Rozdział 112

Większość ludzi czuje dziwny stres i napięcie wymieszane z adrenaliną w dniu, który jest dla nich szczególnie ważny. Dla kogoś może to być dzień wycieczki za granicę, dla innych data ważnego egzaminu albo moment, w którym postanawia rozstać się z toksyczną drugą połówką. Niewątpliwie takie właśnie uczucia towarzyszyły Ginny rankiem, piątego sierpnia, kiedy to próbowała doprowadzić się do stanu używalności, stojąc przed lustrem w łazience. 

Patrząc w swoje odbicie rudowłosa nie mogła uwierzyć, że już za kilka godzin zapadnie jedna z ważniejszych decyzji w jej życiu. Jej być, czy nie być. 

- No dalej, Ginny, uwierz w siebie - szepnęła, próbując otrząsnąć się z dziwnego transu, w który wpadła. - Przecież po tylu latach treningów w Hogwarcie nie spadniesz nagle z miotły prosto pod stopy Gwenog. 

Ginny wzięła ostatni głębszy oddech, po czym wyszła z łazienki, wpadając prosto w swojego narzeczonego. Potter uśmiechnął się do niej zawadiacko, łapiąc ją, tym samym ratując ją od upadku. 

- Chyba ktoś tu na mnie leci - zanucił, dając jej szybkiego całusa.

Weasley'ówna prychnęła.

- Chyba ktoś tu wypadł z formy, jeśli chodzi o teksty na podryw - zaśmiała się, a Harry'emu nieco zrzedła mina. - To było nieco tandetne, Potter. Nie myśl sobie tylko, że jak udało ci się założyć mi pierścionek na palec to możesz przestać się starać. 

Okularnik wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu, po czym chwycił jej dłoń (tę, na której widniał pierścionek zaręczynowy) i niespodziewanie zakręcił nią tak, że omal nie wylądowała na podłodze już po raz drugi tego dnia. Na jej szczęście, Harry miał wszystko pod kontrolą, więc trzymając ją tak, by na pewno nie upadła, nachylił się nad nią i skradł jej kolejnego całusa, tym razem nieco dłuższego. 

- Tak lepiej, jaśnie pani? - sarknął, prostując się. 

- O wiele. Możesz tak robić za każdym razem jak do głowy wpadnie ci jakiś głupi tekst. 

- Więc chyba będę musiał to robić co pięć minut. W tym tempie kręgosłup wysiądzie mi przed czterdziestką - odparł z poważną miną. - No, a ty wcale nie jesteś taka leciutka.

Ginny zdzieliła go w ramię.

- Magia chwili prysła - westchnęła, jednocześnie wciąż się uśmiechając. - Ty to jednak nie umiesz być romantyczny dłużej niż trzy minuty. 

- Ty za to prędzej uschniesz niż przestaniesz marudzić i narzekać - stwierdził, po czym skierował się do kuchni. Wyjął z szafki dwie szklanki i napełnił je świeżo wyciskanym sokiem pomarańczowym. - Masz, to dla ciebie. Musisz mieć dużo energii, by pokazać Jones wszystko, co potrafisz. 

- Ta, przyda się - mruknęła, sięgając po swoją szklankę, a następnie opróżniając ją jednym haustem. - Stresuje się tym. Niby wiem, że naprawdę mało rzeczy może pójść nie tak, ale jednak...

- Ale jednak uważam, że bez sensu się nakręcasz, Ginny. Nie ma opcji, że cię nie przyjmą. Musieliby być niepoważni - odparł z pewnością w głosie Harry. - A jeśli cię odrzucą to sam założę drużynę i od razu wezmę cię na kapitana.

- Jesteś głupi - żachnęła się. 

- Ale cię kocham. 

- To nie jest żaden argument - mruknęła, jednak nieco jej ulżyło. - Ale masz rację. Pójdę tam i dam z siebie wszystko. 

- No i tak trzymaj. 

*****

Kiedy Ginny przeteleportowała się w miejsce podane jej przez Gwenog nieco się zdziwiła. Nie znalazła się bowiem na jakimś wielkim stadionie, jak się spodziewała, a czyimś domem. Nie był on jednak zwykłym domkiem jednorodzinnym. Dziewczyna szacowała, że cały jego teren można było liczyć w hektarach. Już stąd widziała sporych rozmiarów boisko do qudditcha, które znajdowało się w ogrodzie. Nieco zdziwiona, zadzwoniła do drzwi.

- O, witam, witam. Wejdź do środka, zapraszam - powitała ją kobieta, nieco wyższa od niej. Ubrana była w szare dresy, gdzieniegdzie poprzecierane, a włosy spięte miała w wysokiego kucyka. Uśmiechnęła się do niej przyjaźnie. - Ty musisz być Weasley. 

- Tak, tak, to ja - odparła rudowłosa, w duchu błagając Merlina, o to, by się nie zapomnieć i nie stać z rozwartymi ustami, gapiąc się na kobietę, jak na ósmy cud świata. Ginny nigdy nie ukrywała, że była wielką fanką Jones. - Dzień dobry, pani Jones. 

- Och, przestańmy z tą formalnością skoro i tak prawdopodobnie będziemy grać w jednej drużynie - odparła kobieta, podając jej dłoń. - Mów do mnie po imieniu. 

- Oczywiście - rudowłosa także podała jej dłoń. - Do mnie możesz się zwracać Ginny.

- W porządku, skoro tę kwestię mamy już z głowy, przejdźmy do salonu. Chodź, zapraszam. 

Już chwilę później siedziały w przestronnym pomieszczeniu, usadowione na dwóch dużych, czerwonych fotelach, a w dłoniach trzymały lekko już nadpite kremowe piwo. 

-Więc, zacznę może od tego, że gdy twój chłopak mnie zaczepił i zaczął coś o tobie gadać, nie bardzo wiedziałam kim w ogóle jesteś - powiedziała wprost, patrząc na nią z powagą. - Ale postanowiłam nie skreślać cię od razu, bo i tak szukaliśmy ścigającej, więc podałam mu ten termin. Jednakże, do tego czasu zdążyłam udać się do Hogwartu, gdzie dowiedziałam się o tym, jak grałaś. Znalazło się nawet kilka nagrań.

- Tak, czasem nas nagrywali. Zwłaszcza na meczach o puchar - potwierdziła jej słowa Ginny, ocierając spocone z nerwów dłonie o wierzch spodni. 

- Więc przejrzałam sobie te nagrania i z ręką na sercu muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem twojej gry. Dawno nie widziałam osoby z takim podejściem, takim zapałem, taką charyzmą i talentem. Chciałabym jednak zobaczyć cię też w akcji na żywo. 

Ginny poczuła, jak jej żołądek zrobił salto, jednak nie dała tego po sobie poznać. 

- Za jakąś chwilę powinna pojawić się jedna z moich zawodniczek, Pamela. Mam nadzieję, że we dwie dacie mi niezłe widowisko i potem zostanie nam już jedynie kilka formalności. Nie zawiedź mnie. 

Dokładnie w momencie, w którym Gwenog wypowiedziała ostatnie zdanie do drzwi zadzwonił dzwonek, a chwilę później w salonie zjawiła się wysoka kobieta, na oko trzydziestoletnia. Uśmiechnęła się kolejno do rudowłosej i swojej kapitan, a potem przytuliła tą drugą na powitanie.

- Ach, tak. Więc to właśnie jest Pamela, mam nadzieję że się dogadacie - stwierdziła, klepiąc Ginny po ramieniu. - Widzimy się na boisku za pięć minut. 

Zapadła chwila ciszy, ale kiedy tylko drzwi zatrzasnęły się za panią kapitan, Ginny głośno westchnęła. 

- Co, stresik jest? - zapytała żartobliwie starsza z dziewczyn, uśmiechając się pokrzepiająco. - Nie przejmuj się. Ja sama pamiętam dzień, w którym się dostałam aż nazbyt dobrze...

- Jak ci poszło?

- Och, znakomicie. Złamałam wtedy obojczyk - odparła z uśmiechem, a Weasley skrzywiła się. - No, ale jakoś się dostałam. 

- Ciężko było? 

- Zależy od umiejętności - mruknęła, rozciągając się. - Ale nie masz się czym denerwować. Gwenog jest tobą tak zajarana, że chyba nawet gdybyś spadła z miotły i złamała ją w pół to i tak by cię przyjęła. 

Ginny zaśmiała się nieco histerycznie.

- No tak... Mam jednak nadzieję, że obejdzie się bez żadnego spadania z miotły. A zwłaszcza jej łamania - mówiła, jednocześnie wyciągając z torby miotłę, którą dostała od Harry'ego. Uśmiechnęła się. - To co, idziemy? 

Chwilę później Ginny unosiła się już w powietrzu, czując, jak stres powoli się z niej ulatniał. Nieważne, co by się nie działo, tam na górze zawsze czuła się w porządku. Kiedy tylko jej stopy odrywały się od ziemi, to tak jakby wszystkie jej problemy zostawały na dole, daleko poza jej zasięgiem. 

Dźwięk gwizdka nieco ją rozbudził i sprawił, że znów poczuła się niczym w Hogwarcie. Przeszedł po niej dreszcz adrenaliny, a ona wiedziała już, że nie wyjdzie stąd bez tytułu ścigającej Harpii z Holyhead. Widziała lecącego w jej stronę tłuczka, którego zręcznie wyminęła, a następnie poszybowała z całą prędkością w stronę kafla, którego wrzuciła do pętli tak szybko i zręcznie, że Pamela nawet się nie zorientowała. Potem poszło już z górki. Ginny zdobywała punkty tak szybko, że Jones nie nadążała nawet z odgwizdywaniem ich, a po kilku minutach takiej intensywnej rozrywki oznajmiła koniec i kazała im obu wylądować. 

Pot spływał Ginny po twarzy, a jej włosy, mimo że myte dosłownie tego samego poranka, były już tak mokre, że mogła by nimi napełnić akwarium. Dziewczyna jednak w ogóle na to nie zważała, będąc z siebie dumną, jak jeszcze nigdy. 

- Nie mogę powiedzieć nic innego, jak witaj w drużynie, Ginny - oznajmiła jedynie Gwenog, patrząc z dumą i podziwem na swoją nową współzawodniczkę. 

Pamela uśmiechnęła się w jej kierunku, klasnąwszy kilka razy w dłonie. 

- Dziękuję, jestem naprawdę zaszczycona - odparła Ginny, mając ochotę zalać się łzami szczęścia. - To będzie dobra współpraca, obiecuję dać z siebie wszystko. 

- Ginny, jeśli tylko będziesz grać tak, jak dzisiaj to jestem pewna, że w tym roku wygramy nawet z najlepszymi przeciwnikami. Szykuj się na to, że ludzie od dziś będą skandować na trybunach twoje imię i nosić koszulki z twoją podobizną. 

A choć do Ginny jeszcze to wszystko nie docierało to była ona obecnie najszczęśliwszą osobą na świecie. Nie mogła się doczekać jak wróci do domu i opowie o wszystkim Harry'emu. 

Już kilka minut później, niemal niesiona na jakichś niewidzialnych skrzydłach, wpadła do domu, jednak nie zastała tam nikogo - a przynajmniej tak jej się na pierwszy rzut oka wydawało. Zza kanapy, foteli i stołu wyskoczyła cała jej rodzina i przyjaciele, gotowi świętować jej sukces, co stanowiło już za dużo wrażeń jak na ten dzień i sprawiło, że Ginny rozpłakała się praktycznie w kilka sekund. 

- Witamy naszą ścigającą - zawołał Harry, podchodząc do niej i ściskając ją mocno. - Gratulacje!

Dziewczyna wtuliła się w niego, nawet nie kontrolując już własnych łez, po czym cmoknęła go w usta.

- Jak było? - dobiegł ją głos rozemocjonowanego Rona, który już chwilę później znalazł się przy niej razem z Hermioną. 

- Lepiej niż sobie to wyobrażałam - odparła jedynie, po czym również ich uściskała. - O wiele lepiej. 

Cała impreza trwała do późnego wieczora, kiedy to ostatni goście, wychodzili (lub byli wynoszeni, jak chociażby w przypadku Demelzy, która ze szczęścia upiła się niemal do nieprzytomności) już z ich małego domku. 

- Dziękuję ci, Harry - mruknęła cicho Ginny, grubo po północy, kiedy to razem z narzeczonym doprowadzała mieszkanie do porządku. - Nie musiałeś organizować całego przyjęcia. 

- Czułem się zobowiązany - odparł z radością w głosie, przerywając zmywanie naczyń, po czym spojrzał na swoją ukochaną z czułością i dumą. - Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, Ginny. 

Dziewczyna uśmiechnęła się. 

- Naprawdę. Chyba jeszcze nigdy nie byłem z ciebie tak dumny. 

- Kocham cię, Potter - odparła, odkładając szklanki na blat i podchodząc bliżej niego.

- Ja też cię kocham, prawie Potter. 

Ten dzień Ginny zapamiętała na długo.

No cześć, kochani!

Witam was serdecznie po dłuuuuugiej przerwie. Jeśli wciąż tu ze mną jesteś to dziękuję ci z całego serca. Rozdział, choć krótki to pisany z miłością, co chyba widać po dawce słodkości. Mam nadzieję, że nigdzie nie ma błędów, bo oczy już mi się kleją.. Mam nadzieję, że się wam podobał. Do zobaczenia niedługo (mam nadzieję). Pozdrawiam i życzę wam zdrówka. 

09.07.2022

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top