8.

Ledwie przytomny z goryczy i frustracji próbował wydostać się z siedziby TARCZY, nie bacząc zupełnie na zaniepokojone spojrzenia mijanych agentów. Jeśli ich troska była choć odrobinę uzasadniona, musiał wyglądać jak żywy trup. Na szczęście nikt nie zapytał go, czy wszystko było w porządku.

Co miałby wtedy odpowiedzieć? Jak miałaby wyglądać podobna rozmowa? Może tak:

– Hej, chłopcze, wszystko w porządku?

– W porządku? Żartujesz sobie? Przecież to ja, Tony Stark, i właśnie przyszło mi do głowy, żeby zniszczyć wszystko, co zostało z miłości Kapitana Ameryki i Peggy Carter.

Nic nie było w porządku. Nic a nic.

Zatrzymało go przeciągłe miauknięcie. Nie pomyliłby go teraz z żadnym innym. Westchnął smętnie i obejrzał się za siebie.

– Hej, Goose – wymamrotał, klękając przy kocie, który być może wcale nie był kotem. Ostrożnie wyciągnął rękę i podrapał go za uchem. – Co słychać?

Najwyraźniej nie było nic dziwnego w tym, że ludzie zatrzymywali się na środku korytarza, by porozmawiać z rudym kotem, bo nikt nie spojrzał na Tony'ego jak na wariata. Stark był za to nawet wdzięczny. Jego terapeuci cały czas powtarzali, że kontakt z jakimś zwierzątkiem mógłby mu pomóc odzyskać spokój ducha. Rozwiązanie to nie było jednak możliwe do realizacji, bo Tony Stark prowadził zbyt nieregularny tryb życia, by zajmować się jakąkolwiek żywą istotą. Nawet zajmowanie się samym sobą niespecjalnie mu szło. Dochodził do tego również fakt, że Tony Stark był Tonym Starkiem. Spokój ducha nigdy nie znajdował się w jego posiadaniu, więc nie brał nawet pod uwagę, że mógłby go odzyskać. Dlatego właśnie poczuł nie lada ulgę, że mógł przynajmniej raz na jakiś czas pogłaskać Goose'a, wsłuchać się w jego kojące mruczenie i zapomnieć o wszystkim innym.

– Tony? Czy nie powinieneś być teraz u Kapitana?

No pięknie. W całej TARCZY była jedynie garstka osób, które znały go na tyle dobrze, by odważyć się do niego odezwać, i pech chciał, że musiał trafić na jedną z nich. Podniósł się powoli i spojrzał na Mary Fitzpatrick, która z wyraźną troską oczekiwała na jakąś odpowiedź. Mógł spróbować okłamać również ją. Co stało na przeszkodzie? Jak zamierzała udowodnić, że nie mówił prawdy?

– Nie mogłem już... – urwał gwałtownie i potrząsnął głową. Kurwa mać. Był tak cholernie żałosny, że nawet nie potrafił tego ubrać w słowa.

– Och, Tony – wyszeptała Fitzpatrick. Podeszła do niego i objęła delikatnie. Pozwoliła, by oparł się czołem o jej bark i zaczęła przeczesywać palcami jego włosy. – Wiem, co czujesz.

Nie, nie miała najmniejszego pojęcia. Gdyby miała, zdzieliłaby Tony'ego w twarz i kazała przestać rościć sobie prawa do tego, co mu się nie należało. Zacisnął usta i potrząsnął głową.

– Nawet nie próbuj zaprzeczać – syknęła mu na ucho. – Richard na początku też myślał, że sobie poradzi. Teraz jest załamany każdą wizytą.

– Dlaczego? Przecież Kapitan czuje się wyśmienicie. – Może jednak uda mu się dostać w twarz. Bardzo ciężko na to pracował. Nie miał bladego pojęcia, czemu Mary wciąż go znosiła. Zupełnie nie zasłużył na jej współczucie.

– Tak uważasz?

– A nie?

– Nie wiem. Ty mi powiedz. Przecież się z nim widziałeś.

Odsunęła Tony'ego na wyciągnięcie ramion i spojrzała mu prosto w oczy. Gdyby był to ktokolwiek inny, Tony pomyślałby, że właśnie poddawano go wnikliwej analizie. Znał jednak Mary na tyle, by wiedzieć, że zależało jej wyłącznie na tym, by sam raz jeszcze przemyślał to wszystko, co zobaczył.

– Był ogolony, umyty, ubrany. Malował i... – zaczął, ale agentka potrząsnęła głową.

– Richard mówił, że już kilka razy im to zrobił.

– Nie rozumiem. Co zrobił?

– Udawał, że już z nim dobrze.

Stark zamarł. Czy to możliwe...? Lodowaty strach powoli rozlewał się po jego ciele. Kurwa mać. Powiedział Rogersowi, że jak mu się polepszy, to go stąd wyciągnie. Czy o to w tym wszystkim chodziło? Co takiego powiedział Rogers?

„Już się bałem, że przygotowywałem się na darmo".

Kolana momentalnie ugięły się pod Tonym. Gdyby nie Mary i jej refleks, pewnie by upadł. Chwyciła go i znów do siebie przyciągnęła, szepcąc pocieszenia, których nawet nie słyszał. Czego właściwie się spodziewał? Rogers był inteligentny i przebiegły. Jeśli już wcześniej oszukiwał swoich terapeutów, dlaczego miałby nie spróbować oszukać Tony'ego? Ba, mógł zupełnie nie wierzyć w to, że Tony był synem Howarda. A nawet jeśli wierzył – czy cokolwiek to zmieniało?

On był dla Tony'ego ratunkiem, spóźnionym, ale jednak ratunkiem. Był bohaterem z dziecięcych marzeń, rycerzem w mundurze i na czarnym Harleyu. Był najprawdopodobniej właśnie tym, czego Tony potrzebował.

Tony Stark był dla Steve'a Rogersa jedynie narzędziem, które ten mógł wykorzystać, by wyrwać się na wolność.

– Chodź, Tony, zaprowadzę cię do agentki Carter – wyszeptała Mary. W tłumie musiała dostrzec przyjazną twarz, bo puściła Tony'ego jedną ręką, by pomachać i zawołać: – Richard! Hej, agencie Parker Pomożesz mi?

W ułamku sekundy znalazł się przy niej szczupły i wysoki mężczyzna z niepokojem wykrzywiającym łagodne rysy twarzy. Niesforna grzywka opadała mu na czoło, a grube szkła w okularach dodatkowo powiększały jego i tak duże oczy.

– Coś się dzieje? – zapytał, nie potrzebując odpowiedzi, by wiedzieć, że miał chwycić Tony'ego pod ramię i poprowadzić razem z Mary.

– Richardzie Parker, mam zaszczyt przedstawić...

– Mary, czy ty naprawdę uważasz, że nie wiem, że to Tony Stark? – ofuknął ją agent Parker. – Nie dalej jak wczoraj czytałem jego pracę o...

– Zamknij się, Parker, i szybciej przebieraj nogami. – Mary postanowiła nie być mu dłużna w prychaniu i fukaniu. Nic dziwnego, że agentka Carter uważała ich za uroczą parę. Być może gdyby Tony nie był całkowicie załamany, również doszedłby do podobnych wniosków. – Dalej, idziemy z nim do Peggy Carter.

– Jest u siebie?

– Twierdziła, że nadszedł czas na wypełnianie raportów.

– Okropność.

– W tym akurat jesteście zgodni.

– Mary, nie próbuj mi wmówić, że ty lubisz te wszystkie formularze i inne paskudztwa.

– Nie ma nic złego w dobrze udokumentowanych badaniach. Jako naukowiec powinieneś o tym doskonale wiedzieć.

Parker już szykował jakąś ciętą ripostę, dotarli jednak już pod drzwi gabinetu agentki Carter. Mary spojrzeniem kazała Richardowi milczeć i zapukała stanowczo.

– Tak?

– Agentko Carter? Przyprowadziliśmy Tony'ego Starka, który...

Nic więcej nie musiała dodawać. Drzwi otworzyły się z hukiem i Tony wbrew swojej woli zmuszony był zmierzyć się z przerażeniem i rozpaczą Peggy Carter. Gdyby to od niego zależało, wolałby jej tego oszczędzić. Czy nie dość się wycierpiała? Czy nie zasłużyła na chwilę wytchnienia? Choć jeden dzień bez zagrożenia końcem świata? Ale nie, była przecież matką chrzestną Tony'ego. Jej święty spokój od dnia narodzin najmłodszego Starka spisany był na straty.

– Dziękuję – rzuciła, wprawnie przechwytując Tony'ego. Bez jakichkolwiek wyjaśnień wciągnęła go do swojego gabinetu i zatrzasnęła drzwi.

– Przepraszam, ciociu...

– Nie masz za co przepraszać.

– To nie prawda – sapnął, gdy pomogła mu opaść na fotel. – To wszystko moja wina. Gdybym nie...

– Zamilcz, młody człowieku.

Stanęła obok, dysząc ciężko. Przestępowała z nogi na nogę, na przemian otwierała dłonie i zaciskała je w pięści. Gdyby jej furia mogła nieść śmierć, TARCZA w tym właśnie momencie zostałaby zmieciona z powierzchni Ziemi, a płomienie zniszczenia rozpełzłyby się po całej planecie. Tony'emu pozostawało jedynie potulnie milczeć i czekać na werdykt.

– Cokolwiek się stało, to nie twoja wina.

Tego się nie spodziewał.

– Ale przecież...

– Możemy być ze sobą szczerzy? – Spojrzała mu w oczy, westchnęła i stanęła przed oknem z rękami założonymi za plecami. Południowe słońce wydobyło złote refleksy z jej srebrzących się włosów. – Chodzi o Rogersa, prawda? Nie, nie odpowiadaj. O kogo innego miałoby chodzić? Byłeś wpatrzony w niego jak w obrazek, odkąd pamiętam. I nie mogę cię za to winić. Też przecież byłam.

Westchnęła ponownie. Gdy odwróciła się z powrotem ku Tony'emu, nie zostało w niej nic z młodej, ambitnej agentki, która swoją zaradnością i bezczelnością mogła rzucić świat na kolana. Była tylko starszą panią zniszczoną przez życie, które nigdy nie zamierzało jej oszczędzać. Patrzenie na nią w takim stanie, łamało Tony'emu serce.

– To brzmi tak, jakbyś... – zaczął, ale nie zdobył się na dokończenie pytania.

– Jakbym przejrzała na oczy? – Świat Tony'ego Starka runął, ledwie wybrzmiały te słowa. Wszystko musiało bardzo wyraźnie odmalować się na jego twarzy, bo Carter parsknęła gorzkim śmiechem. – Nie zrozum mnie źle, skarbie. Kocham go. Od pięt obtartych przez buty, które miały po prostu ładnie wyglądać, aż po końce złotych włosów, które ciemniały na zimę, ku zgrozie wszystkich tych idiotów od wojennej propagandy.

Zamilkła na chwilę i z zamkniętymi oczami ważyła kolejne słowa. Tony nawet nie potrafił sobie wyobrazić, jak wielki sprawiało jej to ból. Czym było jego cierpienie w porównaniu z jej rozpaczą, jeśli nie zwykłym użalaniem się nad sobą?

– Nie mogę się pozbyć wrażenia, że to wyłącznie moja wina – wyszeptała pod nosem i machnęła dłonią tak, jakby chciała dać Tony'emu do zrozumienia, że gdyby nie ona, nie siedziałby teraz w siedzibie TARCZY i nie zadręczał się po spotkaniu z idolem z dzieciństwa.

– Ciociu, przecież...

– Tak łatwo i przyjemnie opowiadać o tym wszystkim dziecku – przerwała mu, potrząsając głową. – Ale pozwól mi, Tony, kochanie, że opowiem ci jeszcze raz o tym, kim tak naprawdę jest Kapitan Ameryka.

Zamarł, czekając na kolejne słowa. W jednej chwili przypomniał sobie wszystkie te długie wieczory, gdy jego rodzice gdzieś wyjeżdżali, a ciocia Peggy siedziała na brzegu łóżka i opowiadała o swoich przygodach. O tym, jak razem z jego ojcem, Wyjącym Komandem i Kapitanem Ameryką ocaliła świat przed Hydrą. Kiedyś wszystko wydawało się takie proste. Steve Rogers był bohaterem. Czerwona Czaszka był szaleńcem. A Tony Stark był tylko małym chłopcem, zawiniętym w biało-czerwono-niebieski kocyk, w napięciu czekającym na to, co będzie dalej.

– Kiedyś wszystko wydawało mi się prostsze – wyszeptała Carter, jakby czytając Tony'emu w myślach. – Ale teraz, gdy się nad tym zastanawiam, nie mogę pozbyć się wrażenia, że to ja byłam po prostu głupia i naiwna. Pomyśl tylko, bez przerwy powtarzałam ci o tym, jak Steve dostał się do wojska. Jak zignorował rozkazy i zdrowy rozsądek, by rzucić się na ratunek żołnierzom pojmanym przez Hydrę. Jak raz po raz narażał życie nie tylko własne, ale i innych, by przechylić szalę zwycięstwa na naszą stronę.

Znów zamilkła. Utkwiła spojrzenie w zdjęciach, które zdobiły ściany jej gabinetu. Zdjęciach przyjaciół, którzy dawno odeszli. Zdjęciach tych, którzy nie wahali się oddać życia w wojnie między superżołnierzami i potworami.

– Gdybym teraz musiała użerać się z podobnym wrzodem na dupie chyba wyprułabym mu flaki – warknęła Carter z taką zajadłością, że Tony aż podskoczył i zadrżał z przerażenia. Nigdy przedtem nie słyszał, żeby przeklinała. Nigdy też nie widział jej tak wściekłej.

– Ciociu? Nie mówisz poważnie. – Zaśmiał się nerwowo.

– Och, jestem śmiertelnie poważna. – Z hukiem oparła się dłońmi o biurko i pochyliła tak, by jej oczy znalazły się na wysokości oczu Starka. – Gdyby jakiś smarkacz wpadł na pomysł, by zostać agentem TARCZY na fałszywych dokumentach, nie wahałabym się ani chwili, po prostu wezwałabym policję. Gdyby którykolwiek z moich agentów sprzeciwił się moim rozkazom, zrobiłabym z jego życia piekło. Gdyby jakiś nieprzeszkolony żółtodziub upierał się, że lepiej ode mnie wie, co i jak należy zrobić, trafiłby do izolatki i gówno by mnie obchodziło, czy miał rację, czy nie.

Wyprostowała się i Tony już myślał, że najgorsze mieli już za sobą, wtedy jednak agentka Carter zawyła z frustracji i uderzyła w biurko z taką siłą, że stojący na nim kubek spadł na posadzę. Odłamki porcelany rozprysnęły wszędzie, jeden z nich uderzył nawet Tony'ego w kostkę, ale Stark uznał, że najlepiej zrobi, jeśli zachowa milczenie.

– Zrobiłam z niego ideał. Kogoś, kto miał pomóc ci uwierzyć, że są na świecie dobrzy ludzie. Ludzie, którym warto zaufać. Ludzie, na których można polegać. Ale prawda jest taka, że ja sama mu teraz nie ufam. – Uniosła do oczu drżącą dłoń, by ukryć przed Tonym łzy. – Prawda jest taka, że nie ufałam mu już wcześniej.

– To nieprawda – wyszeptał Stark. Mocniej zacisnął palce na podłokietnikach. Jego świat runął. Fundamenty, na których go budował, okazały się zwykłym kłamstwem. Dopiero teraz uświadomił sobie, że również płakał. – To nieprawda, ciociu.

– Nie, skarbie. Masz rację. Nic z tego nie jest prawdą. I powinnam była wiedzieć od tym od samego początku. – Powoli opadła na swój fotel. Była jak marionetka, której ktoś nagle obciął sznureczki, do tej pory wprawiające ją w ruch. – Powinnam była wiedzieć, że nikt nie może być jednocześnie chłopcem, który rzuca się w wir wojny, jakby była jego kochanką, żołnierzem, który przebrany za symbol przestaje być człowiekiem i tę wojnę zwycięża, oraz mężczyzną, który porzuca to wszystko, by zestarzeć się u boku zwykłej kobiety.

– Myślałem, że jesteście sobie przeznaczeni – wymamrotał Tony. Czuł się pusty. Nie mógł zniszczyć miłości, która rozpadła się bez jego pomocy. Czy nie powinno go to cieszyć? Może wcale nie był takim potworem, za jakiego się miał, bo wolał przestać wierzyć w to, że miłość jest możliwa, niż zaakceptować myśl, że to, co było między Peggy Carter a Stevem Rogersem, po prostu rozpadło się w pył.

Jej uśmiech, pełen rozpaczy i – o zgrozo – akceptacji wydarł ze Starka drżący szloch.

– Bo bylibyśmy, kochanie. Ale pozwoliłam mu wierzyć, że potrzebuje serum, aby udowodnić swoją wartość. Czy nie mówiłam ci, jak serum Erskine'a miało działać?

– Miało wzmacniać umysł i ciało. Sprawić, że wszystko, co dobre, stawało się jeszcze lepsze, a to, co złe, jeszcze gorsze – powtórzył jak mały chłopiec wyuczony roli na szkolne przedstawienie.

– I właśnie to się stało. A mój Steve przestał istnieć. Żołnierz, który narodził się tamtego dnia był... – Zagryzła dolną wargę, zdruzgotana słowami, które opuszczały jej usta, ale po chwili zmusiła się, by dokończyć. – Wybrał śmierć zamiast mnie. Wiedział, że tylko śmierć położy kres wojnie, która trawiła jego ciało i umysł. Wojnie, której ja nie potrafiłam zatrzymać. I której nadal nie potrafię zakończyć.

Cisza pochłonęła gabinet pełen wspomnień, kłamstw i pobożnych życzeń. Tony ze zdziwieniem odkrył, że świat wcale nie przestał istnieć. Nie runął, nie rozpadł się, nie rozkruszył jak porcelanowy kubeczek strącony z biurka. Poniekąd Stark był tym nawet rozczarowany. Byłoby mu znacznie łatwiej, gdyby musiał zmierzyć się z apokalipsą, zamiast wszystkim tym, co właśnie usłyszał od Peggy Carter.

– Przepraszam – wyszeptał. – Nie chciałem zmuszać cię do mówienia o tak okropnych rzeczach.

– Nie masz za co przepraszać. Nawet nie wiesz jaka to ulga, móc wreszcie o tym komuś powiedzieć. – Potrząsnęła głową. – Dzień i noc myślę o tym upartym dzieciaku i jestem przerażona świadomością, że aby mu pomóc, muszę zdać się na ciebie.

– Zrobię wszystko...

– Nie. – Wstała, chwiejąc się lekko. Wciąż była osłabiona, ale najwyraźniej odnalazła w sobie dodatkowe pokłady siły, które pozwoliły jej działać. – Teraz wrócisz do domu i położysz się spać. Nie obchodzi mnie, że nawet nie ma drugiej. Zasuniesz rolety, zawiniesz się w koc i wreszcie się wyśpisz. Ja w tym czasie rozmówię się z Rogersem.

Podeszła do Tony'ego, pochyliła się nad nim i objęła go z całych sił. W jednej chwili Stark pojął, że siłą, która ją napędzała, nie była wcale miłość do Rogersa. „Kocha mnie", pomyślał i zadrżał w jej ramionach. Nie, nie chodziło o to, że przestała kochać Steve'a. Po prostu narodziły się w niej dziesiątki innych, równie silnych uczuć, relacji z ludźmi, którzy stali się dla niej ważni. Powolutku oderwał dłonie od podłokietników i odwzajemnił uścisk. Nie miał pojęcia, jak bardzo tego potrzebował, dopóki nie zatonął w jej ramionach.

– Kocham cię, ciociu.

– Ja ciebie też, skarbie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top