Rozdział 107
Dwudziesty trzeci czerwca był jednym z najsmutniejszych dni w życiu rudowłosej Gryfonki.
Było już dawno po uczcie pożegnalnej, kiedy dziewczyna stała w tłumie osób należących do domu lwa, zebranych obok dyrektorki i jednocześnie opiekunki ich domu, by podziękować jej za te wszystkie lata, które z nimi wytrzymała.
- Będziemy za panią tęsknić - wyłkała Demelza, która, ku zdziwieniu swojej przyjaciółki, popłakała się, jako jedna z pierwszych.
- Ja za wami też - stwierdziła, mocno już wzruszona, McGonagall, wycierając kąciki oczu chusteczką. - Niektórzy z was byli problematyczni i niejednokrotnie nabawili mnie gorączki, ale trzeba wam przyznać, że Hogwart bez was już nie będzie tym samym miejscem. No, i oczywiście dalej pamiętam o fakcie, że gdyby nie wy, ta szkoła już dawno mogłaby nie istnieć. I mówię tu nie tylko o waszym udziale w bitwie, ale i o waszej pomocy podczas odbudowy tego miejsca.
Ginny, która i tak już płakała, rozryczała się jeszcze mocniej, ściskając ramię, również ryczącej Demelzy. Obie dziewczyny nie mogły uwierzyć, że to już koniec tej przygody, jaką bez cienia wątpliwości był Hogwart.
Weasley'ówna była dodatkowo przytłoczona opuszczeniem tego miejsca, przez fakt, iż było to miejsce wysoce dla niej komfortowe, a ona dalej nie miała na siebie planu. Zazdrościła Demelzie tego, że ona już dawno wiedziała, że chce być uzdrowicielką. Rudowłosej nie pocieszało nawet to, że przy Harry'm na pewno nie umrze z głodu, ba, była tym faktem wręcz zdenerwowana, bo nie chciała wiecznie utrzymywać się za pieniądze jego i rodziców.
- Pani profesor - zaczęła jeszcze, próbując zatrzymać potok słonych łez, spływających jej po policzkach. - Czy mogłybyśmy się jeszcze ostatni raz przejść po Hogwarcie?
Musiała o to spytać. Nie mogła znieść myśli, że nie będzie jej dane jeszcze raz zobaczyć szkolnych korytarzy, pokoju wspólnego, czy chociażby pokoju życzeń.
- Panno Weasley, mam nadzieję, że zdaje sobie pani sprawę, że w momencie, kiedy wasze łódki odpływają za niecałe pół godziny jest to niezbyt mądry pomysł - mruknęła dyrektorka, wzdychając. - Ale, jeśli się wyrobicie to może byłabym skłonna przymknąć na to oko.
Te słowa niesamowicie ucieszyły dziewczynę oraz jej przyjaciółkę.
- Dziękuję, pani profesor - rzuciła na pożegnanie i mocno uściskała, zaskoczoną tym gestem, nauczycielkę. - Porozmawiam z Harry'm i kiedyś zaprosimy panią na herbatkę. Mam nadzieję, że pani nie odmówi.
- Och, nie śmiałabym, Ginewro - zaśmiała się McGonagall.
Po tym Ginny nie czekała już na nic więcej, tylko pomknęła do wybranych przez siebie miejsc w zamku, które ostatni raz chciała odwiedzić.
- Gdzie najpierw? - spytała Demelza, która z trudem dotrzymywała jej kroku. - I błagam, zwolnij trochę. Chcę być uzdrowicielem, a nie sportowcem, nie mam takiej kondycji.
- Chcesz powiedzieć, że moje treningi quidditcha nic nie dały? - oburzyła się rudowłosa, po czym pogroziła jej palcem, na co Robins jedynie się zaśmiała.
- Przecież to jasne, że dały! Inaczej nie wygrałybyśmy pucharu, kochana! Swoją drogą to dziwne uczucie, że to był ostatni szkolny mecz w naszej karierze.
- Tu ci przyznam rację. To ogólnie dziwne uczucie, kiedy wiesz, że coś kończy się bezpowrotnie. Taka trochę pustka, nie? - zauważyła Ginny, wbiegając po schodach, prowadzących do ich pokoju wspólnego.
- Pustka to mało powiedziane - mruknęła dziewczyna, łapczywie biorąc oddechy. - Ginny, Merlinie, zwolnij!
- Nie mamy czasu! - wrzasnęła do niej Ginny, będąc już dziesięć schodków wyżej. - Wyobraź sobie, że to trening quidditcha, a ja jestem kapitanem. A teraz, biegnij!
- Merlinie, dobrze, że już nie jestem zawodnikiem i już nigdy nie będzie mi dane się z tobą męczyć - westchnęła Demelza, niemal dziękczynnie wnosząc ręce do góry.
- Muszę cię zmartwić, ale ja nigdzie się nie wybieram i jeszcze trochę będziesz musiała mnie znosić - odmruknęła jej Ginny, zatrzymując się przed portretem Grubej Damy i uprzejmie poprosiła ją o otworzenie im drzwi, na co ta przystała (narzekając pod nosem, że nawet po zakończeniu roku szkolnego ją nękają). - Merlinie, ale tu pusto.
- Aż dziwne, nie? - westchnęła smutno Demelza, a jej głos zadrżał niebezpiecznie, jakby znów miała się rozpłakać. - Nie dociera do mnie jeszcze, że już nigdy więcej nie usiądę na tych kanapach, nie będę patrzeć w ogień, dogasający w kominku ani nie będzie mi dane marudzić na zadania od McGonagall, czy Slughorna.
- Będziesz tęsknić za zadaniami? - parsknęła Ginny, patrząc na nią z niedowierzaniem. - Nie poznaję cię, Robins. Ale co racja, to racja. Ja też będę tęsknić za siedzeniem tutaj. Tyle imprez, które tutaj było i tyle, ile jeszcze będzie, ale już bez nas...
Dziewczynom jeszcze chwilę zajęło zanim wzięły się w garść i były w stanie pożegnać się z tym miejscem, by ruszyć do pokoju życzeń, z którym również związane były emocjonalnie.
- Wymyśl coś - poleciła przyjaciółce Ginny, a wtedy ta przeszła trzy razy obok ściany w wyznaczonym miejscu, a po chwili ich oczom ukazały się wielkie drzwi. - No, aż jestem ciekawa, co tam zastaniemy z twoimi pomysłami.
Pokój, w jakim się znalazły był średniej wielkości, ale wyglądał dość przytulnie. Posiadał mały, okrągły, drewniany stoliczek, na którym za obrus robiła biała serwetka; puchaty dywan w kolorze beżowym; kredens z filiżankami w niebieskie wzroki oraz nieco styraną przez życie, żółtą sofę.
- Całkiem tu ładnie - zadowoliła się rudowłosa, zastanawiając się, czemu akurat takie miejsce wybrała jej przyjaciółka.
- Wiem, te miejsce pokazała mi kiedyś jedna z dziewczyn z Ravenclaw. Ona z kolei zobaczyła je kiedyś, gdy przyszła tu z jakimś Puchonem, a on dowiedział się o nim od swojej koleżanki... No, w każdym razie, dużo osób widziało to miejsce i dużo osób je sobie wyobraża - wyjaśniła Robins, rozglądając się po pomieszczeniu niemal z dziecięcą fascynacją.
- No to w takim razie, zastanawia mnie, co te miejsce już widziało. Albo inaczej, czego jeszcze nie widziało - zaśmiała się Weasley'ówna, a Demelza szybko podchwyciła temat.
- Dużo osób robiło tu lekcje, kiedy nie chciało im się iść do biblioteki. Zresztą, tam nie można było jeść, a tu mogli. Gdybym odrabiała zadania to pewnie tez wybrałabym te miejsce.
- No, ja tam widzę jeszcze inne zastosowania dla tego pokoju, a w szczególności tej kanapy - zaśmiała się Gryfonka, znacząco poruszając brwiami. - No wiesz, dużo uczniów, w wieku, kiedy hormony buzują najbardziej... Na pewno znalazł się ktoś, kto skorzystał.
W tym momencie jej spojrzenie padło na Robins, która wzrok wlepiony miała w żółtą sofę, a jej policzki pokrywał lekki rumieniec, ale chyba nie oznaczał on zażenowania, a bardziej powrót do pewnych wspomnień, o które Ginny wolała nie dopytywać.
- Demelzo! Nie wierzę! - zawołała ze śmiechem. - Nie sądziłam, że naprawdę ktoś postanowił to zrobić.
- Raz nam się zdarzyło - wzruszyła ramionami. - Sama nie jesteś lepsza, wariatko.
- Lepsza, nie lepsza - prychnęła. - Ja nie robiłam tego w szkole.
- Każde miejsce jest dobre, jeśli masz odpowiednią osobę - wybrnęła Robins i z zadowoloną miną opuściła pomieszczenie, z zamiarem udania się do poszczególnych klas.
- Nie mam na ciebie siły - jęknęła, niby załamana, Ginny. - Jaką salę zwiedzimy pierwszą?
- Od historii magii? Z chęcią już pożegnam te miejsce.
*****
- Wsiadać, łódki same się nie zajmą! - nawoływał Hagird, pilnując, czy w każdej łodzi są cztery osoby. - Szybko, bo nam pociąg odjedzie, cholibka!
Ginny jednak nie zwracała na to większej uwagi, gdyż sama już dawno usadowiona była w łódce razem z Luną i Demelzą, które zdążyły już pogrążyć się w rozmowie o planach na rozpoczynające się wakacje.
- Mogę się dosiąść? - usłyszały głos Nicka, na który Demelza od razu wzięła głębszy oddech i w myślach odliczyła do dziesięciu. Dopiero potem odwróciła się do chłopaka z miną, mówiącą 'domyśl się'.
Zanim jednak którakolwiek z nich zdołała odpowiedzieć, Hagrid niemalże wcisnął go do łodzi, krzycząc, że naprawdę nie ma czasu, by się zastanawiać.
- Super, cała droga z tym pajacem - warknęła pod nosem Robins, prychając, po czym zwróciła się do wszystkich, tym razem głośniej. - Coś czuję, że to będzie niezapomniana podróż.
Jej słowa potwierdził sam Nick, patrząc na nią morderczym wzrokiem. Chwilę później łódki odbiły od brzegu, a oni już ostatecznie pożegnali się z Hogwartem. Szkołą Magii i Czarodziejstwa, która była dla nich jak dom. Bo w gruncie rzeczy tak właśnie było. Choć to w Norze Ginny stawiała pierwsze kroki i wypowiadała swoje pierwsze słowa, to w Hogwarcie rzuciła swoje pierwsze zaklęcie.
Zabawne było to, jakim dziwnym miejscem był Hogwart. Dla niektórych, w tym dla Harry'ego, był tak naprawdę początkiem życia, a dla innych, w tym choćby dla Freda, jego końcem.
Ginny nie miała jednak więcej czasu, by się nad tym zastanawiać, bo musiała skupić całą swoją uwagę na Demelzie, która właśnie usiłowała wypchnąć Nicka za burtę.
- Demelzo, nie warto siedzieć przez niego w azkabanie - stwierdziła swoim marzycielskim głosem Luna, kiedy to rudowłosa dziewczyna pilnowała, by nie doszło do rękoczynów. - Możesz go pobić, ale nie zabić.
- A ktoś mówił, że mam zamiar go utopić?! - wrzasnęła szatynka, dysząc ze złości. - Trochę pływania by mu nie zaszkodziło!
- Jesteś chora psychicznie, Robins! - warknął Nick, patrząc na nią, jak na kogoś obłąkanego. - Ja tylko wyraziłem swoją opinie, a ty od razu usiłujesz zrobić mi krzywdę!
- Uspokoić się! - krzyknęła w końcu Ginny, patrząc z ukosa na chłopaka. - A ty, Nick, przypomnij sobie, o co prosiłam cię ostatnim razem.
Demelza uśmiechnęła się triumfalnie.
*****
Kiedy po długiej drodze Ginny wysiadła z pociągu od razu zaczęła szukać wśród tłumu Harry'ego, który zadeklarował się na nią poczekać.
Nie było ciężko go odnaleźć. Stał blisko pociągu i machał do niej, będąc wyszczerzonym od ucha do ucha. Dawno nie widziała go takiego.
- Harry! - zawołała, idąc w jego stronę tak szybko, na ile dało się to zrobić przeciskając się przez tłum, w dodatku z dużą walizką w dłoni. - Ale się stęskniłam.
- Ja też, Ginny - mruknął, porywając ją w ramiona i całując na powitanie. A potem drugi raz. I trzeci.
- Dobra, starczy. Jesteśmy na peronie - upomniała go dziewczyna, której również udzielił się jego, niepokojący wręcz, wyszczerz. Następnie nachyliła się w jego stronę, szeptając mu do ucha coś, co jeszcze kiedyś na pewno nie przeszłoby jej przez gardło. - Ale, jeśli chcesz, możemy dokończyć to w domu, panie Potter.
- Bardzo chętnie, panno Weasley - zaśmiał się chłopak, przechwycając od niej torbę. - Ale najpierw jesteśmy zaproszeni na herbatę do twojego szanownego brata i jego ślicznej narzeczonej, którzy też się za tobą stęsknili.
Tuż po tym pożegnali się z Seamusem i Demelzą, którzy również zdążyli się ze sobą przywitać (a także wymienić się swoim DNA, w przeciwieństwie do Ginny, zupełnie nie przejmując się tym, że są wśród ludzi) i teleportowali się wprost przed posesję narzeczeństwa.
No hej, tym razem tylko po dwóch tygodniach, hah! Jest coraz lepiej!
Mam nadzieję, że rozdział się wam spodobał. Jeśli mam być szczera, dziwnie mi z tym, że to już koniec Hogwartu... Piszę te ff od ponad roku i wszystko kręciło się gdzieś wokół tego, a teraz tego nie będzie... No cóż, coś się kończy, coś się zaczyna.
Ogólnie to dawno tego nie robiłam (bo dawno w ogóle cokolwiek tu robiłam xD), więc chyba najwyższy czas podziękować za, już ponad, 60 tysięcy wyświetleń tego ff. Dzięki wszystkim osobą, które są tu nowe, bardzo to doceniam <3 Dzięki również wszystkim, którzy są tu ze mną już od dawna. Dzięki za obecność <3
Kończąc, życzę wam zdrówka i pozdrawiam.
11.07.2021
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top