12.

– Nie za dużo tych donutów? – zapytał Rhodey, tylko odrobinę oceniającym tonem. – Mówię poważnie, jeśli zamówisz kolejne, to pękniesz i w ogóle nie pójdziemy na ten wykład.

– Jeszcze tylko jeden – prychnął Tony. – Albo pięć.

– Przyznaj, objadasz się, bo strach cię obleciał.

– Do czego tu się przyznawać? Tak, boję się spotkać z profesorem Pymem. Proszę, przyznałem to, zadowolony?

Naprawdę się bał. Jego zachwyt przełomowymi odkryciami Hanka Pyma był niemal bezgraniczny. Podobnie jak niemal bezgraniczna była niechęć Hanka Pyma do Howarda Starka. Tony nie miał pojęcia, w którym momencie zrodziła się między nimi tak silna nienawiść, ale znał swojego ojca na tyle dobrze, by wiedzieć, że profesor Pym mógł mieć swoje powody, by nie chcieć zadawać się ani ze Stark Industries, ani z Tonym. I chociaż Tony nie tylko doskonale to rozumiał, ale również gotów był uszanować decyzję profesora (no bo naprawdę, nie to nie, jego strata, że nigdy nie dowie się, jaki Tony Stark był wspaniały), to niestety, zarząd Stark Industries miał na ten temat nieco inne zdanie. I takim właśnie sposobem Tony został wysłany na wykład Hanka Pyma, ale nie po to, żeby dowiedzieć się czegoś więcej o Pymowych cząsteczkach, nie. Jego zadaniem było dorwanie profesora po wykładzie i zmuszenie go, by pojechał z nim na spotkanie ze Stanem.

W innych okolicznościach po prostu by odmówił. Ale prawda była taka, że dostał to zadanie za karę. Wujek Obi może i nie ubrał tego w dokładnie takie słowa, ale obaj wiedzieli, że tak właśnie było. A ponieważ akurat tym razem Tony nie miał najmniejszych wątpliwości, że sobie na to zasłużył, pozostawało mu tylko zacisnąć zęby i zrobić to, czego oczekiwał od niego Stane. Poza tym, hej, Rhodey też dostał wejściówkę na wykład i nic nie stało na przeszkodzie, by chociaż na kilka godzin zapomnieli, dlaczego w ogóle tam szli.

– Tony, to tylko jakiś facet.

– Facet, który z jakiegoś powodu nienawidzi mojego ojca i nie chce mieć nic wspólnego ze Stark Industries, więc...

– Więc mógłbyś oszczędzić sobie kłopotów i dać mu święty spokój.

Tony omal nie podskoczył, słysząc tuż za sobą znajomy głos. Odwrócił się i spojrzał z wyrzutem na Nicka Fury'ego. Choć mężczyzna zamienił długi czarny płaszcz na mniej rzucający się w oczy szary golf, wciąż ani trochę nie pasował do ociekającej pastelowymi kolorami cukierni. Nie pytając o pozwolenie, sięgnął po czekającego przed Tonym donuta i wgryzł się w niego tak, jakby dokładnie to należało w takiej sytuacji zrobić.

– Co tu robisz? – syknął Tony. Odruchowo zaczął się rozglądać, absolutnie pewien, że ktoś taki jak Fury nigdzie nie chodzi bez obstawy.

– Nie ma szans, żebyś zobaczył Clinta. Ale zapewniam, że on widzi nas bez najmniejszego kłopotu – szepnął Fury, przełknąwszy. – Mam dla ciebie radę, Stark. Jeśli nie chcesz narobić sobie tylu wrogów, co twój ojciec, nie składaj obietnic, których nie jesteś w stanie dotrzymać.

Głuchy jęk uciekł z ust Tony'ego. Nie musiał być geniuszem, żeby domyśleć się, o co chodziło Fury'emu. Już dwukrotnie obiecał Rogersowi, że go wyciągnie. Za pierwszym razem skończyło się to koszmarnie dla wszystkich i nie było najmniejszej gwarancji, że tym razem miałoby być inaczej. Czas na podobne rozmowy był po prostu koszmarny. Wykład Pyma zaczynał się za piętnaście minut i Tony obiecał sobie (oraz wujkowi Obiemu), że się nie spóźni.

– Możemy porozmawiać o tym po wykładzie? Obiecałem...

– Pym wezwie policję, jeśli do niego podejdziesz i zaczniesz mówić o Stark Industries.

– Nie możesz tego wiedzieć.

– Dokładnie tym groził Coulsonowi.

– Och. Ale naprawdę chciałem być na tym wykładzie.

– Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. Niestety, nie mam władzy nad czasem i jeśli nie porozmawiam z tobą teraz, następnej okazji możemy już nie mieć.

– Przecież jesteś dyrektorem TARCZY.

Fury dokończył donuta, oblizał palce i wytarł je w różowo-niebieską chusteczkę. Odetchnął głęboko i spojrzał na Tony'ego tak, jakby chciał mu coś przekazać samym wzrokiem.

– Jesteśmy w podobnej sytuacji, ty i ja – powiedział, przerywając w końcu niezręczne milczenie. – Obaj mamy zarządy, których zachcianki musimy spełniać, czy się nam to podoba, czy nie. Zarządy, które organizują zebrania, na które nie jesteśmy zapraszani.

Tony zmarszczył brwi.

– A twój zarząd ma zebranie...

– Właśnie teraz.

Słowa Fury'ego sugerowały wiele rzeczy. Przede wszystkim oznaczały, że Nick chciał spotkać się z Tonym tak, aby jego przełożeni o tym nie wiedzieli. I najprawdopodobniej robił to z własnej woli. Dodatkowo pleców pilnował mu Clint Barton, czyli jeden z nielicznych agentów TARCZY, którym Tony gotów był w jakimś stopniu zaufać. Och, i dochodziła do tego jeszcze jedna kwestia, drobna subtelna anomalia, którą wyłapać mógł tylko Tony Stark – delikatny szum urządzenia, które miało uniemożliwiać podsłuch.

– Rhodey, zrób mi notatki – poprosił przyjaciela, posyłając mu wymuszony uśmiech.

– Jesteś pewien, Tones? – Trzeba było czegoś więcej niż wymuszony uśmiech, żeby nakłonić Jamesa Rhodesa, że wszystko było w porządku. – Mogę zostać.

– Nie, nie ma takiej potrzeby. Idź na wykład i baw się dobrze. Pozdrów ode mnie profesora Pyma.

– Poprosić o autograf?

– O, koniecznie!

Tym razem Tony'emu udało się uśmiechnąć naprawdę i to chyba w końcu przekonało jego przyjaciela, że mógł zaufać Fury'emu na tyle, by nie podejrzewać go o złe zamiary. Cóż, przynajmniej przez kilka godzin. Gdy wyszedł, dyrektor TARCZY skinął na piegowatego sprzedawcę.

– Dwie kawy, czarne. I tuzin donutów.

– Z jakim nadzieniem?

– Zaskocz mnie.

– Myślałem, że ktoś taki jak ty nie będzie przepadał za niespodziankami – wymamrotał Tony. Fury usiadł na przeciwko niego, jeszcze dobitniej dając do zrozumienia, że tym razem byli sobie równi.

– Życie nauczyło mnie, że są różne niespodzianki. Czasem znikąd pojawia się żołnierz siłą wyrwany ze swoich czasów. A niekiedy tuż za takim żołnierzem przybywają całe armie psychopatów gotowych nieść śmierć w imię idei, która przypomina raczej tanie science fiction niż rzeczywistość.

Coś gwałtownie skurczyło się w klatce piersiowej Tony'ego. Momentalnie odechciało mu się jeść. Kawy nawet nie zaszczycił spojrzeniem. Patrzył wyłącznie na Fury'ego, który zachowywał się tak, jakby od tego, czy Stark wyłapie przekaz ukryty między wierszami, zależały losy świata.

– Masz na myśli Hydrę? – zapytał szeptem. Kropla potu zimnego jak lód pociekła mu prosto za kołnierz.

– Nic nie mam na myśli.

– Ale powiedziałeś...

– Nic nie powiedziałem.

– Zasugerowałeś przecież, że...

– Tak uważasz?

– Fury, nie możesz mi tak robić – syknął Tony, nic nie rozumiejąc z tej idiotycznej słownej przepychanki. Byłby naprawdę bardzo wdzięczny, gdyby dyrektor TARCZY po prostu powiedział, co go gryzło, zamiast udawać, że spotkali się wyłącznie dla szarad i zagadek. – Nie możesz najpierw udawać, że jesteśmy po tej samej stronie, a potem mnie zbywać.

– Więc uważasz, że jesteśmy po tej samej stronie? – Fury sięgnął po kolejnego donuta. – Momentami w to wątpię, Stark.

– Dlaczego?

– Nie, to ja powinienem zadać to pytanie. Dlaczego chcesz zająć się Rogersem? Jaki masz w tym cel?

– Naprawdę nie wyobrażasz sobie, że mógłbym chcieć mu pomóc, nie mając w tym żadnego ukrytego interesu? – Oburzenie niemal ukryło zażenowanie wywołane faktem, że poniekąd Fury miał rację. Może i Tony nie zamierzał wykorzystać Steve'a jako mięsa armatniego, ale skłamałby, gdyby uparł się, że nie kierowały nim prywatne pobudki. – Nie podoba mi się, że jest wrakiem człowieka zdanym na łaskę rządowych organizacji. Zasłużył na coś więcej. A skoro łaskawie poprosiliście mnie o pomoc, to pomagam.

– Daruj sobie te wymówki. Prędzej czy później i tak dowiem się wszystkiego, ale jeśli chcesz ze mną współpracować, muszę już teraz wiedzieć, czy mogę ci zaufać.

Nie powinien był tego mówić. Zdecydowanie nie powinien. I chyba zdał sobie z tego sprawę w momencie, w którym pięść Tony'ego uderzyła w stół. W cukierni zapadła cisza i spojrzenia nielicznych klientów powędrowały ku Starkowi i Fury'emu.

– Jeden powód – wysyczał Tony przez zaciśnięte zęby. – Podaj mi jeden powód, dlaczego to ja powinienem zaufać tobie. I na twoim miejscu ważyłbym słowa.

– Rozumiem, że możesz nie darzyć zaufaniem TARCZY...

– Dość eufemizmów i półkłamstw, Fury. Chcę prawdy.

– Prawda może okazać się dla ciebie niebezpieczna.

– Jak prawda o mojej matce? – wypalił Tony, nie mogąc dłużej znieść kotłujących się w nim emocji. – To, że pracowała dla TARCZY? Tak, wiem o tym – prychnął, gdy Fury nieopatrznie pozwolił poznać po sobie zaskoczenie. – Wiem i jakimś cudem nic mi się nie stało.

– Nie, Stark. Wciąż wiesz tyle, co nic. – Czy to możliwe, że w głosie dyrektora TARCZY pobrzmiewał żal? – Nie zrozum mnie źle. W rzeczywistości sam wiem niewiele więcej.

– Znów kłamiesz, Fury.

– Chciałbym, aby to było kłamstwo. – Powolnym ruchem wyciągnął z kieszeni coś, co wyglądało jak fikuśny kalkulator. Zastanawiając się nad tym, co chciał powiedzieć, obracał dziwny przyrząd w palcach. Może chciał, aby Tony mu się przyjrzał? Ale dlaczego? Co takiego mogło kryć się w kalkulatorze ze zbyt małą ilością przycisków? – Chciałbym też móc powiedzieć, że mam wszystko pod kontrolą. Że wiem, co się dzieje. Że nic nie zdoła mnie zaskoczyć. Ale w tym momencie jedyne, czego jestem pewien, to fakt, że Hydra może okazać się najmniejszym z naszych problemów.

– Jeśli próbujesz mnie zastraszyć...

– Twoje prawdziwe imię to Jelar, prawda? – rzucił Fury ku sprzedawcy, zupełnie zbijając tym Tony'ego z tropu.

– Na waszej planecie jestem Jeremiah.

– O czym wy... – zaczął Tony, ale urwał gwałtownie.

W momencie, w którym spojrzał na chłopaka za ladą, ten przestał być już chłopakiem. Jego twarz zaczęła pulsować, zmieniać kolor i kształt w sposób, który przyprawiał o mdłości. Gdyby nie absolutna obojętność Fury'ego, Tony pewnie krzyknąłby ze strachu. Niestety, krzyk i tak opuścił jego usta, bo gdy powiódł spojrzeniem po pozostałych klientach cukierni, ciekaw, jak oni zareagowali na tę przemianę, zobaczył jedynie, że wszyscy już dawno odrzucili ludzkie formy.

– Usiądź, Stark – polecił spokojnie Fury, uświadamiając Tony'emu, że zerwał się na nogi i wykrzykiwał przypadkowe przekleństwa. – To tylko imigranci.

– Imigranci? – syknął chłopak. – Niby skąd?

– Ich planeta już nie istnieje. Tymczasowo osiedlili się na Ziemi.

Wdech i wydech. Jeszcze raz. I jeszcze jeden. Powoli Tony zaczął odzyskiwać panowanie nad sobą. Co prawda spokój Fury'ego zaczął go mocno irytować, ale poniekąd właśnie dzięki niemu dostrzegł coś, co początkowo zupełnie mu umknęło. Mogli wyglądać dziwnie, mogli mieć zielone twarze, komicznie pomarszczone brody i ostre uszy – ale nic w ich zachowaniu nie sugerowało, że mieli złe zamiary.

Czy nie o tym marzył? O poznaniu nieznanego? O obcych cywilizacjach i pozaziemskiej technologii? Odetchnął raz jeszcze i znów usiadł.

Spokój. Fury'ego. Był. Taki. Wkurwiający.

Skąd wiedzieli, że Tony tu będzie? Jakim cudem zdołali go tak podstępnie osaczyć? Fury powiedział, że przyszedł tylko z Clintem i „jego zarząd" o niczym nie wiedział. Czy to oznaczało, że TARCZA nic nie wiedziała? Co z ciocią Peggy? Co z jego ojcem? Czy miał o tym wszystkim jakiekolwiek pojęcie? Jasne, Jeremiah i inni niewątpliwie byli tylko cywilami, ale przecież musiało kryć się w tym wszystkim coś więcej. Co powiedział Fury? To o kapitanach i armiach? Wciąż trzymał w dłoni kalkulator, który nie był kalkulatorem, tylko jakby...

Komunikatorem.

Raz jeszcze spojrzał na otaczających go niby-ludzi. Ktoś zniszczył ich planetę. Kurwa mać. Jakiej mocy trzeba było, by dokonać czegoś podobnego? I pomyśleć, że jeszcze przed chwilą Tony bał się, co Fury mógł mu zrobić.

„Tu nigdy nie chodziło o ciebie, kretynie. Nigdy nie rozumiałeś stawek. Ani ty, ani Rogers".

– Steve wie? – zapytał w końcu, nieopatrznie dając w tych słowach ujście niepokojowi i trosce o bezpieczeństwo mężczyzny, który przerażająco szybko stał się mu bliski.

– Jeszcze nie.

– Więc planujesz mu powiedzieć.

– W swoim czasie.

– Czyli kiedy?

– A jak myślisz?

Tony zaklął. Steve i tak miał dość problemów z adaptacją. Świat, w którym się obudził, był obcy i znajomy zarazem. Ale stopniowo mógł się z nim oswoić. Powoli uczył się wszystkiego, co go ominęło. A to? Nie, to było za dużo. I nie miało żadnego znaczenia to, że Jeremiah wydawał się sympatycznym gościem. Ani to, że Steve na pewno nie miałby nic przeciwko temu, żeby kupować u niego donuty. Do cholery, to nie była kwestia znoszenia różnic rasowych i klasowych! Tony zamknął oczy. Z przerażającą łatwością mógł sobie wyobrazić Steve'a pytającego, kto właściwie zniszczył planetę tych przerośniętych chochlików, jaka jest szansa, że będzie chciał zniszczyć również Ziemię i co są w stanie zrobić, aby go powstrzymać.

Ledwie otworzył oczy i spojrzał na Fury'ego, a dostał odpowiedzi na wszystkie te pytania.

– Nie wolno ci go w to mieszać – wysyczał. – Nie masz prawa.

– Jak na kogoś, kto domaga się prawdy, zadziwiająco szybko podjąłeś decyzję o tym, by ukryć ją przed innymi – zauważył Fury. W jego tonie nie było ani krztyny nagany, jednak Tony i tak skrzywił się, uświadamiając sobie własną hipokryzję.

– Chyba już rozumiem, dlaczego moi rodzice chcieli trzymać mnie z dala od TARCZY.

– Twoi rodzice znali jedynie maleńki ułamek prawdy.

– A ty?

– Byłbym głupcem, gdybym powiedział, że wiem wiele więcej od nich.

– Jak duże jest ryzyko, że... – Tony'emu załamał się głos. Miał wrażenie, że od tego, co powie, zależało, czy Steve zostanie głównym bohaterem nowej adaptacji Wojny światów. Dlaczego był tak głupi? Jeszcze kilka lat temu wyobrażał sobie, że ramię w ramię z Kapitanem Ameryką pokonuje Hydrę. Teraz? Teraz gotów był zapłacić majątek za możliwość zapewnienia mu bezpieczeństwa.

– Nie potrafię tego określić. – Fury odetchnął głęboko, po czym stanowczym gestem położył komunikator przed Tonym. – Liczyłem na to, że to będzie mój plan na wypadek nieprzewidzianych okoliczności. Ale obawiam się, że to wszystko nie jest takie proste. Ona... jest bardzo daleko.

– A Steve jest pod ręką. Wszystko jasne. Łatwiej pomiatać kimś, kogo ma się pod ręką, prawda?

– Stark. Nie mam żadnej gwarancji, że Carol przybędzie na czas. Nie mam też pewności, że zdołam rozpoznać zagrożenie na tyle szybko, by ją o tym poinformować.

Dziesiątki pytań cisnęły się Tony'emu na usta. Kim była Carol? Jakiego rodzaju zagrożenia spodziewał się Fury? Jak daleko było to bardzo daleko? I dlaczego mówił o tym Starkowi a nie Peggy Carter? Dlaczego to Tony miał robić za pośrednika między Furym a Rogersem?

Nie miał jednak odwagi zadać ani jednego z nich. Spoglądał na komunikator, który wyglądał jak gadżet z Pogromców duchów, a nie przyrząd do wzywania międzygalaktycznych kapitanów, którzy trzymają w szachu armie mogące niszczyć planety. Jako dzieciak uwielbiał wyobrażać sobie, że brał udział w podobnych przygodach. Ba! Wciąż czuł, że miałby na to ochotę, gdyby tylko...

– Co to oznacza dla mnie i Steve'a? – zapytał powoli. – On nie jest jeszcze gotowy. Zapewne o tym wiesz.

– Wiem. Ale liczę na to, że dzięki tobie kiedyś będzie.

W głowie Tony'ego kotłowały się wspomnienia słów cioci Peggy.

– Jeśli pojawi się zagrożenie, nie zdołam go powstrzymać. To na tym polega problem. Rzuci się do walki, bez względu na to, czy będzie w stanie wygrać, czy nie.

– Co do tego, nie mam najmniejszych wątpliwości.

– I niekoniecznie będzie chciał wykonywać polecenia TARCZY.

– To również nie jest dla mnie niespodzianką.

– Jeszcze chwila i dojdę do wniosku, że sam nie ufasz TARCZY.

– Rozejrzyj się, Stark – polecił Fury, zataczając krąg dłonią, w której wciąż trzymał nadgryzionego donuta. – Jesteśmy otoczeni przez przybyszów z odległej galaktyki, mogących przybrać dowolną postać. Wiesz, co to oznacza?

– Że zaczynasz kwestionować wszystko, co do tej pory uważałeś za prawdę – odpowiedział powoli Tony. Tknięty dziwnym podejrzeniem, zapytał: – Więc Goose naprawdę nie jest kotem?

– Naprawdę.

– Myślałem, że to jakiś niedopracowany żart.

– Jedynym niedopracowanym żartem, który obecnie się liczy, jest testament twojego ojca – odparował Fury, podsuwając Tony'emu filiżankę z kawą, zupełnie jakby chciał powiedzieć „napij się, bo jeszcze trochę tu posiedzimy". – A konkretniej argumentacja, jakiej użył, by Rogers mógł wywinąć się TARCZY.

– Masz na myśli to, że jest członkiem rodziny? – Stark uśmiechnął się niepewnie. Jemu również wydawało się to absurdalne, ale nigdy nie poświęcił temu większej uwagi. – Wiem, to idiotyczne, ale w sumie nie jestem prawnikiem, więc...

– Stark. Rogers należy do twojej rodziny nie dlatego, że jest przyjacielem Howarda Starka – przerwał mu Fury ze śmiertelną powagą. – Należy do ciebie, ponieważ jest wynikiem eksperymentu, który twój ojciec przeprowadził wraz z doktorem Erskinem.

Jak odpływ i przypływ, krew w żyłach Starka najpierw cofnęła się, by potem powrócić, wrząc z oburzenia. Miał ochotę chwycić tę przeklętą filiżankę i cisnąć nią w Fury'ego. Jedyne, co go powstrzymywało, to nikła nadzieja na to, że dyrektor TARCZY był równie niezadowolony z takiego traktowania Rogersa, co on sam.

– Uwierz, Stark, jestem tym równie zniesmaczony, co ty – wyznał Fury, trafnie odgadując powód, dla którego Tony zaczął mordować go wzrokiem. – Ale bez względu na to, jak obrzydliwie to wszystko brzmi, nie mogłem pozwolić sobie, by nie skorzystać z tego wyjścia.

– To znaczy? – Tony był z siebie naprawdę dumny. Udało mu się zadać to pytanie i nikogo przy tym nie zwyzywać. W tych okolicznościach zasłużył na pokojową Nagrodę Nobla.

– Początkowo zakładałem, że kwestia przynależności Kapitana może zostać rozwiązana na dwa sposoby. Albo zostanie w TARCZY, albo wróci do wojska. Ty natomiast miałeś mieć zagwarantowany udział w próbach odtworzenia serum. Potem jednak pojawił się pewien problem.

– Steve nie chce pracować z żadną ze stron.

– Bingo.

– I dlatego stworzyliście trzecią opcję, która sprawi, że Steve będzie uważał, że jest wolny, a wy będziecie mogli dowolnie angażować go w swoje problemy, nie biorąc pod uwagę, jak bardzo te problemy go przerastają? – Tony zaśmiał się gorzko. – Nie, Fury, przykro mi. Nie zamierzam na to pozwolić.

– Nie wiem, czy zauważyłeś, Stark, ale nie angażuję w moje problemy Rogersa, tylko ciebie.

– Nawet nie próbuj mi wmówić...

– Że jesteś jedną z najinteligentniejszych osób na naszej planecie? Że masz ogromny potencjał i jedyne, czego ci trzeba, to odrobina motywacji? Że z dostępem do odpowiedniej technologii mógłbyś ocalić setki istnień?

Chwila, moment. Gniew opuścił Starka jak ręką odjął. Z otwartymi ustami wpatrywał się w Fury'ego, nieudolnie analizując to, czego właśnie się dowiedział.

– Moi rodzice postanowili zerwać kontakty z TARCZĄ – wymamrotał ostrożnie, zastanawiając się, gdzie tkwił haczyk.

– Nie składam tej propozycji jako dyrektor TARCZY.

– Jasne, a ja nazywam się Tom Cruise.

Fury skrzywił się tak, jakby z trudem powstrzymywał litanię przekleństw.

– Słuchaj, Cruise, rozumiem, że postawiłeś sobie za punkt honoru, by za wszelką cenę ochronić Rogersa przed każdym możliwym zagrożeniem. Naprawdę to doceniam. Ale jeśli rzeczywiście chcesz mu pomóc, możesz na przykład zająć się tym. – To powiedziawszy, ponownie uniósł komunikator.

Mózg Tony'ego Starka mielił informacje z taką prędkością, że gdyby był silnikiem spalinowym, w całej cukierni zrobiłoby się aż czarno od dymu. Kapitan. Carol. Armia. Jeremiah. Bardzo daleko. Zagrożenie. Steve. Steve. Steve. Komunikator. Carol. Daleko. Howard Stark.

– Transport i komunikacja – wyszeptał w końcu. Tym zajmował się jego ojciec, współpracując z SSR. „I broń", podpowiedział cichy głosik w jego głowie, ale na razie Tony zepchnął go na samo dno świadomości. – Jeśli zajmę się transportem i komunikacją...

– Wchodzisz w to?

Serce kołatało mu w piersiach z taką mocą, że czuł wibracje w całym ciele. Czy to w ogóle działo się naprawdę? Może to wszystko było jakimś idiotycznym żartem. Może za chwile ktoś wyskoczy na niego z kamerą, krzycząc, że dał się nabrać. Cóż, to byłoby jedyne logiczne wyjaśnienie, gdyby nie to, że Nick Fury zdecydowanie nie należał do osób, które robiły podobne żarty.

– Czy jeśli w to wejdę, odczepicie się od Steve'a?

– Czy on odczepi się od nas?

– To nie moja wina, że przy was węszy.

– Chcesz znać moją opinię w tej sprawie? – Fury pochylił się nad stołem i konspiracyjnym szeptem wyznał: – Niech węszy. Zupełnie mi to nie przeszkadza. Przeciwnie. Będę mu za to ogromnie wdzięczny.

Jak niby Tony miał to zrozumieć? Czy Fury właśnie rzucał im jakieś wyzwanie, pewien, że i tak nic nie wygrzebią? Czy może natrafił na coś, czego sam nie mógł rozgryźć, coś, co wiele lat wcześniej tak bardzo przeraziło Howarda Starka, i teraz liczył na to, że ktoś pomoże mu w rozwikłaniu jakiejś koszmarnej zagadki?

Tak czy inaczej, była tylko jedna odpowiedź, której mógł udzielić Anthony Edward Stark.

– Wchodzę.

Uścisnęli sobie dłonie, po czym z zadowoleniem biznesmenów, którzy właśnie dobili targu, wzięli się za kawę i donuty. Jedynie Jeremiah nie wyglądał na szczęśliwego. Sprawiał wrażenie kogoś, kto podjął bardzo odważną decyzję, a teraz miał wątpliwości, czy przypadkiem nie posunął się za daleko. Jego rodacy wyglądali na równie zaniepokojonych.

– Talos nie będzie zadowolony – wymamrotał jak nastolatek, który właśnie uświadomił sobie, że będzie musiał przyznać się przed rodzicami do czegoś, czego tak na dobrą sprawę nawet nie zrobił.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top