21.

Zmiany w zachowaniu Rogersa pojawiały się stopniowo i niewiele brakowało, a Tony zupełnie by je zignorował. Nie chodziło o to, że ich nie dostrzegał. Po prostu był święcie przekonany, że to jego wina. Z każdym dniem pojawiały się między nimi nowe sekrety i tajemnice. Stark mógł co prawda dzielić się nimi z Danvers, ale to nie było to samo. Z całego serca pragnął otwarcie powiedzieć Steve'owi o wszystkim. Marzył o tym, by usiąść mu na kolanach, oprzeć czoło o jego skroń i prosto na ucho szeptać mu o obcych cywilizacjach, pozaziemskiej technologii i superbohaterce, która zdawała się niemal tak niesamowita jak Peggy Carter.

I właśnie przez te pragnienia omal nie przeoczył drobnych zmian, jakie zaczęły zachodzić w Rogersie. Przez jakiś czas bił się ze świadomością, że ponosił za to odpowiedzialność. Potem jednak zaczęło do niego docierać, że w tym wszystkim kryło się coś więcej.

Tego dnia on i Steve byli sami w posiadłości. Tony nie miał pojęcia, gdzie podziali się Natasha i Clint. Ostatnio znikali coraz częściej, a on niekoniecznie mógł o to zapytać. Wiedział, że Fury miał własne tajemnice. Wiedział też, że dyrektor TARCZY nie zawaha się użyć tych tajemnic przeciwko ich czworgu. Cóż jednak Tony mógł na to poradzić?

– Nic, zupełnie nic – wymamrotał pod nosem.

– Mówiłeś coś? – zapytał Steve, podnosząc wzrok znad czytanej książki.

– Tak tylko do siebie – odparł Tony.

– Coś się stało?

– Nie mam pojęcia. Chyba po prostu się martwię – wyznał szczerze Tony. Odepchnął się od stołu, przy którym pracował, i pozwolił, by fotel odjechał na środek pomieszczenia. – Mam wrażenie, że coś mi umyka. Coś ważnego. A to wszystko – zatoczył rękami koło, jednocześnie obracając się na fotelu – to jedynie cisza przed burzą.

Znów spojrzał na Steve'a, czekając na jakąkolwiek reakcję z jego strony. Na zapewnienie, że wszystko będzie dobrze. Na to, że podejdzie do Tony'ego, weźmie go na ręce i zaniesie do swojej sypialni, żeby tam całować go tak długo, aż obaj zapomną o zmartwieniach. Nie zrobił żadnej z tych rzeczy. Wciąż milcząc, uciekł wzrokiem.

Och, więc to tak. Tony zacisnął zęby i uśmiechnął się krzywo. Zatem burza szalała w najlepsze, a on o niczym nie wiedział. Domyślał się, że to nie był pomysł Steve'a. A jednocześnie czuł gorycz, której nie potrafił logicznie wyjaśnić. Przez chwilę chciał domagać się odpowiedzi na pytanie, gdzie byli Clint i Natasha, ale szczerze wątpił, żeby dostał na nie szczerą odpowiedź.

– Tony?

– Nie tak się z nim umawiałem – wysyczał Stark przez zaciśnięte zęby. – Miał was trzymać z daleka od niebezpieczeństw, jeśli ja...

– To nie jest takie proste – przerwał mu Steve. Wydawał się zirytowany, ale Tony szczerze wątpił, by to on był tego powodem. – Fury nie ma wpływu na wszystko, co się dzieje. A jeśli ma... – Pokręcił głową. – Jeśli ma, to nasze położenie jest jeszcze gorsze, niż mi się wydawało – dodał szeptem.

– Steve, coś się stało?

Tony dawno go takiego nie widział. Właściwie nie widział go w podobnym stanie od dnia, w którym Steve przyjechał do posiadłości. Wcześniej wydawało mu się, że to tylko kwestia wyczerpania, ale teraz wiedział już, że chodziło o coś innego. Umysł Steve'a pracował na najwyższych obrotach. Mężczyzna próbował połączyć elementy układanki, której najwyraźniej kompletnie nie rozumiał. A może po prostu, tak po ludzku go przerastała.

Stark wstał i powoli podszedł do Rogersa. Nieśmiało położył na ramieniu ukochanego. Niespecjalnie miał pojęcie, co powinien mu powiedzieć, a jednocześnie czuł, że nie mógł milczeć.

– Wiesz, że możesz mi powiedzieć o... – Urwał. Nie. Steve nie mógł mu powiedzieć o wszystkim i obaj o tym wiedzieli.

Rogers podniósł na niego zbolałe spojrzenie.

– Nawet nie wiem, od czego zacząć.

– Odkryłeś coś? – zapytał ostrożnie Tony, na co Steve skrzywił się tak, jakby dostał w twarz.

– Chyba tak – wymamrotał. – I wcale mi się to nie podoba. Myślałem, że gdy dowiem się więcej, będę spokojniejszy, ale teraz... Teraz nie jestem już tego taki pewny.

– Czy Clint i Natasha... Czy coś im grozi? – Stark zadrżał. Czuł się tak, jakby musiał błądzić we mgle, ale nie wiedział jeszcze, czy chciał wiedzieć, co czaiło się poza zasięgiem jego wzroku.

Jakby tego było mało, Steve pobladł i ukrył twarz w dłoniach. Książka spadła na podłogę, ale to nie było ani trochę ważne. Tony miał ochotę zacząć miotać przekleństwami. Czuł się podle. Jakby tego było mało, miał wrażenie, że Steve celowo starał się zachować dystans, jakby nie czuł już potrzeby, by być z nim blisko. A to bolało bardziej, niż jakiekolwiek sekrety narzucone przez Fury'ego.

Nie martwiąc się potencjalnymi konsekwencjami, wyszedł z warsztatu.

– Tony?

Nie zatrzymał się. Miał dość. Jedyną osobą, która zdawała się nie chcieć niczego przed nim ukryć, była Carol Danvers, ale problem z nią polegał na tym, że nawet gdyby chciała, nie mogła tak po prostu powiedzieć Starkowi wszystkiego na raz. Czuł się osaczony niewiedzą, tajemnicami i niedomówieniami. I nic nie potrafił na to poradzić.

– Tony, proszę, poczekaj!

Pobiegł za nim, oczywiście, że tak. Stark westchnął i się odwrócił, by spojrzeć na Rogersa. Jego zbolała mina łamała Tony'emu serce. Musiał się powstrzymywać, by nie objąć go z całych sił i nie zacząć pocieszać.

– Jeśli masz mi coś do powiedzenia, po prostu powiedz. Jeśli nie, nie zawracaj mi głowy.

– Myślisz, że mi się to wszytko podoba? – warknął Steve, jednocześnie zraniony i wściekły.

– Jeśli mam ci pomóc...

– Nie.

– Nie? Więc czego właściwie ode mnie oczekujesz?

– Że powiesz mi, gdzie znikasz i czy jesteś tam bezpieczny?

Tony zmarszczył brwi.

– Bezpieczny? Czy coś mi grozi? – zapytał powoli. Jedyną odpowiedzią Steve'a było jego pełne obaw spojrzenie. Cholera jasna, dlaczego to wszystko musiało być tak cholernie skomplikowane? – Steve, nie możesz mówić mi takich rzeczy, a potem milczeć!

– Gdybym tylko mógł...

Nie zdążył dokończyć. Nim kolejne słowo uciekło z jego ust, rozdzwonił się telefon. I to nie zwykły telefon w posiadłości Starków. Nie. To był prywatny telefon Rogersa. I najwyraźniej fakt, że ktoś do niego dzwonił, nie wróżył nic dobrego.

– Co się dzieje? – zapytał Tony, gdy Steve pobladł, ledwie spojrzał na ekran.

– Jeszcze nie wiem – wyszeptał, po czym odebrał. – Tak?

Rzucił Starkowi przepraszające spojrzenie i odszedł na kilka kroków, wyraźnie nie chcąc, by go podsłuchiwał. No po prostu cudownie. Tony skrzyżował ramiona i zaczął rozważać w myślach, czy nie powinien sobie po prostu pójść. Nie zrobił tego z jednego powodu: bez względu na wszystko, naprawdę kochał Steve'a. I nie było ważne, że to uczucie zadawało mu teraz niewyobrażalny ból.

Ból o tysiąckroć razy potężniejszy przez to, że widział doskonale, jaki wpływ miały na Rogersa słowa rozmówcy. Chciał do niego podejść, objąć, pocałować... Dlaczego to wszystko musiało być takie skomplikowane?

– Ale nic jej nie jest? – zapytał Steve głosem słabym z przejęcia. – Zapytałem, czy nic jej nie jest? Rozumiem. Zaraz będę. Tony? – Podniósł spojrzenie na Starka i zacisnął szczęki. Wyglądał teraz tak, jak wtedy, gdy rozmawiał z Rossem. – Tony jedzie ze mną. Powiedziałem, że jedzie ze mną – warknął i się rozłączył.

Dyszał ciężko i wciąż trzymał telefon w dłoniach, jakby nie wiedział, gdzie powinien go włożyć. Serce Tony'ego znów zaczęło bić. Cokolwiek się stało, Steve właśnie zamierzał złamać jakiś rozkaz. Złamać rozkaz wyłącznie dla niego.

– Musimy jechać – wymamrotał Rogers, w końcu odzyskując nad sobą panowanie. Schował telefon do kieszeni i chwycił Starka za rękę. Pociągnął go za sobą, idąc w stronę garażu, w którym stał jego motor. – Tasha jest w szpitalu.

– Co? – sapnął Tony, nie potrafiąc pojąć znaczenia słów Steve'a. – Coś się jej...? – nie dał rady dokończyć.

– Została postrzelona.

– Postrzelona? Steve, cholera, co się...

– Nie jestem pewien – uciął Rogers. Tony nie musiał pytać, by wiedzieć, że czegoś mu nie mówił. – Clint już jest z nią. Jest wściekły. Pewnie myśli, że to moja wina.

– Dlaczego miałby tak uważać?

– Bo nalegałem, żeby przyjęła tę misję.

– Co to za misja?

– Tony, po prostu... – Zamilkł gwałtownie, gdy weszli do garażu. Odetchnął głęboko, wyraźnie nie chcąc powiedzieć czegoś, co mogłoby zranić Tony'ego. – Chciałem coś sprawdzić. Natasha i Clint zaoferowali pomoc. Nie chciałem narażać ich na ryzyko, ale zapewniali mnie, że sobie poradzą. Nie miałem powodu, by im nie wierzyć.

– A teraz Natasha jest ranna – prychnął Tony, wkładając w te słowa więcej jadu niż zamierzał. Nie podejrzewał, by Steve tego chciał. Przeciwnie. Znał go już na tyle dobrze, by wiedzieć, że Rogers najchętniej wziąłby na siebie każdy strzał, każdy cios, każdą ranę, byleby tylko nie dopuścić do tego, by jego bliskim stała się krzywda. – Jest w szpitalu?

– Jest w siedzibie TARCZY – odparł Rogers, podając Starkowi kask.

No tak. Zabranie Rosjanki do zwykłego szpitala nie wchodziło w grę. Tony nie miał pojęcia, czy posiadała jakiekolwiek dokumenty. Nie potrafił przewidzieć, do jakiego stopnia TARCZA przygotowała się na to, że ich nietypowa podopieczna mogła potrzebował opieki medycznej.

„Może w ogóle się nie przygotowywali", pomyślał, wtulając się w plecy Rogersa, gdy pędzili przez zakorkowane ulice. „Przecież to oni posłali ją w miejsce, gdzie stała się jej krzywda. Musieli brać pod uwagę taką ewentualność".

Strach Rogersa przekładał się na to, jak prowadził. Jechali tak szybko, że Tony kilka razy przyłapał się na tym, iż zamykał oczy, nie chcąc być świadkiem ich wypadku. Wypadku, który nigdy nie nastąpił. Choć Steve jako kierowca zachowywał się jak zwykły szaleniec, nigdy nie naraziłby Tony'ego na niebezpieczeństwo. Nie naraziłby nikogo. W drodze przez miasto towarzyszyły im odgłosy pisku opon i klaksonów wściekle upominających, że szukali śmierci. Kto wie, może właśnie tak było. Stark nie miał pojęcia, co działo się w głowie Rogersa. Wiedział jednak, że strach i stres wyzwalały w nim przerażająco autodestrukcyjne tendencje.

„Może to dlatego zabrał mnie ze sobą?", pomyślał Tony. „Może bał się, że gdyby był zupełnie sam...", przegnał tę myśl, nim dobiegła końca.

Zatrzymali się gwałtownie przed samym wejściem do siedziby TARCZY. Kilkoro agentów krzyknęło na ich widok. Ktoś nawet sięgnął po broń. Ale jaki był z niej pożytek? Mieli przed sobą Kapitana Amerykę. Równie dobrze mogli sobie od razu odpuścić.

Drzwi do budynku otworzyły się i stanął w nich Coulson.

– Prosiłem, żebyś przyjechał sam – rzucił oskarżycielsko. Nic jednak nie wskazywało na to, by zamierzał wyrzucić Tony'ego. Przeciwnie, wydawał się przygnębiony, gdy dodał: – Wiesz, że Stark nie ma uprawnień, by wejść do...

– Nie obchodzi mnie to.

– To wbrew procedurom.

– Możecie na mnie donieść agentce Carter.

Coulsonowi ledwie udało się zachować kamienną twarz. Stark mógł przysiąc, że w pewnym momencie agent nawet puścił do niego oko.

– Niech będzie. Chodźcie.

Rogers chwycił Tony'ego za rękę i pociągnął za Coulsonem. Najwyraźniej nie zamierzał się przejmować tym, że agenci mogli ich razem zobaczyć i coś o tym pomyśleć. Tony'emu od dawna było obojętne, jakie historie o nim opowiadano. Wiedział jednak, że dla Rogersa reputacja była niezwykle ważna. Nie wiedział, czy to eksponowanie uczuć powinien uznać za dowód na to, jak bardzo Steve'owi na nim zależało, czy też kolejny przejaw jego narastającej paniki.

Znów zjeżdżali windą do podziemi. Wspomnienia odżyły w nich obu. Stark chciał wierzyć w to, że ten etap mieli już za sobą. Że nigdy więcej tu nie wrócą. Najwyraźniej był w błędzie. Spojrzał na Rogersa, który zaczął zgrzytać zębami. Nie musiał pytać, by wiedzieć, że było źle.

– Hej, Steve – szepnął konspiracyjnie. – Jestem z tobą.

– Wiem – odparł Rogers, posyłając Starkowi wymuszony uśmiech. – I bardzo cię za to przepraszam.

– Żartujesz sobie? Gdybym nie chciał tu być, siłą byś mnie z domu nie wyciągnął.

– Niby jak byś mnie powstrzymał?

– Zadzwoniłbym do cioci Peggy – prychnął Tony, na co Steve uśmiechnął się nieco szerzej i z wyraźną wdzięcznością.

Żaden z nich nie miał wątpliwości, po czyjej stronie stanęłaby agentka Carter. Może i Steve był jej dawną miłością. Ale to Tony był jej chrzestnym synem, o którego bezpieczeństwo dbała przez ostatnie dwadzieścia lat.

Jakby przywołana samym wspomnieniem, Carter wybiegła im naprzeciw. Cóż, nie do końca wybiegła. Tony znał ją jednak na tyle dobrze, by wiedzieć, że poruszała się tak szybko, jak to tylko możliwe, a jednocześnie na tyle wolno, by nie zdradzić, że była przerażona. Goose dreptał tuż za nią.

Była dyrektor TARCZY zatrzymała się tuż przed Rogersem, uniosła dłoń zaciśniętą w pięść i wymierzyła Kapitanowi cios, celując prosto w jego mostek. Nie było w tym geście agresji, a jedynie nie mogąca znaleźć ujścia frustracja.

– Powiedz, że to nieprawda – wysyczała przez zaciśnięte zęby. – Że to tylko podłe kłamstwo, które ma na celu odwrócić naszą uwagę.

Steve westchnął cicho i spojrzał na Tony'ego, jakby w poszukiwaniu odpowiedzi. Cokolwiek znalazł, nie zdołało odegnać jego strachu.

– Nie wiem, Peggy. Nie mam pojęcia, ale obawiam się, że...

– Nie pozwól, by Tony'emu stała się krzywda – przerwała mu agentka tonem zimnym jak lód. – Jeśli choć włos mu z głowy spadnie, ten duch będzie twoim najmniejszym problemem. Czy to jasne?

– Oczywiście – odparł Steve bez zastanowienia. – Tony jest dla mnie najważniejszy.

Twarz agentki Carter rozpogodziła się nieco, a na jej usta wstąpił uśmiech. Najwyraźniej dokładnie to chciała usłyszeć, bo usunęła się z drogi i rzuciła:

– Idź do niej. My tu poczekamy.

Steve kiwnął głową i pobiegł dalej korytarzem. Coulson skłonił się lekko agentce Carter i ruszył za Kapitanem. Tony nie miał pojęcia, czy Phil chciał uspokoić Rogersa w razie potrzeby, czy też liczył na to, że sam dowie się czegoś więcej. Jasne było natomiast jedno: nikt nie zamierzał powiedzieć Starkowi, co się działo.

– Ciociu? – zapytał, gdy kroki ucichły. – Co się stało Natashy?

– Tony, kochanie...

– Rozumiem, że nie możecie mi o wszystkim powiedzieć – przerwał jej. – Jasne, wszyscy mają jakieś tajemnice. Ale chciałem tylko wiedzieć, czy nic jej nie grozi. Została postrzelona, prawda? Wyliże się z tego?

Agentka Carter zamknęła oczy i westchnęła cicho. Wyglądała tak, jakby zbierała myśli na odpowiedź, która okaże się najwłaściwsza – a jednocześnie nic nie przychodziło jej do głowy. Podeszła do Tony'ego i objęła go z całych sił.

– Romanoff jest silna – wyszeptała mu na ucho. – Niemal tak silna, jak twoja mama. Jako mała dziewczynka przebrnęła przez piekło i wyszła z niego zwycięsko. – Po chwili niepewnego milczenia dodała: – To nie był strzał, który miał ją zabić. Był przeznaczony dla kogoś, kogo miała chronić. Tak, jej ciało ucierpiało. Ale to zraniona duma będzie waszym największym problemem. Nie pozwól jej wierzyć, że zawiodła. Owszem, nie wypełniła misji. Ale przeżyła. Jest z nami. I zdobyła informacje, jakich nikomu nie udało się zdobyć.

Tony zamarł. Ton cioci Peggy jasno świadczył o tym, że była przerażona. Nigdy przedtem nie słyszał, by mówiła podobnym głosem. Nawet wtedy, gdy członkowie Wyjącego Komanda znikali jeden po drugim. Nawet wtedy, gdy zginęli jego rodzice. Wtedy... była zrozpaczona i wściekła. Teraz drżała ze strachu.

– Czy coś jej grozi? – zapytał szeptem.

– Nie wiem.

– A co ze Steve'em?

– Kochanie...

– I z Clintem? Co ze mną?

– Tony – ucięła Peggy Carter, odsuwając się od niego tak, by spojrzeć mu w oczy. – Obawiam się, że najbliższe tygodnie, może nawet miesiące, okażą się dla ciebie bardzo trudne.

– Mówisz tak, jakby moje życie kiedykolwiek było proste – prychnął Stark w odpowiedzi, na co odrobinę złagodniała.

– Wiem, kochanie. Ale pamiętaj, że teraz nie jesteś sam. Owszem, to oznacza, że będziesz musiał trochę się posunąć i zrobić miejsce dla innych – oznajmiła i czule uszczypnęła Tony'ego w policzek. – Ale oznacza to też, że masz na kim polegać. Słuchaj się Steve'a. Wiem, że mu na tobie zależy. I wiem, że tobie zależy na nim. Nigdy nie zrobiłby niczego, co mogłoby sprawić ci ból. Tak, jest skomplikowany i potrafi być wrzodem na tyłku. Ale to dobry człowiek. I chyba udało ci się osiągnąć coś, co dla mnie było niemożliwe – dodała ze smutnym uśmiechem. – Najwyraźniej zdołałeś owinąć go sobie wokół palca i zmusić do zwalczenia jego bojowych zapędów. Zdradzisz mi swój sekret?

Tony wzruszył ramionami, zażenowany tym wyznaniem. Relacja Rogersa i Carter wciąż była dla niego jedną z największych świętości i nic nie wskazywało na to, by miało się to kiedykolwiek zmienić.

– Chyba po prostu wystarczająco go wkurzam i podnoszę mu ciśnienie tak bardzo, że nie ma już ochoty na jakiekolwiek wojny – odparł, wiedząc doskonale, że żadna odpowiedź nie będzie wystarczająco dobra.

Peggy zaśmiała się i zmierzwiła Tony'emu włosy. Zdawało się, że nie mógł powiedzieć nic, co wywołałoby jej gniew. Nie miał jednak najmniejszych wątpliwości, że gdyby zignorował jej ostrzeżenia, ściągnąłby na siebie furię, która powstrzymała drugą wojnę światową. Tym bardziej, że sytuacja musiała być naprawdę koszmarna. Gdyby to od niego zależało, zabrałby Steve'a, Nat i Clinta gdzieś daleko, gdzie mogliby poczuć się bezpiecznie, ale nie miał pojęcia, czy podobne miejsce w ogóle...

Och. Cholera. Fury go zabije. O ile Danvers nie dorwie go pierwsza.

– Co to za mina? – zapytała Peggy, bezbłędnie odgadując, że właśnie wpadł na jakiś niecny pomysł.

– Chyba właśnie wymyśliłem, gdzie powinniśmy pojechać.

– I to powód do zmartwienia?

– Obiecałem, że nikt nie dowie się o tym miejscu.

– Komu?

– Fury'emu.

– No cóż. – Westchnęła i puściła Tony'emu oko. – Chyba jakoś będzie musiał się z tym pogodzić. Nie mam pojęcia, jak Rogersowi udało się to osiągnąć, ale praktycznie nie wychodząc z domu, rozpętał burzę, która czekała w ukryciu od dziesięcioleci.

– Ma do tego talent.

– Nie da się ukryć. A to oznacza, że macie ze sobą wiele wspólnego, niestety.

– Oj, tam, zaraz niestety – prychnął Tony, posyłając cioci szelmowski uśmiech, choć nie czuł się ani trochę radosny. – Przyznaj, tak naprawdę bardzo cię to cieszy.

– Och, skarbie, nawet nie masz pojęcia, jak bardzo – wyszeptała, po czym odwróciła się gwałtownie na jakiś niewyraźny dźwięk. Chwilę później na korytarzu pojawił się Steve, a tuż za nim... – O nie, młoda damo! W tym stanie nigdzie cię nie puszczę!

Krzycząc jak na troskliwą ciocię przystało, ruszyła ku Natashy, która wspierając się na ramieniu Clinta, próbowała wyjść z ukrytego szpitala. Steve szedł tuż obok niej, blady i wściekły.

– Nie zostanie tu – oznajmił Rogers, gniewnie zaciskając zęby.

– A to niby dlaczego?

– Tu nie jest bezpieczna – wysyczał Clint.

Tony jeszcze nigdy nie widział go tak wściekłego. Do humorów Rogersa zdążył się już w pewnym sensie przyzwyczaić. Ale wkurzony Barton to było coś zupełnie nowego. I może właśnie dzięki temu ostatecznie zdołał podjąć decyzję.

– Zabieram ich stąd, ciociu – oznajmił cicho, ale stanowczo.

Carter odwróciła się i spojrzała na Starka.

– Ściągniesz na siebie... – zaczęła, ale wszedł jej w słowo.

– Już ściągnąłem. Prawda? – Spojrzał pytająco na Rogersa, nie oczekując innego potwierdzenia poza jego zbolałym spojrzeniem. – Pozwól nam iść, ciociu. Zabiorę ich w bezpieczne miejsce.

– A co potem? – zapytała Carter. Zdawało się, że chciała powiedzieć coś zupełnie innego. Może ostrzec, że żadne miejsce nie było teraz bezpieczne. Może przeprosić za to, że nie udało się się oczyścić świata z wszelkiego zła.

– Jeszcze nie wiem.

– Uważajcie na siebie.

– Taki mamy plan.

Nie powiedziała nic więcej. Po prostu pozwoliła im odejść. Stanęła też na drodze Coulsonowi, który przybiegł najprawdopodobniej oznajmić, że Natasha nie powinna opuszczać szpitala. Niestety, jego starania były z góry skazane na porażkę. Nie miał szans przekonać Kapitana do zmiany zdania, gdy ten już raz się przy czymś uparł. Jakby tego było mało, agentka Carter chwyciła go za ramię i nic nie wskazywało na to, by zamierzała biednego Phila puścić. Tony posłał mu przepraszający uśmiech. Od najmłodszych lat sprawiał wszystkim problemy, ale tym razem wiedział, że tak naprawdę nie była to jego wina.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top