trzy pracujące w Departamencie Tajemnic. To one były celem ataku. Dwie z tych osób były czarodziejami czystej krwi, więc atak ten miał inne podłoże, niż pojmanie mugolaków. W całym zamachu zginęły cztery osoby, konkretniej dwóch aurorów oraz dwie z trzech osób z Departamentu Tajemnic. Osoby, które przeprowadziły atak, zostały już złapane. Jak się okazało, byli pod działaniem zaklęcia Imperius, ale nie byli śmierciożercami. Zostały one również uniewinnione, obecnie znajdują się w szpitalu Świętego Munga. 

Zapadła cisza. Harry, Ginny, Hermiona i Ron patrzyli przed siebie, a w głowie kłębiło im się mnóstwo myśli. Nikt nie odezwał się do końca kolacji, całą drogę do pokoju wspólnego również przebyli w milczeniu. Dopiero, gdy zajęli miejsce na kanapie przed kominkiem, Harry postanowił przerwać tę niezręczną ciszę.

- Jak myślicie, o co im chodziło?

- Zapewne się tego nie dowiemy, ale możemy podejrzewać. Pracowali w Departamencie Tajemnic, więc musieli wiedzieć coś bardzo ważnego... - westchnęła Hermiona.

- A po co wykorzystali tych ludzi? Nie mogli sami tego załatwić? - zapytał Ron, a Hermiona pokręciła głową z niedowierzaniem.

- Jesteś takim idiotom czy udajesz? To przecież oczywiste, że nie mogli sami wejść do Ministerstwa, są poszukiwani! Jak daliby się złapać mieliby przechlapane! Nie są na tyle głupi. - odpowiedziała Ginny.

- Mnie bardziej zastanawia, dlaczego nikt nie zareagował, na to że ktoś użył zaklęć niewybaczalnych. - stwierdziła szatynka.

- To jest dobre pytanie. - mruknął Harry, ściskając w dłoni dzisiejszą gazetę. 

*****

(perspektywa Harrego)

Byłem w Zakazanym Lesie, otoczony przez ludzi w czarnych szatach. Śmierciożercy. Nie wiedziałem co tu robię, ale to nie było ważne, nie w tym momencie. Teraz ważne było tylko to, że jeden z śmierciożerców trzymał ledwo żywą Ginny... Zacząłem szukać swojej różdżki, ale zorientowałem się, że jej nie mam. Jestem bezbronny. 

- Szukasz tego? - zapytała jedna z postaci w czarnej szacie, w ręku trzymała moją różdżkę.- Nie będzie ci już potrzebna, Potter. 

- Czego chcecie?! - warknąłem, uważając żeby nie powiedzieć o jedno słowo za dużo. Nie, nie zamierzam tchórzyć, ale w tej chwili byłem bezbronny, a los Ginny również wisiał na włosku.

- Nie domyślasz się jeszcze? Byłam pewna, że jesteś trochę bardziej rozgarnięty. No nic, trudno. - powiedziała i wyciągnęła swoją różdżkę, kierując ją na Ginny.

- Nie rób jej krzywdy! - wrzasnąłem.

- Skoro tak ładnie prosisz... To tym bardziej możesz być pewny, że ona oberwie. - powiedziała i zaczęła się histerycznie śmiać.

- Nie! Weź mnie zamiast niej! - krzyknąłem i próbowałem pobiec w tamtą stronę, ale nie mogłem. Ktoś rzucił we mnie drętwotą. 

- A teraz zaczynamy spektakl! Będzie ciekawie, zapewniam, że nie będziesz się nudził, Potter! - powiedział inny śmierciożerca. Był to chyba mężczyzna.

- Cruciatus! - wrzasnęła i skierowała różdżkę na Ginny, która zaczęła przeraźliwie krzyczeć. Patrzyłem na to bezradnie. Nie mogłem nic zrobić, by jej pomóc, nic. To było najgorsze. 

- Jak ci się podobało? - zapytał mężczyzna.

- Czemu nie zaczniecie torturować mnie? Zabij mnie, tylko oszczędź ją. - powiedziałem, a kobieta znów zaczęła się śmiać.

- To są moje autorskie metody tortur. Mam wrażenie, że działają. Bo widzisz, tak jest dwa razy więcej zabawy! Torturujemy ją, a ty musisz na to patrzeć i nic nie możesz zrobić... To jest chyba dla ciebie gorsze, prawda? - powiedziała z entuzjazmem. Miała rację, to było gorsze, dużo gorsze. Patrzeć jak bliska mi osoba cierpi... 

- To co jeszcze raz?- spytała. Nie odpowiedziałem. 

- Zadałam pytanie, Potter! Odpowiadaj! - wrzasnęła. Znów nie odpowiedziałem. 

- Odpowiadaj! Teraz! Odpowiadaj, bo pożałujesz!

- Odpowiadaj, bo ona - wskazała na nieprzytomną Ginny. - zginie!

- Nie rób jej krzywdy! Zabij mnie! - wrzasnąłem przerażony. 

- Tak, ciebie też wykończę, ale musisz cierpliwie czekać na swoją kolej, Potter! - powiedziała i znów zaczęła się śmiać.

- Zostaw ją, zrobię wszystko, tylko ją oszczędź.- powiedziałem. Nie sądziłem, że kiedyś będę o coś błagał śmierciożerców, ale tego wymagała sytuacja.

- Wszystko powiadasz? To może się do nas przyłączysz, Potter? Do nas, śmierciożerców...

- Po moim trupie! - warknąłem, zdając sobie sprawę, że teraz nie mam już szans na uratowanie Ginny.

- Po twoim trupie, powiadasz? To się da łatwo zrobić. - powiedziała i skierowała na mnie swoją różdżkę. - Avada Kedavra! - wrzasnęła, a zielony promień poleciał w moim kierunku.

Krzyknąłem i otworzyłem oczy. Byłem w moim dormitorium. To był sen, a raczej koszmar... Ginny jest bezpieczna, ja też jestem bezpieczny. Rozejrzałem się po pokoju, wszyscy spali. Wstałem i poszedłem do łazienki. Strasznie bolała mnie głowa, ale nie tak jak wtedy, gdy miałem wizję z Voldemortem...nie bolała mnie blizna... Czy już zwariowałem? Co się ze mną dzieje? Przecież to niemożliwe, żeby Voldemort wrócił, prawda? - zapytałem sam siebie.

Kolejny rozdział za nami! Dziękuję za wszystkie komentarze i gwiazdki, jestem wam naprawdę wdzięczna❤️. Dajcie znać, czy podobał się wam ten rozdział. Życzę zdrówka i pozdrawiam😀😉.

                                                  25.04.2020

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top