5.

Wbrew obietnicom składanym samemu sobie, nie pojechał z powrotem do wieżowca TARCZY ani następnego dnia, ani jeszcze następnego, kolejnego również. Wprawdzie myślami bezustannie wracał do cioci Carter chyboczącej się na krawędzi rozpaczy, o Rogersie dążącym do samozagłady i o kosmicznym kocie połykającym granaty z wyciągniętą zawleczką. Możliwe, że gdyby mógł, naprawdę by do nich pojechał. Możliwe, że nawet gdyby mógł, i tak nie opuściłby kampusu MIT (z naciskiem na halę, którą dostał niemal na wyłączność).

Problem polegał na tym, że nie dane mu było się o tym przekonać. Znaczna część jego badań nad źródłami energii finansowana była przez udziałowców SI. Oznaczało to, że Tony'ego ograniczały nie finanse, a polityka imperium wzniesionego przez jego ojca. A ta znów zależała od rozkładu politycznych sił na arenie świata. Sił, na których Tony zupełnie się nie znał. Sił, którymi nigdy jakoś specjalnie się nie interesował.

– Zdaję się na ciebie – powtarzał wujkowi Obiemu za każdym razem, gdy ten sugerował, że Tony powinien wreszcie zaangażować się nieco bardziej w dziedzictwo Howarda.

Dlatego właśnie w sytuacjach takich jak ta, zmuszony był mierzyć się ze skutkami, nie mając bladego pojęcia, jaka była przyczyna.

Bez żadnego ostrzeżenia udziałowcy odcięli mu dodatkowe finansowanie. Och, nie, nie oznaczało to, że był biedny i musiał żebrać o pieniądze na nowe eksperymenty. Wciąż miał do dyspozycji rodzinny majątek, a i MIT nie szczędziło mu funduszy. Problem polegał na tym, że niezadowoleni udziałowcy mogli pewnego dnia uznać, że SI w ogóle nie potrzebuje Tony'ego Starka. A Tony Stark desperacko liczył na to, że zachowa firmę ojca – choćby tylko ze zwykłej przekory.

– Tones, nie uważasz, że byłoby rozsądniej po prostu zadzwonić do Stane'a i zapytać, na czym polega problem? – syknął Rhodey, szarpiąc za róg koca, pod którym Tony schował się przed całym światem.

Dźwięki, eksplozja światła i nagły atak zimna. Nie, to nie było jego wymarzone lekarstwo na kaca. Spróbował rozchylić powieki, licząc na to, że widok najlepszego przyjaciela pomoże mu stanąć na nogi. Nic z tego. Słońce natychmiast napadło na jego biedne oczy. Może po prostu świat go nienawidził?

– Już go pytałem – wysapał, starając się wyrwać Rhodesowi koc, co z zamkniętymi oczami wcale nie było takie proste. Więcej, było zwyczajnie niemożliwe, co nie przeszkadzało Tony'emu próbować. – Powiedział, że to skomplikowane.

– Mówi tak za każdym razem.

– Bo to jest skomplikowane.

– Spławia cię i tyle.

– Kompletnie nie rozumiem tego biurokratyczengo bełkotu.

– Mówi gość, który prawie stworzył R2-D2.

– No właśnie. Prawie.

– Oj, daj spokój, zachowujesz się tak... – James zamilkł niespodziewanie. Zbyt niespodziewanie, by chodziło o zwykłe „nie mam ochoty tłumaczyć ci tego po raz tysięczny". Słowa, które wypowiedział chwilę później jedynie potwierdziły te przypuszczenia. – Mogę panu w czymś pomóc?

– Właściwie to tak.

Tony zawył z frustracji, usiadł i spojrzał na Coulsona, który stał w drzwiach z zupełnie do niego niepasującą bezradnością wypisaną na twarzy. Chyba tylko ona powstrzymała Tony'ego przed wyrzuceniem agenta z apartamentu. (Swoją drogą, to zadziwiające, że agent TARCZY okazał się również wybornym włamywaczem.) Cóż, ona oraz świadomość, w jakiej sprawie Coulson najprawdopodobniej go szukał.

Rogers.

Kurwa mać. Rogers. Może jednak Tony powinien odesłać Coulsona z niczym? Cokolwiek działo się z Rogersem, Tony zdecydowanie nie mógł mu teraz pomóc. Nie w takim stanie. Nie po tygodniu upijania się do nieprzytomności, przygodnego seksu znacznie częściej niż raz na dobę oraz używek z kategorii tych, co do zażywania których nie powinien się przyznawać. Nie po tym, jak z desperacją udowadniał wszystkim rozczarowanym udziałowcom, że mieli prawo być rozczarowani. Nie przy Coulsonie, który zapewne zadzwoniłby na policję. Nie przy Rhodesie, który znów doszedłby do wniosku, że zawiódł Tony'ego jako przyjaciel. A tego ostatniego Tony po prostu by nie zniósł.

– Słuchaj, Phil, nie można tego jakoś przełożyć? – zapytał z nadzieją. Świat wciąż wirował i nic nie wskazywało na to, by zamierzał przestać.

– Próbowaliśmy już wszystkiego.

– Na pewno wszystkiego? Nie ma jakichś alternatyw?

– Jedyną alternatywą byłoby użycie końskiej dawki środków anestezjologicznych, a tego wolelibyśmy raczej uniknąć. Wcale nie działają w tym przypadku tak skutecznie, jak byśmy chcieli – odparł, po czym skrzywił się i dodał niechętnie: – Poza tym powiedzieliśmy mu już, że przyjedziesz.

– Powiedzieli komu? – wtrącił zaniepokojony Rhodey, spoglądając raz po raz to na Tony'ego, to na Coulsona.

Tony potrząsnął głową. O niczym bardziej nie marzył niż o tym, by opowiedzieć przyjacielowi o Kapitanie Ameryce. To był przecież pierdolony Kapitan Ameryka, do cholery! Domyślał się jednak, że nie po to TARCZA ukrywała Rogersa przed światem, żeby Tony opowiadał o nim znajomym. Poza tym – Rogers zdecydowanie nie był w tej chwili równie imponujący, co w 1941.

– Mogliście najpierw zapytać, czy takie rozwiązanie w ogóle wchodzi w grę.

– Byliśmy nieco... przyparci do muru.

– Słuchaj, jeśli jest agresywny...

– Uspokoił się, gdy powiedzieliśmy, że cię przywieziemy.

– Cholera jasna. Ciocia Peggy o tym wie?

– To ona prowadziła negocjacje.

Negocjacje, kurwa mać. Jakby chodziło o jakiegoś kryminalistę. O zwykłego przestępcę, a nie o bohatera wojennego, człowieka-legendę.

– Powinienem się najpierw umyć i ubrać w coś...

– Dziesięć minut. Ani chwili dłużej. Przykro mi.

Tony nie zamierzał z tym dyskutować. Ignorując zawroty głowy, sięgnął po dłoń Rhodey'ego i z jego pomocą dotarł do łazienki. Gdy on zmagał się z prysznicem, jego przyjaciel szukał świeżych ubrań. W chwilach takich jak ta, Tony dochodził do wniosku, że Rhodey i Jarvis ogłosili zawody w ogarnianiu Tony'ego Starka. A gdyby Tony Stark ogarniał sam siebie, być może nawet potrafiłby powiedzieć, który z nich w tym miesiącu prowadził.

– Musisz mi powiedzieć, o co chodzi. – Rhodey skrzyżował ramiona i przyjrzał się uważnie Tony'emu, gdy ten zapinał spodnie. – Kim właściwie jest ten gość w garniturze?

– To znajomy z pracy znajomego z pracy cioci Peggy.

– I ta odpowiedź ma mnie uspokoić?

– Nie. Ta odpowiedź to po prostu prawda. Jeśli potrzebujesz czegoś na uspokojenie, to w drodze powrotnej mogę kupić ci misia.

– Tones, to wcale nie jest zabawne.

– Och, jest kurewsko zabawne. Bo tak się składa, że jestem dla TARCZY takim właśnie misiem przytulanką, do użycia w nagłych przypadkach.

– TARCZA? Tamten facet jest z TARCZY? Tony, mówiłeś, że nie chcesz mieć z nimi nic do czynienia.

– Tu nie chodzi o nich.

– Pani Carter nigdy by cię do nich nie ściągnęła.

Tony posłał przyjacielowi szeroki uśmiech.

– Nic dziwnego, że cię lubi. Bo widzisz, tak się składa, że ostro im się oberwało, gdy ściągnęli mnie tam po raz pierwszy.

– A teraz to im wolno? Tones, daj spokój, to wszystko koszmarnie śmierdzi jakimś g...

– Dobrze wyglądam? – przerwał mu Tony, rozkładając ręce i pokazując przyjacielowi końcowy efekt swojej sześciominutowej transformacji. Gdyby mógł, zrobiłby piruet, ale obawiał się, że jego żołądek tego nie zniesie. Znali się ze swoim żołądkiem całkiem długo i mieli podpisaną nawet rozsądną umowę: Tony nie tańczył na kacu, a jego żołądek nie pozbywał się spontanicznie swojej zawartości.

– Jakbyś obudził się w śmietniku i nagle dowiedział się, że masz randkę.

– Czyli zdecydowanie lepiej niż się czuję.

– Zdradzisz chociaż, kim jest twoja najnowsza wybranka? – zapytał Rhodes, krzywiąc się wymownie.

– To ściśle tajne.

– Tony.

– Kocham cię, Rhodey.

– Uważaj na siebie.

– Zachowujesz się tak, jakbym był nieodpowiedzialny. A ja jestem uosobieniem odpowiedzialności. Nie zostawiam drinków, żeby nikt mi niczego nie wrzucił do kieliszka. Używam prezerwatyw. Pytam o imię, zanim wezmę kogoś go łóżka. Czy można być jeszcze bardziej...

– Po prostu na siebie uważaj.

Tony przewrócił oczami i wyszedł, krzycząc za sobą, żeby Rhodes zaopiekował się jego apartamentem. Nie miał ochoty na kłótnie z przyjacielem. Zwłaszcza wtedy, gdy nie mógł mu powiedzieć całej prawdy, a jego wszystkie obietnice można było o kant dupy rozbić. Bo co z tego, że będzie ostrożny, skoro Rogers przypominał tykającą bombę zegarową?

Coulson przyjrzał mu się krytycznie, gdy Tony wsiadał do samochodu.

– Nie wyglądasz zbyt dobrze.

– Ale to nie oznacza, że mi odpuścicie.

– Nie, tym razem to nie wchodzi w grę.

Pięknie, po prostu pięknie.

– Czego powinienem się spodziewać?

Odpowiedź nie nadchodziła tak długo, że Tony zaczął przypuszczać, że w ogóle jej nie usłyszy. Pokonali znaczną część drogi w absolutnej ciszy. Cóż, nie absolutnej. Coulson postanowił uraczyć Tony'ego płytą z koncertem smyczkowym. Tony odwdzięczył się Coulsonowi desperackim dyszeniem człowieka próbującego zapanować nad mdłościami.

– Nie chciałbym powiedzieć, że pogorszyło mu się, bo go nie odwiedzałeś, ale...

– Kurwa mać, Phil.

– Anthony, proszę, wyrażaj się.

– Nie mów mi takich rzeczy. Nie, kiedy obaj wiemy, że moje odwiedziny w niczym tak naprawdę mu nie pomagają.

– Jest przekonany, że jako jedyny odwiedzasz go bezinteresownie.

– O, widzisz? I tu pojawia się problem. Bo jak ostatnio sprawdzałem, wszystkie moje wizyty były wymuszone przez TARCZĘ.

Coulson westchnął i uśmiechnął się krzywo.

– Jest szansa, że już się w tym połapał i fakt, że nie chcesz się z nami zadawać tylko jeszcze bardziej przekonuje go, że powinniście utrzymywać kontakt.

– Tak. Bo mamy tyle wspólnego – prychnął Tony.

Cholera, może naprawdę powinien był postarać się bardziej? Mógł przynajmniej wyznaczyć jakieś regularne terminy spotkań. Tak, musi poprosić Jarvisa, żeby dopisał mu to do terminarza. Nie, żeby było w nim miejsce na podobne spotkania. Ale Tony mógł przecież zrobić to, co robił zazwyczaj, czyli zrobić miejsce na jedno spotkanie, wykreślając wcześniej inne. Albo dopisując adnotację z kategorii „piętnaście minut i spławić gnoja".

– Nie powiedziałeś mi w sumie, co takiego się właściwie stało. W ogóle mi się to nie podoba, Phil. Nie mogę budować relacji opartej na kłamstwach i niedomówieniach.

– Miał napad.

– Znowu próbował rozwalić sobie ręce o worek treningowy?

– Coś w tym stylu.

– Przyznaj się. Ty po prostu nieudolnie zgrywasz niedostępnego.

– Uwierzysz, jeśli powiem, że to nieprawda?

– Phil, kochanie, przecież widzę, jak na mnie patrzysz.

Jakimś cudem to idiotyczne przekomarzanie zdołało wywabić uśmiech na usta agenta. Cóż, przynajmniej tyle udało się dziś Tony'emu osiągnąć. Jeśli nie zrzyga się na tapicerkę, będzie miał na koncie całe dwa zwycięstwa.

– Gdzie ciocia Peggy? – zapytał, rozglądając się uważnie zaraz po tym, jak wysiadł z samochodu.

Najwyraźniej to nie było dobre pytanie, bo Coulson momentalnie zmarkotniał.

– Dochodzi do siebie. Nie potrafię obiecać, że się z tobą spotka.

Trybiki, koła zębate, skrzypiąca, mechaniczna układanka. I nagły napad paniki.

– Nic jej nie jest? – zapytał, gwałtownie chwytając Coulsona za ramię.

Agentka Carter była najsilniejszą osobą, jaką znał. I to nie była wyłącznie opinia Tony'ego, od najmłodszych lat zachwyconego swoją matką chrzestną. To był fakt, oczywisty wniosek, do jakiego dochodził każdy, kto miał okazję choć przelotnie się z nią spotkać. Ale nawet ona nie mogła mierzyć się z Kapitanem Ameryką.

Nie potrafił sobie wyobrazić, żeby Rogers uderzył jego ciocię.

Ale nie potrafił też wyobrazić sobie, żeby cokolwiek stało się jego matce. Znów odżyło nieproszone wspomnienie ojca, pijanego do nieprzytomności, stojącego nad matką z pięścią uniesioną by zadać kolejny cios.

– Nie wiedział, co robi – powtarzała Maria. – Czasem zapomina, że chcę mu pomóc – mówiła z wyuczonym uśmiechem.

Kiedyś myślał, że chodziło po prostu o ukrywanie przed światem pogłębiającej się zapaści Howarda. O udawanie, że wcale nie miał problemu z alkoholem. A potem oboje zginęli w okolicznościach, których nikt nie potrafił Tony'emu wyjaśnić tak, aby wyjaśnienie to miało jakikolwiek sens. Nagle słowa matki nabrały dla niego innego znaczenia i powróciły teraz, wraz z przerażającą świadomością, że najprawdopodobniej nic nie było takie, jakie się zdawało.

Steve Rogers mógł w każdej chwili zabić Peggy Carter. Wystarczyło po prostu, żeby doszedł do wniosku, że to wcale nie była Peggy Carter.

Coulson poniewczasie domyślił się, co oznaczało pytanie Tony'ego. Pobladł, chwycił Starka za ramiona i potrząsnął nim lekko.

– Nie, nie, nie, to nie tak – zapewnił go pospiesznie. – Jest po prostu roztrzęsiona, to wszystko. Nigdy nie pozwolilibyśmy, żeby cokolwiek się jej stało.

Tony omal nie powiedział, że takie same obietnice składano jego rodzicom. Pokręcił powoli głową i odepchnął Coulsona.

– Jeśli zrobi jej krzywdę, zabiję go – obiecał przez zaciśnięte zęby.

Coulson po prostu skinął głową. Jakby podobne przyrzeczenia były dla niego czymś zupełnie normalnym. Kto wie? Może były. Może w TARCZY tak się to właśnie załatwiało. Tony ruszył za nim w głąb twierdzy ze szkła i betonu, wciąż trzęsąc się na całym ciele. Niespodziewana furia tylko pogorszyła jego stan. Jak tak dalej pójdzie, po prostu zrzyga się na Rogersa i na tym skończą się ich idiotyczne sesje.

– To koszmarny pomysł.

Tony poderwał wzrok i spojrzał na znajomą dziewczynę opierającą się niedbale o ścianę. Goose ocierał się o jej nogi mrucząc tak głośno, że słyszał go zapewne cały korytarz.

– Natasho, naprawdę chcielibyśmy rozwiązać to inaczej, ale...

– Możecie go tam nie prowadzić – prychnęła Tasha, kiwając głową w stronę Tony'ego. – Albo przyprowadzić go jutro. Ale dzisiaj? Nie, dzisiaj to prośba o tragedię.

– Dlaczego opuściłaś pokój? – zapytał Coulson, strategicznie starając się zmienić temat na taki, który byłby wygodniejszy dla niego, a zdecydowanie mniej wygodny dla dziewczyny.

– Bo zamki, które zakładacie w moich drzwiach, to jakiś smutny żart? A, no i wasz ulubiony pacjent znów zaczął wyć.

Dreszcz przemknął po plecach Tony'ego. Może naprawdę powinien wrócić do domu? Wprawdzie gdy poprzednim razem Natasha sugerowała to samo, nic takiego się nie stało, ale teraz ostrzegawcze czerwone lampeczki świeciły jaśniej i ze zdecydowanie większą częstotliwością.

– Nie powinnaś go tutaj słyszeć – prychnął agent, jakby to miało w jakikolwiek sposób rozwiać wątpliwości Tony'ego.

– A jednak słyszę go doskonale. Za. Każdym. Pieprzonym. Razem.

– Wydaje ci się.

– Może po prostu mam lepszy słuch niż twój protegowany? – odwarknęła, po czym niedbale rzuciła w stronę Tony'ego: – Barton jest głuchy jak but.

– Może Goose pójdzie ze mną? – zaproponował Tony, z obrzydzeniem uświadamiając sobie, że trzęsły mu się ręce. Chciał po prostu mieć to za sobą. Przywitać się i wrócić do domu. Przecież właśnie to robił. Kogo chcieli oszukać? – Goose?

Kot machnął ogonem, oderwał się od nóg Natashy, podszedł do Tony'ego i miauknął cicho.

– Pilnuj go – rzuciła dziewczyna, ni to do Coulsona, ni do Goose'a. Nie dodając nic więcej, wróciła do swojego pokoju, zatrzaskując z hukiem drzwi.

– Co jej właściwie jest? Poza tym, że jest wyjątkowo opryskliwa?

– To ściśle tajne.

– Też tak będę odpowiadał, jak mnie o coś zapytasz.

– Odpowiadam tak, bo to ściśle tajne.

– Daj mi chociaż jakąś podpowiedź.

Coulson westchnął.

– Budapeszt.

– Beznadziejna ta podpowiedź.

– Jak zaczniesz pracować dla TARCZY, może dostaniesz lepsze.

– Jak zacznę pracować dla was, nie będziecie mieli kim szczuć Kapitana – prychnął Tony, gdy znaleźli się pod drzwiami do sekretnego apartamentu. Musiał trafić w dziesiątkę, bo Coulson nie odpowiedział, po prostu wpuścił go do środka i rzucił:

– Hasło bezpieczeństwa to „czerwony".

– To najgorsze hasło bezpieczeństwa, jakie słyszałem. Wiesz dlaczego, Phil? Bo wszyscy takie mają.

Stres bardzo często sprawiał, że Tony nie potrafił zapanować nad słowotokiem. Coulson już nawet go nie słyszał. Drzwi od dłuższej chwili były szczelnie zamknięte. Goose rozsiadł się wygodnie na środku pokoju, wywinął ogonem i prychnął gniewnie.

Nawet minimalizm dało się zmienić w pobojowisko.

Worek treningowy leżał na podłodze, podarty na strzępy, dookoła rozsypany był piach. Pierze z poduszki wciąż wirowały w powietrzu. Ekrany imitujące okna potłuczone były w drobny mak i trzymały się ram chyba tylko na słowo honoru. Z jakiegoś powodu najgorsze wydały się Tony'emu połamane sztalugi i porwane podobrazia.

Nic dziwnego, że ciocia Peggy była roztrzęsiona. On również ledwie potrafił zapanować nad strachem. Nie krzyknął „czerwony" tylko dlatego, że z całych sił przygryzł dolną wargę. Zakręciło mu się w głowie, więc na nogach jak z waty doczłapał do łóżka i usiadł na jego skraju. To jednak oznaczało, że wciąż widział zdewastowany pokój. Cholera jasna, czy to była krew? Drżąc, Tony opadł na materac tak poszarpany, że sprężyny wbijały się w plecy. Ale lepsze to i patrzenie w sufit, niż mierzenie się z upadkiem bohatera z dzieciństwa.

Na szczęście Rogers był w łazience i jeszcze przez chwilę nie musieli rozmawiać. Przez głowę przemknęła Starkowi myśl, że to nawet lepiej, że miał kaca. Gdyby był trzeźwy pewnie zacząłby płakać jak małe dziecko.

Zamknął oczy, jakby to miało pomóc. Jakby to mogło pozwolić mu się odciąć od strachu i szaleństwa, którymi przesycony był pokój. Od wspomnień matki z pękniętą wargą, kłamiącej mu prosto w oczy, mówiącej, że wszystko będzie dobrze.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top