24.


Nie usłyszał pukania do drzwi. Może wcale go nie było. Może tak bardzo pogrążył się w myślach, że nie docierało do niego nic ze świata zewnętrznego. Nie miało to w gruncie rzeczy większego znaczenia. Liczył się fakt, że od wielu godzin Tony leżał w łóżku w pokoju gościnnym, zmęczony płaczem i obrazami, które podsuwała mu wyobraźnia. Zawinięty w koc, nie ruszył się ani o włos, gdy usłyszał czyjeś ostrożne kroki. Nie ruszył się również, gdy czyjeś ciężkie ciało wśliznęło się do łóżka tuż za nim.

– Nie chcę rozmawiać – wychrypiał Tony, uparcie patrząc w ścianę, do której był zwrócony twarzą.

– Nie musimy rozmawiać – wyszeptał Steve ochrypłym głosem. – Możemy po prostu...

– Dlaczego nie powiedziałeś mi o tym wszystkim wcześniej? – zapytał z żalem Stark, przecząc jednocześnie temu, co twierdził chwilę wcześniej.

Steve westchnął cicho i przytulił się do Tony'ego tak, że jego nos pocierał wrażliwe miejsce tuż za uchem Starka. W tej bliskości nie było jednak nic erotycznego. Byli tylko dwoma chłopcami, zagubionymi i zranionymi, zbyt bardzo przestraszonymi, by spojrzeć w oczy temu, co ich niszczyło.

– Chciałem cię chronić. Wiem, jak bardzo cierpisz. Myślałem, że zdołam poradzić sobie ze wszystkim sam, bez mieszania w to ciebie i...

– Wiem – uciął Tony, nie mogąc dłużej tego słuchać. – Wiem, Steve, ale... dlaczego?

Przez dłuższą chwilę obaj milczeli, dysząc ciężko przez zmęczenie i frustrację. Kłębiące się uczucia ledwie pozwalały im normalnie funkcjonować; ich ciała drżały, a słowa nie pozwalały ułożyć się w sensowne zdania. Choć Tony wciąż był wściekły, nie miał sił, by przerwać ten impas. Zbyt bardzo zależało mu na bliskości i odbudowaniu zaufania. Zbyt bardzo zależało mu na Rogersie.

– Kocham cię – wyszeptał w końcu Steve, cicho i łagodnie, jakby się bał, że każdy głośniejszy dźwięk mógł spłoszyć Tony'ego. – Kocham cię bardziej, niż mam do tego prawo. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Wiem tylko, że bez ciebie wszystko traci sens. Że nie potrafię znieść myśli, że ktokolwiek mógłby cię skrzywdzić. A jednak... sam do tego doprowadziłem. Skrzywdziłem cię.

– Steve, jestem na ciebie wściekły, ale to nie... – zaczął Tony, jednak Steve mu przerwał.

– Pamiętasz, o czym rozmawialiśmy, zanim pojechaliśmy po Nat? – zapytał ochryple i po chwili sam udzielił odpowiedzi: – O tajemnicach, które nas dzielą. Tajemnicach, których z jakichś powodów nie możemy sobie nawzajem zdradzić. Nie jestem pewien, co takiego przede mną ukrywasz, Tony. Nie zamierzam cię zmuszać do tego, żebyś wszystko mi powiedział. Chodzi po prostu o to, że widzę twój ból, ciężar, który dźwigasz, i to mnie przeraża. To dlatego wolałem milczeć. Nie chciałem dokładać ci zmartwień.

Zakończył głosem niewiele głośniejszym od szeptu. Tony nie miał pojęcia, czy właśnie to chciał usłyszeć. Nie wiedział, czy istniały takie słowa, które mogłyby ukoić jego ból. Wiedział jednak, że Steve się starał – i w tym momencie znaczyło to dla niego absolutnie wszystko.

Stark westchnął cicho i odwrócił się twarzą do Rogersa. Jego przekrwione oczy, opuchnięte powieki i pobladła skóra były jak kolejne szpile, wbijające się w serce Tony'ego. Przez ostatnie tygodnie byli przemęczeni, zaangażowani w rzeczy, które zwyczajnie ich przerastały, ale dopiero w tej chwili Stark zaczął marzyć o tym, by wszystko już się skończyło. Wiedział, że to, co robił, było ważne, że Carol, Talos, Soren i Fury bardzo na nim polegali, ale teraz, gdy w spojrzeniu Steve'a zobaczył odbicie własnego cierpienia, zrozumiał, ile naprawdę ich to kosztowało.

– Steve, przepraszam, że to tak wyszło. Nie chciałem...

– Twój ojciec był taki sam – przerwał mu Rogers, głosem ściśniętym z bólu. – Zamykał się w sobie, pracował dniami i nocami, nie pozwalał nikomu sobie pomóc. Nawet wtedy, gdy szkodziło to wszystkim dookoła, łącznie z nim samym.

– Nie lubię, gdy porównujesz mnie do mojego ojca – wymamrotał Tony, przewracając oczami.

Rogers zaśmiał się cicho i gorzko.

– Wiem – szepnął. – Ale czasem, gdy patrzę na ciebie i przestaję rozumieć to, co robisz, muszę chwytać się wszystkiego, co mogłoby jakoś naprowadzić mnie na właściwy trop. Nawet nie wiesz, jak trudno cię rozgryźć.

– To nieprawda – zaoponował Tony, świadomy tego, że zaczął się rumienić. – Jestem tak otwarty, jak to tylko możliwe. Wiesz, biorąc pod uwagę, że pomagam kosmicznym uchodźcom w ulepszaniu ziemskiej technologii.

– Więc tym się zajmujesz? – zapytał Steve z nieśmiałym uśmiechem. Przysunął się jeszcze bliżej Starka i zaczął delikatnie gładzić jego ramię. – Kosmiczną technologią?

– Poniekąd – przyznał Tony, a po chwili słowa po prostu polały się z jego ust.

Opowiedział o tym, co robił Fury, o projekcie Helicarriera pozostawionym przez Howarda, o Talosie, Soren, Veranke i innych Skrullach szukających schronienia na Ziemi, o Carol Danvers walczącej gdzieś w kosmosie z Imperium Kree, o którym wciąż wiedział zbyt mało, żeby czuć się w tym komfortowo. Steve słuchał cierpliwie i z wielką uwagą, przerywając co jakiś czas tylko po to, by dopytać Tony'ego o szczegóły. Nic nie wskazywało na to, by zamierzał go wyśmiać i uznać tę historię za zwykłe bujdy. Owszem, część zobaczył już na własne oczy, ale przecież nic nie stało na przeszkodzie, żeby zaczął wszystko podważać. Tylko że to był Steve. Cudowny, kochany, cierpliwy Steve, który gotów był zaakceptować rzeczy zupełnie niewyobrażalne tylko dlatego, że Tony tego od niego oczekiwał.

– Czyli pośród agentów TARCZY kryją się szpiedzy Hydry, a gdzieś w kosmosie znajdują się cywilizacje, których intencji albo nie znamy, albo znamy na tyle dobrze, by wiedzieć, że stanowią jeszcze większe zagrożenie niż Hydra – podsumował Steve bardzo zmęczonym głosem. – Cholera, Tony, tak bardzo cię przepraszam.

– Za co? Przecież to nie twoja wina.

– Ale dołożyłem ci trosk, kiedy mogłem...

– Steve, przestań – uciął Tony, powstrzymując narastającą irytację. – Tak, jestem na ciebie zły, że nie powiedziałeś mi prawdy, ale nie jestem głupi. Rozumiem dlaczego podjąłeś decyzję, by wszystko przede mną ukryć. Po prostu... To po prostu strasznie frustrujące. I chyba w końcu mnie przerosło.

Steve westchnął cicho i spróbował się uśmiechnąć, jednocześnie podniósł dłoń i zaczął delikatnie głaskać Tony'ego po policzku.

– Ale teraz nie jesteś już sam – wyszeptał.

– Ty też nie – zauważył Stark, uśmiechając się mimo zmęczenia. – Teraz masz mnie. Nigdy o tym nie zapominaj.

Delikatny dreszcz przemknął przez ciało Rogersa, gdy ten wpatrywał się w Tony'ego tak, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie wiedział, jakich słów powinien użyć. Wydawał się tak przerażająco zagubiony, że Stark nie potrafił dłużej się na niego gniewać. No, może nie do końca. Wciąż był wściekły – i przerażony – ale teraz wreszcie miłość do Rogersa zaczęła w nim przeważać.

Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, przysunął się do niego i pocałował w usta. Cholera, zdążył już niemal zapomnieć, jak cudownie smakowały, jak idealnie pasowały do jego warg. Początkowe zaskoczenie szybko ustąpiło miejsca głębokiej potrzebie przywrócenia wszystkiego do tego, co uważali za normę. O ile w ogóle można było mówić o jakiejkolwiek normie, gdy chodziło o Tony'ego Starka i Steve'a Rogersa.

Kapitan ostrożnie przesunął dłoń tak, że znalazła się na biodrze ukochanego. Nieśmiało wsunął palce pod jego koszulkę i zaczął gładzić kciukiem gorącą skórę. Ani na chwilę nie przerywał pocałunku, dając Tony'emu do zrozumienia, że potrzebował go równie rozpaczliwie, równie desperacko. A Tony nie zamierzał mu tego bronić. Przeciwnie. Przysunął się do Steve'a jeszcze bardziej i sięgnął dłonią na jego kark i zaczął nieśmiało odnajdować wrażliwe miejsca, których samo dotknięcie wprawiało Rogersa w drżenie.

– Tony – jęknął cicho Steve prosto w usta Starka.

– Hmm?

– Tak bardzo przepraszam...

– Przestań – syknął Tony i pchnął Steve'a tak, że ten opadł na plecy. Stark nie czekał na jego reakcję, po prostu wspiął się na Rogersa i ponownie przywarł do jego ust.

Nie chciał przeprosin. Być może ich potrzebował. Być może właśnie tych słów, powtarzanych raz po raz, oczekiwałby każdy na jego miejscu. Ale nie Tony. Nie chciał słów. Słowa były zdradzieckie, pozwalały na kłamstwa i niedopowiedzenia – dlatego właśnie wolał czyny. Nie musiał słyszeć ani słowa, gdy czuł na sobie dotyk Steve'a, jego oddech i słodkie pocałunki. To mu w zupełności wystarczyło.

Jęknął cicho, gdy Rogers przycisnął go do siebie jeszcze bardziej, dzięki czemu całym sobą czuł delikatne drżenie jego ciała. Nie miał pojęcia, czy powodował je tłumiony płacz, czy może narastające podniecenie, podejrzewał jednak, że z nim działo się dokładnie to samo.

– Steve... – wymamrotał, gdy dłonie Rogersa ostrożnie zsunęły bokserki z jego bioder. – Jeśli nie chcesz...

– Za każdym razem, gdy byłem smutny i strapiony, byłeś przy mnie – uciął Steve głosem ciężkim z pragnienia. – Ofiarowałeś mi całego siebie. Robiłeś, co w twojej mocy, żeby mi pomóc. Teraz moja kolej.

To powiedziawszy, obrócił ich tak, że teraz to Tony był na dole. Stark nie miał nic przeciwko temu, pod warunkiem, że Rogers nie zamierzał się wycofać, a wszystko wskazywało na to, że tym razem nie wchodziło to w grę. Delikatnie odgarnął włosy z czoła Tony'ego, zaczął głaskać jego policzek, po czym pocałował go tak czule i zachłannie, że nie zostało już miejsca dla strachu czy wątpliwości. Gdy pocałowali się po raz pierwszy, Steve'owi zdecydowanie brakowało pewności i doświadczenia. Teraz doskonale wiedział, co powinien zrobić, by doprowadzić Tony'ego do wrzenia. Podczas gdy jego usta cudownie pieściły wargi Starka, spragnione dłonie wśliznęły się pod koszulkę i po kolei odnajdywały wszystkie wrażliwe miejsca, dzięki którym Rogers mógł do reszty przejąć kontrolę nad ukochanym.

– Zawsze będziesz mnie tak przepraszał? – zapytał Tony, zdławionym szeptem, gdy Steve przerwał pocałunek, by złapać oddech.

– Wolałbym nie mieć powodów, by przepraszać cię już nigdy, ale znając mnie, to nie będzie takie proste – wyszeptał i zaśmiał się cicho, gorzko, a zarazem z nadzieją. – Ale jeśli to działa jako przeprosiny, to mogę przepraszać cię codziennie, zupełnie bez powodu.

– Nie, nie zgadzam się na to – prychnął Tony, przewracając oczami. – Przeprosiny to przeprosiny, seks to seks. Nie pozwalam na to, żebyś to mieszał. Chyba że chcesz, żebym za każdym razem, gdy się do mnie dobierasz, zaczął podejrzewać, że znowu coś przede mną ukryłeś.

– Co? Nie, cholera, Tony, nie – wymamrotał Steve, westchnął i oparł czoło o ramię Starka. – Nie to miałem na myśli.

Tony zaśmiał się cicho. Wplótł palce we włosy Steve'a i zaczął składać na nich delikatne pocałunki.

– Wiem, głuptasie – wyszeptał. – Wiem, że chcesz dobrze. Po prostu czasem...

– Czasem to cholernie trudne – dokończył za niego Steve. Podniósł się powoli tak, że siedział teraz okrakiem na Tonym. To całkiem zabawne, ale wszystko wskazywało na to, że Steve nawet siedząc na Starku, starał się robić to tak, by nie wyrządzić mu krzywdy. Tony zaśmiał się cicho, czym zbił z tropu ukochanego. – Coś się stało? – zapytał, marszcząc brwi.

– Tak – odparł Tony z uśmiechem. – Kocham cię. I to jest tak absolutnie niedorzeczne i bez sensu, że nie wiem, co mam ze sobą zrobić. Zostaje mi tylko kochać cię coraz bardziej i bardziej.

– Ale co w tym niedorzecznego? – spytał Steve, trochę uspokojony. – Dlaczego mielibyśmy się nie kochać?

Stark przewrócił oczami.

– Naprawdę muszę ci to tłumaczyć?

– Jeśli zamierzasz znów pleść coś o tym, że jestem Kapitanem Ameryką, to dostaniesz po głowie – ofuknął go Rogers.

– Wiesz, są dziesiątki innych powodów...

– Tony.

– Widziałeś się? Jesteś cholernie przystojny. A to dopiero początek. Bo jesteś też cholernie dobry, cierpliwy i opiekuńczy. Im dłużej z tobą jestem, tym bardziej dochodzę do wniosku, że nie chciałem do tej pory angażować się w relacje, bo byłem przekonany, że ludzie tacy jak ty po prostu nie istnieją. Ale jesteś tu.

– Wcale nie jestem tak wspaniały, jak ci się wydaje – prychnął Steve, przewracając oczami. Nic nie powstrzymało jednak uśmiechu, który cisnął mu się na usta. – Gdybym był tak cudowny, nie popełniałbym tylu błędów.

Tony skrzywił się. Nie podobało mu się, że ich rozmowa wciąż zataczała koła.

– Steve, nie popełnia błędów tylko ktoś, kto nic nie robi i w nic się nie angażuje. A to zdecydowanie nie jest twój problem. O nie, ty angażujesz się aż za bardzo – ofuknął go z krzywym uśmiechem. – Więc zamiast się zamartwiać, lepiej powiedz, co zamierzasz zrobić teraz.

– Teraz? – Steve przechylił głowę, po czym pochylił się nad Tonym i zaczął całować jego szyję, na przemian przygryzając i pieszcząc ustami wrażliwą skórę. Doznania były tak nieziemskie, że Stark mógł jedynie jęknąć przeciągle i wygiąć się tak, by jeszcze bardziej przylgnąć do Rogersa. – Teraz zamierzam zająć się tobą. Potem przypilnuję, żebyś się wyspał. Potem cię nakarmię. A potem... – urwał, by znów pocałować Tony'ego, tym razem prosto w usta.

Gdy oderwał się na chwilę, by zaczerpnąć oddechu, Stark pospiesznie ściągnął koszulkę. Zamarł jednak, gdy zobaczył, że wprowadził tym Rogersa w spore zmieszanie.

– Coś nie tak? – zapytał speszony.

– Nie jestem pewien... czy powinienem... czy wolno mi...

– Czekaj, teraz masz wątpliwości, czy powinniśmy...

– Nie! – uciął pospiesznie Rogers. – Nie chodzi o nas. Chodzi o to, że nie chcę popełnić kolejnego błędu i znów skrzywdzić cię pochopnymi decyzjami.

– Możesz... Możesz po prostu nie przestawać mnie całować – zasugerował ostrożnie Tony, onieśmielony zachowaniem Steve'a.

Nigdy przedtem nikt nie był wobec niego tak delikatny, nigdy przedtem nikomu nie przyszło do głowy, że mógł tego potrzebować. A potrzebował, i to bardziej, niż przypuszczał.

Przyciągnął do siebie Rogersa, nieśmiało ujmując jego policzki i całując najpierw ostrożnie, potem coraz bardziej śmiało, a w końcu znów delikatnie. Czuł jego palce na swoim brzuchu, na żebrach, na sutkach – i to było najcudowniejsze uczucie na świecie. Zupełnie jakby właśnie tam było ich miejsce, jakby nie pasowały nigdzie indziej. A jego usta? Jego usta scałowywały ze Starka resztki żalu i trosk, pomagały uwierzyć, że wszystko się jakoś ułoży. Że jutro rano poradzą sobie ze wszystkim, co rzuci w nich los.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top