9.

Nie skontaktowała się z nim ani wieczorem, ani rano następnego dnia. Musiał czekać aż na koniec listopada, by ciocia Peggy zadzwoniła do niego i oznajmiła, że rozmówiła się już z Rogersem. Z tonu jej głosu dało się wywnioskować. że nie była to jedna rozmowa, a seria burzliwych pertraktacji. Tony nie zamierzał pytać o szczegóły. Podejrzewał, że gdyby sobie na to pozwolił, mógłby nieopatrznie przyznać, że jego zauroczenie jedynie przeszło na inny etap, ale wciąż miało się dobrze. A wszystko dlatego, że ciocia Peggy rozpoczęła słowami:

– Nie masz się czym zadręczać, skarbie. Nie zrobiłeś nic złego. Przeciwnie, pomogłeś mi popchnąć to wszystko we właściwym kierunku. Pomogłeś Rogersowi. Nie w udawaniu, że wszystko jest dobrze, ale w tym, żeby w końcu naprawdę było dobrze.

Nie miał pojęcia, czym był właściwy kierunek. Nie miał też pojęcia, jak właściwie udało mu się w czymkolwiek pomóc. Wiedział tylko, że wbrew temu, co podejrzewał, Steve Rogers wcale nie zamierzał wykorzystać go wyłącznie po to, by uciec z TARCZY. A to mogło oznaczać, że Tony wcale nie był tak bezużytecznym śmieciem, za jakiego się uważał.

– Nadal chcesz do niego przyjechać? – zapytała agentka Carter. Jej troska była tak namacalna, że Tony czuł ją nawet przez telefon.

– Nie za późno na wątpliwości? Phil zaraz tu będzie.

– Możesz się wycofać w każdej chwili.

– Wiem, ciociu. Po prostu... – Słowa ugrzęzły mu w gardle. „Zbliża się rocznica i nie chcę być sam". „Wciąż za nimi tęsknię i chciałbym z kimś podzielić się tym bólem". „Czasem mam wrażenie, że tylko on rozumie, co straciłem, i to mnie przeraża".

– Nic nie mów, skarbie. – Sposób, w jaki to powiedziała, uświadomił mu, że doskonale zdawała sobie sprawę z tego, dlaczego zdecydował się na wizytę właśnie teraz.

– Dziękuję.

– Zobaczymy się, jak tylko wrócę z Anglii.

– Nie mogę się doczekać. Pozdrów wszystkich.

Z rodziną cioci Peggy widział się tylko kilka razy i nie mógł powiedzieć, żeby jakoś specjalnie zapadli mu w pamięć. Wiedział jednak, że Carter kochała ich nad życie i nienawidziła konieczności wybierania, z kim miała spędzić święta. Teraz wybór ten stał się dla niej jeszcze trudniejszy, dlatego Tony podjął decyzję za nią. Robiąc dobrą minę do złej gry, uparł się, że nie powinna zmieniać planów jedynie ze względu na niego.

– Pozdrowię. Uważaj na siebie i wyściskaj ode mnie Steve'a.

– Zobaczę, co da się zrobić – bąknął Stark, boleśnie świadom tego, że zrobił się czerwony jak piwonia. Czy ciocia Peggy miała choć cień pojęcia, co takie sugestie z nim robiły? Zapewne tak, była przecież słynną agentką Carter. Nawet przez słuchawkę słyszał, jak z satysfakcją szczerzyła zęby w zwycięskim uśmiechu.

Rozłączyli się, raz jeszcze życząc sobie nawzajem szczęśliwej podróży. Tony nie miał wątpliwości, że jego ciocia zazna wreszcie upragnionego wytchnienia. Cholera, jej rodzina była tak taktowna i poukładana, że Tony nawet nie mógł pomarzyć o tym, by kiedykolwiek im dorównać. Był to jeden z powodów, dla których tak bardzo zależało mu, aby Peggy poleciała do Anglii.

Drugim powodem był Steve Rogers.

Wiedział, że to nie do końca prawda, ale nie mógł się pozbyć wrażenia, że zupełnie niepotrzebnie skomplikował ich i tak niełatwą relację. Zapewne gdyby Fury nie uparł się, by przywieźć go do Rogersa, Kapitan i agentka Carter mieliby więcej czasu, aby spokojnie przepracować lata rozłąki i wszystkie nieporozumienia, które uniemożliwiały im odbudowanie jeśli nie miłości, to przynajmniej głębokiej przyjaźni, która niegdyś ich łączyła. Tony'ego pocieszała jedynie świadomość, że poniekąd Rogers namieszał we wszystkim jeszcze bardziej niż Stark i Fury razem wzięci i cioci Peggy naprawdę dobrze zrobi, jeśli będzie mogła od niego odpocząć.

Zamykał właśnie drzwi apartamentu i już szykował się, by wskoczyć do windy, gdy jej drzwi rozsunęły się jakby samoistnie i Tony omal nie krzyknął, zaskoczony nagłym pojawieniem się Jarvisa. Tuż za plecami starego opiekuna Tony'ego stał Obadiah Stane z miną, która jasno dawała do zrozumienia, kto wpadł na pomysł tych niezapowiedzianych odwiedzin.

– Wychodzisz gdzieś? – zapytał Jarvis, nie czekając na niczyje pozwolenie, chwycił Starka i wyściskał go tak mocno, jak tylko pozwalały mu na to dręczone reumatyzmem ręce. – Nie mógłbyś zostać ze mną choć na chwilę? Pan Stane też chciał z tobą porozmawiać.

Tony ledwie powstrzymał się przed przewróceniem oczami. Cholera jasna. Potrzebował asystentki. I to czym prędzej. Ktoś musiał chronić go przed podobnymi zagraniami.

– Hej, Jarvis – wymamrotał, wyrywając się ostrożnie z uścisku. – Co tam, Obi? Znów coś przeskrobałem?

– Po prostu się o ciebie martwimy, mój chłopcze – odparł Stane i chwycił Tony'ego za ramię. Uścisk, który miał być chyba przyjacielski i pokrzepiający, omal nie zmiażdżył Starkowi ramienia. – Zarząd bez przerwy doprasza się poprawy twoich ostatnich projektów. I naprawdę byłoby miło, żebyś zostawiał gdzieś na marginesach dodatkowe wyjaśnienia. Nie wszyscy są w stanie nadążyć za twoim tokiem myślenia, wiesz?

– Przecież nie możesz od niego wymagać, żeby dostosowywał się do poziomu tych, którzy nie są w stanie mu dorównać – ofuknął Stane'a Jarvis, puszczając przy tym oko do Tony'ego. – No cóż, skoro zamierzasz opuścić starego przyjaciela...

– Zostałbym, gdybym mógł, przysięgam – przerwał mu Stark pospiesznie. – To po prostu nie jest spotkanie, które tak łatwo przełożyć.

– Myśleliśmy, że możesz potrzebować pomocy kogoś bliskiego – wyjaśnił Stane. Z wprawą starego gracza użył atutowej karty „żałoba i współczucie", której nie dało się tak po prostu zignorować. Nie, biorąc pod uwagę, że Stane własnym ciałem osłonił Tony'ego przed znaczną częścią problemów, które posypały się jak lawina po śmierci Howarda i Marii. – Wiesz, że możesz na mnie polegać, prawda?

– Jasne, wujku Obi. Dziękuję, naprawdę. Pozdrów ode mnie zarząd – bąknął Tony, gdy drzwi windy otworzyły się ponownie i tym razem wyszedł z niej Phil Coulson. – A teraz przepraszam, ale...

– Nie tak szybko, młody człowieku – powstrzymał go Jarvis. – Najpierw powiedz, że zamierzasz tu wrócić i zjeść ze mną chińskie pierożki, które przywiozłem specjalnie dla ciebie z twojej ulubionej restauracji. Och, i mam też jakiś kilogram ciasteczek z wróżbą, tak, żebyś mógł wybrać sobie taką, która akurat ci się spodoba.

Cały Jarvis. I jak tu go nie ubóstwiać? Żadnych zbędnych słów. Żadnego wspominania o rodzicach Tony'ego. Wiedział, że w zupełności wystarczyło czułe spojrzenie i zapewnienie, że będzie czekał z wyśmienitym obiadem.

– Mam ci zostawić klucze?

– Nie ma takiej potrzeby. Dorobiłem sobie własne.

– Niech zgadnę. Masz własny komplet kluczy do każdego mojego mieszkania.

– Nie zapominaj o garażach – dodał Jarvis z niewinnym uśmieszkiem. Coulson musiał zasłonić usta dłonią, żeby nie było widać, że parsknął śmiechem.

– Wrócę tak szybko, jak tylko będę mógł, przyrzekam.

– Trzymam cię za słowo, młody człowieku – odparł stary lokaj Starków, po czym jak gdyby nigdy nic wyciągnął z kieszeni klucze i otworzył sobie mieszkanie Tony'ego, by jeszcze raz mrugnąwszy na pożegnanie, zniknąć w środku.

Niestety, Stane nie wydawał się usatysfakcjonowany takim obrotem spraw. Bardzo szybko musiał pojąć, że Coulson reprezentował jakąś organizację rządową. Najprawdopodobniej głowił się właśnie, którą konkretnie. I czy nie powinien przypadkiem pośredniczyć w kontaktach między rzeczoną organizacją a Tonym Starkiem. Cóż, gdyby chodziło o cokolwiek innego, pewnie miałby w tej kwestii całkowitą rację, ale w tym konkretnym przypadku zupełnie nie wchodziło to w grę. Po plecach Tony'ego przemknął dreszcz. Nie potrafił tego wyjaśnić, ale z jakiegoś powodu przerażała go myśl, że wujek Obi dowiedziałby się o Kapitanie.

– Przepraszam, wujku, ale sam rozumiesz...

– Tony, mój chłopcze, nic by się nie stało, gdybyś wcześniej zapisał to spotkanie w swoim terminarzu.

– Wiem, wiem – wymamrotał Tony, starannie unikając kontaktu wzrokowego.

– Wiesz, a jednak nie wiesz. – Stane potrząsnął głową. W jego spojrzeniu krył się żal, a w gniewnym grymasie głębokie rozczarowanie. – Przecież nikt nie zabrania ci korzystać z wolnego czasu tak, jak masz na to ochotę. Nigdy bym ci tego nie zrobił. Twój ojciec był taki sam. Potrzebował wolności, odrobiny szaleństwa raz na jakiś czas. Jedyne, czego oczekuję, to żebyś mówił mi o podobnych odstępstwach od tego, co zaplanowaliśmy. Myślałem, że to dla ciebie jasne.

Choć mówił to z uśmiechem, sposób, w jaki zaciskał zęby jasno dawał do zrozumienia, że spokój kosztował go mnóstwo wysiłku. Tony skulił ramiona. Nienawidził być stawiany w takiej sytuacji. Ale z drugiej strony nienawidził też świadomości, że regularnie zmuszał wujka Obiego do nadstawiania za niego karku przed całym zarządem i wszystkimi kapryśnymi inwestorami.

– Przepraszam, postaram się...

– Nawet nie kończ tego zdania. Nie próbuj mydlić mi oczu. Przecież obaj dobrze wiemy, że nie uda ci się dotrzymać tej obietnicy. – Stane westchnął głęboko i potarł czoło drżącą dłonią. – Idź już. Widzę, że to ważne. Nie rozumiem zupełnie, czemu mi o tym nie powiedziałeś, ale skoro uważasz, że nie zasługuję, żeby wiedzieć o twoich sprawach, niech będzie.

Machnął ręką tak, jakby Tony był zwykłym chłopcem na posyłki. A Tony znał Stane'a na tyle dobrze, by wiedzieć doskonale, że nie mieli już o czym rozmawiać. Zapewne jeszcze przez kilka miesięcy wujek Obi będzie dąsał się na niego i boczył, ale w gruncie rzeczy nie miało to większego znaczenia. Byli na siebie skazani. Tony nie potrafił bez Stane'a zarządzać firmą ojca. Natomiast Stane bez Tony'ego... Cholera, nawet zwykłych schematów nie potrafił bez niego odszyfrować.

– Mam nadzieję, że twój wyjazd nie pokrzyżował jakichś istotnych wydarzeń w życiu Stark Industries – rzucił Coulson niby mimochodem, ale kątem oka uważnie przyglądał się Tony'emu, gdy ten wsiadał do czekającego pod kamienicą rządowego pojazdu absolutnie-zupełnie-nie-pancernego-no-skąd-taki-pomysł.

– Też mam taką nadzieję.

– Praca z panem Stane'em musi być... pełna wyzwań

– Czy ja wiem? – Tony niedbale wzruszył ramionami. – Znam go od lat. Jest praktycznie członkiem rodziny. Jasne, ma swoje wady, ale przecież wszyscy jakieś mają, prawda?

Przez dłuższą chwilę Coulson po prostu zerkał na Tony'ego z neutralnym uśmiechem na ustach. W jego przypadku był to jednak przejaw sporej sympatii i nie lada uznania, co też potwierdził, wyznając szczerze:

– Nie tego się po tobie spodziewałem.

– Co proszę?

– Nie zaskoczę cię pewnie, mówiąc, że od dłuższego czasu TARCZA ma cię na oku. Do tej pory jednak patrzyłem na ciebie przez pryzmat twoich wyskoków i dość... beztroskiego stylu życia. – Przechylił lekko głowę. – Nigdy nie podejrzewałem, że okażesz się tak wyrozumiałym i wrażliwym młodym człowiekiem. I nie krzyw się. Wiem, co mówię.

Jak niby Tony miał się nie krzywić? Przecież wszystkie jego relacje z ludźmi były jedynie dowodami na to, jak bardzo przesiąknięty był egoizmem. Postanowił nie odpowiadać. Kłócenie się o to, kto miał w tej kwestii rację, jedynie pogłębiłoby jego gorycz. Zamiast tego wyciągnął telefon i zostawił notatkę do samego siebie „KONIECZNIE porozmawiać z O.S.". Zaniedbywanie obowiązków szło mu wybornie, ale nie mógł przy okazji sabotować starań tych, którym bardziej zależało na imperium stworzonym przez Howarda Starka.

– Mam nadzieję, że w żaden sposób cię nie uraziłem.

– Daj spokój, Phil. Musiałbyś się bardziej postarać, żeby mnie do siebie zrazić.

Ku jego zaskoczeniu twarz agenta rozpogodziła się w promiennym uśmiechu. Cholera, ile lat mógł mieć Coulson? Z jakiegoś powodu Tony utwierdzał się w przekonaniu, że był w tym magicznym nieokreślonym wieku agentów-dupków, ale prawda była taka, że Phil równie dobrze mógłby studiować z nim na MIT. Może wtedy udałoby im się naprawdę zostać przyjaciółmi?

– Oj, już się tak nie uśmiechaj, bo jeszcze pomyślę, że się we mnie podkochujesz.

– Ktoś taki jak ty pewnie nie może się opędzić od adoratorów.

– Coś w tym jest, ale nie narzekam.

– Ja również nie będę, pod warunkiem, że zawsze znajdziesz choć trochę czasu dla naszego dobrego Kapitana.

Gardło Tony'ego ścisnęło się gwałtownie. Zaraz po nim to samo zrobiła cała klatka piersiowa. Był blady jak śmierć czy może raczej czerwony jak burak? Nie miał pod ręką lusterka, które mogłoby udzielić mu na to pytanie jednoznacznej odpowiedzi. On sam również nie potrafił znaleźć jakiejkolwiek riposty dla prośby Coulsona. Bo co miałby mu powiedzieć? Że od najmłodszych lat wzdychał do Kapitana Ameryki tylko po to, żeby teraz co chwilę wracać myślami do Steve'a Rogersa? Kurwa mać, jego życie byłoby o niebo łatwiejsze, gdyby potrafił przekonać się, że nadal uwielbiał go jedynie jako idola z lat dziecięcych.

– Mhm – bąknął niepewnie, gdy Coulson otworzył przed nim drzwi samochodu i wypuścił go przed wieżowiec TARCZY.

– Rozumiem, że to ogromne zobowiązanie, ale...

– Nie w tym problem. Nie potrafiłbym o nim zapomnieć, nawet gdybym chciał. Więc nie macie się o co martwić.

– Tony, nie proszę o to jako agent TARCZY. – Coulson potrząsnął głową i uśmiechnął się krzywo. – Proszę jako ktoś, kto jest mocno zatroskany jego stanem. I jako ktoś, kto wciąż zbiera kolekcjonerskie karty z Kapitanem Ameryką.

Tony po prostu pokiwał głową. Tak, mogliby być przyjaciółmi. Co prawda aby do tego doszło, Coulson musiałby przestać zadawać się z TARCZĄ, ale kto wie? Może już teraz byli na dobrej drodze, by wznieść ich porozumienie na kolejny poziom?

Tym razem ledwie zeszli do podziemnego korytarzyka, zmuszeni byli zmierzyć się z Natashą. Dziewczyna siedziała po turecku na środku przejścia i ewidentnie na kogoś czekała.

– Spóźniliście się – ofuknęła ich, rozwiewając wątpliwości co do tego, kogo wyglądała.

Coulson zerknął na zegarek i westchnął.

– To tylko pół godziny. Proszę, powiedz, że nie...

– Będziecie musieli wymienić worek treningowy, to wszystko. Ale na waszym miejscu bym się pospieszyła.

– Dlaczego to robisz? – zapytał Tony. W jego umyśle zapaliła się czerwona lampeczka i choć całe jego ciało zapłonęło w naglącym pragnieniu, by czym prędzej znaleźć się u Rogersa, chciał również poznać odpowiedź na to pytanie. – Dlaczego tak bardzo przejmujesz się tym, co się z nim dzieje?

Przechyliła głowę i zmarszczyła brwi.

– Czy to nie oczywiste? Przecież w gruncie rzeczy jesteśmy tacy sami. Jesteśmy żołnierzami, którzy mieli nieść śmierć w cudzej wojnie. Tylko ja przy okazji jestem też baletnicą.

To chyba miał być żart, ale makabryczna obojętność Natashy sprawiała jedynie, że Tony po raz kolejny zaczął jej współczuć. Była tylko młodziutką kobietą, która niczym nie zasłużyła sobie na podobny los. Choć z drugiej strony, co właściwie o niej wiedział? Domyśliła się chyba, że czekał na jeszcze jakieś wyjaśnienie, bo westchnęła i dodała:

– Przy każdej próbie ucieczki zatrzymywał się u mnie i pytał, czy nie chcę odejść razem z nim. Zawsze odmawiałam, ale nigdy nie przestał pytać. To całkiem miłe z jego strony, więc po prostu staram się jakoś odwdzięczyć. Na przykład namówić cię, żebyś ruszył tyłek i już do niego poszedł.

Podniosła się z gracją zawodowej tancerki, opuszczając głowę tak, by rude włosy zasłoniły jej twarz zarumienioną z zażenowania po wyznaniach, na które najwyraźniej zupełnie nie była gotowa. Pospiesznie ukryła się w swoim pokoju i zatrzasnęła drzwi.

– Ją też lubię – stwierdził Tony. W jego umyśle zrodził się obraz Steve'a, który z dłońmi zdartymi do krwi zatrzymywał się przed jej pokojem, żeby ostrożnie zapukać do drzwi i zapytać, czy również nie chciałaby uciec. Uśmiechnął się mimowolnie. – Kiedy ją wypuścicie?

– Mam nadzieję, że to kwestia najwyżej kilku miesięcy.

Kilka miesięcy? To wydawało się niewiele, a jednocześnie przypominało wieczność. Kilka miesięcy temu poznał Steve'a Rogersa. Kilka miesięcy temu jego jedynym zmartwieniem było to, że będzie musiał założyć kolejny idiotyczny świąteczny sweter od mamy Rhodey'ego. Kilka miesięcy temu zginęli jego rodzice. Potrząsnął głową, chcąc opędzić się od pustki, która znów zaczęła panoszyć się w jego ciele. Wiedział, co powinien zrobić, aby ją odegnać, ale nagle znów zabrakło mu odwagi. Gdyby nie to, że Coulson delikatnie objął go ramieniem i poprowadził dalej, zapewne stałby tak w nieskończoność.

– Znasz hasło bezpieczeństwa?

– Masło orzechowe?

– Anthony, to wcale nie jest zabawne.

– Po prostu jestem zdenerwowany. – Odetchnął głęboko. – Hasło bezpieczeństwa to „czerwony". To dobry pomysł, żebym do niego szedł? Jeśli nie chce...

– Słyszałeś, co powiedziała Natasha. On naprawdę na ciebie czeka.

A oczekiwanie umila sobie demolowaniem wszystkiego, co wpadnie mu w ręce. No po prostu cudownie. Nic tylko planować wspólne święta, ślub i miesiąc miodowy. Byleby worków treningowych nigdy nie zabrakło, bo jeszcze mogłoby się skończyć na tym, że...

– Tony, słuchasz mnie?

– Hm? Nie, raczej nie. Mówiłeś coś ważnego?

Coulson odetchnął głęboko i potrząsnął głową, jakby miał do czynienia z niesfornym dzieckiem.

– Nic ci nie będzie. Agentka Carter zrobiła, co w jej mocy, żeby w końcu wziął się w garść. Wciąż czeka go długa droga, ale na pewno nie zrobi ci krzywdy.

Co miał na to odpowiedzieć? Jak miał wyjaśnić, że Rogers nigdy nie próbował podnieść na niego ręki? Że tak naprawdę Tony sam był sobie winien? Że do niczego by nie doszło, gdyby nie łudził się, że kiedyś, pewnego dnia, może zrodzić się między nimi jakiekolwiek mocniejsze uczucie?

Wymusił na sobie uśmiech i pozwolił, by Coulson wpuścił go do pokoju Kapitana.

Przez krótką chwilę Tony bał się, że wrócił do początku, że Steve znów stoczył się na samo dno. Piach z worka posypał się po posadzce. Dłonie Kapitana, zaciśnięte w pięści, już siniały od obić. Złote włosy znów domagały się przycięcia. Broda ponownie pokryła pół jego twarzy. Tylko czysty granatowy sweter pozwolił Tony'emu wierzyć, że wcale nie było tak źle.

– Przepraszam za spóźnienie – wymamrotał.

Steve zadrżał na dźwięk jego głosu. Poderwał głowę i spojrzał na Tony'ego przekrwionymi oczami. Nim jednak Tony zdołał pomyśleć, że było jeszcze gorzej, niż mu się wydawało, Rogers rozpromienił się i zaśmiał tak, jakby w jednej chwili odzyskał nadzieję na przyszłość. Nawet nie dobrą. Po prostu jakąkolwiek przyszłość.

– Już się bałem, że coś ci się stało.

Cholera. Cholera. Nie. Dlaczego mu to robił? Dlaczego Steve musiał patrzeć na niego takim żałośnie tęsknym wzrokiem?

– Przestań. Nie myśl o takich rzeczach – mamrotał Tony dokładnie w tym samym czasie, w którym Steve pokonywał dzielącą ich odległość, by w końcu chwycić go w ramiona.

Tony'emu zabrakło tchu. Zamarł, nie mając pojęcia, co zrobić z kończynami. Rogers najwyraźniej nie miał takich problemów. Po prostu przyciągnął go do siebie jeszcze ciaśniej i odetchnął głęboko jego zapachem, jakby stęsknił się nawet za tym. Drżąc, delikatnie głaskał Tony'ego po plecach.

– To ja powinienem cię przeprosić – wyszeptał mu na ucho. – Wiem, że jesteś pod ogromną presją. Nie powinienem był jeszcze mocniej na ciebie naciskać.

– Nie zrobiłeś nic złego. To ja spanikowałem i...

– Jeśli uważasz, że takie idiotyczne udawanie, że wszystko już ze mną w porządku, nie jest niczym złym, to chyba jeszcze raz powinieneś porozmawiać z Peggy.

– Bardzo była na ciebie zła?

Pokój zadrżał i Tony'emu chwilę zajęło zrozumienie, że to po prostu Steve zaczął się śmiać. Zamknięty w jego objęciach mógł zapomnieć o całym świecie i wcale by mu to nie przeszkadzało. Nie musiałby się przejmować wujkiem Obim. Za Rhodesem i Jarvisem trochę by tęsknił. Ciocia Peggy pewnie i tak nie dałaby mu o sobie zapomnieć. Ale reszta mogła w tej chwili po prostu przestać istnieć.

– Uwierzysz, jeśli powiem, że to było okropne nie porozumienie?

– Chyba będziesz potrzebował do tego więcej słów.

– Nigdy nie chciałem cię od siebie odepchnąć. Chciałem tylko wreszcie stąd wyjść. Chciałem w końcu na coś ci się przydać, zamiast być jedynie ciężarem.

– Hej, hej, o czym ty mówisz? – Tony odsunął się lekko od Rogersa i podniósł na niego wzrok. Teraz, gdy stali tuż obok, różnica ich wzrostu wcale nie była tak uderzająca. – Nie jesteś ciężarem. Nawet nie próbuj sobie tego wmawiać.

Rogers przechylił głowę. Jak to możliwe, że w naturze występował tak niesamowity odcień złota, oślepiająco jasny i nieskończenie głęboki? Tony ledwie zwalczył w sobie pragnienie, by przeczesać palcami jego włosy. Wiedział, że będą miękkie, delikatne i cudowne w dotyku. Że gdy raz wplecie w nie palce, nic nie zdoła go przekonać, by tego zaniechał.

– Myślałem, że poza Peggy nie mam nikogo – wyszeptał Steve, pochylając się lekko nad Tonym, zupełnie jakby ciągnęła ich ku sobie jakaś niewidzialna siła. – Że wszyscy, na których mi zależało już nie żyją. Że zamknięty tutaj mogę co najwyżej czekać na śmierć. A potem pojawiłeś się ty.

Odetchnął głęboko. Zamknął oczy, potrząsnął głową. Kilkukrotnie zabierał się do tego, by podjąć przerwany wywód, a Tony czekał w napięciu na kolejne słowa. Pragnął ich, potrzebował bardziej niż wody, rozpaczliwiej niż tlenu.

– Nie masz pojęcia, jak ciężko było mi pogodzić się z myślą, że życie toczyło się dalej, beze mnie. Że nie miałem wpływu na to, co stało się... gdy mnie nie było. Że nie jestem w stanie zrobić nic, aby komukolwiek pomóc. Ale teraz, Tony, teraz mogę pomóc tobie. – Jego oczy iskrzyły błękitem głębokim jak ocean, nieprzeniknionym jak niebo. Patrzenie w nie oznaczało zgubę, ale Tony zaakceptował już świadomość, że przepadł.

– Nie powinieneś mówić mi podobnych rzeczy – wyszeptał głosem drżącym od nerwowego śmiechu. – Mam zwyczaj cholernie szybko przywiązywać się do ludzi, którzy są dla mnie mili, nawet jeśli robią to jedynie przez grzeczność.

– Peggy obiecała, że mnie wypatroszy, jeśli będziesz mną rozczarowany – odparł Steve. Powiedział to ze śmiertelną powagą, ale Tony znał go już na tyle dobrze, by wiedzieć, że po raz pierwszy był zupełnie spokojny i nawet odrobinę radosny. Lęk, który kazał mu rozedrzeć worek treningowy na strzępy, teraz odszedł w niepamięć. – Podobno poprzeczkę zawieszoną mam koszmarnie wysoko. Ale to tylko powinno upewnić cię w przekonaniu, że nie zamierzam rzucać słów na wiatr.

– Nie wiem, czy jestem jakoś specjalnie pocieszony. – Tony przyłapał się na tym, że zaciskał palce na swetrze Rogersa i raz po raz zataczał kciukami koła, by na nowo rozbudzić drzemiący w ciele Kapitana ogień. – To, co insynuujesz, nadal brzmi niebezpiecznie dobrze.

– Tony – szepnął Steve, uśmiechając się nieśmiało. Kurwa mać, za każdym razem, gdy wypowiadał jego imię, robił to tak, jakby mruczał z zadowolenia. Stark próbował sobie wmówić, że to tylko rozhulana wyobraźnia, że to nie mogła być prawda, ale po raz kolejny jego silna wola była wystawiana na próbę. I wszystko wskazywało na to, że miał polec. – Masz pojęcie, co twoje pojawienie się oznacza dla mnie?

– Że będziesz zmuszony zadawać się z egocentrycznym, zapominalskim, ignoranckim i narcystycznym dupkiem?

– Że mam kogoś, kto będzie na mnie czekał. Rodzinę, do której zawsze mogę wrócić.

Przez krótką chwilę Tony wahał się, czy nie powinien powiedzieć, że przecież Steve nie potrzebował jego. Że miał Peggy Carter, która przyjęłaby go z otwartymi ramionami, gdyby tylko jej na to pozwolił. Ale nim te słowa zdołały przecisnąć się Starkowi przez gardło, Steve Rogers ponownie pochylił się ku niemu i objął go tak, że jego palące usta musnęły skroń Tony'ego.

Kto wie, może po prostu obaj byli zgubieni?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top