Rozdział 100
Dokładnie w momencie, w którym Harry, Mike, Madeleine i Ron siedzieli w domu Weasley'a, popijając herbatę i pisząc raport dla Craige'a, pracownicy Proroka zarywali nockę, by już tego samego ranka móc puścić w świat nowy numer swojej gazety i ogłosić ludziom mrożącą krew w żyłach historię morderstwa nastoletniej Celiny.
To właśnie w ten sposób Ginny dowiedziała się o całej tragedii, co nieco ją przeraziło, bo jednego była pewna: tam gdzie kłopoty, był również i Harry.
Weasley'ówna siedziała właśnie przy stole Gryfonów w Wielkiej Sali, zajadając się tostami z serem, gdy do sali wleciało mnóstwo sów, a większość z nich miała przywiązane do nóżki najnowsze wydanie Proroka. Już z pierwszej strony krzyczał do niej wytłuszczony nagłówek, mówiący o morderstwie.
- Ginny, wszystko okej? - spytała Demelza, która nie widziała jeszcze owej gazetki. - Zbladłaś.
- Jak myślisz? - mruknęła, podając jej Proroka.
Demelza od razu wczytała się w artykuł, a jej mina z uśmiechu przekształciła się w grymas.
Oprócz tego, że artykuł pełen był informacji o tragizmie tego morderstwa, na pierwszej stronie widniało również zdjęcie policyjnej taśmy i aurorów, otaczających to miejsce. Na pierwszy rzut oka można było zauważyć zmartwioną i zmęczoną Audrey, rozmawiającą z Ronem, co jeszcze bardziej utwierdziło Ginny w przekonaniu, że Harry również się tam znajdował.
- Nie ma go na zdjęciu. - mruknęła Demelza, jakby rozumiejąc obawy swojej przyjaciółki. - Ale też jestem pewna, że tam był.
- Musiał tam być, Demelzo. - jęknęła Ginny. - Taka już jego robota, nie? Zresztą on nawet, gdyby nie był aurorem jakiś cudem by się tam znalazł... Harry i jego przeklęty kompleks bohatera.
- Co racja, to racja. - przyznała Robins, chcąc dodać coś jeszcze, ale nie zdążyła, ponieważ już z odległości kilku metrów zauważyła idącego w ich kierunku Nicka, uśmiechającego się od ucha do ucha. Na sam jego widok Demelza uśmiechnęła się sztucznie, zaciskając ręce w pięści. Żadne z nich się nie lubiło i nawet nie zamierzało tego ukrywać.
- Hej, Ginny! - zawołał chłopak, siadając naprzeciwko rudowłosej, specjalnie ignorując Demelzę. - Coś się stało? Masz minę jakby ktoś umarł.
- Bo tak się składa, że umarł, idioto! - warknęła Robins, rzucając gazetką prosto w twarz Gryfona. - Przeczytaj to się dowiesz. No chyba, że jeszcze nie opanowałeś tej jakże trudnej umiejętności.
- Ależ ty zabawna, Robins. - syknął Nick, posyłając jej mordercze spojrzenie, po czym zagłębił się w artykuł.
Obserwująca to wszystko Ginny, która nawet nie zdążyła się jeszcze odezwać była nieco zdziwiona z jaką wrogością traktują się jej znajomi i wcale jej się to nie podobało. Wiedziała jednak, że na próżno było rozmawiać z Demelzą o zmianie nastawienia do chłopaka, gdyż szatynka już dawno wyrobiła sobie opinię na jego temat.
- Faktycznie, słabo. - mruknął chłopak, składając gazetę na pół, po czym oddał ją Weasley'ównie, której posłał słaby uśmiech. - Martwisz się o tego Harry'ego, co?
- Pytasz, jakbyś nie wiedział, Nick. - stwierdziła, nadgryzając swojego, zimnego już, tosta. - Ja wiem, że akurat teraz nic mu nie jest, bo nie była to żadna walka ani nic, ale boje się, że przez to, iż jest w to wmieszany będą się chcieli na nim zemścić.
- Ale taka jego praca, nie? - spytał chłopak, również zajadając się tostami z serem. - Jest tym całym aurorem i wielkim chłopcem, który przeżył... Czego oczekujesz? Że będzie siedział z tyłkiem w domu?
- No nie, ale... - westchnęła sfrustrowana dziewczyna, tracąc nieco cierpliwość, co od razu zauważyła Demelza, która położyła jej dłoń na ramieniu, w geście wsparcia. Ginny miała wrażenie, że Nick totalnie nie rozumie, o co się martwiła i tak naprawdę jest mu obojętne, co stanie się z Harry'm. - Harry ma tendencję do pchania się w niebezpieczeństwo i boję się, że podczas śledztwa znajdzie się tam, gdzie nie trzeba... Zauważ, że tym razem nie ma przy nich Hermiony, która zazwyczaj pilnowała, by nie zrobili czegoś głupiego.
- No niby tak, ale on jest chyba dorosły i wie, co robi. - oznajmił niewzruszony Gryfon, patrząc uważnie na swoją rozmówczynie i kompletnie ignorując mordercze spojrzenie Demelzy. - Jak nie odpowiada ci styl jego życia to może jest to znak, że trzeba zmienić partnera na kogoś, kto jest bardziej spokojny i odpowiedzialny, nie uważasz?
To był dla Ginny wystarczający sygnał do zakończenia tej rozmowy. Dziewczyna czuła, że jeśli nie wyjdzie z Wielkiej Sali w tym momencie to może się to skończyć naprawdę źle, a mimo wszystko, nie chciała stracić przywilejów kapitana drużyny Gryfonów. Była pewna, że jeśli zrobiłaby to, co miała ochotę zrobić McGonagall nie byłaby dla niej wyrozumiała, nawet jeśli wiedziała, że Ginny była świetnym kapitanem. Takie samo zdanie miała Demelza, która w odpowiednim momencie pociągnęła Ginny za łokieć, wstając ze swojego miejsca.
- Na nas już chyba pora, no nie? - mruknęła, praktycznie przewiercając Ginny swoim spojrzeniem. Robins również doskonale zdawała sobie sprawę, jakie konsekwencje mogłoby mieć, niby niewinne rzucenie upiorogacka prosto w Nicka i, choć wiele by dała, by to zobaczyć, wiedziała, że nie było teraz czasu na spełnianie swoich zachcianek. - Jest weekend, mamy wiele rzeczy do roboty.
- Ach, tak. - stwierdziła Ginny, z trudem nad sobą panując. - Chodźmy, Demelzo.
- Ej, Ginny, ale tak bez pożegnania? - zawołał za nią Nick, również się podnosząc i ruszając za nimi, co niesamowicie rozwścieczyło Demelzę.
- Oczekujesz pożegnania, po tym, jak stwierdziłeś, że najlepiej by było, jakby zerwała z chłopakiem, z którym jest już od kilku lat i kocha go ze wzajemnością? - syknęła, odwracając się w jego stronę tak gwałtownie, że Ginny, którą szatynka obejmowała ramieniem, prawie się przewróciła. - Jesteś żałosny, wiesz?
- Nie wiedziałem, że tak to odbierzesz! Naprawdę, Ginny! - zawołał Nick, totalnie ignorując rozwścieczoną Robins. - Nie miałem nic złego na myśli. Po prostu lepiej zakończyć związek z osobą, która cię męczy i cały czas ładuje się w kłopoty...
- Czy ty rozróżniasz w ogóle związek, w którym ludzie są sobą nawzajem zmęczeni i taki, w którym się kochają i martwią się o siebie, Nick? - spytała cicho Ginny, patrząc na niego z niedowierzaniem. - Bo wydaje mi się, że masz z tym problem.
- Tak, może faktycznie... Ale, serio, ja chcę dla ciebie dobrze i... Przepraszam, Ginny. - mruknął, posyłając jej delikatny uśmiech. - Jesteś na mnie zła.
Ginny odpowiedziała na to pytanie dokładnie w momencie, w którym Demelza chciała wykrzyknąć kilka niecenzuralnych słów, każąc chłopakowi zostawić rudowłosą w spokoju.
- Trochę, ale niech ci będzie. - mruknęła, ku uciesze Nicka i zdziwieniu Demelzy. - Ale pamiętaj jeszcze jedna taka sytuacja, a poślę w ciebie niewybaczalne.
- Dobra, dobra... Już więcej tak nie powiem, słowo Gryfona. - odrzekł rozweselony chłopak, po czym uśmiechnął się do niej ostatni raz i odszedł tylko w sobie znanym kierunku.
Kiedy tylko chłopak zniknął za zakrętem Demelza zatrzymała się gwałtownie, po czym stanęła na wprost przyjaciółki i potrząsnęła nią mocno.
- Co to, na Merlina, miało być? - syknęła, patrząc na nią, jak na kogoś obłąkanego.
- Ja wiem, że oczekiwałaś, że mu nie wybaczę i zacznę na niego krzyczeć, czy coś... - zaczęła, unikając patrzenia jej w oczy. - Ale Nick to mimo wszystko mój przyjaciel i wiesz... I tak prędzej, czy później bym mu wybaczyła.
- Będziesz tego później żałować. - mruknęła jedynie Demelza, nie mając już sił na komentowanie, jej zdaniem, głupiego zachowania przyjaciółki.
Kiedy obie dziewczyny ruszyły w stronę wieży Gryfonów, Harry właśnie kończył swoje zajęcia i razem ze swoimi przyjaciółmi teleportował się do domu Weasley'a.
- Trzeba przyznać, że dziś wypuścili nas wyjątkowo szybko. - zauważył Mike, wchodząc do kuchni, gdzie Ron już zaparzał dla nich herbatę. Zegarek wskazywał godzinę dziewiątą, co oznaczało, że kursy trwały tego dnia jedynie cztery godziny, co dla wszystkich było niczym zbawienie.
- To było logiczne, Mike. - mruknęła Madeleine, rozsiadając się na kuchennym krześle. - Nikt nie ma teraz głowy do prowadzenia zajęć. Nie po tym, jak pół nocy spędziliśmy na zbieraniu poszlak i dokumentowaniu wszystkiego, co tyczyło się morderstwa, a drugie pół na robieniu z tego raportów.
- No w sumie racja. - przytaknął Harry, przecierając oczy. Cała czwórka była naprawdę niewyspana, a to, że jeszcze nie padli ze zmęczenia było niemalże cudem. - Dobra, zróbmy tą herbatę i zacznijmy robotę. Im szybciej zaczniemy, tym szybciej skończymy... Nie wiem, jak wy, ale jedyne o czym marzę to wziąć długą kąpiel i sen. Przynajmniej dziesięciogodzinny.
- Uwierz mi, że mi też. - westchnął Ron, nalewając gorącej wody do każdego kubka. - Dobra, brać swoje herbaty, cukier jest w salonie.
Już kilka chwil później wszyscy znaleźli się w salonie, w którym panował nienaganny wręcz porządek. Było to zasługą Hermiony, która nie spała, czekając na Rona, podczas, gdy on szukał poszlak morderstwa Celiny. Szatynka znajdowała się jeszcze w pracy, w której wypełniała ostatnie druczki, a już chwilę później pukała do drzwi domu, który dzieliła razem ze swoim narzeczonym.
- Cześć, Hermiono. - mruknął sennie Ron, całując ją krótko na przywitanie, po czym przejął od niej torbę z zakupami i zaniósł ją do kuchni.
- Hej, wszystkim! - zawołała, przyprawiając Mike'a o ból głowy. Chłopak naprawdę padał ze zmęczenia, a jego wygląd, który tak różnił się od wyglądu Hermiony (wyprasowana spódnica w beżowym odcieniu, biała koszula, szpilki o podobnym odcieniu, jak spódnica i nienagannie upięte włosy) również pozostawiał wiele do życzenia. - Wyglądacie jak inferiusy.
- Dzięki za komplement. - sarknęła Madeleine, która już jakiś czas temu zdążyła zapoznać się z Granger. Dziewczyny nie zostały jeszcze przyjaciółkami, ale miały dosyć dobre relacje, co bardzo cieszyło Rona i Harry'ego.
- Oj, chodziło mi o to, że musicie odpocząć. - stwierdziła matczynym tonem, wykładając z siatki produkty, które zakupiła. - Zrobię obiad, zjecie i nie chce was widzieć przy tych papierach. Do jutra macie zrobić sobie wolne.
- Ale Craige kazał nam zdać raport do... - zaczął Ron, lecz szatynka szybko mu przerwała.
- To powiedzcie mu, że nie daliście rady i koniec. Nie będziecie się przemęczać, bo jakiś auror nie zna podstawowych zasad zdrowego trybu życia. Wy już nawet nie jesteście zmęczeni, tylko skrajnie wykończeni. Jak nie zrozumie tego wytłumaczenia to przejdę się do niego osobiście.
- I co mu niby powiesz? - sarknął Harry, po czym parsknął śmiechem, starając się odwzorować jej głos. - Och, jestem Hermiona Granger, narzeczona tego Weasley'a i żądam, aby dał mu pan spokój, bo to sprzeczne z prawem.
Mike i Ron zaśmiali się na te słowa, ale Hermiona pozostała niewzruszona.
- A żebyś wiedział, że jak będzie trzeba to tak zrobię! - zawołała dziewczyna, zaczynając kroić marchewki z nieco większą siłą niż było trzeba. - To, co? Pójdziecie spać?
- Pewnie, mamo. - sarknął Ron, śmiejąc się pod nosem, bo w takich chwilach Hermiona rzeczywiście przypomniała mu panią Weasley.
Cześć i czołem! Przepraszam, że rozdział dopiero dziś, ale średnio się czuje i chyba bierze mnie grypa (no, chyba, że to nasz legendarny wirus, ale wolałabym jednak nie). Z racji tego, że się średnio czuje to nie będę przedłużać i no, mam nadzieję, że rozdział wam się podobał. Życzę wam dużo zdrówka i pozdrawiam.
14.03.2021
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top