1.

– Nic z tego nie rozumiem – wymamrotał Tony, starając się usiąść nieco wygodniej na skórzanym siedzeniu tylnej kanapy rządowej limuzyny.

Podobne stwierdzenia nieczęsto wydostawały się z jego ust. Najczęściej upierał się, że rozumiał wszystko. Nawet wtedy (a może zwłaszcza wtedy), gdy nie była to prawda. Teraz jednak absurd sytuacji po prostu go przerósł. Wracał grzecznie z zajęć, dokładnie tak, jak poprosił Jarvis, a tu jakby znikąd pojawiło się dwóch drabów w garniturach i do kompletu podejrzany knypek, też w garniturze. Przedstawił się jako Phil Coulson. Swoich dwóch koleżków nie przedstawił w ogóle, a że sami się nie odezwali, Tony doszedł do wniosku, że ktoś po prostu obciął im języki.

– Wszystkiego dowiesz się na miejscu – odpadł Coulson z wyuczonym uśmiechem agenta, który dla dobra Stanów Zjednoczonych topił szczeniaczki. Tony znał takie uśmiechy. Dość ich się naoglądał na twarzach tych wszystkich cwaniaków, którzy dzień i noc odwiedzali jego rodziców tylko po to, by nie kiwnąć palcem, gdy Howard i Maria Starkowie zginęli w wypadku.

Chyba, że to właśnie było to kiwanie palcem. Jeśli tak, Tony gotów był od razu podziękować i wrócić do domu.

– To mnie wcale nie uspokoiło.

Być może czułby się lepiej, gdyby pozwolili mu przynajmniej zadzwonić do Jarvisa. Ale nie, oczywiście, że nie. Zabrali mu telefon i wrzucili do jakiejś magicznej walizki, która zapewne miała uniemożliwić namierzanie. A to mogło oznaczać, że zdawali sobie sprawę z tego, iż telefon Tony'ego został zbudowany w taki sposób, aby takie namierzanie umożliwiać. Pieprzone rządowe cwaniaki.

– Nie musisz się denerwować. Jak już powiedziałem, nic ci nie grozi.

– To może omówimy wszystko u mnie w mieszkaniu, co? – Mimowolnie wyobraził sobie Dummy'ego, rzucającego w Coulsona zużytymi skarpetkami. Cholera, obiecał Jarvisowi, że zrobi pranie. I jak tu być odpowiedzialnym, dorosłym człowiekiem?

– Proszę mi uwierzyć, że zaproponowane przez nas rozwiązanie jest najrozsądniejsze.

– Słabo ci idzie uspokajanie mnie, Phil. Doceniam, że się starasz, ale naprawdę mógłbyś jeszcze raz przejść kurs „jak nie wzbudzać paniki w osobach wcale nie porwanych", bo coś mi mówi, że organizacja, dla której pracujesz...

– TARCZA – przerwał mu Coulson z uśmiechem, który chyba miał być uprzejmy, ale zimny pot i tak ciekł od niego po plecach. – Organizacja, dla której pracuję, to TARCZA. I rzeczywiście organizuje kursy. Jeśli będziesz chciał, mogę postarać się o przepustkę, na przykład na wykład profesora Richardsa.

– Reeda Richardsa? – zapytał Tony, podejrzliwie mrużąc oczy.

– Nie inaczej.

Czerwona lampeczka i sygnał alarmowy. Nikt nie szastał na prawo i lewo przepustkami na prywatne wykłady Reeda Richardsa.

– Dobra, albo powiesz, o co chodzi, albo wysiadam.

– Anthony, proszę.

– Nie, nie, nie, żadnego proszenia.

Ostrzegawczo położył dłoń na klamce. Tak naprawdę nie zamierzał wysiadać ani nawet otwierać drzwi. Pędzili właśnie wyjątkowo zatłoczoną ulicą, a jemu nie było aż tak spieszno żegnać się z życiem. Podejrzewał też, że drzwi były zablokowane od chwili, gdy je za nim zamknięto. Ale co szkodziło zachowywać się jak rozpieszczony bogaty bachor? Kto wie, może to właśnie był słaby punkt Coulsona.

– Naprawdę chciałbym odpowiedzieć na wszystkie twoje pytania. Uwierz mi, że nic nie sprawiłoby mi większej przyjemności. Ale dopóki nie spotkasz się z Furym, mam związane ręce.

– Jesteś za stary, żebym chciał sprawiać ci przyjemność.

To miała być obelga, a przynajmniej tak Tony to sobie zaplanował. Dlatego właśnie reakcja Coulsona zupełnie zbiła go z tropu. Przymilny uśmiech zmienił się w chytry uśmieszek. Odpowiedź nie padła. Cholera jasna. Czy to możliwe, że chcieli go z kimś zeswatać? Tony pobladł momentalnie. Nie, nie wolno im było zmusić go do niczego podobnego. To było nielegalne.

Panicznie przerażony, nie zauważył nawet, że limuzyna zatrzymała się pod szklanym wieżowcem, który tak dobrze znał z fotografii wiszących na ścianach w gabinecie ojca. Fotografii, które Jarvis pomógł mu popakować w kartony i zamknąć na strychu, razem z resztą rzeczy, która została mu po rodzicach.

– Anthony? – zapytał Coulson z troską, której chyba nikt by się po nim nie spodziewał. Otworzył Tony'emu drzwi i bez ruchu czekał, aż ten wysiądzie, ale najwyraźniej jego cierpliwość miała swoje granice.

– Myślałem, że jest większy – wymamrotał Tony, nim zdołał ugryźć się w język.

Ugryzienie w język bolałoby zdecydowanie mniej. Stając przed wieżowcem, mógł myśleć tylko o rodzicach, którzy zapewne przyczynili się do jego powstania. I to właśnie zostało. Pieprzone wieżowce, projekty, zdjęcia ludzi, którzy mieli w dupie...

– To ty byłeś mniejszy – przerwał mu rozmyślania jeden z tych, którzy mieli w dupie.

Tony odwrócił się tak, by spojrzeć na mężczyznę, który pojawił się tuż obok tak niespodziewanie, jakby Coulson wyciągnął go sobie z kieszeni. Och, mógł nałożyć stylowy czarny płaszcz i przepaskę na oko, ale nic mu to nie dawało. Mógłby włożyć na siebie resztę kostiumu pirata, a Tony i tak rozpoznałby w nim człowieka ze zdjęć. Jednego z tych, których mimowolnie, ale za to z całego serca nienawidził.

– Byłem tu?

– Wielokrotnie.

– Nic z tego nie pamiętam.

– Domyślam się, że spotkania z agentką Carter były zdecydowanie ciekawsze niż osiągnięcia najlepszych współczesnych architektów.

– Jest tu? – zapytał Tony z dziecinną nadzieją, za która momentalnie się przeklął.

Peggy Carter była jedną z nielicznych osób, które pomogły Tony'emu przejść przez piekło, które nastąpiło po śmierci jego rodziców. A właściwie jedyną, jeśli nie liczyć Jarvisa. Bo tych wszystkich darmozjadów, którzy liczyli na to, że zdołają wykorzystać pogrążonego w żałobie i kurewsko bogatego dzieciaka, nawet nie zamierzał liczyć.

„Jestem twoją matką chrzestną", powtarzała, gdy raz za razem tracił kontakt z rzeczywistością. „Oczywiście, że możesz na mnie liczyć".

– Obawiam się, że nie posiadam informacji na temat jej obecnego miejsca pobytu – odparł mężczyzna z opaską na oku.

– Może w takim razie po prostu odstawicie mnie do domu? Miałem zrobić dzisiaj pranie i w ogóle.

– Fury – przestawił się samozwańczy pirat, zupełnie ignorując prośbę Tony'ego. Ba! Nawet nie podał mu ręki, po prostu wyciągnął fikuśną plakietkę i schował ją, zanim ktokolwiek zdołał przeczytać, co było na niej napisane. – Pozwolisz z nami? Chciałbym cię z kimś poznać.

– Ale wiesz, że aranżowane małżeństwa są nielegalne?

– Słucham? – zapytał zbity z tropu Fury. Posłał pytające spojrzenie Coulsonowi, ale ten tylko wzruszył bezradnie ramionami.

– Po prostu poczułem, że muszę to powiedzieć. To o kim właściwie mowa?

Fury i Coulson z wyraźną ulgą wprowadzili go do wieżowca. Dwóch drabów zostało na podjeździe, zapewne po to, by zająć się limuzyną. A może po prostu to był ich dom. Cóż, Tony na pewno nie zamierzał tego oceniać, bo po prostu zupełnie go to nie obchodziło. Poza tym – miejsce dwóch drabów zostawionych na zewnątrz zajęły setki zbirów czekających wewnątrz.

– Wcale mi się tu nie podoba. Ani trochę – wymamrotał pod nosem Tony. Mówił bardzo cicho, ale najwyraźniej nie wystarczająco cicho, by umknęło to uszom Fury'ego.

– Szkoda. Twoja matka naprawdę kochała to miejsce – powiedział, zerkając przez ramię.

– Moja matka? – powtórzył Tony z pełną świadomością tego, jak żałośnie to zabrzmiało.

Nie potrafił tego wyjaśnić, ale to miejsce w żaden sposób nie kojarzyło mu się z matką. Z ojcem, o tak, zdecydowanie. Ale co kochająca sztukę, wino i włoską kuchnię Maria Stark mogła widzieć w tej przerośniętej szklarni? Fury najwyraźniej postanowił nie rozwiewać jego wątpliwości w absolutnie żadnej kwestii, bo uśmiechnął się tylko i gestem zaprosił Tony'ego do windy.

W milczeniu zjechali kilka kondygnacji niżej. Dlaczego Tony od razu nie domyślił się, że ten przeklęty budynek wbijał się w ziemię równie zachłannie, co sięgał po chmury?

– Dla własnego bezpieczeństwa, nie próbuj niczego głupiego – ostrzegł go Coulson.

– Phil, daj spokój, ja i głupoty...

– To nie była groźba, Anthony. Po prostu nie do końca jesteśmy w stanie zagwarantować ci tu bezpieczeństwo.

Zatem najzwyczajniej w świecie go okłamali. Dlaczego Tony nawet nie był tym zaskoczony? Pieprzone sępy. Zmarszczył brwi i rozejrzał się dookoła. Było tu zdecydowanie mniej agentów w czarnych mundurach, a zdecydowanie więcej naukowców w białych kitlach. Czy mogło chodzić o jakieś chemiczne skażenie? Niebezpieczne promieniowanie?

– Na czym TARCZA tu eksperymentuje? – zapytał podejrzliwie.

– Na niczym – odpowiedział Fury i wiele wskazywało na to, że tym razem był szczery. – To ośrodek resocjalizacyjny dla agentów i żołnierzy.

– Och. I jest tu ktoś, kogo powinienem poznać?

– Jest tu ktoś, komu być może będziesz mógł pomóc – sprecyzował Coulson, a wyuczona maska, którą nazywał twarzą, znów przepuściła na wierzch szczątkowe emocje. Wydawał się autentycznie zaniepokojony, co przeraziło Tony'ego bardziej, niż gotów był przyznać.

– Nie nadaję się na terapeutę.

– Zdecydowanie – przyznał Fury. – Jesteś na to stanowczo zbyt arogancki, egocentryczny i nieodpowiedzialny. Poza tym, jeśli się nie mylę, sam wymagasz obecnie wsparcia terapeuty.

Dłonie Tony'ego wbrew jego woli zacisnęły się w pięści. Tak, był arogancki. Przez lata ciocia Peggy powtarzała mu, że powinien być świadomy swojej wartości, bez względu na to, co mówili inni. Był egocentryczny. Cóż, może zdołałby wykrzesać z siebie choć krztynę altruizmu. Ale niestety, życie boleśnie nauczyło go, że świat miał w dupie Tony'ego Starka i jedyną osobą, która mogła zająć się teraz Tonym Starkiem, był Tony Stark. Nie widział powodu, żeby męczyć się dla tych, którzy pamiętali o nim tylko wtedy, gdy było to dla nich wygodne. I tak, był nieodpowiedzialny. Miał tylko dwadzieścia dwa lata. Jeśli ktoś uważał, że bycie pełnoletnim sprawia automatycznie, że jest się odpowiedzialnym, to był kretynem.

Już otwierał usta, by powiedzieć Fury'emu, co o nim myślał, gdy na korytarz wybiegła rudowłosa dziewczyna, blada jak śmierć i wściekła jak szerszeń.

– Nie wolno wam! – wrzasnęła, rzucając się w kierunku Fury'ego i Coulsona. – Przecież Carter wyraźnie zakazała go tu przyprowadzać!

– Tasha! – zawołał za nią spanikowany blondyn.

Tasha zatrzymała się przed nimi, dysząc ciężko. Miała bose stopy i luźną piżamę w lukrowane oponki. Najwyraźniej była jedną z pacjentek. Po chwili dołączył do niej blondyn, który nie wyglądał ani na terapeutę, ani na resocjalizowanego żołnierza czy agenta.

– Carter powiedziała, że wypruje wam flaki, jeśli go tu przyprowadzicie – wysyczała rudowłosa przez zaciśnięte zęby.

– Jestem pewien, że nie ujęła tego w ten sposób – zaoponował Coulson z nerwowym uśmiechem. – Clint, proszę, zabierz...

– Nie! – ryknęła Tasha, a w jej oczach zalśniło szaleństwo. – Nie pozwolę!

– Więc sugerujesz, że mamy mu nie pomagać? – zapytał Fury zadziwiająco spokojnym tonem.

– Nie w taki sposób.

– Zaproponuj inny.

Tasha parsknęła śmiechem, gorzkim i bolesnym.

– Myślicie, że nie wiem, jak potoczy się ta rozmowa? Powiem, że potrzebuje czasu, wy stwierdzicie, że go nie macie, a ja będę musiała poderżnąć wam gardła, bo będzie to oznaczało, że jest dla was tylko cholernym narzędziem.

– Chciałbym tylko zauważyć, że terapia działa i Natasha coraz lepiej werbalizuje swoje uczucia – wtrącił Clint.

– Czyli twoim zdaniem powinniśmy mu nie pomagać? – zapytał Coulson, zupełnie ignorując uwagę Clinta.

– Nie wiem, może zapytajcie o to któregoś z terapeutów, którzy ostatnio się nim zajmowali. A przynajmniej tych, których udało się poskładać i wybudzić ze śpiączki.

Wściekłość Natashy i obojętność Fury'ego coraz bardziej uświadamiały Tony'emu, że wcale nie chciał tu być. Co więcej, ciocia Peggy też najwyraźniej podzielała tę niechęć. Miał zatem do wyboru posłuchać własnej intuicji oraz kobiety, której autentycznie na nim zależało albo zrobić to, czego oczekiwało od niego dwóch dupków z TARCZY. Niestety, do tego wszystkiego dochodziła chorobliwa ciekawość Tony'ego, a nad nią nigdy nie miał kontroli.

Komu miałby pomóc? Kto był na tyle cenny, że TARCZA gotowa była ryzykować życie wielu lekarzy a teraz również dziedzica fortuny Starków?

– Nie, nie, nie – syknęła Tasha, wskazując na Tony'ego palcem. – Wiem, o czym myślisz. Masz przestać.

– Przestać myśleć? Przykro mi, ale to absolutnie niemożliwe, gdy jest się geniuszem – odpowiedział, niedbale wzruszając ramionami.

– Powinieneś wrócić do domu.

– Jasne. Powinienem. Ale jeśli jest tu ktoś, komu mógłbym pomóc...

– Możesz też mu zaszkodzić.

– Chciałbym tylko zauważyć, że terapia działa i Natasha coraz wyraźniej okazuje empatię.

– Zamknij się, Barton – warknął Fury. Najwyraźniej absurd tej sytuacji w połączeniu z powagą zadania i widmem agentki Carter wypruwającej mu flaki w końcu zrobiły swoje. Chwycił się za nasadę nosa i westchnął głęboko. – Nie zamierzam ryzykować niczyjego zdrowia i życia. Chciałem tylko ich ze sobą poznać. To wszystko.

– Jeśli coś się stanie... – zaczęła Tasha, ale Fury wszedł jej w słowo.

– Nie dopuszczę do tego. Weźcie broń.

Tony nie potrafił tego wyjaśnić, ale wcale nie spodobało mu się, że Clint i Natasha mieli dostać broń. Może chodziło o fakt, że on wydawał się kretynem, a ona wariatką. Ale z drugiej strony, oni stali po stronie Carter, a Carter raczej trzymała z nim niż z Furym, a w takim razie... Cholera, dlaczego relacje międzyludzkie musiały być takie skomplikowane?

– Trzymaj się blisko mnie – wyszeptała Tasha, zajmując miejsce po jego lewej stronie. W tym samym czasie Clint stanął po prawej.

– Co może mi się stać?

– Nie wiem. Jest... nieprzewidywalny. Czasem po prostu siedzi i patrzy w ścianę. Czasem wpada w furię i próbuje uciec, atakując przy tym każdego, kto stanie mu na drodze.

– Byłoby miło, gdyby ktoś wreszcie powiedział mi, o kogo chodzi.

– I właśnie dlatego nikt ci tego nie powie – wtrącił Clint.

Tony przewrócił oczami i bez słowa ruszył w dalszą drogę za Furym i Coulsonem.

Najwyraźniej tajny ośrodek rehabilitacyjny podzielony był na sekcje ze względu na to, w jak ciężkim stanie byli pacjenci. Natasha musiała być całkiem blisko osiągnięcia ponownej użyteczności, skoro tak swobodnie mogła wybiec na korytarz w samej piżamce. Nie dało się tego powiedzieć o tych biedakach, których mijali. Niektórzy patrzyli w ściany, inni próbowali się odprężyć pod nadzorem terapeutów, jeszcze inni wyli jak zwierzęta, przypięci pasami bezpieczeństwa do łóżek.

Kolejne sekcje oddzielone były pancernymi drzwiami, które najprawdopodobniej miały sprawić, że wszyscy odwiedzający poczują się choć odrobinę bezpieczniej. Cóż, Tony się nie poczuł. Może to przez to, że widok szram wydrapanych w kurewsko twardym metalu nigdy nie podnosił go na duchu.

– Często ktoś ucieka? – zapytał, siląc się na beztroski ton.

– Nie – odpowiedział Fury dokładnie w momencie, w którym Natasha syknęła:

– Twój nowy przyjaciel? Średnio raz na tydzień. Raz udało mu się dotrzeć na dach i sko...

– Wystarczy, Tasha. Nie musisz go aż tak straszyć.

Clint mógł po prostu ją zakneblować. Wystarczyło jeszcze jedno spojrzenie przez ramię i w Tonym znów ożyło pragnienie natychmiastowego powrotu do domu.

Ten człowiek przebił się nie przez jedne drzwi, ale przez wszystkie. Pokonał budynek pełen agentów i wojskowych. A nim ktokolwiek zdołał go powstrzymać, dotarł na dach. Kurwa mać. To nie był człowiek. To był potwór. Nic dziwnego, że ciocia Peggy nie chciała, żeby Tony tu był.

– Jeśli będę chciał się wycofać... – zaczął, ale Natasha weszła mu w słowo.

– Nie będziesz. Właśnie na to liczą. Że sam przekonasz Carter, że to dobry pomysł.

– Na razie nie czuję się zmotywowany.

– Spokojnie. Jeszcze tylko jedne drzwi i zatańczysz tak, jak ci zagrają.

– Wystarczy, Romanoff – uciszył dziewczynę Fury. Jego dłoń spoczęła na ekranie sczytującym linie papilarne. Odetchnął głęboko. – Nie odzywajcie się, dopóki wam nie pozwolę – rozkazał i otworzył drzwi, za którymi czekała bestia. – Kapitanie? Jest ktoś, kto chciałby cię odwiedzić.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top