I
𝑼𝒓𝒐𝒌𝒊 𝒊 𝒖𝒓𝒂𝒛𝒚
⸻⛧⸻
Lirdr. Zwane również 'pięknym miastem'. Podobno właśnie to oznaczała jego nazwa pochodząca z starego dawno już zapomnianego języka. Lirdr było miastem handlu, uczonych i hucznych bankietów. Było po prostu piękne. No może tylko na pierwszy rzut oka. Każdy mieszkaniec wiedział w jakie rejony i w które dzielnice lepiej było się nie zapuszczać. Matki ostrzegały swoje pociechy, żeby pod żadnym pozorem nie chodziły tam po zmroku. Lirdr choć z pozoru piękna, idealna stolica, dzieło najwybitniejszych architektów to pod spodem skrywało wiele niebezpieczeństw. Porwania, morderstwa, gwałty. Wszystko to działo się tam codziennie, lecz ci z wyższych sfer jakoś nigdy tego nie zauważali. Nie mogli dostrzec biedy i ubóstwa rodzin, w tych mniej bogatych dzielnicach. Nigdy się tam nie zapuszczali, więc jak niby mieli to zrobić?
W jednej z tych ciemniejszych uliczek mieścił się bar. Cudowna tawerna zwana "Angel's Share" będąca miejscem spotkać ludzi z różnych warstw społecznych. Byli tam politycy, panienki z dobrych domów, śmierdzący pijacy, poukładani rycerza, którzy po wypiciu paru łyków słynnego wina rodziny Ragvindr tracili swoje zmysły, i wreszcie zabójcy.
Ta ostatnia grupa trzymała się na uboczu, niezainteresowana zabawami. Obchodziła ich tylko krew, a nie czerwone wino. Właśnie tutaj ten jakże krzywdzący stereotyp łamał Kaeya Alberich. Mężczyzna o niebieskich, długich włosach zawsze związanych w niski kucyk zawsze był w centrum uwagi. Miał w sobie coś tak przyciągającego, że w mgnieniu oka każdy siedział obok niego gdy ten rzucał żartami na lewo i prawo. To był pewnego rodzaju urok, który Alberich opanował do mistrzostwa. Jedyną osobą w 'Angel's Share', która była na niego odporna, był Diluc Ragvindr, barman i właściciel tawerny.
- Ach panie Alberich! Jest pan taki zabawny!- kobieta w bogato zdobionej, długiej, żółtej sukience zachichotała i przysunęła się jeszcze bliżej Kaeyi.
- Naprawdę? Schlebia mi to, że ktoś tak uważa- zabójca flirciarsko się uśmiechnął.
- Jesteś po prostu tak intrygującą osobą Kaeya- barczysty mężczyzna zarzucił ramię dookoła szyi niebieskowłosego.- Zastanawia mnie co jeszcze twoja śliczna główka potrafi wymyślić.
- Cóż...- Alberich zatrzepotał rzęsami, wolno oblizując wargi po opróżnieniu szklanki do pusta.- Wiele rzeczy.
Kaeya był przyzwyczajony do rzucania tu i ówdzie sprośniejszych komentarzy. Jeśli miało mu to zapewnić kolejnego, darmowego drinka to czemu nie? Alberich żył w przeświadczeniu, że za czerwone wino można wybaczyć wszystko.
Szczerze niebieskowłosego bawiło to zachowanie tych wszystkich pannic i panów na włościach, którzy nagle zapominali o całej swojej klasie gdy na horyzoncie był alkohol oraz ładny mężczyzna. Nie żeby narzekał! Taki obrót spraw jak najbardziej mu pasował. Jego uroki działały tak dobrze, że często dowiadywał się wrażliwych informacji, których nie zdobyłby w żaden inny sposób. Te informacje mógł później wykorzystać w swojej pracy.
Ten sam mężczyzna kupił mu pięć kieliszków pod rząd. Kaeya z uśmiechem przyjmował każdy. Niedługo Alberich tak pokierował ich konwersacją, by zeszli na temat pracy. Niebieskowłosy oczywiście wiedział już wcześniej co ten mężczyzna robił zawodowo. Właśnie dlatego poświęcał mu taką uwagę. Jednak chciał by ta rozmowa potoczyła się naturalnie. W końcu to byłoby dziwne gdyby nagle tak wyskoczył przed szereg.
- A ty? Czym się zajmujesz?- pytanie, które Kaeya wręcz kochał. Wypróbował już każdą odpowiedź, ale reakcje ludzi nadal nigdy go nie rozczarowywały.
- Czym się zajmuję?- Alberich przechylił kieliszek na bok, udając zamyślenie.- Jestem płatnym zabójcą, a czasem złodziejem. Natomiast porywaczem tylko w poniedziałki.
Mężczyzna zaczął głośno się śmiać i klepnął Kaeyę mocno w plecy. Alberich dołączył do jego śmiechu. Uwielbiał jak jego ofiary go tak łatwo lekceważyły. Ten cudowny, szczupły, piękny, przystojny mężczyzna zabójcą? Nie... To przecież niemożliwe, by ktoś o takiej urodzie i takim ciele miał taką profesję. O ile to w ogóle profesją można było nazwać.
- Dobrze... dobrze...- mężczyzna wybuchł kolejną falą śmiechu.- Zabójcą, złodziejem, porywaczem? No złodziejem to ty chyba jesteś tylko mojego serca~
Alberich udał, że ten wcale nietandetny tekst naprawdę go urzekł. Nawet się zaczerwienił dla efektu.
- Kto wie... Może będę złodziejem twojego nazwiska?- Kaeya rzucił równie oryginalnym tekstem. Cóż musiał dostosowywać swój poziom do rozmówcy, prawda?
- Tak skarbie jeszcze i mojego złota- niebieskowłosy zrobił zaskoczoną minę. To wcale nie tak, że rozmawiał tym człowiekiem tylko dlatego, że słyszał o rzekomych złożach kupca.
- Złota? Zawsze marzyłem by mieć więcej złotej biżuterii- Alberich dopił swoje wino.
- Cóż przed tym musielibyśmy mieć noc poślubną- mężczyzna nachylił się bliżej Kaeyi.- Ale chyba możemy ją przyspieszyć.
Alberich mentalnie przewrócił oczami. Ten kupiec serio myślał, że dzięki czemuś takiemu ktokolwiek się nad nim zlituje i go przeleci? Cóż Kaeya nie był z tych zdesperowanych. Nie ukrywał faktu, że skakał z kwiatka na kwiatek, ale dana osoba musiała chociaż trochę mu się podobać. Nie jak ten mężczyzna. Nie dość, że z wyglądu wyglądał jak szop pracz po czterdziestce to jeszcze jego osobowość była trójwymiarowa jak kartka papieru.
Okazało się, że drogi pan kupiec był tak łatwy jak zabójca to przewidział. W parę minut zdradził lokalizację, a potem ledwo trzymając się na nogach, wyszedł z tawerny, wytrząśnięty z każdego grosza na rzecz drinków dla Albericha.
Diluc tylko patrzył z niesmakiem na Kaeyę jak ten po północy wstał z krzesła, pożegnał się z wszystkimi i wyszedł. Oczywiście przedtem żartobliwie salutując w stronę barmana.
***
Herbata jaśminowa. Kaeya westchnął, biorąc jej następnego łyka. Cudowny napój. Oczywiście zaraz po alkoholu. Alberich był obserwowany przez baczne oczy swoich przyjaciół. Trzy pary oczu zwrócone konkretnie ku niemu znad kart książek. Yelan, czyli jedyna kobieta w pokoju, Albedo, czyli niski blondyn i postawny brunet, czyli Zhongli. Najwyraźniej był ciekawszy od Szekspira. Kaeya chętnie przyjąłby to sobie jako komplement.
Yelan jako pierwsza odstawiła książkę na bok i spojrzała na zabójcę z żywym, nieskrywanym zainteresowaniem. Jeśli Kaeya dobrze podpatrzył tytuł to była to 'Duma i uprzedzenie', czyli jednak nie Szekspir. Kobieta wzięła w dłoń własną filiżankę herbaty, głośno siorbiąc, co zwróciło uwagę pozostałych. Albedo z niechceniem na to wziął zakładkę i odłożył na bok książkę pod tytułem "Dobre żony", czyli drugą część "Małych kobietek". Ostatnim porzucającym dobrą lekturę był Zhongli, który z głośnym dudnięciem zamknął "Makbeta". Alberich lekko się na to uśmiechnął, czyli jednak był ciekawszy od Szekspira.
Jedyna kobieta w gronie popatrzyła po twarzach wszystkich mężczyzn kolejno od lewej do prawej. Albedo leżący na puchatym dywanie, Zhongli kulturalnie siedzący na kanapie i Kaeya, który był praktycznie rozwalony na parapecie oraz zawinięty w aksamitną zasłonę jakby była kocem. Alberich zawsze uważał, że to było dosyć śmieszne jaką władzą cieszyła się w ich małej grupce. Była dla nich trochę jak starsza siostra.
Yelan wzięła głęboki oddech i zatrzymała spojrzenie na niebieskowłosym.
- Wyglądasz jakbyś miał się rzucić z tego okna. To przez tragizm "Romeo i Julii" czy przez coś innego- Kaeya teatralnie westchnął osuwając się z parapetu na równe nogi.
- Byłem wczoraj w barze- Zhongli i Albedo spojrzeli po sobie.
- Świetnie się zaczyna- mruknął blondyn.
- Ten kupiec o którym wam ostatnio opowiadałem. Dzisiaj przyszedłem tam gdzie powiedział, że ma złoto- Alberich zaczął swój pełny emocji spacer po pomieszczeniu.
To była w zasadzie rutyna tej czwórki. Co czas nieokreślony (tak tylko mówili w rzeczywistości to co wtorki) spotykali się w domu Zhongli'ego w jego wspaniałej, bogatej bibliotece i czytali książki. Z upływem czasu stało się to czymś więcej. Wszyscy zaczęli się przez ten sposób mimochodem zaprzyjaźniać oraz zwierzać. Za każdym razem jak któryś z nich chciał ponarzekać na coś to musiał wstać i chodzić po pokoju. Zasadę tą wymyślił właściciel tej biblioteki jak Albedo podczas swoich burzliwych przemyśleń na głos, wylał herbatę na jedną z książek, którą trzymał na kolanach.
- Mówiłem, że kłamie- wzruszył ramionami Zhongli.- Gdyby miał jakiekolwiek pokłady złota to bym o tym wiedział.
Zhongli był cenionym inwestorem i osobą znającą się na biznesie. Być może Kaeya powinien się wcześniej posłuchać jego rady jako, że był najbardziej doświadczony w tych sprawach jak i najstarszy z całej czwórki. Zhongli był bowiem nawet starszy od ojca Albericha.
- To więc Kaeya? Zapewne spotkała go szybka śmierć?- zastanawiał się na głos Albedo.- Powiedz tylko czy tym razem nie zapomniałeś użyć tej mikstury, którą ci dałem. Muszę koniecznie wiedzieć czy niweluje zapach zwłok. Domy pogrzebowe płaciłyby mi za to w tysiącach jeśli działa.
Drobny blondyn choć niepozorny był bardzo intrygującą osobistością w świecie nauki. Był wybitnym uczonym. Pod jego skrzydłami miał dwóch studentów, którzy przenosiliby góry tylko żeby Kreideprinz spojrzał przez sekundę na ich pracę. Mimo że publicznie był osobą bardzo miłą i lekko skrytą to prywatnie to była zupełnie inna bajka. Gdyba Kaeya miałby go nazwać jednym prostym określeniem to powiedziałby, że Albedo to nietradycyjny, szalony naukowiec.
- Nie zabiłem go, więc nie miałem kiedy jej użyć- Alberich wzruszył ramionami chodząc w kółko po pokoju.
- Co z nim zrobiłeś?- Yelan uniosła brew.- Tortury? Szantaż?
- Nie. Nic z tych rzeczy- niebieskowłosy chytrze się uśmiechnął.- Postanowiłem tym razem postawić na prostotę.
Na twarz kobiety wstąpił uśmiech pasujący do jego. Yelan. Cudowna kobieta, która idealnie go rozumiała. Cóż byli w dość podobnych branżach. Yelan była mianowicie szpiegiem pewnej wysoko postawionej rodziny na której czele stała Ningguang.
- Umieram z ciekawości- Albedo i Zhongli dołączyli się do stwierdzenia kiwając głowami.
- Dobrze, powiem wam!- Alberich nieoczekiwanie zatrzymał swój chód.- Dowiedziałem się, że ma żonę i dwójkę dzieci.
- Nie zrobiłeś tego Kaeya- Yelan szeroko otworzyła oczy.
- Ależ oczywiście, że zrobiłem- zabójca szeroko się wyszczerzył.
- Kaeya nie...- Albedo dwa razy zamrugał.
- Kaeya tak!- zaśmiał się maniakalnie niebieskowłosy.
Tylko Zhongli pozostał cicho, obserwując całą tą sytuację.
- Podszedłem do niego jak już się dowiedziałem o tym, że jest jebanym kłamcą. Nie zgadniecie ci zobaczyłem- Kaeya dopił swoją herbatę.- Akurat nakryłem go na zdradzie. Cóż, to wyjaśnia czemu wczoraj był na mnie tak chętny. Ja jako dobry samarytanim zrobiłem oczywiście zdjęcia całego zajścia i zaniosłem dowody do żony.
- Ufff... Myślałam, że zabiłeś żonę i dzieci- Yelan odetchnęła z ulga.
- Och nie! Nie martw się. Nigdy bym czegoś takiego nie zrobił. Słowo harcerza- Alberich przyłożył rękę do piersi.
- Ty nigdy nie byłeś harcerzem- Zhongli zmarszczył brwi.- A poza tym czuję się drobinę obrzydzony, że swoim prezentem urodzinowym robisz takie rzeczy. Wiesz ile wydałem by zdobyć ten aparat? To najnowszy wynalazek najwybitniejszych inżynierów zza wschodniej granicy.
- Nieistotne detale- Kaeya machnął ręką.
- Zrobiłeś coś jeszcze. Masz w tym swoim oku ten złowieszczy błysk- Kreideprinz postawił diagnozę.
- No i tu mnie masz. Być może... zostawiłem dla żony moją wizytówkę jakby chciała się pozbyć szkodników. Dorzuciłem nawet kupon na zniżkę!- zabójca przyznał się do winy bez najmniejszego trudu.
- Kaeyaaaa- rozległ się grupowy jęk.
Alberich tylko się na to zaśmiał. Najnormalniejsza sesja ich małego klubu czytelniczego.
***
Był już wieczór. Kaeya z uśmiechem pożegnał się z każdym za swoich znajomych (a bardziej przyjaciół po prostu Alberich jak i reszta jego grupy czytelniczej unikali zobowiązań jak ognia).
Niebieskowłosy pogwizdując jakąś skoczną melodię pewnym krokiem szedł do domu. Z tej czystszej, bardziej zadbanej części miasta powoli wchodził do ciemniejszych uliczek Lirdru. Kaeya kompletnie się tym nie przejmował idąc dalej. Ulice jakby się przed nim rozstępowały. Alberichowi oczywiście nigdy to nie przeszkadzało. Ci, którzy go znali wiedzieli doskonale, że lepiej było nie wchodzić mu w drogę. Kolejny przezabawny kontrast. To niby ci wszyscy okropni ludzie w brudnych alejkach byli głupsi, ale jakoś to ci z bogatszych części miasta chętniej jedli z ręki Kaeyi.
Nagle niebieskowłosy omal nie potknął się o ciało leżące w alejce. Alberich spojrzał w dół. Jego kozaki całe we krwi! Kaeya kopnął trupa na bok. Czy ktoś kto go tu zostawił nie wiedział jak chować zwłoki? Zbójca zawołał:
- Naucz się sprzątać swoje ciała jak zabijasz w miejscach publicznych. Pomyśl tylko co by się stało gdyby znalazła go jakaś biedna starsza pani?- Alberich z powrotem spojrzał na swoje buty. Obrzydliwe...
Zza pleców Kaeyi rozległ się donośny śmiech. Alberich wolno się odwrócił by zobaczyć Childe'a w całej chwale wychodzącego z cieni. Harbinger Fatui czuł się bardzo komfortowo w nieswoich rejonach. Za komfortowo na gust Kaeyi. Zazwyczaj zabójcy z organizacji Fatui woleli snuć się po centrum Lirdru. Rudzielec o niebieskich oczach tylko lekko się uśmiechnął, wyczuwając dyskomfort drugiego mężczyzny.
- Będziesz mnie teraz tego uczył?- Tartaglia zapytał z kpiną w głosie.- Wydaje mi się, że oboje wiemy kto zostawiał większy bajzel po pracy.
- Och nigdy tego nie zostawisz prawda?- Alberich lekko się uśmiechnął.- Przypominam, że to nie było w miejscu publicznym.
Kaeya podszedł bliżej do Childe'a, wyciągając miecz z pochwy w swoim pasku. Większość zabójców używała noży bądź sztyletów do zabijania swoich ofiar, lecz nie Alberich. Kaeya był chodzącym łamaczem stereotypów o zabójcach. On ciął przez swoje zlecenia mieczem. Broń biała teoretycznie była zarezerwowana dla tych co zabijali w słusznej sprawie na przeciw temu wychodził niebieskowłosy z mieczem w dłoni.
- Dzisiaj jeszcze nie został poplamiony...- Alberich spojrzał na pobłyskujące, wypolerowane ostrze.- Z twoją postawą wydaje mi się, że chcesz to zmienić. Idziesz tam gdzie Fatui rzadko się zapuszczają, tak mnie prowokujesz... Chyba naprawdę chciałbyś ze mną zawalczyć?
Tartaglia dobył sowich bliźniaczych sztyletów. Były nowe. Zauważył Kaeya przyglądając się broni. Rudzielec bardzo często zmieniał swoje sztylety. Praktycznie co tydzień miał jakieś inne, a po starych nie było ani śladu. Fatui najwyraźniej nie mieli co robić z pieniędzmi.
- Rozgryzłeś mnie Kaeya- Childe po raz kolejny zaczął się śmiać.- Nikt tak łatwo jak ty mnie nie odczytuje.
Harbinger zaszarżował na Albericha. Niebieskowłosy uskoczył przed atakiem wciąż z uśmieszkiem na twarzy, choć jego uśmiech rósł na coraz bardziej złowrogi. Rudzielec z rozbawieniem oglądnął się na Kaeyę.
- Co? Nawet żaden blok? Czy nudzę cię Kaeya?- Childe dramatycznie westchnął.
- Po prostu nie wiem czy zasługujesz po tym jak pobrudziłeś moje buty- Alberich wbił swój miecz w ziemie i oparł się na nim, udając zamyślonego.
- Będę musiał cię błagać żebyś uniósł na mnie swój miecz?- Tartaglia przewrócił oczami.
- W zasadzie to czemu nie? Chętnie bym usłyszał błaganie Harbingera Fatui pode mną- rzekł Kaeya dość marzycielskim tonem.
Childe na te słowa lekko się zaczerwienił. To brzmiało... odrobinę dwuznacznie. Zanim Tartaglia miał szansę wypowiedzieć swoje myśli na głos, to Alberich zdołał jednym wymierzonym ciosem trafić jego ramię. Rudzielec prędko odzyskał przytomność umysłu i zrobił unik przed następnym ciosem. Harbinger znów rzucił się na Kaeyę i tym razem spotkał się z blokiem.
- Czyli jednak jestem warty twojej uwagi?- uśmiechnął się chytrze Childe, próbując wbić sztylet w brzuch Kaeyi.
- Hm? Postanowiłem, że mogę się z tobą odrobinę zabawić- Alberich celnie kopnął rudzielca w łydkę.
Tartaglia znów stracił balans na słowa Kaeyi. Czy niebieskowłosy nawet zdawał sobie sprawę z tego jak sugestywnie brzmiały?
Tartaglia zacisnął zęby po raz kolejny atakując Albericha. Kaeya tylko go leniwie odepchnął na ścianę alejki i zmierzył go wzrokiem. To było za łatwe.
- Jesteś rozproszony. Jeśli szukasz potyczki to przynajmniej skupiaj się na ruchach swojego przeciwnika- niebieskowłosy schował miecz do pochwy.
Dwójka chwilę utrzymywała kontakt wzrokowy. Childe ciężko oddychał, a jego zranione ramię krwawiło mu przez jego rękaw. Kaeya odwrócił się i poszedł przed siebie, zostawiając Tartaglię samego oraz zranionego. Alberich był pewien, że ten uraz ramienia nie był niczym poważnym. W końcu rudowłosy radził sobie z wieloma poważniejszymi ranami, ale Kaeya wciąż czuł niesmak. Childe nawet nie walczył z nim z zapałem jak zawsze. Coś było na rzeczy.
***
Wycieraczka znowu cała we krwi. A przecież tak jeszcze niedawno Kaeya ją czyścił. Cały ciężki wysiłek na marne.
Alberich otworzył drzwi i wszedł do środka. We wnętrzu roznosiła się znajoma woń kadzidełek. Wystrój domu niczym nie przypominał tradycyjnego dekoru Lirdru. Z zewnątrz niczym się nie różnił od innych domostw, ale w środku to była zupełnie inna historia. To tak jakby ktoś przeniósł kawałek Azji i opakował go w architekturę Lirdru.
Kaeya z zakrwawionymi kozakami w rękach szedł dalej przez korytarz. Starał się to robić cicho, bo słyszał, że ojciec ma gości. Niebieskowłosy szeroko uśmiechnął się na tą wiadomość. Nowi goście. Alberich był tego pewien. Był całkiem dobry w zapamiętywaniu głosów, a te dwa wydawały mu się całkiem nowe.
- Cześć tato- Kaeya szybko rzucił i udał się dalej z brudnymi butami w rękach.
Najniższa postać na to się odwróciła w kierunku głosu. Mimo że był drobny i niepozorny to w każdej chwili mógłby każdego zabić bez żadnej łaski. Fioletowe krótko ostrzyżone kosmyki opadały mu swobodnie na blade czoło, które jeszcze przed sekundą było zmarszczone przez słowa jednego z gości. Głos syna wyraźnie go uspokajał.
Dwójka mężczyzn nie mogła powstrzymać swoich zaskoczonych min na te słowa. "Cześć tato"? Fioletowowłosy mężczyzna wyglądał na co najwyżej trzydziestkę! Do tego nie był ani trochę podobny do jego "syna". On miał karmelową karnację, a ten był blady jak ściana, on był wysoki, a ten był niski. Nic tu się nie zgadzało. Gdyby mężczyźni mieli choć trochę szacunku zwyczajnie by przeszli do dalszego tematu rozmowy, ale oczywiście tak się nie stało.
- Jesteś pewien, że jest twój?- ten bardziej bezczelny odezwał się z irytującym uśmiechem na twarzy.- Bo nie wygląda. Może jakaś ta twoja lala puściła się w tango?
- Jak coś ci kurwa nie pasuje w wyglądzie mojego syna to możesz uprzejmie wypierdalać- atmosfera nagle stała się napięta.
Scaramouche, The Balladeer, Kunikuzushi, Szósty z jedenastki Harbingerów Tsaritsy, The Kabukimono albo jakiekolwiek inne imię lub tytuł, których już dawno nie używał, całym sercem kochał swojego syna. Nie obchodziło go czy był jego krwi bądź nie. Liczyło się tylko jedno. Kaeya również uważał go za ojca.
Imiona i tytuły straciły mieć znaczenie dla mężczyzny gdy po raz pierwszy zobaczył młodego chłopca pozostawionego na ulicy, choć na początku się przed tym wzbraniał. Cały jego dotychczasowy światopogląd legł w gruzach. Od tamtego mementu przestał należeć do Fatui oraz zyskał nowe imię gdy przygarnął to dziecko. Nie był już Scaramouche od teraz nazywał się... Sasa, czyli zniekształconą wersją jego imienia nadanego przez Tsaritsę. Młody Kaeya nie zbyt wiedział jak wymówić jego stary przydomek, więc mówił mu 'Panie Sasa' albo 'Mistrzu Sasa'. Z czasem fioletowowłosy tak to polubił, że zmienił imię właśnie na Sasa.
- Spokojnie tato. Jestem pewien, że miał to na myśli w żartach. W końcu... nie jesteś na tyle głupi by zwracać się w taki sposób do jednego z największych zabójców w branży?- niebieskowłosy wszedł z powrotem do pomieszczenia, a w ręce wciąż trzymał zakrwawiony miecz.
- Kolega żartował- powiedział mężczyzna, który wcześniej siedział cicho.- Chciał rozweselić atmosferę.
Sasa przewrócił oczami. Jeśli to miałaby być próba "rozweselenia atmosfery" to fioletowowłosy musiał być głuchy i ślepy. To był zwyczajny brak respektu.
Kaeya położył dłoń na ramieniu swojego ojca. Sasa od razu się zrelaksował. W towarzystwie Albericha od razu czuł się spokojniejszy, ale to nie znaczyło, że pozwoli by ten brak szacunku przeszedł dalej.
- Tch... wynoście się stąd zanim zmienię zdanie- Sasa obrócił się przodem do Kaeyi, a za sobą słyszał tylko prędkie tupanie butów o posadzkę.
- Praca tobie też dziś nie wyszła?- Alberich zapytał lekko unosząc brew.
- Myślałem, że ta dwójka ma jakieś dobre zlecenie za jeszcze lepsze pieniądze, ale okazuje się, że chcieli porwać dziecko i zażądać okupu od rodziców- flioletowowłosy zacisnął pięści.- Sami nie dadzą rady porwać tego dziecka, a i tak chcą zażądać okupu. Żałosne.- Sasa wziął głęboki oddech.- A z resztą nieważne. W kuchni jest jedzenie, zjedz coś.
Niebieskowłosy kiwnął głową i udał się do kuchni. Sasa umiał gotować naprawdę wyborne posiłki. Kaeya czasem żartował, że jeśli mężczyzna nie byłby zabójcą to mógłby być szefem kuchni. Jego ojciec tylko wzruszał na to ramionami, mamrocząc coś pod nosem.
Kaeya przygotowywał się do snu. Ostatni raz wyjrzał zza okna na ulice Lirdru. Było już ciemno i tylko księżyc oświetlał szemrane uliczki tego pięknego miasta. Alberich zobaczył jakąś ciemną postać przebiegającą po dachu jednego z budynków. Niebieskowłosy zbliżył się bardziej do okna. Zaczął zastanawiać się nad losem Childe'a. Kto wie? Być może to on był tą ciemną sylwetką, zmykającą gdzieś w głąb Lirdru pod osłoną nocy? Kaeya wzruszył ramionami i zasłonił zasłony. Ten dzień był co najmniej dziwny. Alberich chyba nigdy nie widział tak rozkojarzonego Tartagli.
Gdy zabójca wreszcie położył się w łóżku, wciąż myślał o rudzielcu. Kaeya i on byli wrogami. Rywalizowali w swoich zleceniach, w brutalności, w lepszym obyciu z bronią. Alberich jednak jak mógł zakończyć jego żywot to tego nie zrobił. Zwyczajnie nie pozbył się problemu, który czasem spędzał sen z jego powiek. Powiedział sobie, że to z powodu honoru. Że jeśli miał zabić Childe'a to chciał to zrobić uczciwie. Z tą myślą poszedł spać.
Czy jednak Kaeya był honorowy? Jeśli chodziło o niebieskowłosego to honor nie był wartością, którą często wyznawał. Potrafił postępować etycznie, ale nie bał się grać nieuczciwie jeśli ułatwiało mu to osiągnięcie celu. Nie oszczędzał środków, by dostać to czego chciał. Oczywiście miał jakiś własny kodeks moralny, lecz różnił się znacząco od powszechnie przyjętych wartości. To, że nie skrzywdził Tartaglii ostatecznie być może kwestią honoru nie było.
Author's note
Dzień dobry :D
Totalnie nie ja pakująca się w drugą serie chaeya dopiero po skończeniu poprzedniej... DOBRA NIEWAŻNE! W każdym bądź razie przez moją pierwszą książkę chaeya nauczyłam się dużo i postaram się to czego się nauczyłam stosować tutaj
TO NIE PRZYPADEK, ŻE WSTAWIAM TO W URODZINY NASZEGO ULUBIONEGO RUDEGO GEJA! Uznajmy to za mój zajebisty prezent dla niego <3 (Kiedyś napiszę dla niego coś osobnego tak jak dla Kae i Diluca, obiecuję, ale to nie ten dzień)
To jest sławny rozdział, który w odrobinę zmienionej wersji (dla mojego zdrowia psychicznego i mojej pani od polskiego) został przeczytany przez moją nauczycielkę od polskiego. Podobało jej się, więc mam nadzieję, że wam również
Coś bardzo podobnego może się pojawić w niedalekim odstępie czasowym tyle, że po angielsku na ao3, bo sobie postanowiłam, że będę tłumaczyć tę pracę dla swojego treningu umiejętności językowych. Proszę się więc nie stresować, że to plagiat
Pozdrawiam ósmoklasistów i mam nadzieję, że już wszyscy dostali się tam gdzie chcieli <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top