2.
Zupełnie nie tego się spodziewał. Liczył na salę szpitalną o zaostrzonym rygorze, podobną do tych, które mijali po drodze. A tymczasem znaleźli się właśnie w ekskluzywnym, minimalistycznym apartamencie. Ekrany imitujące okna z zapierającymi dech widokami. Sztalugi i farby. W kącie worek treningowy. Żyć nie umierać.
Najwyraźniej jednak człowiek, który tam mieszkał, miał na ten temat nieco inne zdanie. Broda zarosła mu połowę twarzy, a przetłuszczone włosy wpadały w oczy. Luźny sweter i spodnie były tak przepocone, że zdaniem Tony'ego nadawały się już tylko do wyrzucenia. Siedział na krawędzi łóżka i niewidzącym wzrokiem wpatrywał się w fałszywe okno.
– Kapitanie? – powtórzył Fury.
Tyle trzeba było, by brakujący trybik wskoczył na swoje miejsce i mózg Tony'ego zaczął pracować z prędkością światła.
Gdyby był kimkolwiek innym, nigdy by na to nie wpadł. Ale tak się składało, że był synem Howarda Starka i jako smarkacz uwielbiał przekopywać się przez stare zdjęcia ojca, im bardziej tajne, tym lepiej. Dlatego właśnie wizerunek Kapitana Ameryki w jego pamięci tak mocno różnił się od tego, co na wzmiankę o bohaterze z drugiej wojny światowej wyobrażała sobie większość dzieciaków. Miał niebywałą przyjemność widzieć go na zdjęciach, gdy był nieogolony, brudny i zakrwawiony. Zmęczony i ranny. Przymierający głodem i pogrążony w żałobie.
A teraz wydawał się też pokonany.
Natasha twierdziła, że potrzebował czasu. Carter nie chciała, aby Tony tu był. A Fury uważał, że złapał ich wszystkich w potrzask.
Na co komu Kapitan Ameryka, który załamał się psychicznie i tylko patrzy w ścianę?
– Kapitanie Rogers, nie wiem, czy pamiętasz, ale rozmawialiśmy niedawno o Howardzie Starku.
Żadnej reakcji. Fury odetchnął i spróbował jeszcze raz.
– Jego testament wyraźnie sugerował, że powinien być pan traktowany jak członek jego rodziny.
Nadal nic.
– Testament zakładał również...
– Jest mi obojętne, co ustalicie z prawnikami.
Ochrypnięty i zbolały głos rozwiał wszelkie wątpliwości Tony'ego. Ten wrak człowieka naprawdę był Kapitanem Ameryką. A raczej tym, co z niego zostało. Wszystkim, co zostało po latach, gdy w podejrzanych okolicznościach jedno po drugim ginęli ci, na których mu zależało. Został sam, zupełnie sam, nie licząc Peggy Carter, która pewnie bardziej niż ktokolwiek inny uświadamiała mu, ile stracił.
Kiedy go znaleźli? I – przede wszystkim – do czego tak desperacko go teraz potrzebowali?
– Wycofuję się – wymamrotał Tony, zanim w pełni pojął wszystkie konsekwencje swojej decyzji.
Fury i Coulson spojrzeli na niego tak, jakby byli rozczarowani. Nie oni pierwsi, nie oni ostatni. To nie miało znaczenia.
– Nie pozwoliłeś nam nawet...
– Kto to jest?
Spojrzenia wszystkich znów skupiły się na Rogersie, który jakby wybudził się z transu. Teraz patrzył na Tony'ego i powoli podnosił się z łóżka. Cholera jasna, był wielki. Nic dziwnego, że nikt nie zdołał go powstrzymać, gdy doszedł do wniosku, że naszła go ochota popatrzeć na miasto z dachu.
– Anthony Edward Stark, syn Howarda – przedstawił Tony'ego Coulson, najwyraźniej wyczuwając w tym nagłym zainteresowaniu swoją szansę.
Clint i Natasha chyba nie podzielali jego zdania, bo zapobiegawczo przygotowali się do postrzelenia Kapitana, gdyby tylko spróbował zrobić coś niepokojącego.
– Nie mówiliście, że miał syna.
– Twój terapeuta stwierdził, że powinniśmy stopniowo przekazywać informacje o...
– Wolałbym, żebyście powiedzieli mi wszystko. – Jego twarz wykrzywiła się w furii. Kolejny argument za tym, by uciekać stąd, gdzie pieprz rośnie.
– Wszystko to więcej, niż byłbyś w stanie przepracować, Kapitanie – zauważył Coulson cierpliwie, jakby mówił do dziecka. Cóż, Kapitanowi chyba się to nie spodobało, bo zmarszczył brwi i przez zaciśnięte zęby zapytał:
– Czy jest ktoś jeszcze?
– Nie wydaje mi się.
– Powiedziałem, że się wycofuję – warknął Tony.
Nie chciał tu być. I wcale nie chodziło o to, że Steve Rogers patrzył na wszystkich tak, jakby chciał kogoś zabić. Nie, to było zdecydowanie bardziej skomplikowane. Ten złamany człowiek wygrzebywał na światło dzienne wspomnienia, które Tony zalał łzami i alkoholem. Ciężko nad tym pracował. Zbyt ciężko, by teraz tak po prostu, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia musieć mierzyć się z echami bezsennych nocy wypełnionych głosami jego rodziców, cioci Peggy, żołnierzy, którzy mieli zaszczyt wesprzeć Kapitana w walce z Hydrą.
Kiedyś marzył tylko o tym, by wynieśli się z jego domu i z jego życia. Teraz oddałby wszystko, żeby wrócili choć na chwilę.
Fury miał rację. Tony Stark był arogancki, egocentryczny i nieodpowiedzialny. Nie było takiej mocy, która powstrzymałaby go przed wykorzystaniem Kapitana do zaspokojenia własnych, dziecinnych pragnień. I zapewne zdołałby nawet wmówić im obu, że tak było dobrze, że tak było trzeba. Z uporem maniaka rozdrapywałby rany, jego i swoje, aż w końcu jeden z nich by się do reszty wykrwawił.
Nie, ten człowiek potrzebował kogoś, kto byłby absolutnym przeciwieństwem Tony'ego Starka.
– Powiedzieliście, że będzie mógł odejść w każdej chwili – dodała Tasha, intuicyjnie odgradzając Tony'ego od Coulsona i Fury'ego.
– Przepraszam.
Tony mimowolnie znów spojrzał na Rogersa, który wyglądał teraz jak porzucony pies.
– Nie twoja wina – wymamrotał Tony. – To oni bawią się...
– Gdybym tylko... – Kapitan zamknął oczy i potrząsnął głową. – Powinienem tam być. Być z nimi i nie pozwolić, żeby cokolwiek im się stało.
Powinien usłyszeć, że nikt nie jest w stanie przewidzieć wypadków. Że na tym właśnie wypadki polegają. Że nieszczęścia się zdarzają. Czasem jedno po drugim. Czasem bezustannie tym samym osobom. Ale tak już jest, bo życie to zapchlona suka. Powinien też wiedzieć, że Tony dawno już wyrósł z czekania na to, że pewnego dnia w jego życiu pojawi się wspaniały Kapitan Ameryka i pstryknięciem w palce rozwiąże wszystkie jego problemy. Świat po prostu tak nie działał. Na każdym kroku roiło się od złoczyńców, ale bohaterowie byli tylko ludźmi.
Powinien mu powiedzieć, że wszystko było w porządku.
Zamiast tego wyrzucił z siebie jak ostatni dupek:
– To bez znaczenia. Chcę wrócić do domu.
– Niech tak będzie – zgodził się Fury z taką obojętnością, że Tony mimowolnie zaczął węszyć jakiś podstęp. – Coulson zadba o to, żebyś wrócił bezpiecznie. A gdybyś chciał kiedyś odwiedzić...
– Skonsultuję to z ciocią Peggy – uciął Tony i ruszył do wyjścia, dyskretnie skinąwszy przy tym głową Natashy i Clintowi. Nie miał pojęcia, jaką rolę w tym wszystkim odgrywali, ale możliwe, że uchronili go przed zostaniem marionetką Fury'ego i należało im się za to jakieś podziękowanie.
Obejrzał się przez ramię i jeszcze raz spojrzał na Rogersa. Chciał powiedzieć coś pokrzepiającego albo przynajmniej uprzejmego, ale nic podobnego nie przychodziło mu do głowy. Bał się, że jeśli otworzy usta, ucieknie z nich coś, co zabrzmi jak wyrzut, a tego by sobie nie wybaczył. Boleśnie przekonał się o tym, co potrafiła zrobić z człowiekiem nagła strata. Wiedział dzięki temu, że Kapitan potrzebował teraz wsparcia kogoś obdarzonego przynajmniej śladową ilością empatii, a Stark do takich osób zdecydowanie nie należał.
Odwrócił się i wyszedł bez słowa. Coulson szedł tuż za nim.
– Poszło całkiem nieźle – zauważył agent z wyraźnym zadowoleniem.
– Chyba inaczej definiujemy nieźle – ofuknął go Tony.
– Zapewniam cię, poszło doskonale. Nikogo nie zaatakował, nie próbował dochodzić, czy nie jesteś agentem Hydry, nie poddawał w wątpliwość tego, że jesteś synem Howarda i znasz agentkę Carter. Same sukcesy.
– Chwila, Phil, zwolnij trochę. – Tony zmarszczył brwi. Coulson wyrzucał z siebie słowa z prędkością karabinu, przez co trudno było się w tym wszystkim połapać i oddzielić ważne informacje od tych niezbyt istotnych. – Dlaczego miałby uważać, że jestem agentem Hydry?
Coulson westchnął, najwyraźniej poniewczasie uświadamiając sobie, że powiedział za dużo.
– Wciąż ma problem z zaakceptowaniem tego, że minęło pięćdziesiąt lat od chwili, w której rozbił się bombowcem Hydry. Chociaż to, co widzi dookoła siebie, każe mu w to wierzyć, jakaś część jego umysłu wciąż podpowiada mu, że to kłamstwo, że tak naprawdę trafił w ręce swoich wrogów, którzy faszerują go fałszywymi historiami, by odebrać mu wolę walki.
– Dlatego próbuje uciec.
– I zamiast uwierzyć naszym słowom i własnym oczom, jedynie poszerza zasięg i skalę domniemanych kłamstw.
– Skąd w ogóle u niego taki pomysł? – zapytał Tony podejrzliwie, wchodząc za Coulsonem do windy. Najwyraźniej było to trafne pytanie, bo agent speszył się i odwrócił wzrok.
– Chcieliśmy mu pozwolić stopniowo dochodzić do siebie. Stworzyliśmy... coś, co mogłoby przypominać kapsułę czasu. Miał w niej przebywać do momentu, w którym jego stan będzie na tyle stabilny, by mógł zmierzyć się z prawdą.
– Niech zgadnę. Rozgryzł was i wcale mu się to nie spodobało.
Coulson smętnie pokiwał głową. Tony chciałby go potępiać za podobne podstępy, ale wiedział doskonale, jak koszmarnie trudne potrafiło być mierzenie się z prawdą. Powinien się cieszyć, że Kapitan miał kogoś, kto gotów był mu pomóc, ba! miał całą TARCZĘ. Nie musiał przechodzić przez to sam, wystarczyło, że pozwoli terapeutom się sobą zaopiekować.
Terapeutów lepszych niż Tony Stark. Zatem nie było się czym przejmować. Mógł spokojnie zapić wspomnienia i zapomnieć o tym spotkaniu.
A jednak, gdy wsiadał znów do limuzyny, przed oczami miał wspomnienie Rogersa siedzącego na łóżku za dużym nawet jak dla niego, ze zgarbionymi ramionami i niewidzącymi oczami. Płótno na sztalugach zamalowane było bielą lodowców, błękitem wody i czernią, koszmarną nieprzeniknioną czernią.
– Możesz go odwiedzać, kiedy tylko będziesz miał ochotę.
– Jeśli dziś czuł się lepiej, to raczej nie dzięki mnie.
– Cóż, na pewno mu nie zaszkodziłeś.
– A tego nie może powiedzieć większość osób, które miały wątpliwą przyjemność mnie poznać.
– Zbyt surowo się oceniasz.
To najprawdopodobniej miało go pocieszyć. Wszystko na to wskazywało. Tylko dlatego zmusił się, by posłać Coulsonowi uśmiech, który chyba wypadł niezbyt przekonująco.
– Mówiłem poważnie. Przyjedź do niego jeszcze kiedyś.
– To chyba nie pomoże.
– Ale też pewnie nie zaszkodzi.
Tony wzruszył ramionami. Naprawdę chciał, żeby to było takie proste. Ale nie było, nigdy nie było. Wiedział o tym doskonale, pewnie lepiej niż ktokolwiek inny. Ktokolwiek, poza Stevem Rogersem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top