17.
– Gdzie jesteś, gdy cię nie ma? – zapytał Talos, podkradając się do Tony'ego z kubkiem pełnym kawy.
Stark spojrzał na niego z wdzięcznością, napił się, po czym odpowiedział, znów zwrócony ku jednemu z czterech gigantycznych silników.
– Zazwyczaj w Nowym Jorku.
Mężczyzna zaśmiał się cicho, ponownie przyciągając uwagę Tony'ego. Pomimo subtelnych różnic anatomicznych, Stark nie miał najmniejszego problemu z interpretowaniem jego mimiki. Teraz na przykład Talos uśmiechał się jak dobry wujek, który właśnie zaczął domyślać się jednej z tych rzeczy, których zazwyczaj domyślają dobrzy wujkowie.
– Tony, co chwilę uciekasz gdzieś myślami.
– Nie prawda.
– Nie musisz mi o tym mówić, jeśli nie chcesz – zapewnił pospiesznie Talos. – Ale jeśli wolałbyś być teraz gdzie indziej, to nie widzę powodu, abyś siedział tutaj.
Obaj mimowolnie spojrzeli ku drzwiom hangaru. W stojącym nieopodal domu Maria, Soren i Fury zawzięcie nad czymś debatowali. Tony domyślał się, że próbowali ustalić, jaki moment będzie najlepszy, by poinformować Carol Danvers o tym, kogo zaangażowali w ich mały tajny projekt. Gdyby Tony powiedział Fury'emu, że potrzebował przerwy, zapewne nie spotkałby się z odmową. Czy jednak Stark chciał o to prosić?
– Nie potrafię wybrać – wyznał zgodnie z prawdą. – Helicarrier to... najbardziej niesamowita rzecz, przy jakiej kiedykolwiek pracowałem. – Zawahał się przed dodaniem, że zależało mu również na tym, by ukończyć ostatni projekt ojca. Ze współczującego uśmiechu, który zagościł na twarzy Talosa, domyślił się jednak, że nie było to konieczne. – Ale w Nowym Jorku czekają na mnie inne obowiązki.
Nie wiedział, czy wolno mu dodać, że chodziło o agenta TARCZY, rosyjską zabójczynię i Kapitana Amerykę. Nie miał bladego pojęcia, jak bardzo na bieżąco Talos był z poczynaniami Fury'ego. Wiedział jedynie, że nie chciał przez przypadek wywołać między nimi żadnego konfliktu.
– Obowiązki związane z firmą twojego ojca?
Tony spłonął rumieńcem.
– Nie, nie do końca.
Talos ojcowskim gestem położył dłoń na ramieniu Starka.
– Dopiero uczę się waszych zwyczajów, ale z tego, co rozumiem, zbliża się czas uroczystości, które powinno spędzać się z rodziną – powiedział powoli, ostrożnie, jakby obawiał się tego, co jego słowa mogły zrobić Tony'emu. – Nie zamierzam cię wyganiać, ale jeśli to sprawi, że poczujesz się lepiej, powinieneś wrócić tam, gdzie ktoś na ciebie czeka, i zapomnieć na jakiś czas o tym wszystkim.
Obaj rozejrzeli się po hangarze, absurdalnie zadowoleni z efektów ich ciężkiej pracy. Maria Rambeau mogła dokuczać im do woli, powtarzając, że ledwie zdołali musnąć czubek góry lodowej – dla nich liczyło się tylko to, że stali na szczycie. Odszyfrowanie notatek Howarda Starka zdecydowanie nie należało do prostych zadań, a wcielenie ich w życie okazało się jeszcze trudniejsze. Głównie z tego powodu Tony chciał pracować z Talosem tak często, jak było to możliwe.
– Nie wiem, ile mamy czasu – wyznał ostrożnie.
– Czasu? – powtórzył Talos, marszcząc brwi.
– Fury sugerował, że zagrożenie jest...
Przywódca Skrulli podniósł rękę, by przerwać Tony'emu, nim ten zdążył do końca wyjaśnić, skąd brał się jego niepokój. Chwycił Starka za ramię i siłą wyciągnął z hangaru. Chłopak nawet nie zamierzał stawiać oporu. Widział Talosa przy pracy i wiedział doskonale, że w bezpośrednim starciu nie miał z nim najmniejszych szans. Dlatego właśnie potulnie podreptał za mężczyzną prosto do domu Rambeau.
Ich niezapowiedziane przybycie sprawiło, że Maria, Soren i Fury momentalnie przerwali ożywioną rozmowę. Zazwyczaj Tony'ego dało się odciągnąć od silników dopiero w środku nocy, gdy z wycieńczenia tracił przytomność. Teraz natomiast ledwie dochodziła druga popołudniu i nic w zachowaniu Starka nie wskazywało na to, by lada chwila miał paść z nóg. Nic więc dziwnego, że Fury zmarszczył brwi i zapytał z ledwie skrywanym niepokojem:
– Coś się stało?
– Chłopak powinien wrócić do domu – oznajmił stanowczo Talos. – Nie znam się na szczegółach, ale wiem, że w domu ktoś na niego czeka.
– To nie powinien być priorytet – odpowiedział powoli dyrektor TARCZY, wodząc spojrzeniem od przywódcy Skrulli do Tony'ego i z powrotem. – Wolałbym, żebyś skupił się na Helicarrierze, Stark. Twoi nowi znajomi poradzą sobie sami.
Tony już otwierał usta, już zamierzał powiedzieć, że doskonale to rozumiał i nie miał nic przeciwko temu, by najbliższe dziesięć godzin spędzić w hangarze. Niestety, Talos był szybszy.
– Och, jeśli intuicja mnie nie myli, przynajmniej jedno z nich również usycha z tęsknoty.
Ta pozornie niewinna uwaga była tak niespodziewana, że Tony zdołał jedynie spłonąć rumieńcem i zmusić się do tego, by wciąż oddychać, nie krztusząc się przy tym powietrzem. Fury przechylił głowę, powoli chyba uświadamiając sobie, do czego zmierzał jego przyjaciel.
– Ale przecież Natasha... – zaczął, nie dokończył jednak, bo z ust Starka uciekł żałosny jęk. To sprawiło, że dyrektor TARCZY mimowolnie rozważył inne opcje. Pobladł gwałtownie. – Stark. Powiedz, że to nie jest ta osoba, o której myślę.
Kategoryczne zaprzeczenie już formowało się na Starkowym języku, gdy po raz kolejny ktoś postanowił go wyręczyć. Tym razem była to Soren. Tony nie miał okazji spędzić zbyt wiele czasu z partnerką Talosa, ale wszystko wskazywało na to, że jakimś cudem zdołał zaskarbić sobie jej przychylność.
– Fury, jeśli to możliwe, pozwól im częściej być razem – szepnęła, chwytając dyrektora za ramię. – Nie rozdzielaj ich, jeśli nie musisz.
Może chodziło o to, co powiedziała. Może o to, że powiedziała to właśnie ona. W tym momencie liczyło się tylko to, że z jakiegoś powodu Fury momentalnie oklapł, co Soren dodatkowo przypieczętowała, klepiąc go po ramieniu.
– To jeszcze dzieciak – dodała Maria. Choć zachowała kamienną twarz, puściła Tony'emu oko. Stark wciąż nie potrafił stwierdzić, co myślała o nim oraz o tym, że im pomagał, ale przez to jedno niewinne mrugnięcie obudziła się w nim nadzieja, że kiedyś uda im się naprawdę zaprzyjaźnić. – Daj mu trochę odpocząć.
– Idź do samochodu – syknął Fury z taką miną, jakby próbował poukładać w głowie milion rzeczy na raz.
Tony nie zamierzał z nim dyskutować. Pospiesznie pożegnał się ze wszystkimi, uściskał Talosa i wybiegł z domu. Dopiero gdy zamknął za sobą drzwi samochodu Fury'ego, uświadomił sobie, w jakie gówno wdepnął tym razem.
Cholera. Fury się domyślał. Nie. Wiedział. Tony jęknął przeciągle i zapadł się niżej w siedzeniu. A więc nadszedł ten dzień. Dzień, w którym oficjalnie wyczerpał pokłady swego i tak lichego szczęścia. Przecież Fury ukręci mu głowę. I to w najlepszym wypadku. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie powinien uciec. Mógł przecież odpalić samochód, wcisnąć gaz do dechy i popędzić w stronę zachodzącego słońca. Wszystko pięknie, tylko problem polegał na tym, że Fury doskonale wiedział, gdzie go szukać.
Podskoczył, gdy drzwi od strony kierowcy otworzyły się i stanął w nich dyrektor TRACZY. Nie odezwali się do siebie ani słowem przez boleśnie długi czas. Fury odpalił samochód i skierował go w długą drogę powrotną. Tony całym ciałem czuł upływające sekundy. Wszystko wskazywało na to, że Fury też je liczył.
– Nie masz mi czegoś do powiedzenia? – warknął wreszcie Fury, nie mogąc dłużej znieść tego, że Stark jakimś cudem zdołał zniszczyć jego misterny plan.
– A powinienem? – Pyskowanie było zdecydowanie najgłupszą rzeczą, jaką Tony mógł zrobić, ale doszedł do wniosku, że nic się nie stanie, jeśli jeszcze trochę pogłębi grób, który sobie wykopał.
Fury zabębnił palcami o kierownicę. Jakimś cudem wciąż nie eksplodował, co Stark uznał za dobry znak.
– Rogers wie?
– Nie mam pojęcia.
– Pamiętasz, co ci o nim mówiłem?
– Nie twierdzę, że jest głupi. Po prostu nie wiem, jak dokładnie to wszystko interpretuje. I czy w ogóle to jakkolwiek interpretuje.
– „To" czyli co właściwie? – zapytał Fury z godnym podziwu spokojem. Najwyraźniej uznał, że zabije Tony'ego dopiero wtedy, gdy pozna ogrom poczynionych przez niego zniszczeń. – Stark, po prostu powiedz, co się dzieje.
– Pocałowałem go.
W nagrodę za to wielce odważne wyznanie Tony'emu dane było usłyszeć najgłośniejsze westchnięcie w historii wszechświata.
– Stark, czy tobie życie niemiłe?
– Że co proszę? – Tego było już za wiele. Sugerowanie, że posunął się za daleko gotów był zaakceptować. Ale sugerowanie w jakikolwiek sposób, że miałaby go spotkać ze strony Rogersa jakakolwiek krzywda? Nie, tego nie zamierzał znosić. – Tak dla twojej wiadomości, Nick, Steve nie miał nic przeciwko temu, żebym go całował.
Zdołał wywalczyć kolejne westchnięcie i kilkanaście minut ciszy, która zadawała się rozciągać w nieskończoność. Tony nie miał pojęcia, czy wolał, gdy Fury milczał, czy też gdy rzucał oskarżeniami na oślep. Zdawał sobie sprawę z tego, że w pewnym sensie nadużył jego zaufania. Cała ta historia kładła się gęstym cieniem na pokorną zgodę Starka, by Rogers u niego zamieszkał. Skoro ta decyzja podszyta była egoizmem, dlaczego wszystkie inne miałyby stanowić dowód na jego dobrą wolę?
– Dlaczego uważasz, że może interpretować ten pocałunek inaczej niż ty? – zapytał w końcu Fury. Jego głos był dziwnie ochrypły i Tony'emu dłuższą chwilę zajęło rozgryzienie, co sprawiało dyrektorowi TARCZY aż taki dyskomfort. Omal nie parsknął śmiechem, gdy uświadomił sobie, że biedny Nick po prostu nie był oswojony z rozmawianiem o uczuciach.
– Bo od tamtego dnia zdarza mu się co jakiś czas całować mnie w czoło albo policzek – odparł Tony najbardziej obojętnym tonem, na jaki było go stać. Z zachwytem podziwiał grymas najszczerszego przerażenia przemykający przez twarz Fury'ego. – Ale to nie wszystko.
– Litości...
– Mam wrażenie, że mocno go dobiliście izolacją. Chyba boi się zostawać sam. Jak wracam, robi wszystko, co w jego mocy, żeby nie odstępować mnie nawet na krok. W sumie to nawet dobrze, że Clint i Natasha są teraz pod ręką i nie musi siedzieć sam ze sobą. Im dłużej nikogo przy nim nie ma, tym mocniej zadręcza się wszystkim, co się stało. I tym bardziej wątpi w twoje szczere intencje.
Fury powoli pokiwał głową. Sprawiał wrażenie pozytywnie zaskoczonego odpowiedzią, której udzielił mu Stark. Łypnął na niego podejrzliwie, po czym powiedział znów spokojnym głosem:
– Jeśli uważasz, że to wyjdzie mu na dobre, zostań z nim na święta i miej go na oku. I postaraj się nie zrobić przy okazji nic głupiego.
– Czy wyglądam na kogoś, kto planuje robienie głupich rzeczy?
– Naprawdę chcesz, żebym odpowiedział na to pytanie?
Tony przewrócił oczami.
– Słuchaj, wiem, co teraz myślisz o mnie i o tym wszystkim. Ale prawda jest taka, że zależy mi na Rogersie. Nie dlatego, że jest Kapitanem Ameryką, ani nawet nie dlatego, że był przyjacielem mojego ojca. Po prostu uważam, że jest porządnym gościem i niczym nie zasłużył sobie na to, co go spotkało.
– To zadziwiająco szlachetne jak na ciebie, Stark, ale chyba zapominasz o jednym. – Fury zamilkł na chwilę, by upewnić się, że Tony go słucha i nie puści jego słów mimo uszu. – Większość tego, co go spotkało, sprowadził na siebie sam. Nie twierdzę, że to dobrze ani że mi się to podoba. Po prostu nie chcę, żebyś zapomniał, że Rogers jest uparty, nieprzewidywalny i ma niepokojącą tendencję do ignorowania ostrzeżeń.
– Tyle akurat wiem.
– I bardzo dobrze.
– To musiało być dla was bardzo rozczarowujące.
– Jego całkowity brak zdrowego rozsądki i poszanowania dla autorytetów?
– Miałem raczej na myśli autodestrukcyjne tendencje – sprostował Tony. – Jakoś nie spotkałem się z tym, żeby ktokolwiek miał odwagę przyznać, że Rogers zachowywał się jak szaleniec szukający bliskiego spotkania ze śmiercią. Poza ciocią Peggy, ale i ona niespecjalnie ma ochotę o tym mówić.
– Wolałbym, żebyś ty również zachował te spostrzeżenia tylko dla siebie – ofuknął go Fury, nawet nie próbując ukryć groźby.
– Dlaczego? Może lepiej, żeby ludzie tacy jak Ross się o tym dowiedzieli. Może wtedy przestaliby łudzić się, że do czegokolwiek go zmuszą.
– Obawiam się, że to nie takie proste, Stark. – Fury zmarszczył brwi tak mocno, że zaczął przypominać sowę nie tylko wygłodniałą, ale i bezgranicznie wściekłą na mysz, którą zamierzała rozszarpać. – Wiele wskazuje na to, że Ross nie ma najmniejszego problemu z tym, że Rogers nie radzi sobie z samym sobą. Potrzebuje go wyłącznie jako symbolu.
– I źródła serum.
– Tak, to też nie jest bez znaczenia – przyznał dyrektor TARCZY. – Współczuję naukowcom, którzy będą nad tym pracować. Twój ojciec przez lata próbował odtworzyć formułę Erskine'a, ale nic nie wskazuje na to, by mu się udało.
Obaj zamilkli na chwilę. Tony nawet nie wiedział, czy powinien przytaknąć, czy otwarcie ogłosić swoje wątpliwości. Zarówno on, jak i Fury, doskonale zdawali sobie sprawę z tego, jak skryty stał się Howard Stark w ostatnich latach życia. Pracowali przecież nad jednym z projektów, który ukrywał niemal przed całym światem. Czy istniała szansa, że takich projektów było więcej? Tony omal nie zaklął pod nosem. To nie była kwestia szansy, a absolutnej pewności.
– Myślisz, że Ross może próbować wykorzystać jego tendencję do rzucania się w sam środek zagrożenia? – zapytał Tony szeptem. Po raz kolejny poczuł się boleśnie przytłoczony sytuacją i wiedział, że w najbliższej przyszłości nic tego nie zmieni.
– Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości – przyznał niechętnie Fury. – Właśnie dlatego wolę, żeby był u ciebie. I nie angażował się w nic, co mogłoby go skłonić do zrobienia czegoś głupiego.
Tony jęknął żałośnie.
– Dobra, dobra, zrozumiałem. Jak zacznie płakać, że już go nie lubię, to będzie wyłącznie twoja wina.
W odpowiedzi Fury wymamrotał pod nosem coś ledwie zrozumiałego. Mógł się złościć, ile tylko chciał. Prawda niestety była taka, że Steve Rogers nie był wyłącznie legendą z czasów drugiej wojny światowej. Był też młodym mężczyzną, który miał potrzeby nie odbiegające zbytnio od potrzeb innych młodych mężczyzn. Nick mógł się wściekać, warczeć, grozić Tony'emu czym tylko chciał, ale nic to nie zmieniało. Och, mógł też spróbować porozmawiać o tym z Rogersem. Droga wolna. Stark bardzo chętnie na to popatrzy.
Resztę drogi pokonali w błogosławionej ciszy, choć powietrze wokół nich aż buzowało od niezadanych pytań i niewypowiedzianych odpowiedzi. Tony nie czuł się na siłach, by cokolwiek Fury'emu obiecać, Fury natomiast najwyraźniej zdawał sobie sprawę z tego, że nie wszystko zależało od intencji Starka. Część odpowiedzialności obaj musieli zrzucić na Rogersa, a ten okazał się znacznie bardziej nieprzewidywalny, niż obaj zakładali. Pozostawało im jedynie liczyć na to, że jakimś cudem wszystko pójdzie po ich myśli.
Cóż, Nick Fury rzeczywiście miał rację. Byli do siebie podobni. Obaj równie koszmarnie znosili bezradność i świadomość, że nie na wszystko mieli wpływ.
– Uprzedzę cię przed kolejnym wyjazdem – rzucił Fury, gdy zatrzymali się przed posiadłością Starków, teraz malowniczo przyprószoną śniegiem i ozdobioną migoczącymi lampeczkami. – Nie potrafię określić, kiedy to będzie, więc nie trać czujności.
– Jasne.
– Gdyby Rogers zaczął robić coś dziwnego, skontaktuj się z Coulsonem.
– Myślisz, że będzie w stanie pomóc?
– Na razie wolę myśleć, że w ogóle nie będziesz tego potrzebował.
Tony pokiwał głową, po czym po chwili namysłu rzucił:
– Wesołych świąt, Nick.
Dyrektor TARCZY zupełnie zdębiał. Odchrząknął kilkukrotnie, po czym rzucił zduszonym głosem:
– Nawzajem, Stark.
Odjechał tak szybko, że się za nim kurzyło. W innych okolicznościach Tony może nawet by się z tego zaśmiał. Teraz nie miał na to siły. Przez całą drogę powrotną desperacko bronił się przed świadomością, dlaczego właściwie Fury do odwoził. Wymazywał z głowy myśl o tym, co być może będzie musiał zrobić.
A teraz stał przed posiadłością, którą niegdyś dzielił z rodzicami. Zimowy wiatr raz po raz szczypał go w policzki, jakby ponaglając, by zrobił to, co chciał zrobić, już, teraz, natychmiast. Problem polegał jednak na tym, że Tony nie miał pojęcia, co takiego powinien zrobić. Porozmawiać z Rogersem? Przecież rozmawiali codziennie, czasem nawet w godzinach, które inni zapewne uznaliby za niedorzeczne. Bywało tak, że Steve wpadał do sypialni Tony'ego bladym świtem, by opowiedzieć mu o czymś, co właśnie przeczytał. Bywało też tak, że Tony w środku nocy wyciągał Steve'a z łóżka i zaciągał do warsztatu, by skonsultować z nim coś, nad czym właśnie pracował.
W pewnym sensie stali się nierozłączni. Trzeba było przyznać Talosowi, że rozgryzł ich chyba jeszcze szybciej, niż oni sami. A przecież nawet nie miał okazji spotkać się z Rogersem!
Tony westchnął i zmusił się, by ruszyć w stronę domu. Cholera, mógł to wszystko jednak przemyśleć, jakoś zaplanować. Choć z drugiej strony, jedyne, na co miał teraz ochotę, to wśliznąć się pod ramię Rogersa z kubkiem pełnym gorącej czekolady i zapomnieć o zagrożeniach i wyzwaniach, które czyhały na niego poza murami posiadłości.
Prowadzony przez odgłosy włączonej telewizji, zawędrował do salonu, w którym zastał Clinta i Natashę. Oboje rozgościli się u niego zdecydowanie zbyt szybko, by mógł to uznać za normalne. Tony'emu jednak niespecjalnie to przeszkadzało. Był tym co prawda nieco zaskoczony, ale naprawdę poczuł się lepiej, gdy ich zobaczył. Clinta, masującego Natashy stopy. Natashę, karmiącą Clinta popcornem w karmelu.
– Co tak wcześnie, Stark? – zapytał Clint z pełnymi ustami.
– Święta – odparł Tony, wzruszając ramionami. Wcale tak bardzo nie mijał się z prawdą. Przecież w gruncie rzeczy właśnie dlatego Fury przywiózł go do domu. – Gdzie jest Steve?
– Jakiś czas temu wyszedł – rzuciła Natasha wraz z podejrzliwym spojrzeniem. Bardzo szybko zorientowała się, jak nieporadny był Tony, jeśli chodziło o Rogersa, dlatego teraz wystrzegała się niczym ognia dosadnych komentarzy. Pilnowała również, by Clint robił to samo, za co Tony był jej ogromnie wdzięczny. – Jeśli nie kręci się po kuchni albo siłowni, to pewnie nadal jest w ogrodzie.
– Dzięki – rzucił Stark i ruszył dalej, zupełnie ignorując domyślny uśmieszek Bartona.
Kuchnia była pusta. W siłowni również nie znalazł niczego, poza śladami kolejnego napadu Rogersa. Teraz co prawda nie zdarzało mu się już dewastować wszystkiego, co znalazło się w zasięgu jego rąk, ale gdy nadchodziły gorsze dni, jakoś musiał odreagować. Siłowania była miejscem przeznaczonym niemal wyłącznie na to. Clint i Natasha nawet nie próbowali z niej korzystać.
Tony westchnął. Przezorność kazała mu sprawdzić również sypialnię Rogersa, ale nie zdziwił się specjalnie, że tam także go nie zastał. Cholera, powinien opracować jakiś system, który pozwoli mu sprawdzać, gdzie są jego dziwni lokatorzy, żeby nie musiał biegać po całej posiadłości. Ale nie monitoring. Nie, monitoring zawsze przyprawiał go o gęsią skórkę.
Zatem ogród. Tony'emu nawet przychodziło do głowy pewne konkretne miejsce. I wcale mu się to nie podobało. Przeklinając pod nosem, ponownie wyszedł prosto w objęcia szczypiącego grudniowego powietrza.
Tak jak przypuszczał, zastał Steve'a przy mogile Starków. Jakimś cudem ten wielki mężczyzna wydawał się teraz małym zagubionym chłopcem. Ramiona mu drżały. Palce, nos i uszy miał aż sine od mrozu. Kryształki na jego długich rzęsach przerażająco przypominały zamarznięte łzy.
– Steve?
Tony najchętniej chwyciłby go w objęcia i siłą zaciągnął do domu. Uświadomił sobie jednak, że uczuciem, które go powstrzymywało, był paniczny strach.
Bał się Rogersa. Widział go wściekłego. Ogarniętego tym konkretnym rodzajem furii, jaką wywoływała obezwładniająca bezsilność. Ale bał się również o Rogersa. O to, co mógł zrobić sam sobie, gdy nikogo przy nim nie było. Gdy nie pozwalał nikomu przy sobie być.
– Steve, to ja.
Rogers drgnął i odwrócił się powoli, jakby spodziewał się obrazu podsuniętego przez wyobraźnię, a nie Tony'ego Starka z krwi i kości.
– Tony? – wychrypiał Steve, niepewnie wyciągając rękę, którą Stark natychmiast pochwycił. Kurwa mać, jak długo tu stał, że miał palce jak sople?
– Chodźmy do domu, dobra?
– Myślałem, że wrócisz dopiero za...
– Steve. Chodźmy do domu.
Pokiwał smętnie głową i dał się pociągnąć w stronę posiadłości, jak zmęczone dziecko, które przez własny upór spędziło o kilka godzin za dużo na lepieniu bałwana. Cholera, Tony zdecydowanie by wolał, żeby chodziło o bałwana, a nie bezustanne zadręczanie się śmiercią przyjaciół. Gdy weszli do domu, Steve zaczął drżeć, ale Stark nie potrafił określić, czy to dlatego, że wreszcie do niego dotarło, jak bardzo przemarzł, czy może postanowił otwarcie się rozpłakać. Wiedział tylko, że nie wolno mu było się zatrzymywać. Raz, może dwa, Rogers szarpnął lekko dłonią, jakby chciał stanąć, ale nie było takiej opcji. Tony zmierzał do kuchni i nic nie mogło zmusić go do zmiany zdania.
– Przepraszam – wymamrotał Steve, gdy w końcu dotarli na miejsce.
– Zamknij się – odwarknął Tony. Pchnął Rogersa w stronę stołu, licząc na to, że przez chwilę nie będzie musiał go pilnować. Wprawnymi ruchami wyciągnął mleko z lodówki, przelał je do kubków, które wstawił do mikrofalówki. Wiedział, że Steve wolał gotować mleko w garnku, ale teraz nie było na to czasu.
– Tony, naprawdę nie chciałem...
– Powiedziałem, że masz się zamknąć.
Tony nawet nie wiedział, dlaczego był wściekły. Nie chodziło tylko o to, że Steve po raz kolejny rozpaczał nad tym, na co nie miał wpływu. Chyba przede wszystkim liczył się fakt, że Rogers to ukrywał. Ukrywał przed Tonym. Czekał, aż go nie będzie, a gdy Stark wracał, udawał, że wszystko było w porządku.
– Podły kłamca. Nie tak się umawialiśmy.
Nie musiał się odwracać, by wiedzieć, że Steve przygarbił ramiona, jak przestraszone zwierzę szykujące się na cios.
Mikrofalówka zapiszczała irytująco radośnie. Tony wyciągnął kubki i zaczął w nich mieszać czekoladę w proszku. Po chwili namysłu do kubka Rogersa dosypał odrobinę chili. Jeśli przestanie dzięki temu wyglądać jak mrożonka, będzie super. Jeśli wypali sobie język, będzie jeszcze lepiej.
– Trzymaj – warknął Tony, wpychając parujący kubek w wyciągnięte dłonie Steve'a. – Masz to wypić, jasne?
Cóż, kiedy układał w myślach to polecenie, zupełnie inaczej wyobrażał sobie jego realizację. Nie przewidział, że Steve opróżni kubek w trzech łykach, poza językiem wypalając sobie zapewne cały przełyk. Cudownie.
– Steve, wiesz, że nie to miałem na...
Nie dokończył. Rogers w jednej chwili znalazł się tuż przy nim, chwycił go pod ramiona i posadził na stole. Zupełnie jakby Tony ważył tyle co nic. Najgorsze było to, że Tony'emu nawet nie starczyło czasu, żeby się rozgniewać za tak bezceremonialne postępowanie z jego delikatnym ciałem. Steve, nie czekając na pozwolenie, objął Tony'ego z całych sił. Ufnie wtulił twarz w bark Starka i pozwolił, by roztapiające się łzy spłynęły po jego swetrze.
– Przepraszam – wyszeptał nieśmiało.
I co niby Tony miał teraz począć? Jak powinien na to zareagować? Nie miał nawet pojęcia, jak najlepiej odwzajemnić ten nieporadny uścisk. A musiał go w końcu odwzajemnić, bo każdy dzielący ich centymetr był torturą. Przeklinając w duchu własną głupotę, podejrzenia Fury'ego, domyślność Talosa i absolutny jej brak u Steve'a, ostrożnie rozchylił kolana i ścisnął nimi biodra Rogersa.
Czy Steve rozumiał, co się właśnie stało? Czy pojmował intymność ich uścisku? Pewnie nie. Na pewno nie. Nie było takiej możliwości.
– Byłoby chyba lepiej, gdybyś mnie puścił – wymamrotał Tony.
– Jeszcze nie.
– Mówię zupełnie poważnie. To zaczyna się robić niebezpieczne.
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz.
– I może właśnie dlatego powinieneś mnie puścić.
Steve westchnął. Niechętnie wypuścił Tony'ego z objęć i podniósł głowę, by na niego spojrzeć. I wtedy właśnie coś do niego dotarło. Tony nie miał pojęcia, co to było, ale ten moment oświecenia uderzył w Rogersa z siłą, której ten najwyraźniej zupełnie się nie spodziewał. Odchrząknął i wymamrotał:
– Nie chciałem wprawić cię w zakłopotanie.
– To nie problem. Naprawdę. Zdążyłem się przyzwyczaić.
– Nie mówisz poważnie.
– Nie mam pojęcia, o co ci chodzi.
– Nie, to ja nie mam pojęcia. Tony, o czym my właściwie rozmawiamy?
Czyżby rzeczywiście nie wiedział? Cudownie. Tak powinno pozostać. Tak było lepiej dla nich obu. Tego pewnie życzył sobie Fury. Cóż, tego pewnie życzyli sobie wszyscy. Zadowolony z takiego obrotu spraw, Tony uśmiechnął się i spróbował zsunąć się ze stołu.
– Wiesz, jestem zmęczony, ty przemarznięty, może będzie lepiej jeśli...
Urwał gwałtownie, bo Steve chwycił go za biodra i przytrzymał w miejscu. Kurwa mać. Przytrzymał w miejscu cały świat. Tony poczuł, jak jego serce zamiera – po czym nagle zaczyna bić ponownie, ale milion razy intensywniej. Wiedział, że policzki miał teraz żałośnie czerwone. Wiedział, że zaczął się trząść. Wiedział też, że nie potrafił na to absolutnie nic poradzić.
– Tony?
Potrząsnął głową. To była jedyna odpowiedź, na jaką potrafił się zdobyć. Steve najwyraźniej nie był tym usatysfakcjonowany, bo powoli podniósł jedną dłoń i ujął policzek Tony'ego. Tym jednym prostym zagraniem udało mu się zmusić Starka do spojrzenia sobie prosto w oczy. W swoje piękne, błękitne oczy, teraz obezwładniająco spokojne. Zupełnie jakby jeszcze chwilę wcześniej nie był na skraju załamania. Gdyby Tony miał nieco więcej pewności siebie, wyszedłby z założenia, że Steve zapanował nad sobą wyłącznie dzięki niemu. Nie, żeby był wzorem skromności i pokory. Po prostu za każdym razem, gdy przypominał sobie, że chodziło o Kapitana Amerykę, zaczynał mieć wątpliwości.
Czy to możliwe, że okłamał Fury'ego? Powiedział mu, że nie miał pojęcia, jak Steve to wszystko interpretował, a przecież tak naprawdę sam również nie miał pojęcia, co się działo.
Jego poziom zrozumienia sytuacji nie podniósł się ani o włos, gdy Steve pochylił się nad nim i pocałował go, najpierw odrobinę nieśmiało, potem ze stanowczością, która do reszty pozbawiła Tony'ego sił. Nie mógłby stawiać oporu, nawet gdyby chciał. Może w takim razie to i lepiej, że nie chciał.
Ponownie do siebie przylgnęli, tym razem jednak doskonale wiedzieli, czego im było potrzeba. A przynajmniej tak im się wydawało. Czy zamierzali kwestionować tę potrzebę? Być może. Ale nie teraz. Jeszcze nie. Na razie liczyło się tylko to, że ich usta pasowały do siebie idealnie. Że dłonie znajdowały po kolei wszystkie czułe miejsca na szyi i karku. Że Steve potrzebował pomocy Tony'ego, by w końcu wydostać się z kurtki.
Zdyszani i zadowoleni z siebie zdecydowanie bardziej, niż było to wskazane, powoli wysunęli się ze swoich objęć. Choć przestali się całować, nic nie wskazywało na to, by mięli się od siebie odsunąć. Steve znów przesunął dłonie na biodra Tony'ego i zaczął zataczać kciukami łagodne kręgi. Gdyby Stark nie był tak zaskoczony tym, co się stało, zapewne miałby poważny problem ze wzwodem. Cholera, tak naprawdę to nie miał pojęcia, co go powstrzymywało. Przecież nigdy przedtem nie zdarzyło mu się obejmować rękami i nogami mężczyzny przystojnego jak marzenie, bez ukrytego zamiaru zaciągnięcia go do łóżka.
– Zostaję aż do świąt – wymamrotał, odchrząknąwszy. Liczył na to, że Steve wyciągnie z jego słów jakiś sens, bo on sam nie potrafił. – Może nawet trochę dłużej.
– To dobrze. Bez ciebie nie wiem, co ze sobą zrobić.
Rozszalała wyobraźnia Tony'ego podpowiadała dziesiątki zajęć, które mogłyby pomóc Rogersowi poradzić sobie z nadmiarem wolnego czasu. Szczerze wątpił, aby którykolwiek z nich został kiedykolwiek wcielony z życie, ale nic przecież nie mogło powstrzymać go przed przywoływaniem w myślach kolejnych obrazów.
– Masz przecież pod ręką Natashę i Clinta.
– Ale to nie to samo.
Czy Tony'emu wolno było zapytać, w jaki sposób „nie to samo"? Czy nie przekroczy wtedy jakiejś granicy? Uwagi Talosa i Soren boleśnie uświadomiły mu, jak bardzo tęsknił za Steve'em, jak rozpaczliwie potrzebował jego bliskości. Najchętniej oznajmiłby to całemu światu, ale wiedział, że kierowała nim wyłącznie buzująca w żyłach adrenalina. Zdrowy rozsądek kazał milczeć. Zachować dla siebie desperackie pragnienie, by pocałować Rogersa jeszcze raz, a potem jeszcze raz, jeszcze i jeszcze.
– Przepraszam, że nie mogę być tu częściej – wyznał zamiast tego Tony. Musiał jakoś dać Steve'owi do zrozumienia, że gdyby to od niego zależało, nie rozstawaliby się ani na chwilę.
– To nie twoja wina. Wiem, że gdybyś mógł, pracowałbyś tutaj.
– Gdybym mógł, zabierałbym cię ze sobą.
– Po co? – zapytał ze śmiechem Steve. – Żebym siedział gdzieś w kącie i powiększał kolekcję twoich portretów?
– Po pierwsze, bardzo mi schlebia, że jesteś w posiadaniu podobnej kolekcji. Po drugie, naprawdę lepiej mi się pracuje, gdy jesteś obok – oznajmił Tony ze śmiertelną powagą. – Twoje uwagi potrafią być niezwykle pomocne.
– Tony, nie rozumiem większości z tego, co robisz.
– Nie musisz rozumieć, co robię. Wystarczy, że wiesz, po co to robię.
Steve potrząsnął głową. Nie przestawał się uśmiechać. Tony gotów był oddać wszystko, byleby tylko móc widzieć go wyłącznie radosnego. Czy powinien pytać, co tym razem sprawiło, że próbował zrobić sobie krzywdę? Bardzo chciał wiedzieć, co działo się w głowie Steve'a, ale bał się zniszczyć ten chwilowy spokój.
– Ważne, że teraz będziesz miał okazję, żeby odpocząć.
– Taki miałem plan. I wiesz co? – Tony przysunął się do Steve'a tak blisko, że niemal stykali się nosami. – Będziesz mi potrzebny, żebym mógł wcielić go w życie.
Z jakiegoś powodu Rogers pobladł. Odchrząknął i odsunął się od Tony'ego, pomagając mu jednocześnie zeskoczyć ze stołu. Chwila uniesienia właśnie minęła. Cokolwiek ich połączyło, teraz odeszło w niepamięć. Wrócił natomiast smutek, który zabarwiał oczy Steve'a czernią, upodabniając je do nocnego nieba. Najwyraźniej jakimś cudem Tony'emu udało się doprowadzić do tego, czego tak bardzo chciał uniknąć.
– Dzwoniłem do Peggy – oznajmił Steve i w momentalnie wszystko stało się jasne.
To była właśnie ta granica, której nie powinni przekraczać. I to Steve postanowił się za nią wycofać. Cóż, niech tak będzie. Tony wcale nie był rozczarowany. Odchrząknął cicho i sięgnął po kakao, które zdążyło już wystygnąć.
– Co u niej? – zapytał, nienawidząc się z całego serca za nutę goryczy, wyraźnie słyszalną w jego głosie.
– Tęskni za tobą. – Steve zmarszczył brwi. – Kazała mi nie spuszczać cię z oka. Próbowałem jej wyjaśnić, że to trudne, z wielu powodów. Najpierw nie chciała słuchać. Potem stwierdziła, że chętnie te powody pozna.
Głośne westchnienie umknęło z ust Rogersa. Wyglądał tak, jakby uciekło z niego powietrze. Jednak najgorszy był fakt, że uparcie starał się nie patrzeć na Tony'ego. Czy to możliwe, że obwiniał go o swoją kłótnię z Peggy Carter?
– I co jej powiedziałeś?
– Że nawet nie wiem, gdzie jesteś.
To wyznanie było tak proste i tak bolesne zarazem, że Tony'emu omal nie pękło serce.
– Steve, gdybym mógł ci powiedzieć...
– Wiem. Peggy też to wie. Ale wszystko wskazuje na to, że oboje nie jesteśmy usatysfakcjonowani taką odpowiedzią. – Steve westchnął głęboko. – Problem polega na tym, że niezadowolenie Peggy jest jak najbardziej uzasadnione. Jest twoją matką chrzestną. Zna cię całe twoje życie. Ale moje niezadowolenie nie ma najmniejszego sensu. Nie mam prawa oczekiwać, że będziesz mi o czymkolwiek mówił.
– To akurat nieprawda – zaoponował Tony. – I wydawało mi się, że akurat ten temat mamy już za sobą. Siedzimy w tym bagnie razem, więc...
– Tony, chyba myślimy o innych bagnach – przerwał mu szeptem Steve. Wydawał się zagubiony i zakłopotany. Cokolwiek było tematem jego rozmowy z agentką Carter, zupełnie nie był na to przygotowany. Najwyraźniej jednak postanowił iść za ciosem i skonfrontować się również z Tonym.
Tutaj pojawiał się jednak pewien problem. Stark nie miał pojęcia, jak upewnić się, czy mówili o tym samym, bez jednoczesnego zapędzania się w kozi róg i wzbudzania obustronnego zażenowania. Kupił nieco czasu łykiem gorącej czekolady, która wcale nie była już gorąca. Zaczął się zastanawiać, jakiej rady mogłaby mu udzielić ciocia Peggy. Potem pomyślał też o Furym, Talosie i Soren. Przypuszczał, że nigdy nie zdobędzie się na to, by poprosić ich o pomoc, bo to oznaczałoby przyznanie się nie tylko do tego, że ubóstwiał Kapitana Amerykę znacznie bardziej, niż było to wskazane, ale również, że zupełnie sobie z tym uczuciem nie radził.
Coś jednak musiał powiedzieć. Cokolwiek, co sprawiłoby, że Steve przestałby spoglądać na niego wyłącznie z bólem i utęsknieniem.
– Odesłali mnie to domu siłą – wypalił, zupełnie zaskakując tymi słowami Rogersa. – Mieliśmy pracę zaplanowaną na jeszcze kilka dni, ale gość, z którym pracuję, stwierdził, że to nie ma sensu. Nie dlatego, że utknęliśmy w martwym punkcie. Po prostu zacząłem się wyłączać.
– W jakim sensie? – zapytał Steve, przechylając lekko głowę.
– Myślami byłem gdzieś zupełnie indziej.
Rogers nadal nie był zadowolony z odpowiedzi. Wykonał taki ruch, jakby chciał podejść do Tony'ego, objąć go, znów pocałować – jednak powstrzymał się w ostatniej chwili.
– Wydawało mi się, że jesteś ostatnio zajęty czymś wyjątkowo ciekawym.
– Nie twierdzę, że to, co robię, jest nudne. Po prostu nie mogłem przestać myśleć o tym, czy wszystko u ciebie dobrze. – No i pięknie. Powiedział to. Wcale nie było tak trudno. A co najważniejsze, Steve uśmiechnął się nieśmiało i w końcu podszedł do Tony'ego tak blisko, że znów mogli poczuć ciepło promieniujące ze swoich ciał. – I w sumie dobrze, że dałem się przekonać, żeby wrócić do domu, bo ewidentnie sobie beze mnie nie radzisz.
– Dokładnie to chciałem ci powiedzieć. – Rogers ostrożnie wyciągnął rękę i oparł dłoń na ramieniu Starka. Gdyby przesunął ją choćby odrobinę, znalazłaby się na karku Tony'ego i przeobraziłaby się w zaproszenie niemożliwe do odrzucenia. – A skoro odesłali cię do domu, to ty również sobie nie radzisz, prawda?
Tony wzruszył ramionami, niby niedbale, ale jednocześnie sprawiając, że dłoń Steve'a pokonała strategiczne centymetry, które chroniły ich przed popełnieniem jakiegoś niewybaczalnego błędu. Kurwa mać, przecież przed chwilą całował go tak, jakby od tego miało zależeć jego życie. Czy miał cokolwiek do stracenia? W kilku łykach opróżnił kubek, odstawił go i przylgnął do Rogersa. Gdyby Fury ich teraz zobaczył, zapewne nawet nie próbowałby powstrzymać wściekłości. Na jego nieszczęście, Tony nigdzie nie czuł się tak dobrze, jak w ramionach Steve'a.
– To prawda – przyznał. – Zupełnie sobie nie radzę.
– Nie powinienem tego mówić, ale nawet mnie to cieszy.
– Cieszysz się, że nie mogę pracować?
– Że wiem, gdzie jesteś.
Tony zadrżał, słysząc głos Steve'a tuż przy swoim uchu. Tak, on też lubił wiedzieć, że był właśnie tam, gdzie powinien. A nie było obecnie miejsca, które przywoływałoby go silniej, niż posiadłość Starków. Nie był gotowy, by przyznać to na głos, ale naprawdę cieszył się, że nie musiał wracać do pustego domu. Rozkoszował się świadomością, że Natasha i Clint zawsze się gdzieś kręcili, rozmawiając przy tym o rzeczach, których zupełnie nie rozumiał. A przede wszystkim cieszył go fakt, że Steve niczego nie wyczekiwał bardziej niż jego powrotu.
– Dziękuję – wymamrotał, zaskoczony tym, że jego usta opuściło tak obrzydliwie szczere słowo.
– Niby za co?
– Za to, że ze mną jesteś.
Steve nie odpowiedział. Po prostu mocniej objął Tony'ego, pozwolił, by ich ciała się do siebie dopasowały i zamarł. Serce biło mu tak głośno, że dopiero po chwili zorientował się, że nie tylko jemu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top