♥Przepraszam, że tak nagle...♥

Kamper Anthonego był daleki od uporządkowania. Cóż, może porządek to rzecz niemożliwa do utrzymania, gdy cały dobytek usiłuje się upchnąć na tak małej przestrzeni. Naczynia nie mieściły się w szafce nad zlewem, dlatego spora część z nich nie znikała nigdy z kuchennego blatu, a część z nich nawet walała się po kuchence. Tak samo w salonie rzeczy zalewały podłogę, kanapę i szafkę, na której powinien być telewizor. Anthony twierdził, że większość drogich sprzętów elektronicznych sprzedał, kiedy potrzebował pieniędzy, i jakoś przestało mu ich brakować, ale Connor sam nie wiedział, czy w to wierzyć.

Android siedział na kanapie, którą blondyn uprzątnął wcześniej, by zmieściły się na niej dwie osoby. Gospodarz się denerwował, to dało się dostrzec na pierwszy rzut oka. Zdawał sobie sprawę z panującego bałaganu i niewielkiej przestrzeni, na jakiej zmuszony był ugościć Connora.

– ...jesteś pewien, że nie chcesz, żebym zwolnił ci łóżko? Albo chociaż pościelił kanapę? – zapytał. RK800 pokręcił głową.

– Jestem pewien. Lubię spać, ale nie muszę, nie odczuwam fizycznego zmęczenia. Nie martw się o mnie, poczytam sobie coś. Chodziło tylko o to, żebym nie musiał szlajać się całą noc po mieście – powiedział. Cóż, nie do końca mówił prawdę. Nie przeszkadzało mu spacerowanie do rana, jeśli okoliczności tego wymagały. Bardziej chodziło mu o to, aby Anthony puścił wreszcie parę z ust i dał mu chociaż najmniejszą wskazówkę. A że nie lubił kłamać, jego dioda mignęła na żółto.

– Mogę o coś zapytać? – odezwał się blondyn po chwili.

– Oczywiście.

– Dlaczego nie zdjąłeś jeszcze LEDu? Sądziłem, że androidy uważają go za symbol niewoli. Przepraszam, jeśli cię uraziłem. Nie chciałem, po prostu jestem ciekawy.

Cóż. Trafne pytanie, ale Connor nie lubił na nie odpowiadać.

– ...nie uraziłeś – odparł. – Po prostu...nie do końca czuję się jeszcze człowiekiem.

– Nie musisz być człowiekiem, żeby być wolny.

– Tak, ale czuję, że jeśli zdejmę diodę, to zrobię coś, czego nie będzie się już dało odwrócić. Poza tym nie czułem nigdy potrzeby. Nie przeszkadza mi. I tak na pierwszy rzut oka widać, że jestem androidem, więc dlaczego miałbym to ukrywać? – spytał. Anthony kiwnął powoli głową, ale Connor widział, że nie do końca rozumiał. Nic w tym dziwnego, ludzie zwykle tego nie rozumieli, ale miło było wiedzieć, że się starał.

Po chwili milczenia Anthony oznajmił:

– Pójdę pod prysznic. Ty, eee...musisz się myć? Przygotować ci ręcznik?

– Nie jestem odporny na zabrudzenia, ale wystarczy mi raz na dwa tygodnie. Zbyt częsty kontakt z wodą mi szkodzi – odparł android zgodnie z prawdą.

– Okej. To zaraz wracam. Czuj się jak u siebie w domu! U mnie w sypialni zostawiłem piżamę – powiedział blondyn, po czym udał się do łazienki, zanim Connor zdążył dać mu znać, że ich również nie potrzebował.

Connor rozejrzał się po pokoju. Nie do końca wiedział, jak powinien się zachowywać w czyimś domu. Prócz tego zdawał sobie sprawę, że zostanie w czyimś domu na noc miało często w relacjach międzyludzkich seksualne implikacje, co nie ułatwiało mu zadania, jakim było zachowywanie się naturalnie. Nie panikuj, Connor. Po pierwsze: skoro gospodarz zaproponował piżamę, to wypada ją przyjąć, niezależnie od tego, czy się jej potrzebuje, czy nie.

Wstał i przeszedł do oddzielonego plastikową zasuwą od reszty kampera pokoiku, w którym stało niewielkie łóżko. Anthony nazywał to sypialnią, ale Connorowi bardziej przychodziła na myśl cela. Tuż koło posłania stała mała szafka nocna, stykająca się niemal z materacem. Na niej stała lampka nocna, ale żarówka przepaliła się miesiące temu. Na wygniecionej kołdrze faktycznie leżała kupka ubrań; prosty zestaw nocny składający się z luźnej koszuli i równie luźnych spodni. Wyglądały tak, jakby Anthony specjalnie wybrał coś za dużego z szafy, żeby dać to Connorowi.

Android chciał się przebrać, kiedy zobaczył, że komoda w szafce nocnej była niedomknięta. Tego jego wewnętrzny perfekcjonista nie mógł znieść. Podszedł do niej i spróbował ją zamknąć, ale ta błyskawicznie niemal wróciła na swe pierwotne miejsce. Westchnął. Boże, Anthony, czy wszystko w tym twoim kamperze było zepsute?

Zerknął do środka.

Ku jego zaskoczeniu, w komodzie leżał rysunek, i to dosyć ładny. Autoportret. Anthony narysował sobie wprawdzie trochę za duże okulary, ale miał naprawdę spory talent. Zapominając o tym, że nie wypada grzebać w cudzych rzeczach, Connor uniósł kartkę papieru, by lepiej przyjrzeć się dziełu blondyna. Wtedy zauważył, że coś było pod nim.

Mała, przezroczysta torebeczka, a w niej dziesiątki czerwonych kryształków.

Android zamarł. Uniósł ją w palcach, jakby nie mógł uwierzyć, że to naprawdę to. Zrobił skan. Potem drugi. Potem trzeci. Za każdym razem to samo; C17H21NO4.

Bordo.

W milczeniu odłożył rysunek na miejsce, ale torebkę położył koło niedziałającej lampki nocnej, po czym przebrał się w piżamę zostawioną mu przez Anthonego i usiadł na łóżku koło szuflady. Czekał. Nasłuchiwał dźwięku wody uderzającej o kabinę prysznicową, aż wreszcie ta przestała lecieć zeń całkowicie.

Po chwili Anthony wyszedł z łazienki i przyszedł do sypialni. Był ubrany w trochę za dużą piżamę, zdecydowanie zbyt przewiewną jak na zimę. Choć Connor o tej porze roku wyłączał sobie odczuwanie temperatury, prawie zatrząsł się na myśl o tym, jak można w taki mróz spać w krótkim rękawie. Chłopak zdjął także liczne piercingi i choker, który stanowił właściwie jego znak rozpoznawczy.

– Muszę przyznać, że dziwnie mi się na ciebie patrzy w normalnych ubraniach – powiedział Anthony i zaśmiał się. Rzeczywiście, Connor przeważnie nosił swój mundur i nieszczególnie czuł potrzebę, by ubierać się w cokolwiek innego, chyba że czymś go ubrudził. – Ale nie przejmuj się, ładnie wyglądasz. Mam nadzieję, że nie jest za mała...

– Jest w porządku – odparł android, po czym sięgnął po torebkę, którą odłożył na stolik nocny, i uniósł ją w palcach. Anthony pobladł, kiedy tylko to zauważył. – Dlatego się sprzedajesz? Potrzebujesz na to?

– Ja... – wydukał chłopak. Przez kolejną chwilę zastanawiał się, co powiedzieć. Wreszcie uśmiechnął się lekko. – Przed tobą nic się nie ukryje, co?

– Czemu to robisz? Wiesz, jak to niszczy ludzi? Badałem dziesiątki spraw, gdzie ludzie zaćpali się tym na śmierć, albo sami zrobili sobie krzywdę w narkotykowym szale.

– Och, na coś trzeba umrzeć – odparł.

– Bordo sprawia ci przyjemność? – drążył Connor.

– Nie, nieszczególnie. Ale kiedyś mi sprawiało, i tak jakoś mi się życie potoczyło. Sam też bym chciał, żeby wyszło jakoś inaczej, ale, wiesz, ludzie nie są jak androidy. Wiele błędów popełniają tylko dla głupiego przypływu dopaminy – stwierdził Anthony.

– Mhm. I dlatego była ci potrzebne praca, której danie ci wymusiłeś na Fowlerze?

– Nie, ona była mi potrzebna do płacenia za pozostałe rzeczy. Za puszczanie się nie dostaje ani centa, tylko bordo.

Android kiwnął głową, odkładając delikatnie torebkę z powrotem na szafkę nocną. To chyba był ten moment, żeby zdradzić się z tym, po co naprawdę tu przyszedł.

– Fowler chce umorzyć śledztwo w sprawie Kwiaciarza – powiedział po chwili ciszy.

Anthony westchnął, zajmując miejsce na łóżku koło niego. Wyglądał, jakby rozważał swoje opcje. Connor cierpliwie czekał, aż chłopak zadecyduje, co odpowiedzieć. Wiatr zaskomlał za oknem; chyba zanosiło się na śnieżycę.

– Pewnie w związku z tym potrzebujesz jakiegoś przełomu w sprawie, a ja jestem twoją jedyną nadzieją, tak? – zapytał Anthony nareszcie.

– Tak. – Android nie widział sensu w tym, aby dłużej owijać blondyna w bawełnę, skoro i tak wszystkiego się domyślił. Anthony westchnął raz jeszcze.

– Przykro mi, że Fowler chce zamknąć tę sprawę, ale nic nie mogę z tym zrobić. Ci, których szukasz, trzymają go w o wiele potężniejszym szachu, niż ja. Wiem, że chcesz, abym ci o wszystkim opowiedział, i wiem, że to by pomogło. Ale nie mogę, rozumiesz? Zabiją mnie, jeśli szepnę ci choć jedno słowo. Poza tym, ja...nie mogę pozbawić się układu, który mam, Connor. Dzięki niemu mam jeszcze gdzie spać – przyznał cicho.

– Myślisz, że jest taki uczciwy? Sam mówiłeś, że nie dostajesz za własną pracę ani centa. Tylko bordo, które jeszcze bardziej cię niszczy. Nie widzisz, że ten ktoś, z kim zawarłeś umowę, usiłuje pogłębić twoje uzależnienie? Chodzi o to, żebyś stawał się coraz bardziej od niego zależny.

– Przecież wiem! – zawołał Anthony nagle, a android umilknął błyskawicznie. – Masz mnie za idiotę?! Długie lata spędziłem wśród dilerów. Oni wszyscy to jebane chuje, którzy naobiecują ci każdego cudu, bylebyś kupował ich towar i uzależniał się od niego jeszcze bardziej. Byłem tylko zagubionym, nieszczęśliwym dzieckiem, które uwierzyło tym ich żałosnym bajkom. Uwierzyłem, że jeśli przyćpam, to będę szczęśliwy, uwierzyłem, że to remedium na wszystkie problemy. I teraz siedzę po uszy w tym gównie. Myślisz, że tego chciałem? Że tak wyobrażałem sobie idealne życie? Też miałem marzenia. Ale skończyło się na tym, że sprzedawałem wszystko, co miałem, żeby dostać więcej tego jebanego bordo, które zniszczyło moje życie. I kiedy już zacząłem zastanawiać się nad sprzedażą kampera, wtedy ci ludzie znaleźli mnie i zawarliśmy układ. Nie jestem z tego dumny. W pierwszych tygodniach tej pracy co noc chciało mi się ryczeć z tego upokorzenia, ale robiłem to dalej, bo gdyby nie to, to nie miałbym nawet gdzie cię dziś przyjąć, Connor. Nie mogłem utrzymać żadnej pracy, ani przed, ani po tym, jak mój układ wszedł w życie. Robienie kawy i podlewanie paprotek na komisariacie to jest pierwsza i jedyna praca, z której wiem, że nikt mnie nie wyleje, a wszystko dlatego, że nacisnąłem Fowlera. Ludzie są gadatliwi po seksie, a on przychodził często. Dowiedziałem się, że jest żonaty i że pracuje jako komendant na DPD Central Station. I wykorzystałem to. Zresztą...i tak już to wiesz. Dlatego...Connor, wiem, że moje życie jest mniej warte niż rozwiązanie tej sprawy, ale...proszę, wybacz mi, ja...

Anthony umilknął, jakby dosyć już miał mówienia po tak długim, osobistym monologu. Kto wie, co wtedy myślał. Może zastanawiał się, czy jednak nie wyjawić Connorowi prawdy, a może o tym, czy nie powiedział aby za dużo. Android czekał cierpliwie. Nie chciał naciskać. Widział, ile trudu blondynowi sprawiła blondynowi ta rozmowa. Kwiaciarz, mafie, Fowler, wszystko nagle stało się dla niego jakieś takie...nieważne. Nie chciał już krzywdzić Anthonego. Po prostu. Niewiele więcej się liczyło.

Nagle blondyn bez słowa zbliżył się do niego i przytulił go, obejmując jego ciało ze wszystkich sił. Tym razem Connor nie miał zamiaru go odepchnąć i zostawić samego sobie. Również go przytulił, choć niepewnie.

– Anthony... – odezwał się, choć nie miał bladego pojęcia, co powinien mu powiedzieć. – Nie ma...nie ma sytuacji bez wyjścia. Widzę, że to dla ciebie trudne, ale mogę zrobić wszystko, co w mojej mocy, żeby ci pomóc. Ja...jeśli chcesz, mogę znaleźć ci dobrą terapię uzależnień. Mam od tego bazę danych, jest potrzebna w kierowaniu do specjalistów świadków i podejrzanych, jeżeli tego potrzebują. Wszystko będzie dobrze. Obiecuję.

Anthony wtulił się w niego mocniej, unosząc delikatnie głowę, by powiedzieć:

– Przepraszam.

– Za co? – spytał Connor.

– Za to, że nie mówię ci niczego o tym Kwiaciarzu. Przeze mnie nigdy nie rozwiążesz tej sprawy, ani ty, ani nikt inny, skoro Fowler ma zamiar ją zamknąć.

– Trudno – odparł android, ku ogromnemu zaskoczeniu Anthonego. – Gangi były, są i będą. To nie pierwszy i nie ostatni raz. Nawet jeżeli miałbym wybierać pomiędzy tobą a rozwiązaniem tysiąca spraw, to zdecydowanie wybrałbym ciebie.

Chłopak puścił go i odsunął się lekko. Connor najpierw sądził, że powiedział coś nie tak, ale po chwili na jego twarzy dostrzegł lekki uśmiech. Anthony tak pięknie wyglądał, kiedy się uśmiechał...

– Coś takiego mógłby powiedzieć chyba tylko człowiek... – szepnął blondyn, po czym zbliżył się do niego i dotknął jego skroni, na której świecił okrągły LED. Spróbował go podważyć, ale dioda przyczepiona była do jego głowy na tyle mocno, że gołymi rękami nie dało jej się nawet ruszyć.

– Co robisz?

– Coś, co ty sam dawno powinieneś był zrobić.

Connor zamknął oczy. Oczywiście, że wiedział, co chłopak robił. Android wcześniej mówił prawdę; nigdy wcześniej nie czuł w sobie potrzeby usunięcia diody. Nigdy aż do teraz. Usłyszał, że Anthony otwiera szafkę nocną i sięga z niej po coś, a potem przykłada to do jego skroni. Chwilę później rozległ się cichy, metaliczny trzask, gdy świecący na niebiesko LED uderzył o podłogę.

Gdy Connor otworzył oczy, Anthony odłożył nożyczki, których użył, z powrotem na szafkę i sięgnął po leżącą na ziemi diodę, którą zaraz położył tuż obok nich.

– Mówiłeś, że i tak na pierwszy rzut oka widać, że jesteś androidem, ale to nieprawda. Masz inne ciało niż ja czy porucznik Anderson, ale w głowie i sercu się nie różnimy. Nosiłeś tę diodę, bo nie umiałeś w to uwierzyć, ale teraz posłuchaj, kiedy mówi ci to ktoś inny; jesteś osobą, niezależnie od tego, czy się urodziłeś, czy zostałeś stworzony. A osoby nie muszą nosić światełek, które zdradzają, co myślą. Nie sądzisz? – spytał i uśmiechnął się, a za nim uśmiechnął się Connor. Już od dawna nie czuł się...wolny. Na co dzień tego nie odczuwał, ale tak naprawdę ta dioda stanowiła dla niego symbol niższości wobec ludzi. Kiedy się jej pozbył, poczuł się naprawdę, szczerze szczęśliwy.

Chłopak zbliżył swoją twarz do twarzy androida, a ten znów zamknął oczy, wiedząc dobrze, co się zaraz stanie. Już po chwili Connor poczuł na swoich ustach usta Anthonego, a na swoim policzku jego dłoń. Nigdy wcześniej się nie całował. Trochę się denerwował, ale nie na tyle, żeby przyćmiło to niepowtarzalną magię pocałunku. Nawet jeśli nie do końca wiedział, co robił, to Anthony wiedział. I to dobrze.

Blondyn przewrócił Connora na łóżko, zaplatając ich dłonie razem w uścisku i kładąc je nad głową androida. Nadal nie odrywał się od jego ust. Odważyłby się pójść dalej? Android nie sądził wcześniej, że to możliwe, ale jego plecami wstrząsnął dreszcz. Dalej, rzecz jasna, również nigdy nie poszedł, co wzmocniło nieznacznie jego stres.

Kiedy Connor już był pewien, że sprawy zmierzają w ekscytującym, nieznanym mu wcześniej kierunku, Anthony przestał, puszczając dłonie RK800 i unosząc się do pozycji siedzącej. Chrząknął z zażenowaniem, a na jego policzki wstąpił rumieniec. Stchórzył? Czemu?

– Przepraszam, że tak nagle... – rzekł cicho, a Connor pokręcił głową, również czując, że do policzków napływa mu tyrium.

– Nie ma za co – odparł android, zastanawiając się, czy dodać do tego jeszcze tę drugą odpowiedź, która przyszła mu do głowy. – ...podobało mi się.

Anthony zaśmiał się cicho, a Connor uniósł się za nim, siadając koło niego na łóżku, tak, jak wcześniej. Przeżył to. Swój pierwszy pocałunek...chwila, to znaczy, że teraz byli razem? Czy jeszcze nie? Powinien zapytać, czy lepiej nie, bo to zabrzmi dziwnie? W trakcie jego głowa opustoszała kompletnie, ale tuż po zalała ją fala nowych, nieznanych mu wcześniej myśli i pytań.

– No to, eee...dobranoc, Connor – powiedział Anthony po chwili ciszy.

– Idziesz już spać?

– Chyba tak.

– Mogę położyć się z tobą? – zapytał android poważnie. Blondyn zdziwił się.

– Ze mną? Mówiłeś, że androidy...

– Nie muszą spać, ale mogą. To przyjemne, prawda?

– No tak...a zmieścisz się?

– Owszem, jeśli się postaram – odparł RK800. Anthony uśmiechnął się.

– To jasne, chodź. Słodkich snów, Connor.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top