♣Żegnaj, Connor♣
Ze względu na ochronę wrażliwych danych osobowych, poniższy list nie mógł zostać opublikowany w formie nieocenzurowanej. Na życzenie cyberdetektywa Connora Andersona, który był jego adresatem, cenzurę ograniczono do nazwisk, adresów i temu podobnych informacji.
~~~
"Ja, Anthony Perry, w momencie znalezienia tego listu jestem już martwy. Powodem śmierci było przedawkowanie bordo. Nie szukajcie mojego zabójcy, nie osądzajcie niewinnych ludzi – zrobiłem to sam. Zabiłem się, bo nic innego mi nie zostało. Wybacz, Connor, że jestem taki formalny – dobrze wiem, że nie tylko Ty przeczytasz ten list. Zresztą pewnie sam będziesz chciał, żeby został poddany analizie i użyty jako dowód. I słusznie, bo mam zamiar wyznać w nim wszystko, co wiem o sprawie "Kwiaciarza".
Ukrywałem swoją wiedzę w tej sprawie z uwagi na strach o własne bezpieczeństwo i układy zawarte z osobami pośrednio odpowiedzialnymi za morderstwa przypisywane "Kwiaciarzowi". Przepraszam za to i zdaję sobie sprawę, że gdybym zrobił to wcześniej, to może udałoby się zapobiec śmierci młodych ludzi, w tym niepełnoletniego. Nie przywrócę już życia tym, którzy nie żyją, ale mam nadzieję, że moje zeznania pozwolą uratować ofiary, które mogłyby pojawić się w przyszłości.
Od przeszło roku pracowałem w charakterze seksualnym dla mafii działającej na terenie Detroit od około trzech lat (trudno mi ocenić – nie mam dokładnych informacji na ten temat). Prowadziły ją (właściwie nadal prowadzą) bliźniaczki. Na jedną mówiło się Konwalia, a na drugą Ruth. Nie mogę mieć pewności co do ich prawdziwych nazwisk, ale wiem, że "Ruth" w rzeczywistości nie miała na imię Ruth, a [cenzura]. Mogły to być tylko plotki, ale zdaje mi się, że pochodziły z dosyć wiarygodnego źródła. Spotykaliśmy się zawsze w zapadającej się ruderze pod adresem [cenzura]. Instrukcji co do tego, gdzie czeka na mnie następny klient, udzielał mi jakiś mężczyzna dzwoniący z numeru [cenzura], choć nie mogę mieć pewności, że używał swojej prawdziwej komórki lub karty SIM.
Konwalia i Ruth zastały mnie w okresie desperacji, kiedy mierzyłem się z poważnym uzależnieniem od bordo. Dlatego przystałem na tę robotę. Nie dostawałem za nią pieniędzy – sto procent zysków szło do nich. Moją"wypłatę" stanowiły tylko i wyłącznie narkotyki. Ponieważ biznes nie zdążył jeszcze urosnąć do monstrualnych rozmiarów, odbierałem je od Ruth osobiście, przeważnie na następny dzień lub co dwa dni. Z moimi szefowymi łączyła mnie bardzo chłodna relacja, ale jestem pewien, że były takie dla wszystkich. Biznes to biznes. Chciały po prostu zarobić, a zauważyły, że męska prostytucja przewyższała w zyskach sprzedaż narkotyków, którą zajmowały się wcześniej. Sądzę, że nie zrezygnowały z niej całkowicie, ale zdecydowanie zeszła na dalszy plan. W mieście jest wielu dilerów ważniejszych, bogatszych i bardziej wpływowych od nich, dlatego nie sugeruję pytania o nie w kontekście narkotyków. Sądzę, że najłatwiej natraficie na ich trop, pytając w następujących hotelach: [cenzura], [cenzura], [cenzura], może także [cenzura]. W tych miejscach bywałem, więc możliwe, że ktoś jeszcze będzie kojarzył tam nazwisko Anthony Perry. Może to w czymś pomoże.
Sprawcą bezpośrednim wszystkich tych zbrodni był mężczyzna, na którego Konwalia i Ruth mówiły "Ted". Przyjrzałem się rynkowi płatnych zabójców (ciekawość czasami bierze nad człowiekiem górę) i podejrzewam, że chodzi o [cenzura]. Oczywiście nie mogę mieć pewności i umrę, nie wiedząc, czy to on za tym stoi, ale na miejscu policji bym go poszukał. Szefowe wynajęły go, żeby nastraszył tych, którym do głowy przyszło nie płacić. Zdarza się to wcale nierzadko, bo takie usługi nie są tanie, a prostytutki męskie kosztują więcej, niż tradycyjne, z uwagi na ich mniejszy odsetek. Osobiście zdarzyło mi się to parę razy, ale nigdy nie zostałem wykorzystany przez żadnego z mężczyzn, którzy później padli ofiarą Teda. Wiem jednak, że w istocie odmówili oni zapłaty; czy to podstępem, siłą, czy zastraszeniem, moi koledzy zostali przez nich skrzywdzeni w ten sposób. Wszyscy wiedzieli, że już nie zapłacą, dlatego zostali wybrani na ofiary. Mieli być straszakiem. Wpuścili Teda do domu, owszem. Prawdopodobnie powiedział, że jest od Konwalii. W takich sytuacjach pierwsze, co człowiekowi przychodzi na myśl, to błagać o swoje życie, i przypuszczam, że to chciały zrobić ofiary. Zapewne rozmawiali o nieszczęsnej zapłacie, której ofiary nie uiściły. Jak w gangsterskich filmach. Jeśli ktoś umiera, to dobrze wie, za co. Nie twierdzę, że mafia Konwalii była honorowa, ale sądzę, że taką właśnie wyznawała filozofię.
Niezależnie od tego, kto pociągnął za spust, winne są bezsprzecznie Konwalia i Ruth. Proszę, to ich szukajcie i to im dajcie najcięższy wyrok. Ten facet był szują, oczywiście, ale taką już miał robotę. O wiele bardziej rozumiem jego, który zachował się jako ich miecz, niż te przeklęte baby, które wykorzystały mnie i wielu innych młodych chłopaków, którzy wpadli w sidła uzależnień. Nie płaciły nam ani centa, zmuszały do rzeczy, których nie chcieliśmy, i szantażowały na różne sposoby. Nie mogę mówić za wszystkich, ale nie przypominam sobie ani jednego współpracownika, który nie życzyłby im długiej, bolesnej śmierci. Ich nazwisk specjalnie nie podam. Wiem, jak działa prawo i wiem, że prostytuowanie się w taki sposób jest nielegalne. Tak, wiem, powinienem był po prostu zatrudnić się w klubie czy innym burdelu, tak samo ci wszyscy chłopacy, którzy pracowali ze mną. Ale życie nie jest takie proste. Słowa trupa pewnie niewiele dla kogokolwiek znaczą, ale proszę, nie aresztujcie ich. Nie szukajcie w tym liście wskazówek co do ich tożsamości. Dajcie im żyć. I mam nadzieję, że z drugiej strony zobaczę, jak uciekają z tego piekła i układają sobie normalne życie. Jak robią coś, czego ja zrobić nie dałem rady.
Dalsza część tego listu będzie osobista. Przeznaczam ją dla Connora Andersona. Doceniłbym, gdyby nikt inny jej nie czytał, ale wiem, jak to jest. Róbcie, co chcecie. Mnie i tak już nic nie obchodzi. Ale nie dokuczajcie Connorowi, bo wiem, że osoby typu detektywa Reeda (oczywiście bez urazy, panie Reed) miałyby ku temu chętkę.
Connor, dziękuję za to, że przy mnie byłeś. Nie odbieraj mojego samobójstwa jako swojej porażki. Nie myśl, że "nie udało Ci się mnie uratować". Podjąłem tę decyzję, bo chciałem, żeby nikt już nie musiał przechodzić przez to, co ja. Chciałem pójść na tę terapię, ale wszystko poszło się jebać, jak to w życiu. Konwalia nie pozwoliła mi odejść. W sumie, czemu miałaby? Tylko by na tym straciła. Wątpię, żeby obchodziło ją, czy kurwię się dobrowolnie, czy trzeba mnie zmuszać.
Proszę, nie tęsknij za mną, dobrze? Znajdziesz sobie kogoś innego. Jesteś naprawdę uczciwym, dobrym facetem. Takich Anthonych w Twoim życiu będą jeszcze dziesiątki, jeśli tylko otworzysz się trochę na świat i zaczniesz poznawać ludzi poza komisariatem. Jestem pewien, że ktoś już do Ciebie wzdycha – tylko się rozejrzyj. Nie myśl już o mnie. Byłem stracony od początku.
Dziękuję Ci za spacer, za łyżwy, za to, że pomogłeś mi kupić prezent dla porucznika Andersona. Dziękuję za ten wieczór w kamperze (dawno nie przyjmowałem gości w tym gracie). Książka się zamknęła. Wybacz, że tych słów nie możesz usłyszeć, a musisz przeczytać, ale sądzę, że i tak będą dla Ciebie ważne.
Kocham Cię, Connor. Żegnaj.
- Anthony Perry"
~~~
Kiedy rodzice Anthonego dowiedzieli się o śmierci swego syna, rodzinne niesnaski puścili w niepamięć i wyprawili najpiękniejszy pogrzeb, jaki Detroit widziało od dawna. Oczywiście, że to nie wyrównywało krzywdy, jaką zrobili własnemu dziecku, ale na to było już za późno. Mogli już tylko zrobić to, w czym czuli się najpewniej – wydać masę pieniędzy. Na trumnę, na księdza, na obiad po ceremonii, no i, rzecz jasna, na grobowiec. Ich syn musiał umrzeć, by zaczął ich obchodzić. I ci, którzy chodzą wśród żywych, prawdopodobnie nigdy nie będą mogli ocenić, czy przejęli się tym szczerze, czy tylko na pokaz.
Konwalia, Ruth i Ted byli poszukiwani miesiącami, ale kiedy współpracownicy Anthonego, poruszeni i przerażeni jego śmiercią, zaczęli sami zgłaszać się na policję z zeznaniami, zakończenie poszukiwań nie stanowiło problemu. Wbrew ostatniej woli Perrego, Ted otrzymał karę dożywocia, zaś Konwalia i Ruth miały wyjść z więzienia po dwunastu latach. Connor robił wszystko, aby życzenie Anthonego się dopełniło, a kobiety również spędziły resztę życia za kratami, ale jego wysiłki spełzły na niczym. Prawa nie da się przeskoczyć, a to nie ich palce pociągnęły za spust, mordując trójkę młodych mężczyzn. Tak czy inaczej, sprawa Kwiaciarza została nareszcie domknięta, a na ulicach Detroit zapanował nieco większy spokój, niż wcześniej.
Bezpodstawnie, skoro i tak prędzej czy później na ich miejsce pojawią się kolejne potwory.
Connor dokładał wszelkich starań, aby wszystko odbyło się tak, jak życzył sobie Anthony. Puścił wolno wszystkich wykorzystanych przez Konwalię chłopaków, którzy zgłaszali się na komisariat z zeznaniami, nawet jeżeli oni sami gotowi byli ponieść karę. Nie powiedział nikomu o powodzie, dla którego Anthony został zatrudniony na DPD Central Station, zakładając, że skoro nie wspomniał o tym w liście, to prawdopodobnie nie chciał, aby rodzina Fowlera się rozpadła. Ale jednego życzenia nie umiał spełnić – nie umiał zapomnieć. Nie umiał się nie przejmować. Nie umiał się nie obwiniać.
Żył dalej, tak, jakby żył wcześniej, ale tym razem z rozmazanymi wspomnieniami z tyłu głowy i bez diody na potylicy, zmieniony nieznacznie, ale bezpowrotnie. Z początku napełniało go to goryczą, i pewnie ta gorycz miała jeszcze długo nie zniknąć, a może jej strzęp miał na zawsze zostać w jego sercu, przypominając o sobie od czasu do czasu. Ale potem poczuł wdzięczność. Zrozumiał wreszcie to, co czuł Anthony, gdy pisał: "dziękuję". Bo on też mu dziękował. I gdyby to on pisał ten list, to pewnie napisałby coś takiego:
"Dziękuję, Anthony. Dziękuję, że pokazałeś mi, jak być człowiekiem."
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top