♠Łyżwy♠
Connor stał przed lodowiskiem i czekał, oglądając ostatnie pięć minut poprzedniej tury. Przyszedł przed czasem; jak zwykle, ale przynajmniej zdążył już wypożyczyć łyżwy. Anthony ponoć miał swoje.
Nadal nie rozumiał własnego toku myślenia. Pół godziny wisiał nad wiadomością o treści "Cześć, chciałbyś pójść na" i zastanawiał się, jak ją dokończyć. Zależało mu, żeby mogli tam spokojnie porozmawiać, najlepiej z dala od niepowołanych uszu. Chciał powiedzieć mu o wszystkim, czego się dowiedział i zapytać, czy może mu to jakoś wytłumaczyć. Zależało mu tylko na rozwiązaniu tej sprawy, dlatego właśnie pragnął wyłącznie konfrontacji.
Więc z jakich otchłani podświadomości wyłoniły się te cholerne łyżwy?!
Kliknął "wyślij" bez chwili zastanowienia, a potem nie mógł już się wycofać – okazało się, że Anthony uwielbiał łyżwiarstwo i znał wszystkie lodowiska w okolicy. To były beznadziejne warunki do takiej rozmowy, a mimo wszystko...czuł...coś podobnego do radości. Czuł, że naprawdę chciał pojeździć z nim na łyżwach.
Po paru minutach Anthony nareszcie się pojawił, z podekscytowanym uśmiechem i czarną torbą na ramieniu.
– Hej! Jeju, nawet nie wiesz, jak się cieszę...jeżdżę od dziecka! – zawołał. Connor uśmiechnął się. Dawno nie widział go tak ożywionego...
– Trochę mnie zdziwiło, że nie wybrałeś lodowiska krytego. Mi to nie przeszkadza, ale tobie może być zimno – powiedział spokojnie. Anthony machnął ręką.
– Tylko tutaj czuję się, jakbym cofnął się do dzieciństwa. Zresztą, spore jest, prawda? Będziemy mieli mnóstwo miejsca... – wymamrotał.
Connor umilknął na chwilę. Kiedy powinien go zapytać o Fowlera? Nie, jeszcze nie teraz. Kiedy wejdą na lód. Na razie nie miał serca odbierać chłopakowi przyjemności.
Usiadłszy na ławkach koło lodowiska, nałożyli łyżwy i w milczeniu czekali, aż zaczną wpuszczać. Anthony uśmiechał się przez cały ten czas, i to z taką niewinnością, jakby naprawdę widział w tym szansę na powrót do dzieciństwa. Miał piękne oczy, kiedy się uśmiechał.
Nie żeby to coś znaczyło, oczywiście.
– Chodź! – zawołał Anthony nagle, gdy tylko pracownik lodowiska podszedł do barierki. Wstał niemal błyskawicznie i pociągnął Connora za sobą, jakby obawiał się, że nie zdążą. Android pozwolił mu na to. – Masz bilety, tak?
– Tak.
Kiedy weszli na lód, Connor zorientował się, że utrzymanie równowagi to o wiele większe wyzwanie, niż mu się pierwotnie wydawało. Owszem, umiał szybko biegać i zwinnie się poruszać, ale nikt nie wpadł na pomysł, żeby wgrać mu umiejętność jazdy na łyżwach. Czuł, jak jeszcze przed chwilą kalibrowane funkcje ruchowe wariują już w pierwszej sekundzie, kiedy postawił stopę na lodowisku.
– Uważaj, Connor! – Anthony złapał go w ostatniej chwili, gdy android już miał wywrócić się twarzą na lód.
– Ja...muszę zejść... – wymamrotał ten. Blondyn roześmiał się.
– Spokojnie, powolutku. Najpierw złap się barierki.
– Anthony, ja nie mogę, moje funkcje motoryczne nie są przystosowane do lodu...zaraz rozkalibruję się cały i się wywrócę...nie zaprogramowano mnie do tego.
– No i co z tego? – zapytał chłopak ze śmiechem. – Zaprogramowano cię, żebyś był bezmyślną maszyną, ale stałeś się kimś więcej. Skoro możesz czuć, to możesz i jeździć na łyżwach. No już, złap się barierki. – Connor pokręcił głową, choć w istocie spełnił polecenie, obawiając się o własną równowagę.
– Nie chcę, żebyś przeze mnie musiał stać w miejscu i pilnować, czy nic sobie nie zrobię. Lepiej zejdę... – mruknął.
– Nie, nie schodź! – zawołał Anthony, po czym bez zastanowienia złapał go za rękę, a przez to, jak niespodziewanie to zrobił, na policzki androida wstąpiło trochę błękitu. – Trzymaj się mnie mocno, dobra? Nie bój się. Złapię cię, jeśli będzie mi się wydawało, że zaraz się przewrócisz. Okej?
– ...w porządku – wymamrotał Connor, nadal trochę zaskoczony. Anthony uśmiechnął się szeroko i, wciąż ściskając jego dłoń, zaczął powoli jechać.
W pierwszej chwili androidowi zdało się, że nie panuje nad własnym ciałem, ale z czasem trochę się uspokoił. Anthony jeździł bardzo powoli, pilnując, by RK800 nic się nie stało. Właściwie ciągnął go za sobą. Connorowi było trochę głupio, ale blondyn i tak wyglądał na zadowolonego.
Po paru minutach zaczął przyspieszać, aż doszli do prędkości, z jaka jeździło większość osób na lodowisku.
To był dobry moment, żeby go o to zapytać. Żeby powiedzieć cokolwiek. Ale Connor tego nie robił, chociaż doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że im wcześniej, tym lepiej. Nie, nie. Nie śmiałby zepsuć chłopakowi zabawy; powie mu, kiedy tylko skończy się tura i będą musieli zejść. Na pewno.
– Trzymasz się? – spytał Anthony, widząc, że Connor nabrał już nieco wprawy w jeździe na łyżwach.
– Tak. To właściwie nie takie trudne – przyznał android. Chłopak kiwnął głową, poprawiając okulary.
– Prawda? Dobra, to teraz trzymaj się mocno... – mruknął. Nim Connor zdążył zapytać, dlaczego, Anthony rozpędził się do takiej prędkości, z jaką jeździli tylko ci najambitniejsi na lodowisku, i to w ciągu ledwie minuty. Nie dawał androidowi czasu na reakcję.
– Z-zwolnij! – krzyknął Connor, a blondyn zaśmiał się.
– Nie bój się, obiecuję, że w razie czego cię złapię! Trzymaj się! Będzie fajnie! – odparł.
Connor nie miał wyboru; ścisnął mocniej dłoń Anthonego, w duchu modląc się, by wiedział, co robi. I wiedział. Kiedy android przyzwyczaił się do prędkości, faktycznie zaczął czerpać frajdę z pędu powietrza wokół nich, zwłaszcza, gdy z głośników ryknął jakiś wyjątkowo energetyczny kawałek. Brzmiał jak jeden z tych, których Hank słuchał w samochodzie w drodze na komisariat.
Anthony zaczął coraz bardziej szaleć – złapał Connora za obie ręce i zaczął kręcić się z nim w kółko, a pęd, którego nabrali poprzednio, wciąż pchał ich do przodu. Naprawdę umiał jeździć. Android ani razu nie poczuł, że zbliża się do upadku. Przeciwnie, jazda sprawiała mu coraz większą przyjemność.
Zwolnili wreszcie i oparli o barierkę, bo nawet Anthony miał jakieś limity wytrzymałości. Chłopak dyszał ciężko, ale był szczęśliwy, wyraźnie w swoim żywiole.
– Naprawdę bardzo dobrze jeździsz – powiedział Connor, a energetyczny kawałek zmienił się na jakąś powolną serenadę.
– Dzięki. Jak byłem mały, to robiłem to o każdej porze roku, wiesz? Na krytych lodowiskach. – Anthony uśmiechnął się na to wspomnienie. – Naprawdę nieźle ci idzie, jak na pierwszy raz na lodzie. Jesteś pewien, że nie zaprogramowano ci umiejętności jeżdżenia na łyżwach? – zapytał, a android zaśmiał się.
– Tak, jestem pewien.
Godzina minęła im jak dwadzieścia minut. Gdy z głośników rozbrzmiał komunikat "prosimy o opuszczenie lodowiska", obaj byli tak samo zaskoczeni, ale tak samo posłusznie zrobili to, o co ich poproszono.
– Och, jak dobrze... – mruknął Anthony, kiedy zmienił łyżwy na zwyczajne buty. Connor kiwnął głową.
To był ten moment. Powinien mu powiedzieć o wszystkim, czego się dowiedział, i poważnie z nim porozmawiać. Teraz albo nigdy, Connor, teraz albo...
– Jezu, całe ciało mi odmarza...widziałeś tu gdzieś stoisko z gorącą czekoladą...? Zawsze się rozkłada niedaleko... – rzekł Anthony, wstając z ławki.
– Było z drugiej strony lodowiska.
– Tobie nic nie umknie, co? – zapytał z uśmiechem, a Connor nie był pewien, czy powinien traktować to jako komplement. – Dobra, to chodź. – Zanim android zdążył zaprotestować, Anthony ruszył we wskazanym przezeń kierunku w poszukiwaniu gorącej czekolady. Connor nie miał wyboru. Oddawszy wypożyczone łyżwy, ruszył za nim.
Blondyn znał się ze sprzedawcą i chyba miał u niego zniżkę, a tak przynajmniej wynikało z rozmowy, jaką przeprowadzili. Kupił małą porcję czekolady i od razu zaczął pić, choć wyglądała na piekielnie gorącą.
– Od razu lepiej... – powiedział z ulgą. – Dzięki za dziś, Connor. Dawno się tak dobrze nie bawiłem...wprawdzie zamarzam, ale było warto.
– Przyjemność po mojej stronie – odparł android. – Muszę przyznać, że wcześniej nie sądziłem, że będę kiedyś czerpał...przyjemność z czegoś takiego.
– To dlaczego mnie zaprosiłeś, głuptasie? – zapytał Anthony, po czym roześmiał się. Connor pewnie też by się zaśmiał, gdyby nie przypomniało mu to o prawdziwym powodzie ich spotkania.
– Odprowadzić cię na autobus?
– Byłoby miło. A ty wracasz piechotą?
– Musisz pamiętać, że ja się nie męczę – odparł android, a Anthony uśmiechnął się i kiwnął głową.
W milczeniu skierowali się w kierunku przystanku autobusowego. Niestety ów przystanek i lodowisko dzielił spory kawałek, w dodatku wymagający dużej ilości zakrętów...
Nie. To lepiej. Mógł wreszcie z nim porozmawiać.
– Słuchaj, Anthony... – powiedział wreszcie, a jego głos rozbrzmiał ciszej, niż by sobie tego życzył.
– Tak, słucham? – zapytał chłopak spokojnie. Connor nie chciał tego robić. Dlaczego? Przecież po to tu przyszedł. Chciał skonfrontować się z nim i wyjaśnić wszystko, co trapiło go przez ostatnie dwa tygodnie. A jednak czuł, że jeśli to zrobi, to coś zepsuje. Może tym "czymś" był własny święty spokój, a może to niepowtarzalna, magiczna atmosfera, której nie czuł jeszcze nigdy w życiu.
Bo gdyby się nad tym dłużej zastanowić, to Anthony miał naprawdę piękne oczy.
– Ja...wiem o wszystkim – oznajmił wreszcie. Blondyn uśmiechnął się głupawo.
– Ale o czym?
– Wiem, że się... – Zamilknął na chwilę, szukając najdelikatniejszego słowa. – Że oddajesz się za pieniądze.
Anthony zbladł, ale na jego twarz wstąpił najszerszy, najsztuczniejszy uśmiech, jaki Connor u niego widział. Blondyn postanowił udawać do samego końca.
– Co? Chyba mnie z kimś pomyliłeś...dobrze się czujesz? – Zaśmiał się nieszczerze. Android spojrzał na niego poważnie.
– Proszę, przestań. Pies, który odstraszył od ciebie tamtego mężczyznę, był mój – wyznał.
Anthony zatrzymał się i upuścił kubek gorącej czekolady, tworząc na chodniku brązową kałużę. Connor również się zatrzymał, ale nie powiedział ani słowa. Przyglądał się w ciszy przerażeniu, jakie zalało oczy blondyna, jakby właśnie zawaliło się całe jego życie.
– Ja... – wydukał Anthony, ale nie był w stanie wydobyć z siebie niczego więcej. Connor uznał, że w takim razie powinien powiedzieć coś jeszcze.
– Zauważyłem cię przypadkiem. Wczoraj przeszedłem się w to samo miejsce i dowiedziałem się, że jednym z twoich częstych klientów był Fowler. Dlatego cię zatrudnił, tak? Dowiedziałeś się, że pracuje jako komendant, i zagroziłeś, że o wszystkim powiesz jego rodzinie, jeśli nie przyjmie cię na komisariat? – strzelił. Błysk w oczach Anthonego potwierdził z niemal stuprocentową pewnością, że Connor odgadł bieg zdarzeń jeden do jednego. – Posłuchaj mnie. Nie chcę ci zaszkodzić. Gdyby mi na tym zależało, to już dawno nasłałbym na ciebie policję albo puścił w pracy plotkę o tym, co robisz. Nie zrobiłem tego i nie zrobię, bo mi to nie przeszkadza; na pewno potrzebujesz tych pieniędzy, rozumiem to. Proszę cię tylko o jedno; jeżeli wiesz coś o sprawie Kwiaciarza, to powiedz to teraz, póki jeszcze nie jest za późno. Na szali są ludzkie życia – rzekł.
Anthony nadal milczał. Można by pomyśleć, że słowa Connora w ogóle go nie ruszyły, gdyby nie to, że z jego oczu zaczęły spływać łzy. Android najchętniej zapytałby, co się stało, ale doskonale wiedział, co się stało. To przez niego. Ta myśl bolała jak cholera, ale musiał się z tym jakoś pogodzić; Anthony przez niego płakał.
– Ty...nigdy nie miałeś o tym wiedzieć – wymamrotał chłopak, a jego głos przypominał łkanie. – Miałem nadzieję, że nigdy się nie dowiesz. Ale jesteś na to za bystry, prawda? Od razu wiedziałeś, że coś ze mną nie tak... – Z każdą chwilą mówienie przychodziło mu z coraz większym trudem, jakby ze wszystkich sił starał się powstrzymywać płacz. Po chwili ciszy wybuchnął; łzy popłynęły z jego oczu ciurkiem, a on wtulił się w Connora bez żadnego ostrzeżenia, jakby chciał ukryć przed światem swą zaczerwienioną twarz. – Przepraszam! Tak bardzo cię przepraszam...ja...nasze pierwsze spotkanie, ono... – Ledwo składał zdania, mamrocząc je w tors androida. – Nie chciałem...one mnie zmusiły, naprawdę, przysięgam...nigdy bym tego nie zrobił, ja...Connor...tak mi przykro...
– O czym ty mówisz, Anthony? – wydusił Connor wreszcie, odsuwając go od siebie delikatnym ruchem. – Czego nie chciałeś?
– To już nieważne...ty nie miałeś...nie miałeś tego wiedzieć...nigdy...
Connor chciał coś powiedzieć, ale nie zdążył; Anthony zerwał się do biegu, chowając twarz za ramieniem, jakby wstydził się tego, że płakał. Nie biegł szybko. Connor mógłby go dogonić, gdyby chciał, ale nie umiał się do tego zmusić. Pozwolił mu odbiec. Racjonalizował to tym, że roztrzęsiony blondyn i tak niczego by mu nie powiedział, ale sam wiedział, że prawda była zgoła inna.
Nie chciał sprawiać mu już więcej bólu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top