♠Prezent♠

Connor pozwolił Hankowi przewinąć ściśniętego w formatowaniu PDFa, na którym Sanchez pytał swoją dziewczynę, czy mogłaby odebrać go spod spożywczaka, bo uciekł mu autobus.

Zerknął na Perrego, jakby chciał upewnić się, czy ten nadal na niego patrzy. I patrzył. Kręcąc się po DPD Central Station, chłopak bez przerwy się w niego wpatrywał, robiąc jedynie krótkie przerwy, gdy Connor to zauważał. Android starał się to ignorować, ale z minuty na minutę robiło się to coraz bardziej rozpraszające, a spojrzenie Anthonego zaczynało go do siebie przyciągać.

Hank to spostrzegł.

– Ten asystencik to od godziny przynajmniej się na ciebie gapi – powiedział niby dyskretnie, nie odwracając wzroku od ekranu, na którym Rachel przez SMSy tłumaczyła, że od paru dni pali jej się w aucie jakaś lampka i trochę boi się jeździć. – Chyba mu się podobasz.

– ...proszę nie wyciągać pochopnych wniosków, poruczniku... – wymamrotał Connor, udając, że dyskusja Raula z jego dziewczyną niesłychanie go zajmuje.

– Jak nie przestaniesz z tym jebanym porucznikiem, to zaraz krzyknę do niego i zapytam, czy chce się z tobą przespać.

– Przepraszam, Hank, to z przyzwyczajenia. Poza tym, dziwnie się czuje mówiąc do pana...do ciebie po imieniu.

– A ja się dziwnie czuje, jak facet, z którym mieszkam pod jednym dachem, nazywa mnie porucznikiem albo panem.

Nie zamieniwszy już ani słowa więcej, obaj wrócili do czytania wiadomości Sancheza, a przynajmniej do udawania, że to właśnie robią. Connor nadal nie mógł się skupić; sugestia Hanka z całą pewnością mu w tym nie pomagała. Gdyby się zastanowić, to w sumie nigdy nie był obiektem czyjegokolwiek zainteresowania romantycznego, zwłaszcza...człowieka.

Android wpatrzył się w ekran ze szczególną starannością, zauważywszy, że Anthony podchodzi w ich kierunku.

– Przepraszam... – powiedział, a Connor zebrał w sobie wszelkie siły, by wiarygodnie udać, że blondyn go zaskoczył. – Mógłbym ukraść panu na chwilę cyberdetektywa Andersona, poruczniku Anderson? – zapytał. Hank roześmiał się, zerkając na Connora sugestywnie, czego Anthony zdawał się w ogóle nie rozumieć.

– Jasne, jest twój, tylko się nie bawcie za dobrze – powiedział i klepnął RK800 po plecach.

– To zajmie tylko chwilę. Idzie pan, panie cyberdetektywie Anderson?

– Ee, tak, idę – odparł Connor cicho.

Perry bez słowa zaprowadził go do pokoju pracowniczego, pustego, od kiedy nowy asystent przynosił całemu komisariatowi kawę prosto do biurka. Dioda androida mrygała na żółto co parę chwil, zdradzając stres i zamyślenie. Jak dotąd nikt nigdy nie wywołał go, żeby przyszedł sam; w sprawach służbowych chodził zawsze z Hankiem, a spraw osobistych...chyba nie miał.

Nachylili się nad stolikiem, gdzie Gavin przesiadywał zwykle z policjantkami i próbował swojego szczęścia.

– Więc...o czym pan chciał rozmawiać, panie Perry...? – zapytał Connor niepewnie. Blondyn pokręcił głową.

– Nie ma potrzeby mi "panować", mam tylko dwadzieścia lat. Jestem Anthony – odparł, nieświadom największej słabości androida, jaką było przechodzenie z ludźmi na "ty".

– ...Connor... – powiedział ten po chwili ciszy, a Anthony uśmiechnął się lekko.

– Bardzo mi miło. Chciałem prosić cię o pomoc w doborze prezentu dla porucznika Andersona.

– Prezentu? – zdziwił się Connor. Chłopak kiwnął głową.

– Usłyszałem od oficer Chen, że za tydzień siedemnasta rocznica przyjęcia porucznika do policji, no i...pomyślałem, że ta okazja zasługuje na jakiś drobny upominek – wyjaśnił. – Zresztą, zauważyłem, że porucznik Anderson jest do mnie nie najlepiej nastawiony, więc może to by trochę pomogło...

– Och, nie, nie, nic z tych rzeczy, jest do pana...do ciebie nastawiony neutralnie. Po prostu jest nieco...no...zdarza mu się być opryskliwym. Ty jesteś tu nowy, więc,... – Umilknął, nie mogąc znaleźć odpowiednio delikatnego określenia. Anthony uśmiechnął.

– Rozumiem, jestem łatwą ofiarą. Cóż, chociaż tyle, że nie jest tak źle, jak myślałem...sądziłem, że to przez "państwo Anderson". Jeszcze raz przepraszam za to.

– W porządku, mamy tak samo na nazwisko i wszędzie chodzimy w parze. Trudno wyciągnąć inny wniosek – odparł Connor uprzejmie.

– Tak czy inaczej, chciałbym kupić coś porucznikowi z tej okazji. To może niezbyt okrągła rocznica, ale zawsze miło mieć dobre relacje ze współpracownikami, więc...jeśli w tym tygodniu masz jakąś wolną chwilę, to może poszedłbyś ze mną na szybciutkie zakupy? Postawiłbym coś w podzięce. Chociaż przyznam, że nie mam pomysłu, co można postawić komuś, kto nie je...

Connor zamilknął na chwilę, modląc się, by blondyn nie zauważył tyrium napływającego mu do policzków. Nie powinien tego tak odbierać. Anthony chciał tylko kupić Hankowi miły prezent, a on był jedyną osobą na tym komisariacie, która porucznika dobrze znała. Ale, cholera, mógł po prostu zapytać! Nie musiał go zapraszać. To miała być randka? Nie, nie, może za bardzo to analizował...ale co jeśli to naprawdę randka? Co jeśli Hank miał rację?

Chciał dopytać, doprecyzować, upewnić się, że nie odbiera wysyłanych przez Anthonego sygnałów w zły sposób. Chciał powiedzieć, że się zastanowi, ale z jego ust wyszło tylko:

– Właściwie to...dziś po pracy...mógłbym...

– Naprawdę? Super! – zawołał blondyn i uśmiechnął się, rozpromieniając nieco swoją bladą twarz. Sięgnął do kieszeni, z której wyjął starą, obdrapaną komórkę. – Podałbyś mi swój numer? Zadzwonię do ciebie, okej? Bo kończę trochę wcześniej, niż ty. Wtedy umówimy się, gdzie. A! Tylko nie mów nic porucznikowi Andersonowi. To ma być przecież niespodzianka. Mógłbyś?

– Tak, jasne... – powiedział Connor nerwowo, po czym powoli, zacinając się podyktował mu swój numer telefonu.

~~~

Connor stał na chodniku, czekając na Anthonego przed sklepem z alkoholami. Stawił się w wyznaczonym miejscu punktualnie co do minuty, nie przestawszy myśleć o danym przez chłopaka zaproszeniu ani przez chwilę aż do teraz. Hankowi powiedział, że idzie na spacer, co faktycznie czasem mu się zdarzało, zwłaszcza zimą, kiedy mógł bez ograniczeń podziwiać śnieży krajobraz.

Jak w ogóle powinien się zachować? Może powinien był się przebrać? Wgrano mu ogomną wiedzę na temat ludzi i ich zwyczajów, ale nikt w CyberLife nie przewidział, że ich prototyp kiedyś bedzie miał życie prywatne i znajdzie się w potrzebie wiedzy na temat rzeczy takich jak randki. O ile to w ogóle odpowiednio interpretował jako tę nieszczęsną randkę.

Po paru minutach śnieg zaskrzypił pod stopami bladego, blondwłosego okularnika, mruczącego pod nosem coś na kształt przeprosin za spóźnienie. Connor odetchnął z ulgą, widząc, że pod grubą, zimową kurtką miał na sobie to samo, co wcześniej.

– Przepraszam, przepraszam, to mi się zwykle nie zdarza... – wysapał Anthony, przecierając zaparowane okulary.

– Nic nie szkodzi.

– Boże, jaki mróz...zaraz zamarznę. Masz szczęście, że możesz sobie włączać i wyłączać odczuwanie temperatury...

– W środku na pewno będzie cieplej – powiedział Connor, a Anthony kiwnął bez słowa głową, pchając drzwi do sklepu i wchodząc doń jak najprędzej, dłońmi ogrzewając swe zmarznięte ramiona.

Propozycja Connora, by poszukać dla Hanka jakiejś dobrej whisky okazała się wyjątkowo trafna. Wystarczyło piętnaście minut, aby znaleźć taką, jaką porucznik na pewno lubił, a jaka nie puściłaby Anthonego z torbami; odpowiedną mieszankę pomiędzy alkoholem wyrafinowanym, nadającym się na prezent, a tanim. Blondyn też wyglądał na zadowolonego z tego zakupu. Chyba nie czuł się tak, jak Connor. Nie był nerwowy, nieśmiały, zmieszany. Wręcz udawał, że nie widzi poddenerwowania androida, jak gdyby chciał mu tym jakoś ulżyć, ale on przez to czuł się tylko bardziej nieprzystosowany do interakcji społecznych. Mimo tego...musiał przyznać, że rozmowa z ludźmi innymi niż Hank nie należała do nieprzyjemnych.

Wyszli ze sklepu, Anthony dzierżąc w dłoni siatkę z butelką whisky. Od mrozu zaczerwienił mu się nos, co kontrastowało dosyć silnie z jego wyjątkowo bladą tego dnia karnacją. Trochę odejmowało mu to lat. Ale tylko trochę.

– Dzięki, Connor, bez ciebie kupiłbym coś zupełnie innego...pewnie coś, czego porucznik nienawidzi. – Zachichotał cicho, po czym ruszył wzdłuż chodnika, a android tuż za nim. – Miałem ci coś postawić, ale niestety nadal nie mam pomysłu, co się stawia, jak nie kawę.

– Nie trzeba. Naprawdę. Cieszę się, że mogłem pomóc – zapewnił Connor.

– To może chodźmy na spacer? Znam takie miejsce niedaleko...nad rzeką. Bylibyśmy tam tylko my. W sensie... – Connor zamarł na chwilę. "Bylibyśmy tam tylko my". Zdecydowanie próbował powiedzieć, że to randka. – Nikt by nam nie przeszkadzał. Nie cierpię tłumów. A ty?

– Ja...też za nimi nie przepadam... – przyznał Connor, a jego dioda co chwilę migała na żółto, gdy próbował rozszyfrować, jakimi intencjami podszyte były działania Anthonego. Chłopak najwyraźniej tego nie zauważył.

– To chodź, przejdziemy się.

Anthony poprowadził ich gdzieś, gdzie otoczona metalowymi barierkami płynęła niewielka rzeka, znacznie mniejsza od Detroit River, ale bardziej urokliwa. Pomimo swych skromnych rozmiarów, nie zdążyła jeszcze w całości zamarznąć, choć temperatura powietrza utrzymywała się na minusie już od dobrego tygodnia. Faktycznie nie kręciło się tam za dużo ludzi; właściwie nikt oprócz nich.

Blondyn spojrzał na Connora, który oglądał w milczeniu, jak powolny prąd rzeczki to przyspiesza, to znów zwalnia. Android nie zauważył tego spojrzenia. Wielki błąd. Co by zrobił, gdyby zobaczył tę iskrę szaleństwa w oczach Anthonego? Gdyby zrozumiał, do czego naprawdę dążył?

Perry podjął wszelkie przygotowania psychiczne. Spędził godziny na forach jakiś nawiedzonych idiotów, którzy krzyczeli, że androidy nie posiadają duszy ani umysłu, by przekonać do tego samego siebie. Żeby oszukać swój mózg i wmówić mu, że nie ma zamiaru zabić żywej istoty, a zniszczyć rzecz, która nauczyła się chodzić.

Co chwila nastawał idealny moment, ale Anthony nie podejmował żadnej próby. Chciał go zrzucić za barierkę, wykorzystać chwilę nieuwagi, roztrzaskać go o ostre kamienie u brzegu rzeczki. Kiedy tylko Connor zaproponował sklep z alkoholami na trzeciej ulicy, blondyn od razu zasiadł do map Google i rozpoczął intensywne poszukiwania miejsca, gdzie mógłby to zrobić. I znalazł. Fortuna była po jego stronie. RK800 nie powiedział ani słowa Hankowi, myśląc, że to ma być niespodzianka. Chłopaka nie czekały żadne konsekwencje.

Ale tego nie zrobił.

Szli tak przez godzinę, pożegnali się, rozeszli, a on tego nie zrobił.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top