XIII

𝑫𝒛𝒊𝒆𝒄𝒌𝒐 𝒛 𝒌𝒔𝒊𝒂̨𝒛̇𝒌𝒂̨

⸻⛧⸻

Było brudno, mokro i ciemno. Błoto roznosiło się po nierówno ułożonym bruku. Niektóre kawałki chodnika między licznymi budkami lub straganami wydawały się specjalnie wystawać, żeby przechodzień się o nie potknął, a potem poleciał twarzą prosto w grząskie błoto. Absolutnie każdy kupujący snujący się wieczorem po targu nienawidził takiej pogody. Może dlatego tylko tak niewielu jeszcze chodziło tymi uliczkami?

Cóż, Kaeya uważał, że taka pogoda była idealna. Deszcz, śliski bruk oraz konieczność zakładania dużych, ciężkich płaszczy. Alberich kochał taką garderobę. Z kieszeni ociężałej odzieży wierzchniej najłatwiej było wyjąć skórzany portfel bądź satynową sakiewkę. Perfekcja.

Jedynym minusem tego typu warunków było to, że nie było wiele ludzi, dlatego Kaeya nie mógł polegać na swojej zaufanej metodzie wtapiania się w tłum, ponieważ... nie było tłumu. Mimo to świetnie sobie radził. Miał w końcu doświadczenie i motywację. Mógł albo ukraść wystarczająco pieniędzy, by mieć na następny posiłek lub mógł głodować. Burknięcie w jego brzuchu nakierowywało go na właściwą drogę. Czasem, gdy udało mu się zdobyć więcej srebrników, stać go było na ulepszenia do domu. Mieszkał w małej zadaszonej alejce między dwiema kamienicami. Miał tam swój koc, dwie pary tunik oraz nawet aż trzy książki. Normalnie nikt tam się nie zapuszczał, ale ostatnio kiedy Kaeya wrócił z pustymi rękami, odkrył, że ktoś rozszarpał jego koc i ukradł jedną tunikę.

Około godziny dwudziestej chłopiec zlokalizował trzy postacie w czarnych pelerynach i kapturach założonych na głowy. Jedna niższa postać w środku i dwie wyższe po bokach. Kaptury rzucały takie cienie na ich twarze, że nie sposób było je ujrzeć. Lecz to nie było istotne. Jedyne co się liczyło to sakiewka, którą wyciągnął jeden z tych wyższych przy płaceniu. Była wypchana po brzegi. Za takie pieniądze to mógłby nawet jeść przez tydzień. Cały, okrągły tydzień.

Dlatego niebieskowłosy zabrał się do pracy. Uporczywie śledził trójkę aż przy jednym zaułku, a to przypadkiem na nich wpadł. Obił się o wyższą postać z sakiewką, bezpiecznie chowając ją pod ubraniem. Nikt nic nie zauważył.

- Przepraszam państwa! Jaka ze mnie niezdara- i z tymi słowami odbiegł z wypchaną sakiewką pod tuniką.


***

- Ka.. K.. Kae... Kaeya! Obudź się- Alberich słyszał jakiś znajomy głos w oddali. Zhongli? Tak, to był chyba on.

Z trudem Kaeya spróbował podnieść powieki i coś powiedzieć. Z jego ust wybrzmiało tylko ciche stęknięcie. Zhongli mówił coś jeszcze. Gdzieś w tle niebieskowłosy rozpoznał też głos Xiao. Kaeya czuł się tak zmęczony. Znów odpłynął.


***

Kaeya był wniebowzięty. Przez całe, okrągłe dwa tygodnie ta zakapturzona, niższa postać pojawiała się codziennie na rynku z dwójką nowych osób. Zawsze mieli przy sobie pieniądze. Dużo pieniędzy. Alberich nie mógł się nadziwić jakim cudem jeszcze się nie spostrzegli, że ktoś im coś podkrada. Czy można być tak bogatym, żeby nie zwracać na coś takiego uwagi? Kaeya nie był pewien. W końcu nigdy nie był bogaty, ale podobało mu się, że codziennie mógł ukraść jedną sakiewkę z pokaźną sumą w środku. Teraz jego dom miał 7 tunik, a do tego nawet 5 pary spodni i 3 pary butów. Posiadał szafę na te wszystkie ubrania! Prawdziwą, drewnianą szafę! Do tego codziennie mógł jeść dwu daniowy obiad. Zupa i drugie danie. Podobały mu się te wygody.

W końcu to musiało się skończyć.

Po raz kolejny chłopiec przygotowywał się na skok. Robił to już regularnie. Był zawodowcem. Wypracował sobie różne metody. A to przypadkiem na nich wpadł, a to podchodził do nich w tłumie, by niepostrzeżenie zabrać co chciał. Jednak tego dnia, kiedy znów zabrał sakiewkę i puścił się biegiem, na swojej drodze spotkał niższą postać. Przecież zostawił całą trójkę za sobą... tak jak zwykle. Jakim cudem...

Po raz pierwszy zobaczył tę twarz. Zazwyczaj padał na nią cień, ale tym razem widział ją wyraźnie w świetle latarni. Porcelanowa, blada, nieskalana niczym skóra i delikatne rysy. Mężczyzna wyglądał jak laleczka. Fioletowe włosy przylegały mu do czoła. Patrzył bez wyrazu na złodzieja, który okradał go przez równo dwa tygodnie. Ich spojrzenia się skrzyżowały.

Kaeya rzucił się do ucieczki. Parę razy kiedyś go złapano. Zawsze jego ofiary były wściekłe. Próbowano go zabić, jakby był szkodnikiem. Irytującym szczurem. Raz go za to wychłostano. Każdy bat bolał. Przynajmniej wtedy wiedział czego się spodziewać, ale ułożenie twarzy tego mężczyzny nie zwiastowało wściekłości, tylko coś innego. Chłopiec się tego bał. Słyszał historie o szlachcicach gustujących w dzieciach. Nie chciał, żeby tak potoczyła się jego historia.

Dobiegł do domu. Biegł na tyle szybko, by goniący zgubił trop, a fioletowowłosy mężczyzna na pewno nie wiedział jak tu dojść. To było jego bezpieczne miejsce. Nie było szans, żeby tutaj trafił.

A jednak. Mężczyzna tu był. Kaeya cofnął się do ściany. Strach zaciskał mu gardło.

- Jak ci na imię?- spytał i dopiero wtedy Alberich przypomniał sobie, że ma język.

- Kaeya- szepnął. Próbował wcisnąć się mocniej w ścianę. Najlepiej tak by zniknąć.- Proszę i... przepraszam- chłopiec rzucił mu wcześniej ukradzioną sakiewkę pod nogi.


***

- Wszystko będzie z nim dobrze- Xiao przykrył Kaeyę puchatym kocem i dotknął jego czoła. Dalej było rozpalone.

- Dziękuję, że pomogłeś mi tu go przynieść- Zhongli posłał mu zdawkowy uśmiech, zanim jego czoło znów zmarszczyło we zmartwieniu z powodu Kaeyi.

Alberich spokojnie leżał w swoim łóżku. Na szczęście nie uderzył głową o posadzkę w tamtej piwnicy. Jednak wciąż mężczyzna zemdlał. Miał gorączkę i od czasu do czasu coś mamrotał, lecz nikt nie mógł wywnioskować o co mu chodziło. Najlepszym wyjściem byłoby wezwanie lekarza. To by na pewno ostudziło nerwy szlachcica jak i pomogło Kaeyi. Lecz... jakiego lekarza miał wezwać? Alberich nosił na skórze wyraźne ślady bójki, a Zhongli nie chciał mieć problemów. Co jeżeli ktoś się dowie o tych walkach i wtedy jego reputacja oraz wszystko inne legnie w gruzach? To nie miało tak się skończyć. Czemu trochę przemocy nie pomogło Kaeyi? Na Xiao zawsze to działało.

W zaistniałej sytuacji Zhongli miał jedną opcję. Posiadał kontakt do jednego lekarza, który na pewno byłby dyskretny. Mógł w zasadzie poprosić o pomoc Albedo, ale szlachcic bał się, że blondyn wtedy się o wszystkim dowie. Za żadne skarby nie chciał już być utożsamiany z całą tą krwią i brudem. Nie był już Moraxem. Nie miał już nic wspólnego z Rex Lapisem. Był nową, odrodzoną osobą, która rozumiała, że czyny przynoszą konsekwencje.

Xiao cicho obserwował swojego Pa... znaczy się Zhongliego. Wciąż nie mógł się przyzwyczaić, by mówić mu po imieniu. Kiedyś było to zakazane. Zhongli był dobrym człowiekiem. W to Xiao nigdy nie wątpił. W końcu gdyby nie Zhongli, to co by z niego zostało po upadku Moraxa? Ręce wciąż rwały się do włóczni, chociaż wszyscy wrogowie zostali już wyeliminowani. Zhongli mu pomógł. Zhongli chciał też pomóc tym razem, tylko nie jemu, a temu nieprzytomnemu mężczyźnie, który jak na jego gust odnosił się do Zhongliego zbyt ostrym tonem.

- Xiao, przynieś mi kartkę i pióro. Muszę do kogoś napisać- niższy chłopak skinął głową i wyszedł w poszukiwania zleconych mu rzeczy.


***

Tajemniczy, niski mężczyzna nie miał mu za złe złodziejstwa. Okazało się, że kradzieże Kaeyi traktował jako sprawdziany sprawności swoich agentów. Cóż, jeszcze żaden go nie przeszedł, ponieważ o zaginionej sakiewce zyskiwali świadomość dopiero, jak dziecko dawno zeszło im z oczu.

Scaramouche respektował umiejętności młodego złodziejaszka. Był taktowny. Wiedział kiedy uderzyć. Mógłby się nadać do Fatui. Coś jednak powstrzymywało Scaramouche od wzięcia chłopca do siedziby. Był taki młody. Młody, brudny i głodny. Bardzo łatwo udało to się wywnioskować, kiedy Harbinger zawitał do miejsca zamieszkania Kaeyi, bo domem tego czegoś nazwać nie było można.

Porzucony. Zupełnie sam.

To coś mu przypominało. Chwytało go za serce, które sądził, że dawno temu zakopał. Nie ukarał Kaeyi. Osobiście znajdywał go i jadał z nim posiłek. Przynosił ubrania oraz je prał. Zaczął również go uczyć. Miał każdy powód, by wziąć go ze sobą do Fatui i zrobić z niego swojego wychowanka. Organizacja moralnych wykolejeńców była okropnym miejscem dla dzieci. Nie była żadną bezpieczną przestrzenią i...

Dottore.

Po plecach Scaramouche przebiegł dreszcz. Kaeya nie mógł mieć z nim do czynienia. Co by ten psychopata zrobił z chłopcem o dwukolorowych oczach? Scaramouche wolał o tym nie myśleć. Tak jak wolał nie myśleć o tym, co mu zrobił ten prześwietny doktor. Pamiętał bycie przypiętym do łóżka i lśniące, krótkie ostrze leżące na tacce. W tle słyszał wyniosły śmiech Pantalone. W najlepsze prowadzili konwersację, a on leżał. Obdarty z ubrań w samej bieliźnie i paroma liniami naszkicowanymi na gładkiej skórze. W końcu Dottore musiał wiedzieć gdzie ciąć.

Dzień za dniem spędzał coraz więcej czasu z Kaeyą, niż ze swoimi agentami lub wśród innych najbardziej oddanych Tsaritsie. Jego zlecenia były proste. Niekiedy zabierał na nie Albericha, żeby więcej się nauczył. Był jego mistrzem. Najlepszym mentorem. Kaeya wpatrywał się w niego z zachwytem. Nawet kiedy jedna z misji złodziejskich nie poszła po jego myśli i zabił kogoś na jego oczach.

- Mistrzu Sasa...- Alberich trącił martwego człowieka nogą. Nie wyglądał na przestraszonego. Gdzieś przez głowę Scaramouche przeszło, że widział już kiedyś trupa.

- Tak Kaeya?- Harbinger schował zakrwawione dłonie za plecami. Trzęsły mu się.

- Czy mnie też tak zabijesz?- spytał w zbyt równym tonie. Twarz była kompletnie ściągnięta w neutralny wyraz.

Usta Scaramouche otwarły się i zaraz zamknęły. Był w szoku. Nie był na tyle doświadczony, by zajmować się takimi pytaniami. Columbina zrobiłaby to lepiej. Zaśpiewałaby kołysankę. Scaramouche tylko stał, gapiąc się na chłopca jak wryty przez co najmniej minutę.

- Oczywiście, że nie. Jesteś przydatny. Po co ktokolwiek miałby zabijać przydatnych ludzi?- to brzmiało żałośnie. Aż sam się skrzywił, kiedy tylko wypowiedział te słowa.

- Jak będę przydatny to nikt mnie nie zabije?- Kaeya zmarszczył brwi. Przygryzł policzek od środka. Czy mężczyzna u ich stóp był nieprzydatny? Czy jego matka też była nieprzydatna? Dla niego była bardzo przydatna! Skąd brały się te reguły?- Mistrzu Sasa?

Sasa. Tylko on go tak nazywał. Gówniarz cały czas przekręcał jego imię, więc wreszcie zaakceptował, żeby mówił mu Sasa.

Z nieba spadł śnieg. Kaeya kichnął. Objął się ciaśniej płaszczem, który dostał od mistrza. Kiedy pierwszy raz się spotkali był początek wiosny. Teraz już była zima.

- Chodź do domu. Zrobię ci ciepłą kąpiel- i tak po prostu Scaramouche uciął wątek.

Mówiąc dom, nie miał namyśli kwatery Fatui, w której miał apartament jak przystało na kogoś jego statusu. Zaprowadził Kaeyę do jednego z niepozornych budynków, które wykupił. Nikt z organizacji nie wiedział, że Scaramouche posiadał całą sieć nieruchomości kupionych za ich pieniądze. On sam nie do końca wiedział dlaczego to robił. Jeszcze nie wiedział. Bardzo szybko się zorientował, kiedy przygotowywał dziecku kąpiel z bąbelkami. Sprawdzał ręką temperaturę, żeby nie była ani na zimna ani za ciepła. Z Kaeyą należało postępować delikatnie. Był łatwy do złamania. W innym życiu mógłby być małym listkiem brzozy.

Taki wychudzony zmarźnięty zanurzył się w wodzie. Scaramouche tylko miał na niego czujne oko. Od dziś to był ich dom. Fatui w swoim zepsuciu ich nie dosięgną. Sasa mu pomoże. Sasa go wychowa. Da mu cel. Sprawi, że będzie przydatny.

- Masz- podał mu przedmiot, gdy już wyszedł z wanny i się ubrał.

- Książka?- Alberich oglądnął skórzaną oprawę z każdej strony. Przytulił do siebie lekturę.

Sasa potem go obserwował. Siedział na swoim łóżku zaczytany w baśnie. Baśnie braci Grimm. Czasem makabryczne, ale takie było życie, a Sasa miał zrobić wszystko w swojej mocy. by Kaeya był na nie przygotowany.


***

Wieści w Lirdrze niosły się jak wiatr. Słowo ciągnęło się przez cały Lirdr, a już szczególnie jeśli w sprawę był zamieszany ktoś sławny. Ktoś jak na przykład 'Książę'. Dlatego Sasa naprawdę nie musiał się wysilać, by usłyszeć parę nowych wiadomości na temat syna.

Podziemne walki szlachciców to było miejsce w którym żaden rodzic nie chciał zobaczyć swojego dziecka. W końcu jaka matka czy jaki ojciec chciałby, żeby jego dziecko było w tak przemocowym środowisku ku rozbawienia wyższej klasy społecznej? Sasa nie był wyjątkiem od tej reguły. Na wieść, że o wielki zabójca Lirdru 'Książę' wziął udział w takim wydarzeniu... Od początku powinien zabronić mu zadawania się z tym szlachcicem. Przynosił nic tylko problemy. Czy to znaczyło, że teraz Kaeya będzie regularnie brał udział w tych idiotycznych bójkach? Jedynym pocieszeniem Sasy było to, że jego syn przynajmniej wygrał. Jednak na dłuższą metę fioletowowłosy wolałby, żeby Kaeya więcej tam nie stawiał stopy.

Naprawdę Sasa był przekonany, że bunt syna potrwa z tydzień góra dwa, a potem wróci z podkulonym ogonem. Zorientuje się, jak wiele ojciec mu poświęcił oraz absolutnie wybije sobie z głowy tego Harbingera. Przecież Sasa chciał go tylko chronić. Poza tym, czy kiedykolwiek go skrzywdził? Fioletowowłosy zaczynał się zastanawiać czy oby na pewno jego wychowanie nie było zbyt bezstresowe. W prawdzie nigdy nie stosował kar cielesnych, lecz po ostatnich wydarzeniach może powinien dać Kaeyi parę klapsów za młodu. Wtedy może byłby posłuszniejszy.

Miecz Albericha wciąż czekał na swojego właściciela. Sasa skrupulatnie wyczyścił ostrze po ostatnim użyciu. Teraz spoczywało wiernie tuż przy jego niezawodnych, lawendowych kadzidełkach. Od kiedy Kaeyi już tu nie było, zauważył, że o wiele częściej je palił. Zapach był zwyczajnie kojący. Mógł zamknąć oczy i udawać, że jego syn siedział właśnie w swoim pokoju, spokojnie czytając książkę, którą mu przyniósł.


Author's note

Oto małe backstory Kaeyi i Sasy no i właściwie również Zhongliego i Xiao!! W tym rozdziale dostaliście odrobinę jego perspektywy oraz malutkiego Kae <33

Po tak dużej nieobecności rudego trzeba to chyba trochę naprawić co? Cóż, mogę obiecać, że następnym rozdziale wreszcie się pojawi

W ogóle pięknie się trzymam się mojego planu z pisaniem bo pięknie, ładnie miesiąc po jest nowy rozdział!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top