♠Kwiaciarz♠
Nawet po wielkiej emancypacji androidów, Connor w swojej pracy przechodził wiele upokorzeń. Pierwszym było mu nadanie absurdalnego stopnia "cyberdetektywa" i zapewnienie, że niezależnie od tego, jak daleko awansuje, nie pozbędzie się przedrostka "cyber-". Ustanowiono tę zasadę, aby ludzcy policjanci nie musieli konkurować z wyposażonymi w skany i inne narzędzia androidami. W teorii – w praktyce i tak chodziło o segregację i tak już podzielonego społeczeństwa.
Z jednej strony obawiano się Connora, twierdząc, że jego ponadludzkie umiejętności to zagrożenie dla uczciwie pracujących funkcjonariuszy, a z drugiej traktowano go z góry. W oczach wielu nie ewoluował nigdy ponad kawał plastiku, niezdolny do własnych odczuć i emocji. Detektywi, z którymi współpracował, często uważali, że nie rozumie ludzkich uczuć i nie powinien wtrącać się w sprawy, które wymagają ich zrozumienia. Morderstwa w afekcie, na przykład. Niezależnie od tego, jak wspaniałe wyniki przynosiły prowadzone przez niego przesłuchania, nikt nie chciał wierzyć, że naprawdę umiał dotrzeć do człowieka. I niektórzy chyba już nigdy nie uwierzą.
A teraz jeszcze to.
W milczeniu zerkał za okno, udając, że zaśnieżone ulice Detroit zajmują go bez reszty. Hank zaś udawał, że zajmuje go prowadzenie auta. Żaden z nich nic nie mówił. Connor nie chciał się rozpłakać, a porucznik...cóż, on po prostu nie wiedział, jak go pocieszyć.
Android wciąż pamiętał, kiedy Hank wrócił z biura Fowlera, jeszcze bardziej ponury, niż wcześniej. RK800 niczego nie podejrzewał. Uprzejmie zapytał, czy komendant wezwał go na reprymendę, czy pochwałę. Ale nie spodziewał się odpowiedzi.
– Connor, eee...Fowler powołał nowy zespół do sprawy tego...no...prasa nazywa go "Kwiaciarzem".
– To świetnie, poruczniku, przyda się pomocna dłoń. To już druga ofiara, a my nadal mamy tylko jeden, mały trop. W dodatku nie wiemy, co z nim zrobić – odparł. Hank pokręcił wtedy głową.
– Nie. Fowler zawołał do siebie tych, których wyznaczył do tego zespołu – powiedział, wiedząc, że ktoś to wreszcie musi zrobić. – Tak mi przykro, Connor, ale ciebie w nim nie będzie.
Cyberdetektyw rozumiał tę decyzję. Prasa zaczęła mocno interesować się sprawą Kwiaciarza, a jeśli dowiedziała się, że jednym z głównych śledczych w tej sprawie jest android, mogłoby wybuchnąć pewne poruszenie. Utrwaliłaby się opinia, że policja w Stanach umie tylko czekać na pomoc FBI, które na razie miało na głowie o wiele ważniejszych kryminalistów, niż gang florystów z Detroit. Ale kiedy dotarło do niego, że właśnie został odsunięty, czuł się po prostu jak idiota.
Hank chrząknął cicho, zakręcając na zatłoczonym skrzyżowaniu.
– Connor, eee...
– Nie przejmuj się mną – odpowiedział android, ze wzrokiem nadal skierowanym za szybę samochodu. – Wszystko w porządku. Mam nadzieję, że uda wam się szybko rozwiązać tę sprawę.
Hank wiedział, że nie usłyszał wtedy prawdy, ale postanowił zostawić Connora w spokoju i ciszy, jakiej potrzebował. Dojechali do domu, nie mówiąc już ani jednego słowa więcej. W milczeniu również weszli do środka, a porucznik, jak zwykle po pracy, nalał sobie szklankę whisky. Connor nie kucnął, aby przytulić merdającego ogonem Sumo. Uśmiechnął się tylko do niego, słabo, jakby sam się do tego zmuszał.
Hank włączył telewizję, ale android nie chciał oglądać. Właściwie to chciał włączyć odczuwanie temperatury i wziąć ciepły prysznic, żeby jakoś zmyć z siebie cały ten beznadziejny dzień. Zanim jednak zdążył podnieść się z krzesła z kuchni i pójść do łazienki, jego telefon zawibrował.
Anthony
Chciałbyś pójść ze mną na spacer?
~~~
Cokolwiek wcześniej było Anthonemu, tym razem wyglądał już lepiej. Jego cera nabrała bardziej zdrowego koloru, a on sam znów zaczął się uśmiechać, jakby coś, co targało jego myślami jeszcze dzień wcześniej, zniknęło bezpowrotnie.
Tym razem spotkali się w parku, opustoszałym nieco w okresie zimowym, ale nadal nienależącym do odludnych. Mrok wieczora rozświetlało żółte światło latarni rozstawionych równo po całej ścieżce. To był bardzo spokojny wieczór, w dodatku nie tak mroźny, jak przez ostatni tydzień.
– Cieszę się, że znalazłeś dla mnie czas – powiedział Anthony, gdy szli wzdłuż dziesiątek bezlistnych drzew. – Nadal czuję, że jestem twoim dłużnikiem. W sensie, za ten prezent.
– To nic wielkiego – odparł Connor, zakrywając swą diodę czapką, by blondyn nie zauważył tego, jak non stop mryga na żółto i czerwono.
– Ale to było miłe! Ciekawi mnie, jak porucznik Anderson zareaguje na prezent. To już za parę dni! – zawołał chłopak, szczerze podekscytowany.
– Na pewno mu się spodoba.
Przez chwilę panowała cisza. Nie rozmawiali, choć szli tuż koło siebie. Normalnie Connor pewnie zestresowałby się, pomyślał, że powiedział coś nie tak, ale dzisiaj nie był do końca sobą. Nawet nie zastanawiał się nad zaproszeniem, które otrzymał od Anthonego. Nie próbował rozszyfrować, czy to randka, czy zwykłe spotkanie. I blondyn chyba to zauważył. Gdy minęli wyjątkowo wysokie, grube drzewo, odezwał się z pełną pewnością:
– Jesteś smutny. Przez to, co się dziś stało.
Connor spojrzał na niego ze słabym uśmiechem. Smutny. Hm. Tak, chyba czuł smutek.
– ...to prawda.
– Uważasz, że Fowler niesłusznie zdecydował, prawda? – zapytał Anthony współczująco. Rety. Czytał z niego jak z otwartej księgi.
– Rozumiem jego decyzję – odparł Connor chłodno.
– Rozumiesz, ale się z nią nie zgadzasz. Chciałbyś rozwiązać tę sprawę i udowodnić, że też jesteś dobrym detektywem, mam rację? – drążył. Android wzdrygnął się lekko. Z jednej strony czuł się nieswojo, wiedząc, że ktoś rozumie go na pierwszy rzut oka, ale z drugiej...właściwie, jeszcze nikt nigdy nie podszedł do niego tak empatycznie.
– ...po prostu...to była nasza sprawa – powiedział po chwili ciszy. – Badałem ją razem z Hankiem. Zgadzam się, że zespół to dobre rozwiązanie, ale powinniśmy się w nim znaleźć my obaj, bo pracujemy razem. Ale tak nie jest, tylko dlatego, że... – Głos załamał mu się nieznacznie. – Tylko dlatego, że jestem "plastikiem". Nikogo nie obchodzą moje umiejętności ani to, jak bardzo przykładam się do tej pracy. Liczy się tylko to, z czego mam ciało. Choćby nie wiem, jak zdolny, "cyberdetektyw" nigdy nie stanie na równi z "detektywem".
Anthony kiwnął lekko głową, widząc, że w oczach Connora pojawiają się zalążki łez.
– Usiądźmy – powiedział cicho, a dopiero wówczas android zauważył, że obok nich stała ławka. Bez słowa zajął na niej miejsce, a koło niego Anthony, spokojny, ale jednocześnie przejęty.
– ...ale to już bez znaczenia. Będą następne sprawy – mruknął Connor.
– Właśnie. Wiesz, ja sądzę, że dobrze się stało, że cię odsunęli – odarł blondyn. – Kto wie, czy nie wpadłbyś w niebezpieczeństwo? To przecież jakaś mafia, prawda? Tak mówili specjaliści w telewizji.
– Nie wierz we wszystko, co widzisz w telewizji, zwłaszcza jeśli pod gadającą głową jest napis "specjalista" – rzekł android, a Anthony zachichotał.
– Ale ten chyba miał rację. Mogłeś wpaść pomiędzy miecz a kowadło.
– Skąd taki pomysł?
– Hm. Nazwijmy to intuicją.
Przez moment siedzieli w ciszy, a Connor nagle poczuł, jakby było mu z tym wszystkim trochę lżej. Zdawało mu się, że chce zostać sam, ale prawdą okazało się coś zupełnie odwrotnego – potrzebował opowiedzieć komuś o tym, co czuł. Komuś, kto rozumiał, że androidy też umieją czuć.
– Ale wiesz, Connor, ty naprawdę możesz być z siebie dumny – powiedział Anthony nagle. – Masz wymarzoną pracę każdego przedszkolaka, w dodatku zdaje mi się, że całkiem ją lubisz. No i porucznika Andersona, który traktuje cię jak syna. Mieszkacie razem, prawda? Zawsze przyjeżdżacie we dwójkę.
– Tak, mieszkam u niego. Nie stać mnie na własny kąt – przyznał Connor. Anthony, nie wiedzieć czemu, roześmiał się na te słowa.
– Nie przesadzaj! Nieźle ci się żyje, nawet jeśli wam trochę ciasno. Ja mieszkam w kamperze, takim kempingowym.
– ...w kamperze? – zapytał android, szczerze zdziwiony. Chłopak kiwnął głową.
– Tak. Dostałem od mojego ojca, kiedy kupił sobie nowy. Bardzo chciał, żebym miał żonę, wiesz? Powiedział mi, że teraz mam "pójść na dyskotekę i wyrywać panienki na to cacko". Nie mam pojęcia, jak to miało według niego wyglądać. "Hej, maleńka, chcesz się przejechać kamperem? Ma prawie działającą lodówkę." – Connor zaśmiał się, a za nim Anthony.
– Może nie trafił z tymi panienkami, ale to i tak miło z jego strony.
– Taak, dzięki niemu mam gdzie spać – mruknął chłopak. Po chwili milczenia dodał: – Rodzice śpią na hajsie, wiesz. Tata ma firmę farmaceutyczną i zarabia takie kokosy, że jak mu smutno, to kupuje sobie nowy jacht. Ale wydziedziczyli mnie dwa lata temu. Od tego czasu nie widziałem ich ani razu. W tym roku nie zadzwonili nawet na Gwiazdkę.
Connora zamurowało. Nie wiedział, co powiedzieć, choć jeszcze przed chwilą sam zwierzał się ze swoich uczuć, z czym Anthony poradził sobie doskonale. A teraz, gdy przyszła jego kolej na słuchanie, nie umiał wykrzesać z siebie niczego.
– Ale...dlaczego...? – zapytał tylko, ale po chwili zdał sobie sprawę z tego, jak inwazyjnie wybrzmiało to pytanie. – Przepraszam. Nie musisz odpowiadać, ja po prostu...
– W porządku, Connor. W bogatych rodzinach cały czas się kogoś wydziedzicza. To nic osobistego, kwestia dobrego imienia – odparł niewzruszony Anthony, po czym wyciągnął z kieszeni telefon i zerknął na zegarek. Zobaczywszy, która jest godzina, momentalnie zbladł.
– Coś się stało? – zapytał Connor.
– Bardzo cię przepraszam, ale muszę już iść. To pilne, bardzo pilne. Za dziesięć minut muszę być na dwunastej ulicy...
– To niedaleko mojego domu, możemy pojechać razem – powiedział. Anthony uśmiechnął się sztucznie i pokręcił głową.
– Przepraszam, ale...muszę być sam.
– Rozumiem – odparł Connor, chociaż w rzeczywistości niczego nie rozumiał.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top