♦Droga do prawdy♦

 Minęły dwa tygodnie od dnia, w którym Connor skonfrontował się z Anthonym i wyznał, że uważa go za osobę bardziej tajemniczą, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Od tego momentu nie spotkali się, a w rozmowach nie wychodzili poza standardowe pozdrowienia i płytkie pogawędki o pracy. Obaj byli zajęci własnymi sprawami, co nie znaczy, że o sobie nie myśleli. Na DPD Central Station po prostu za dużo się ostatnio działo, aby skupiać się na życiu osobistym.

 Od kiedy znaleziono trzecią ofiarę, Kwiaciarz przestał zabijać, choć jeszcze niedawno mordował przecież w takim tempie, że Norman ledwie przeszukał jeden telefon, a już przynoszono mu następny. W ten sposób komisariat podzielił się na dwie drużyny – tych, którzy sądzili, że mafia załatwiła już wszystkich, którzy zaszli im za skórę, i tych, którzy uważali, że tak sprawnie i bezwzględnie działający gang nie mógł mieć tylko trójki wrogów (w dodatku mało znaczących) i musiał pojawić się jakiś inny powód. A prasa huczała w najlepsze – raz publikowała poruszające artykuły o cierpieniu rodzin ofiar, raz kąśliwe felietony o tym, jak niekompetentnie działają organy ścigania. I w sumie miała rację. Powołany przez Fowlera zespół ani nie trafił na żaden nowy trop, ani nie udało mu się zidentyfikować mężczyzny, z którym spotkał się przed swoją śmiercią Thomas Collins. 

 Hank przeżywał to bardziej, niż zazwyczaj. Zwykle nie pracował za ciężko, ale w tej sprawie wypruwał sobie żyły; bez skutku. I chociaż Connorowi było go naprawdę szkoda, dopóki nie znajdował się w zespole zajmującym się Kwiaciarzem, za przesadne interesowanie się tymi morderstwami mógł mieć u komendanta problemy. 

 Android spojrzał na Hanka, który z worami pod oczami wgapiał się w ekran telewizora. Nie oglądał. Myślał. 

 – Powinien pan iść spać, poruczniku – powiedział Connor, a Hank prychnął głośno, choć dobrze wiedział, że była to słuszna uwaga.

 – Jak już taki chcesz być pomocny, to powiedz mi, o co chodzi temu chujkowi.

 – Kwiaciarzowi?

 – A, kurwa, komu? Nic nie rozumiem. Może sprzątnąć, kogo mu się tylko podoba, a zatrzymuje się na trzech ofiarach. Co, imprezowicz, fan telenoweli i szesnastolatek tak mu zaleźli za skórę? Musi być więcej osób, których chciałby się pozbyć, więc o co chodzi? – mamrotał porucznik, bardziej nawet do siebie, niż do Connora. Android kiwnął głową.

 – Cóż, skoro zostawiał za sobą znak rozpoznawczy w postaci konwalii, to chciał przekazać jakąś wiadomość – stwierdził. – Pokazać, jak kończą ci, którzy mu się postawią. Albo im, musimy pamiętać, że to najpewniej jakaś mafia. Wątpię, żeby tak bardzo obchodziły go te trzy osoby, którym odebrał życia; miały stanowić symbol. Może ostrzeżenie. Pozwolę sobie wysunąć hipotezę, jeśli nie powiesz nic Fowlerowi.

 – Będę milczał jak skała – obiecał Hank.

 – Zakładając, że chodzi o dług – odrzekł Connor – uważam, że dobrał sobie takie ofiary, które i tak by go nie spłaciły. Sanchez słynął z niesłowności, ostatnia ofiara miała ledwie szesnaście lat. Collins też raczej nie wyczarowałby tych pieniędzy. 

 Porucznik kiwnął powoli głową, jakby się zastanawiał. 

 – Kurwa. Nieprzyjęcie cię do tego zespoły było najgorszą decyzją w historii USA – powiedział po chwili, po czym westchnął. 

 – Bez przesady – odparł Connor.

 – Już się tak nie płaszcz, mówię prawdę. Mamy na komisariacie pierdoloną maszynę do rozwiązywania zagadek, a zamiast tego powołujemy paru idiotów z niepowiązanych działów. Własnoręcznie rozwiązałeś jedną z najważniejszych spraw w ostatnim dziesięcioleciu; znalazłeś Jerycho. Powinni ci się wszyscy do butów rzucać, a zamiast tego patrzą na ciebie krzywo, bo jesteś zrobiony z czego innego, niż oni. Kurwa, to jakby Fowler celowo próbował nie rozwiązać tej sprawy. 

 Przyzwoitość wymagała, aby android tym słowom zaprzeczył i powiedział skromnie, że wcale nie ma aż takich umiejętności, ale on milczał. Jego dioda zaczęła niekontrolowanie migać to na żółto, to na czerwono, to znów na niebiesko. Coś w jego mózgu się odblokowało i połączył elementy układanki, które wcześniej zdawały mu się niepołączalne; odsunięcie go od sprawy, zatrudnienie Anthonego, niezdarny sposób prowadzenia śledztwa. 

 Raptem podniósł się z kanapy, aż nawet Hank, wycieńczony do granic możliwości, podskoczył w zdenerwowaniu. Porucznik spojrzał na niego ze zdziwieniem.

 – A tobie co?

 – To wszystko się łączy... – odparł Connor, pogrążony we własnym świecie. 

 – I nie powiesz mi, o co chodzi, prawda? – mruknął Hank. Android zdawał się w ogóle tych słów nie usłyszeć.

 – Poruczniku, wychodzę.

 – Gdzie? 

 – Na dwunastą ulicę. 

~~~

 Connor miał szczerą nadzieję, że tej nocy nie spotka Anthonego, ale niestety nie miał tyle szczęścia i nie trafił w ten jeden czy dwa dni tygodniowo, które chłopak akurat miał wolne. Z tego względu musiał chwilę przeczekać, aż blondyn zniknie gdzieś na hotelowym piętrze i zajmie się kolejnym klientem. Cóż, nie czekał długo. Kiedy Anthony był już w środku od paru dobrych minut, Connor dyskretnie wślizgnął się do lobby, przygotowując się na największy występ aktorski w całym swoim życiu. 

 Zgodnie z jego oczekiwaniami, przy stoliku naprzeciwko recepcji, za którą drzemał jakiś starszy mężczyzna, siedziała grupka chichoczących kobiet. Nie musiał zgadywać, czy są prostytutkami; same mu to powiedziały. 

 – Ooo, cześć, przystojniaku – zawołała jedna z nich, kiedy tylko zauważyła, że wszedł do środka. 

 – Chcesz się trochę zabawić? – zapytała druga. Trzecia zbeształa je wzrokiem.

 – Nie zaczepiajcie go, nie widzicie tej diody? To plastik. One nie mają kutasów. 

 – To co ty robisz w hotelu? – warknęła ta, która odezwała się jako pierwsza. – Idź spać na dworze, przecież nie czujesz temperatury. Czy może nie masz co zrobić z tymi wszystkimi pieniędzmi, które odbierasz ludzkim pracownikom? 

 Connor zmierzył je wzrokiem, wykonując prosty, ale skuteczny skan. Wszystkie trzy w przeszłości karano, głównie za nielegalną prostytucję, ale także za posiadanie narkotyków. Musiały pracować dla innej agencji, niż Anthony. On dostawał informacje o czekających klientach przez telefon, poza tym chodził po różnych hotelach, nie tylko jednym, a one czaiły się przy stoliku w lobby i upatrywały tych, którzy mogliby być chętni. Idealnie. Mogły coś wiedzieć, ale nie czuły lojalności wobec szefostwa chłopaka. 

 Android przybrał najbardziej rozhisteryzowaną, paniczną ekspresję, jaką umiał sobie wyobrazić.

 – Proszę, pomóżcie mi! – zawołał, podchodząc do ich stolika. Kobiety roześmiały się, wymieniając między sobą jakieś nieprzychylne uwagi, ale on nie zważał na to. Wyciągnął z kieszeni telefon i włączył Facebooka, a na nim profil Fowlera i jego zdjęcie profilowe. Nie miał niczego innego; nie zwykł fotografować swojego szefa bez żadnego wyraźnego powodu. 

 Pokazał im fotografię uśmiechniętego Fowlera na rybach czy innym wyjeździe rodzinnym.

 – Proszę, to mój chłopak, Jeff – powiedział drżącym głosem. Kobiety wybuchnęły śmiechem.

 – Androidy-geje? Boże, popierdolony się robi ten świat... – rzekła jedna z nich. Connor uparcie to ignorował, starając się nie wypaść z roli zmartwionego kochanka. 

 – Jesteśmy razem bardzo szczęśliwi, ale...on chyba mnie zdradza... – Pociągnął nosem, chcąc wyglądać, jakby miał zaraz się rozpłakać. – Przyjaciel powiedział mi, że widział go gdzieś w tym hotelu. Proszę, czy on z kimś się spotykał? Muszę wiedzieć! 

 – Spierdalaj – odparła inna (ta, która jako jedyna zauważyła jego diodę) prosto. Connor przygryzł wargę, po czym powoli wyciągnął z kieszeni banknot o nominale stu dolarów.

 – Zapłacę. Powiedz mi tylko, czy go widziałaś. 

 – Dobra, dwie stówy. – Uśmiechnęła się lekko, widząc, że z tym "plastikiem" idzie ubić interes. Android nie miał wprawdzie ochoty wydawać tyle pieniędzy, ale do roli zrozpaczonego, zazdrosnego chłopaka pasowała tylko jedna reakcja; wyciągnięcie z kieszeni kolejnej setki i podanie kobiecie upragnionych dwustu dolarów.

 – Proszę, są twoje. A teraz, widziałaś go? Widziałaś tu Jeffa? – zapytał. 

 Kobieta (według skanu miała na imię Jasmine) schowała pieniądze za pazuchę, a jej koleżanki zerknęły na nią z zazdrością.

 – Przykro mi, plasticzku, ale ten twój chłopak chadzał tu kiedyś regularnie. Ile jesteście razem?

 – Rok – odparł Connor od razu. Dobrze przygotował się do tej roli. W drodze na dwunastą ulicę zdążył obmyślić wszystko.

 – No widzisz, a on przestał się tu kręcić może z pół miesiąca temu. I za każdym razem do pokoju chodził za nim ten sam chłoptaś, chyba też dziwka, bo do różnych gości tu chadza.

 – Kto to był?! – warknął android wściekle. – Kurwa, zabiję go! Znajdę i zabiję, choćbym miał obejść Ziemię dokoła, przysięgam! Jak się nazywał?! Jak wyglądał?! 

 – Nie mam pojęcia, jak się nazywał – mruknęła kobieta. – Ale wyglądał dosyć charakterystycznie. Niepozorny taki. Biały blondynek w okularach, uszy obkute ze wszystkich stron, choker na szyi. Z resztą...niedawno tu gdzieś chyba wchodził...? 

 Connor zebrał w sobie wszystkie siły, aby nie pozwolić masce rozwścieklonego kochanka opaść.

 Anthony. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top