IX
𝑺𝒑𝒐𝒌𝒐𝒋𝒏𝒆 𝒏𝒐𝒄𝒆 𝒊 𝒃𝒖𝒓𝒛𝒍𝒊𝒘𝒆 𝒑𝒐𝒓𝒂𝒏𝒌𝒊
⸻⛧⸻
Dźwięk przekręcanego klucza w zamku było słuchać na pół Lirdru. Przynajmniej tak mu się wydawało. W rzeczywistości musiał to być o wiele cichszy odgłos.
Dwie figury weszły do wąskiego korytarza. Było ciemno, więc nie było nic widać, lecz za dnia ich oczy mogłyby dostrzec starą, żółtą tapetę w zielone paski oraz namalowane logo Fatui oprawione w ramkę. Normalnie Harbinger zapaliłby świecę, ale to było zbyt ryzykowne. Nie chciał, aby absolutnie ktokolwiek się obudził.
Childe instynktownie zaczął iść w stronę schodów, chociaż noc ograniczała jego pole widzenia. Jego nogi jakby automatycznie wiedziały gdzie się udać po tych skrzypiących panelach jeszcze wciąż zaróżowionych od krwi. Ktoś naprawdę nieudolne starał się po sobie sprzątnąć. Kaeya poszedł prosto za towarzyszem.
Trzymając się za balustradę Tartaglia nie mógł odgonić od siebie czarnych myśli. Tyle rzeczy mogło pójść nie tak. Czy on naprawdę tak zwyczajnie przyprowadził Kaeyę pierdolonego Albericha do miejsca gdzie spały osoby najwyżej postawione w Fatui? Droga do niepozornej kamienicy nie była zawiła. Mógł bardzo łatwo ją zapamiętać, a potem wrócić jutro, by urządzić rzeź.
Weszli na piętro. Wymierzonym krokiem rudzielec poszedł na koniec korytarza. Chyba nigdy aż tak bardzo nie żałował, że jego pokój był zlokalizowany tak głęboko w budynku. Kolejny brzęk, dźwięk klucza w zamku i... ostatnie drzwi stanęły otworem. Childe przepuścił niebieskowłosego.
Wkrótce pokój został oświetlony poprzez światło świecy.
Pomieszczenie było całkiem przyzwoitych rozmiarów. Miało duże łóżko dosunięte do lewej ściany, szafę i biurko z półką tuż obok. Na wprost od wejścia było spore okno, jednak było zasłonięte przez ciężką, aksamitną zasłonę. Dookoła wszędzie było mnóstwo różnych małych pierdół. Było widać, że ktoś tutaj mieszkał. W powietrzu unosiła się woń makulatury. Pewnie przez te sterty papieru wylewające się z szafy. Normalnie Kaeya nawet by się tym zainteresował, jednak teraz jego mózg był zbyt zajęty innymi sprawami, aby mieć czas na rozmyślanie na temat sekretów Fatui.
- Możesz spać ze mną na łóżku. Pomieścimy się- powiedział Tartaglia, drapiąc się po karku.- Chcesz pożyczyć jakąś koszulę nocną?
Alberich przecząco pokręcił głową. Childe westchnął. Podszedł do szafy i wyciągnął z jednej z szuflad ubranie na noc. Chwilę później zniknął za drzwiami łazienki bezpośrednio połączonej z jego pokojem.
Kaeya zdjął buty i odłożył pochwę wraz z mieczem na bok. Powoli położył się na plecach w łóżku rudzielca. Co on tu robił? Nie wiedział właściwie jak się tutaj znalazł. To było takie surrealistyczne. Był wszystkim tak zmęczony, ale nie miał ani jednej osoby, z którą mógłby o tym porozmawiać. Chciał zaciągnąć się czyjejś opinii. Dlaczego tak ciągnęło go do jedenastego Harbingera? Czemu jego ojciec go śledził? Czuł się zdradzony i zmęczony. Gdyby tylko chociaż na sekundę mógł wyłączyć swój umysł... Był przyzwyczajony do duszenia swoich problemów głęboko w sobie. Tylko czasem je z siebie wylewał w formie żartów lub przesadnie dramatyzował, by nadać im komediowy charakter. Wówczas robił to przed Albedo, Yelan i Zhonglim, którzy próbowali go wesprzeć, choć nigdy nie w zbyt poważnym tonie, bo wtedy Alberich miał ochotę uciec.
Oczy mu się kleiły. Wypił trochę, ale wciąż nie aż tyle, by być takim ospałym. Uwaga Kaeyi lekko się wybudziła, gdy Childe wyszedł z łazienki. Niósł schludnie złożoną sukienkę, a na sobie miał luźną tunikę i parę długich spodni. Harbinger włożył sukienkę do szafy, nie zwracając większej uwagi na papiery, które z niej wylatywały.
Materac lekko się ugiął pod ciężarem drugiego ciała. Niebieskowłosy przewrócił się na bok, żeby móc patrzeć na Tartaglię.
- Nie zdejmujesz przepaski na noc?- Childe wskazał na czarną przepaskę na twarzy Kaeyi.
Alberich chwilę poczekał z odpowiedzią. Sięgnął ręką do przepaski, lecz nadal jej nie zdejmował.
- Możesz z nią spać. Mało mi to przeszkadza. Po prostu myślałem, że bez będzie ci wygodniej- Childe wzruszył ramionami i przeciągnął na nich kołdrę.
- Nie masz rację. Mogę zdjąć- Kaeya wolno odwiązał czarną opaskę i odłożył ją na bok. Tartaglia wstrzymał oddech.
Alberich zawsze był piękny. Nieskazitelny. Jednak teraz bez tej opaski Harbinger zobaczył coś innego niż doskonałość. Na jego prawej powiece i jeszcze trochę poza nią rozciągała się zaróżowiona, podłużna blizna. Childe niemal w to nie uwierzył, ale widział to wyraźnie w tym wątłym świetle świecy. Miał impuls, żeby wyciągnąć rękę i dotknąć tej szramy. Tak tylko, by na pewno się przekonać, że jest faktycznie prawdziwa. Tartaglia jednak powstrzymał się od tego. Sam miał wiele ran, które nigdy do końca się nie zagoiły. Ale blizna na nieskazitelnym ciele Kaeyi? To zjawisko wydawało się nienaturalne, zabronione, łamiące wszelkie reguły świata rzeczywistego.
- Co?- spytał drugi zabójca. Jego dłoń automatycznie zasłoniła skażone oko.- Wiem, że nie jest zbyt urodziwa, ale sądziłem, że widziałeś wystarczająco ran w swoim życiu, by nie poświęcać temu zbytniej uwagi.
Tartaglia nie zorientował się jaką ekspresję nosił do tej pory. Usta szeroko otwarte, oczy wytrzeszczone zapatrzone w jeden punkt - bliznę na oku Albericha.
- Nie, nie, nie! Nie chodzi o to po prostu... nie spodziewałem się- Childe prędko naprawił swój wyraz twarzy, chociaż wciąż było widać po nim jak bardzo był zaskoczony.
- Cóż, co innego myślałeś, że chowam pod tą przepaską, hm?- Kaeya spytał, odrobinę się rozluźniając. Zabrał dłoń z prawego oka.
- Właściwie to nigdy o tym nie rozmyślałem- niebieskowłosy posłał mu pytające spojrzenie.- Naprawdę! Może raz czy dwa się nad tym zastanowiłem, ale to też tylko powierzchownie.
- Och- mruknął pod nosem Alberich. Nie za bardzo wiedział co odpowiedzieć.
- Możesz otworzyć swoje oko? Ty w ogóle na nie widzisz?- spytał Childe. Podczas ich konwersacji Kaeya ani razu nie otworzył prawej powieki.
Alberich skinął głową. Powoli otworzył oko. Było innego koloru niż to lewe. Jego tęczówka była żółta, prawie złota. Do tego wytwarzała swego rodzaju poświatę? Chociaż być może mu się tak tylko wydawało. W każdym razie było piękne. Przypominało mu mieniący się bursztyn, który znalazł na plaży, gdy był młodszy na jednych z rodzinnych wakacji.
- Jest przepiękne- wyszeptał Tartaglia. Kaeya lekko się speszył. Odwrócił się tyłem do Harbingera i jednym dmuchnięciem zgasił świecę na szafce nocnej. Cały pokój spowił mrok i cisza.
Przez następne parę minut żadne z nich się nie odzywało. Obaj tylko słuchali oddechów drugiego. Harbinger również postanowił przełożyć się na drugi bok. Gdzieś daleko w głowie Childe'a była myśl o tym, że przecież Kaeya mógłby go zabić we śnie, lecz była ona stłumiona przez inne, głośniejsze refleksje. Między innymi na temat tej tajemniczej blizny.
Niebieskowłosy wydał z siebie głębsze westchnięcie. Obrócił się przodem do Tartaglii i przysunął się do niego bliżej. Wkrótce byli do siebie przytuleni. Plecy rudzielca stykały się z jego klatką piersiową. Dla jeszcze większej bliskości Kaeya przerzucił ramię wokół talii drugiego mężczyzny.
Nikt nic nie mówił. Wciąż byli w absolutnej ciszy. Choć jedna rzecz się zmieniła. Byli bardziej rozluźnieni. Teoretycznie nie było potrzeby, aby byli tak blisko. W końcu łóżko było spore, więc z pewnością daliby sobie radę znaleźć sobie na nim kawałek osobistej przestrzenni. Dziwnym trafem preferowali takie rozwiązanie.
***
Powoli Childe otworzył oczy. Spodziewał się w swoich ramionach znajomego zabójcy, lecz był sam. Tartaglia szukał jakichś pozostałości po Kaeyi. Żadnych nie znalazł. Mężczyzna zniknął. Przez chwilę rudzielec sądził, że Alberich był zwyczajnie w łazience, ale okazało się to błędnym przypuszczeniem. Zupełnie jakby niebieskowłosy nigdy ty nie był. Jedynym dowodem na jego wcześniejszą obecność była odsłonięta zasłona. Childe doskonale pamiętał jak czarny, ciężki materiał osłaniał okno poprzedniej nocy.
Odrobinę czuł się zawiedziony. Miał nadzieję jeszcze z nim porozmawiać, ale Kaeya zniknął bez śladu. Może jeśli pójdzie dziś wieczorem na dach to znów go spotka? Cóż, przynajmniej miał taką nadzieję. W zasadzie miło było tak zwyczajnie z nim porozmawiać. Nie byli teraz rywalami, więc nie występował konflikt interesów. Chociaż... w zasadzie to zawsze byli ze sobą blisko.
Childe spojrzał przez okno.
- Kaeya- wymamrotał po czym pokręcił głową i poszedł przygotowywać się na nadchodzący dzień.
***
Kaeya wrócił do domu z pierwszymi promieniami słońca. Starał się być cicho. Iść ostrożnie i na paluszkach, ale to się na nic nie zdało. Sasa był wciąż jego mistrzem, więc posiadał o wiele wyższe umiejętności od niego. Bez problemu wyczuł, że ktoś wszedł do domu. Momentalnie znalazł się w korytarzu.
Niebieskowłosy instynktownie mocniej zacisnął dłoń na książce, którą oddał mu Childe. Zmierzył ojca wzrokiem w ciszy. Nie zamierzał być tym, który pierwszy zacznie temat. Zamiast się odzywać zdjął swoje czarne kozaki i postawił je przy drzwiach.
Sasa stał z założonymi rękami. Czekał na przywitanie. Prędkie "Cześć tato" jak zwykle. Jego syn jednak był niecharakterystycznie jak na niego cicho. Do tego patrzył na niego takim wzrokiem.
- Nie mówiłeś wczoraj, że nie wrócisz na noc. Przygotowałem na kolację zupę, ale nie przyszedłeś- Sasa postanowił odezwać się pierwszy.
Wczoraj po tym jak wypił parę lepszych drinków, rzucił sakiewkę mory na stół i wyszedł nie oglądając się za nikim. Usiadł za stołem w jadalni z dwoma podgrzanymi talerzami zupy. Zupy pomidorowej - jego ulubionej. Był pijany oraz zgorzkniały. W połowie jedzenia zasnął. Potem obudził się w środku nocy, ale Alberich wciąż nie było. Przełożył się do łóżka, trochę pospał, ale szybko się obudził, gdy usłyszał najmniejszy skrzyp drzwi frontowych.
- Mhm- Kaeya tylko mruknął w odpowiedzi.
Cisza.
Alberich próbował wyminąć ojca, by dostać się do swojego pokoju. Ten jednak nieugięcie stał w przejściu.
- Coś się stało?- fioletowołosy uniósł brew. Czy ten Harbinger coś mu znowu zrobił? Sama myśl sprawiała, że Sasa był od razu gotowy na nowe zabójstwo. Nie pozwoli temu cholernemu rudzielcu ranić jego jedynego syna.
Takie zachowanie denerwowało Kaeyę. Sasa udawał jakby wcale go nie śledził przez poprzednie parę tygodni. Lub kto wie? Może nawet dłużej.
- Przestań- ton Albericha był zimny. Sasa był zaskoczony. Kaeya zawsze okazywał w jego kierunku należyty respekt.
Czy był aż tak koszmarnym ojcem? Kaeya mu nie ufał. Sasa wiedział o tym już wcześniej, ale teraz dochodziło to? Przynajmniej był posłuszny oraz miał do niego szacunek. Czy teraz nawet w tym zawiódł? Starał się jak mógł, by go dobrze wychować. Co zrobił nie tak? Cóż, Sasa mógł tylko na odpowiedzieć tak jak robił to całe swoje życie, gdy spotykał przeszkodę. Złością.
- Jak się do mnie zwracasz?- syknął ojciec.
Kaeya tylko pokręcił głową. Gdyby Sasa uniósł na niego głos wczoraj to niebieskowłosy uchyliłby głowę z pokorą. Aktualnie miał ochotę napluć mu w twarz. Wciąż nie mógł uwierzyć, że Sasa tak zwyczajnie go śledził. Czy on w ogóle wiedział co to prywatność? Czy zamierzał się do tego przyznać? Albo chciał do końca życia podglądać syna??
- Zwracałbym się do ciebie inaczej gdybym się nie dowiedział, że mnie śledziłeś- Sasa zamarł.- Zrobiło ci się głupio? Zamierzałeś mnie kiedyś o tym poinformować?- Alberich uniósł głos. Był wściekły.
- Może nie musiałbym tego robić gdybyś nie próbował wejść w kontakt z tym rudym Harbingerem!- krzyknął w odpowiedzi Sasa.- Kiedy ty zamierzałeś mnie o tym poinformować? Masz być przeciwko wrogu, nie we wrogu!
Korytarz powoli zaczął przypominać bardziej pole walki. Dwójka mężczyzn. Jeden wyższy, drugi niższy. Ojciec i syn. Sasa nie pamiętał czy kiedykolwiek miał taką kłótnię z Kaeyą, która aż sprawiała, że w nim się gotowało. Martwił się o niego. Chciał go tylko ochronić. Wychował go. Czym sobie na to zasłużył? Był niewdzięczny. Był zwyczajnie niewdzięcznym bachorem.
- Jesteś obrzydliwy i nie mów tak o Tartaglii! On jest dla mnie... ważny- Alberich odrobinę się zawahał na końcu, ale udało mu się powiedzieć to bez drżącego głosu.
- A to, że wbił ci sztylet w brzuch nie jest ważne?- zadrwił Sasa. Niepokoiło go takie zachowanie ze strony niebieskowłosego.- To nie jest normalne.
- Cóż, chyba mamy inne definicje normalności- Kaeya odwrócił wzrok.
- O czym ty kurwa pierdolisz? Dziecko...- Sasa złapał się za nasadę nosa.
- To ty mnie tego nauczyłeś- ojciec zmarszczył brwi i uniósł głowę.- Ty nauczyłeś mnie zabijać, ty pokazałeś mi wszystkie sztuczki. Bez tego nie potrafię żyć, a teraz gdy Childe przestał pojawiać się w pracy... Nie wiem co mam zrobić. Tylko to dawało mi satysfakcję.- Alberich ucichł. Po sekundzie odezwał się szeptem.- Chcę krwi, chcę łez, chcę potu. Bez tego wszystkiego jak mam żyć? Zawsze mówisz, że jestem przede wszystkim zabójcą. Najlepszym jakiego wyszkoliłeś. Ale kim jestem bez tego?
Sasa zaniemówił. Co robił nie tak? Starał się. Naprawdę się starał. Miał nie być jak swoja matka, lecz chyba zawiódł. W widocznym oku jego syna było tyle bólu, żalu. W którym miejscu zrobił błąd? Robił mu jedzenie, interesował się jego życiem, a nawet w nie ingerował. Dał mu fach, sławę w światku przestępczym Lirdru, dach nad głową. Czego chciał więcej? Wyzwania?
- Wiesz ile kosztowało utrzymanie cię przez te wszystkie lata? Jeśli masz jakieś skargi to...- niski mężczyzna zamilkł. Cała wściekłość z niego wyparowała.
Kaeya wyciągnął sakiewkę srebrników z kieszeni i miecz z pochwy. Ułożył oba przedmioty u jego stóp.
- Wiem, że to niewystarczająco. Jak zarobię więcej to ci oddam- Alberich z powrotem założył kozaki, napięcie odwrócił się i wyszedł.
Sasa stał oniemiały. Dopiero po jakimś czasie zorientował się co właśnie się wydarzyło. Zaczął krzyczeć za synem, ale Kaeya już go nie słyszał. Był już w połowie drogi to swojego celu wędrówki.
Author's note
Proszę na pierwszy dzień wiosny macie <33
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top