VI

𝑼𝒌𝒓𝒚𝒕𝒆 𝒑𝒓𝒂𝒘𝒅𝒚

⸻⛧⸻

Na miejsce Childe'a przyszedł ktoś nowy. Chłopak nie był Harbingerem, ale za to wychowankiem jednego z jedenastki oraz potencjalnym następcą. Kaeya był pewien, że Arlecchino nie trenowała Lyney'ego, by nie skorzystać z takiej możliwości.

Sam Lyney kompletnie różnił się od Tartaglii. Może jego wygadanie było podobne, ale cała reszta? Rudzielec, którego znał Alberich nie umiał posługiwać się łukiem. Strzelał wręcz absolutnie koszmarnie! Ale za to miał świetne obycie z resztą broni. W walce Childe'a był nieokiełznanym strumieniem, falą tak wysoką, że pochłaniała statki. Był idealnym konkurentem. Jego chaotyczność, a zarazem kreatywność, była wyjątkowa. Nikt nigdy nie zaskakiwał Kaeyi jak on jego umiejętnościami w walce. Natomiast Lyney... był magikiem. Chłopak umiał strzelać, ale na pierwszy rzut oka było widać, że nie był zawodowcem.

Właściwie do Alberichowi było go odrobinę żal. Magik był całkiem ciekawą osobą, ale jego umiejętności były bardziej podpasowane pod szpiega niż zabójcę. Chociaż Kaeya musiał jedną rzecz mu oddać. Udało mu się sprzątnąć mu z przed nosa jedno ze zleceń i to w jakże efektownym stylu! Szkoda tylko, że przy tym sam został ranny, a niebieskowłosy był pewien, że żelazo jego miecza zaczęło się pojawiać w jego koszmarach.

Dwa tygodnie Alberich tak sobie bawił się z Lynye'm. Fatui próbował go powstrzymać, ale nie udawało mu się to, choć po drodze stosował parę kolorowych sztuczek. To ubarwniało codzienność Kaeyi. Zupełnie jak w tej chwili.

- Ach, Lyney, Lyney- Kaeya złapał w wolną dłoń jedną z opadających, czerwonych róż.- Czy te wszystkie róże są dla mnie?- spytał niebieskowłosy wskazując na resztę kwiatów, które spadły z sufitu.

- Właściwie to dla mojego zlecenia- powiedział Lyney, odruchowo odsuwając się od drugiego mężczyzny o parę kroków.- Ale mogą też być dla ciebie.

Kaeya nie mógł się na to nie uśmiechnąć. Chłopak się uczył. Jako ktoś kto umiał posługiwać się długodystansową bronią starcie w walce wręcz z Alberichem, który był w tym wyśmienity, mogło się zakończyć śmiertelnie. Miło, że magik brał do serca swoje poprzednie błędy. Trudno było ich nie brać do serca jeśli jak ostatnio się nie odsunął to został z trzema złamanymi żebrami po lewej stronie.

- Mówisz o niej?- zabójca zaśmiał na reakcję swojego nowego oponenta.- Spójrz w górę.

Lyney wolno podniósł wzrok. Jego cel był oparty o balustradę na schodach, które prowadziły na wyższe piętro. Wszystko byłoby normalnie z wyjątkiem jednej bardzo istotnej rzeczy. Kobieta nie miała głowy. Magik mógł idealnie zobaczył wciąż świeżą ranę na jej szyi z której ochoczo wypływała krew. Szczerze? To zaczynało robić się powtarzające. Jakim cudem Kaeya był zawsze o krok do przodu?

- Dobra robota Lyney. To było naprawdę zjawiskowe- Alberich leniwie schował miecz do pochwy i rozejrzał się po pustym mieszkaniu. Jego wzrok przyciągnął pewien dzban.

W dzbanie o średniej wielkości, który stał tuż przy wyjściu na skromnej komodzie były piękne żółte żonkile. Kaeya bez większego namysłu wziął parę róż z podłogi, wsadzając je do tego samego dzbana, by stworzyć bukiet. Gdy Alberich był usatysfakcjonowany ze swoją kwiatową aranżacją, wziął dzban w dwie ręce i skierował się do drzwi. Magik patrzył na niego z niemym pytaniem. Niebieskowłosy tylko wzruszył ramionami.

- I tak już nie żyje, więc na co jej te kwiaty? Mi za to mogą jeszcze posłużyć- wytłumaczył się zabójca i za sekundę już go nie było.


***

Sasa podniósł głowę znad gazety gdy usłyszał otwierające się drzwi. Mężczyzna lekko rozszerzył oczy gdy Kaeya wpadł do domu z wazonem kwiatów w rękach. Czyżby jakiś wielbiciel? Ojciec zmarszczył brwi. Nigdy nie podobały mu się sercowe wybory jego syna. Każdy wybranek lub wybranka okazywali się być absolutnie okropni.

- Kwiaty?- postanowił zagaić Sasa.

- Mhm! Wziąłem z mieszkania zlecenia- Alberich nie odrywając wzroku od kwiatów, położył wazon na komodzie. Fikuśne zdobienia na naczyniu mało pasowały do wystroju, ale Sasa postanowił wspaniałomyślnie pozostawić tę uwagę dla siebie. Jeśli jemu synowi się podobało to mógł na to przymrużyć oko.

Starszy mężczyzna tylko patrzył jak jego syn opuszczał salon, by pójść do swojego pokoju. Niebieskowłosy szedł swoim charakterystycznym krokiem, ale Sasa wiedział, że coś było na rzeczy. Co prawda od czasu gdy ten jedenasty zniknął, zlecenia Kaeyi szły pomyślnie jak nigdy, lecz Alberich wydawał się zawsze być gdzieś daleko myślami. Mało też wychodził z domu. Stawiał nogę za progami lirdrowskiej kamienicy tylko jeśli chodziło o pracę. Nawet jego wypady do baru ograniczyły się do minimum. Przestał również wychodzić we wtorki. Z jednej strony Sasa był z tego zadowolony. Nigdy nie sądził, że ten pierdolony szlachcic miał dobry wpływ na Kaeyę. Jednak z drugiej strony wiedział, że takie dystansowanie się nie było niczym dobrym. Ostatnimi czasy niebieskowłosy wychodził tylko w jedno miejsce, które nie było związane z pracą. Sasa parę razy go śledził, lecz nie dowiedział się niczego istotnego. Alberich zwyczajnie wspinał się z książką na jakiś wysoki punkt miasta i tam siedział.

Sasa westchnął i pokręcił głową. Całe te jego zamartwianie się było niepotrzebne. Być może Kaeyi brakowało po prostu wyzwania? Ojciec mógł załatwić mu coś co naprawdę sprawdziłoby jego umiejętności. Zapewne chodziło tylko o to.

Fioletowowłosy znów przeniósł swoją uwagę na gazetę. W artykule był poruszony Alberich. Sasa był całkiem zaintrygowany jego małym przezwiskiem w światku przestępczym. 'Książę' naprawdę do niego pasowało. W końcu Kaeya zawsze nosił się jak ktoś wysokiego statusu. Jego pozycja wśród zabójców stała się tylko jeszcze bardziej stabilna w ciągu ostatnich wydarzeń. Sasa nie mógł być bardziej dumny. Naprawdę dobrze wychował tego dzieciaka. Niebieskowłosy był posłuszny, miał do niego należyty szacunek oraz dobrze wykonywał swoją robotę. Z wyjątkiem incydentu z raną, ale to szczegół za który udało mu się już odpokutować. Żaden agent Sasy nie był tak kompetentny, a do tego w tak młodym wieku. To była dobra decyzja, żeby go przygarnąć.

Z rozmyśleń wyrwało go skrzypienie desek to był Alberich, który znów wszedł do salonu. Sasa śledził go wzrokiem. Kaeya znów gdzieś wychodził. Oczywiście z książką w ręku.

Sasa wstał z fotela, lekko się przeciągając. Spojrzał na gazetę na małym stoliku i niespiesznie podszedł to palącego się kadzidełka, które stało na komodzie przy wazie z kwiatami, którą przyniósł Kaeya. Za żadne skarby nie tęsknił za swoją matką, ale ten zapach kojarzył mu się z o wiele prostszym czasem. Z rodzinnym ciepłem. Mężczyzna miał nadzieję, że ta woń również będzie o tym przypominać jego synowi.

Doświadczony zabójca ostrożnie wziął lawendowe kadzidełko w dłoń. Sasa przyłożył sobie żarzący się koniec patyczka do wierzchu lewej dłoni. To odrobinę bolało, ale fioletowowłosy już dawno przyzwyczaił się do tego uczucia. Ból w żadnym stopniu nie zmalał. To on był zwyczajnie na niego już odporniejszy.

Sasa rzucił okiem na nową ranę spowodowaną swoją metodą gaszenia kadzidełek. Na całej jego lewej dłoni widniały drobne blizny z tego tytułu. Mężczyzna wzruszył ramionami i założył czarne rękawiczki.

Postanowił wyjść na spacer za Kaeyą.


***

Kaeya czuł się pusto. Niby praca szła mu aż zatrważająco dobrze. Zastępstwo za Childe'a w żadnym stopniu mu nie dorównywało i to pewnie była kwestia czasu kiedy niebieskowłosy go zabije. Jak na razie grali w kotka i myszkę, ale Lyney już raz posmakował jego ostrza, a nic nie powstrzymywało Albericha przed zrobieniem tego ponownie.

Mówił sobie, że nie potrzebował tych miłych popołudni w bibliotece Zhongli'ego. Albedo, Yelan i ten szlachcic już go nie interesowali. Mógł równie dobrze czytać książki w samotności. Jaka w tym różnica? Raz z ciekawości śledził Albedo we wtorek lekko przed godziną w jaką zawsze się spotykali. Niski blondyn zwyczajnie udał się do doku Zhongli'ego jakby nigdy nic po drodze nucąc spokojną melodię. Najwyraźniej tej trójce również nie przeszkadzał brak zabójcy w swoim kręgu. A mieli morderstwo za darmo. Ich strata, że nie skorzystali. Oferta została wyczerpana. 

Jedna rzecz nie dawała mu spokoju. Właściwie nie rzecz, a osoba. Tartaglia, Childe bądź jego prawdziwe imię Ajax. Niebieskowłosy chodził dzień w dzień na ten sam wysoki punk z pięknym widokiem na Lirdr z nadzieją. Nadzieją na co? Kaeya sam nie do końca wiedział. Czy chciał, żeby Childe znów z nim zacięcie zawalczył? Czy może wolał z nim spokojnie porozmawiać jak te dwa tygodnie temu dokładnie w tym samym miejscu gdzie aktualnie siedział? Bycie po tej samej stronie co rudzielec było dziwnie miłe. Wspólna ucieczka przed lirdowskimi rycerzami! Ach to było coś... Albo Kaeya pragnął znów zapalić z nim papierosa? Czekać aż Tartaglia znów się do niego zbliży i... O czym on do chuja myślał?

Alberich odgonił od siebie tą zdradziecką myśl. To pewnie przez to, że dawno nie był z nikim w łóżku. Jego napalony umysł próbował robić mu psikusy. Z resztą przyszedł tutaj poczytać, a nie rozmyślać o Tartaglii.

Z głębokim westchnięciem Kaeya otworzył swoją lekturę "Stary człowiek i morze". Był już w połowie. Spoglądnął na horyzont. Niebo było w pięknym łososiowym kolorze. Zachody słońca zawsze wyglądały pięknie z tej lokalizacji. 

Spokój Albericha został zakłócony gdy usłyszał podejrzany dźwięk. Ktoś tu przyszedł. Czyżby to Childe? Niebieskowłosy prędko stanął na równe nogi i odwrócił się w stronę źródła odgłosu. Nie stał przed nim Tartaglia, a Capitano, Pierwszy Harbinger ze swoją charakterystyczną, czarną maską. Młody zabójca prędko dobył miecza.

Krew Sasy zastygła w żyłach. Pierdolony Harbinger. Fioletowowłosy wiedział, że to śledzenie jego syna było dobrym pomysłem. Od czasu dziwnych zachowań Kaeyi jego ojciec miał przeczucie, że coś się wydarzy i miał rację.

Zamaskowany nie uczynił żadnego ruchu, by zaatakować. Zamiast tego usiadł sobie na skraju budynku dyndając nogami nad przepaścią. Był niezrażony ofensywną postawą Kaeyi. Był wręcz dziwnie beztroski co było czymś kompletnie niezrozumiałym dla Albericha. Czy nie powinni tutaj zacząć walczyć? Wtedy Capitano przemówił.

- Widziałem, że często tu przychodzisz. Głupi dzieciak też myślał, że nikt nie wie, że się tutaj wymykał- Sasa w myślach klął jak opętany na samego siebie. Jak pośród jego spacerów w ciągu, których śledził niebieskowłosego nie zauważył tej dodatkowej pary oczu?

- Przez głupi dzieciak masz na myśli... Childe'a?- spytał Kaeya i powolutku wsunął miecz z powrotem do pochwy. Jakby ta mała w zmianka o rudzielcu kompletnie zaślepiała mu to, że był w tej chwili przed bardzo niebezpiecznym mężczyzną.

Sasa ułożył dłoń na rękojeści swojego sztyletu. Jak na razie postanowił zostać ukryty w cieniu, ale wciąż chciał trzymać rękę na pulsie. Ochroni swojego syna jeśli będzie taka potrzeba. Niebieskowłosy był silny, ale czy na tyle silny, by wzwyciężyć pierwszego Harbingera? Nad nim stał tylko Pierro.

- Chyba ci go brakuje. Obaj mieliście bardzo ciekawą znajomość- Capitano wzruszył ramionami.

- Byliśmy godnymi siebie rywalami. To wielka szkoda, że złapał go kac moralny. Był takim ciekawym oponentem- Alberich teatralnie westchnął, przyjmując maskę. Nie zamierzał wylewać się przed kimś z Fatui. Miał jeszcze jakieś resztki godności.

Zamaskowany mężczyzna tępo patrzył na drugiego. Wydawało się jakby czerń jego maski mogła rozszyfrować każde misternie dopracowane kłamstwo Kaeyi. To było bardzo nieprzyjemne uczucie. Chwilę potem mężczyzna zaczął się niekontrolowanie śmiać. Capitano śmiał się tak intensywnie, że trzymał się za brzuch.

- Tak, tak... godni siebie rywale- Capitano znów zachichotał.- Szczególnie za Angel's Share. Tartaglia trochę mi o tym opowiadał.

- Ach tak? Więc pewnie wspomniał o tym, że dźgnął mnie swoim sztyletem tamtej nocy- prychnął Alberich.

- Wspominał jeszcze o czymś. Rozproszył cię pocałunkiem- policzki Kaeyi przybrały różową barwę.- Może wy dwoje tak macie, ale większość rywali nie stosuje takich metod.

Sasa był oniemiały. Syn nic mu nie wspominał o żadnym pocałunku. Mówił tylko, że wdał się w bójkę z tym przeklętym rudzielcem. Ukrył przed własnym ojcem część prawdy.

- To on mnie pocałował. Byłem zwyczajnie zaskoczony- mruknął niezbyt przekonująco młody zabójca.

- Dobrze, więc pomińmy tą kwestię. Dwa tygodnie temu otrzymałeś pewne ciekawe zlecenie. Może pamiętasz? Mężczyzna o imieniu Telamon. Childe ci przeszkodził, ale... nie wróciłeś nigdy do tego domu, żeby dokończyć robotę, choć właśnie tego się spodziewałem, dlatego zaleciłem Tartaglii być na to przygotowanym. Ty jednak zrobiłeś nic. Absolutnie nic. Bardzo intrygujące zachowanie moim zdaniem- w głosie mężczyzny słychać było uśmiech.- Nawet zaprosiłeś go do baru. Doprawdy romantycznie.

Kaeya chwilę stał z otwartymi ustami. To prawda... był o wiele bardziej litościwy jeśli chodzi o Tartaglię. Miał świetną okazję, by go zabić, a tego nie zrobił. Mógł sam uciec od rycerzy gdy ci wparowali do środka na wieść, że dwójka wielkich zbójców tam jest, ale również tego nie zrobił. Mógł zakraść się do jego rodzinnego domu z mieczem w dłoni, ale też tego nie zrobił. Po prostu chciał być uczciwy w stosunku do rywala. To nie było nic więcej.

- Cóż, nie przyjął mojego zaproszenia- burknął tylko w odpowiedzi Alberich.- Poza tym nie wiem co tu próbujesz insynuować. Czy to zbrodnia, że nie wykonałem raptem jednego małego zlecenia? Wszystkie inne ostatnio wykonuję bezbłędnie, więc mogę sobie wybaczyć to małe potknięcie- odparł nonszalancko Kaeya.

Capitano tylko patrzył na różowiejące niebo. Zachody słońca były naprawdę urzekające z takiej perspektywy.

- Małe potknięcie...- mężczyzna wpatrywał się nieprzerwanie w dal.- Naprawdę jesteś ciekawym młodym człowiekiem. Podobny to Tartaglii, ale tak inny. Jesteś taki zaskakujący. Teraz mogę odrobinę lepiej zrozumieć czemu Childe tak często o tobie opowiadał- Capitano bez pośpiechu wstał.

Niebieskowłosy nie miał pojęcia co powiedzieć. Capitano zachowywał się jakby dostał jakiegoś natchnienia, co ani trochę mu się nie podobało. Ten Harbinger za dużo wiedział jak na jego gust.

- I żebyśmy się dobrze zrozumieli... nie próbuj wchodzić do jego życia- wcześniejszy ciepły ton zamaskowanego stał się oschły.- Childe może myśleć o sobie wiele rzeczy. Może mieć jak to wcześniej nazwałeś "kaca moralnego", ale nigdy nie zniży się do twojego poziomu. Mimo wszystko to dobry dzieciak. Jest ze sobą szczery. Ty też powinieneś kiedyś tego spróbować.

Zanim Kaeya zdołał cokolwiek z siebie wykrzesać pierwszy Harbinger już zniknął. Rozpłynął się w powietrzu.

Alberich uznał, że wystarczająco już dzisiaj poczytał. Z książką w ręku wrócił do domu.

Sasa pojawił się w domu lekko wcześniej od syna. Zawsze udawało mu się wracać na czas, tak żeby Kaeya niczego nie podejrzewał. Targały nim emocje. Od wściekłości do żalu. Wniosek z konwersacji Capitano i Albericha był tylko jeden, choć fioleteowołosy nie chciał tego przyznać. Dlaczego Kaeya zataił przed nim informację o pocałunku? Czemu nie powiedział mu absolutnie nic o tym, że zrezygnował ze zlecenia na rzecz tego rudzielca? Sasa sądził, że sobie nawzajem ufali. Że mieli świetną relację ojciec-syn. Co robił źle? Dał temu dziecku jedzenie, dach nad głową i pracę. Wszystko co miał Kaeya zawdzięczał jemu. Niski mężczyzna westchnął. Spoglądnął na zgaszone kadzidełko przy którym stał fikuśny wazon pełen kwiatów, wcześniej przytargany przez jego syna.

Drzwi frontowe się otworzyły. Sasa przeniósł wzrok na swojego syna, którego ujrzał w progu. Kaeya uśmiechnął się do ojca, rzucając prędkie "Cześć tato". Mężczyzna widział ten uśmiech i słyszał te słowa setki razy, zawsze tak samo. Naprawdę dobrze wychował tego dzieciaka. Niebieskowłosy był posłuszny, miał do niego należyty szacunek oraz dobrze wykonywał swoją robotę. Był posłuszny oraz miał do niego należyty szacunek. Był posłuszny oraz miał do niego szacunek. Był posłuszny. Czy w istocie był posłuszny? Czy tylko tak się zachowywał? Był posłuszny, miał do niego należyty szacunek oraz dobrze wykonywał swoją robotę.  Z wyjątkiem incydentu z raną. Incydentu za Angel's Share. Incydentu z... pocałunkiem.

Niski mężczyzna podążył wzrokiem za synem, który zachowywał się jakby nigdy nic. Ile razy coś się stało, a Sasa o tym nie wiedział? Wychował posłuszne dziecko, czy dziecko, które umiało się ukrywać? Fioletowowłosy nie był pewien i to go przerażało. Postanowił na razie zachować milczenie. Kaeya sam do niego z tym przyjdzie, prawda?



Author's note

:D

Dobra będę szczera odrobinę w moich wszystkich projektach opuściłam się z zaglądaniem do tej pracy... ale postaram się częściej robić updaty już  w 2024 po neukae week. Może zrobię to sobie na postanowienie noworoczne?

I oczywiście najlepszego dla najcudowniejszego kapitana kawalerii Mond! (Może jeszcze coś napiszę specjalnie na jego urodziny, ale pewna nie jestem, bo mam w chuj pracy)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top