kraina płynąca mlekiem i miodem - vol. 2
Pov. Paweł Kacperczuk
Wstałem z mojego białego posłania. Ta noc zdecydowanie nie należała do tych najlepszych. Chociaż dobre i to, że Maciej zdecydował się na wpuszczenie mnie do domu, bo równie dobrze mógłbym spać na rynku. Poszedłem do małego saloniku, w którym siedział już mój bratanek, konsumując chleb z wodą.
— Przez ciebie muszę się raczyć właśnie tym! Od co!
Nie skomentowałem jego wybuchu emocji i założyłem na nogi moje jedyne obuwie.
— Wychodzę.
Przed rzeczywistym opuszczeniem chaty, rzuciłem jeszcze Maćkowi trzy opakowania ziół, które wczoraj zakupiłem i wyszedłem z trzaskiem.
Ciągle w mojej głowie siedziały słowa Wróżbity Adona. Może powinienem powiedzieć o tym Białasowi i Solarisowi? Chociaż tego się boję. Normalnie, powiedziałbym o tym wszystkim bratu ale teraz obawiam się, iż wylądowałbym na szubienicy.
Nagle, przechadzając się koło grajka Lanka, który jak zwykle grał piękną muzykę, wpadłem na pomysł. Sir Betelak! Jest przecież moim przyjacielem, a do tego dobrze zna się z władcami tego miasteczka.
Szybkim truchtem pobiegłam do jego kamiennego domu i zapukałem.
Pov. Betelak
Spokojnie dokańczałem wypalanie drugiego loga, gdy nagle przeszkodziło mi pukanie w drzwi. Osobnik zapukał w powłokę trzy razy, przez co mogłem się domyślić, że jest to któryś z braci Kacperczuk.
Skierowałem się w stronę, z której dobiegł hałas i otworzyłem drzwi, uprzednio zdejmując rękawice.
— Oh, Pawle! Co cię tu sprowadza, przyjacielu?
— Muszę... Porozmawiać.
— Tak, tak, wejdź. Zaparzyć Ci ziół?
— Chętnie.
Młody rozsiadł się na skórzanej kanapie, a ja zabrałem się za parzenie naparów.
— Sir Betelaku...
— Po prostu „Betelaku”. Wystarczy.
— Betelaku... Byłem wczoraj wieczorem u Adona, by zakupić parę ziół, ale ten gdy miałem już opuścić jego chatę, mnie zatrzymał. Stwierdził, że Wyrocznia uważa, że niedługo ktoś naruszy naszą sielankę. Miałem powiadomić o tym Solarisa i Białasa...
— No to na co czekasz?
Prawie wypuściłem z rąk mój gliniany imbryczek, który podarował mi Janos.
— Szybko, pędzimy do ich chaty!
Nie miałem pojęcia, czemu Paweł nie zawiadomił nikogo wcześniej. Do stu malin, przecież wyrocznia nigdy się nie myli!
Wziąłem ze sobą młodego i popędziliśmy do Solarisa i Białasa.
Pov. Solaris
Gawędziłem z moim bratankiem, gdy rozległ się łomot w drzwi.
— Pójdę sprawdzić, któż to.
Otworzyłem i moim oczom ukazał się Betelak, a za nim Młody Paweł.
— Betelaku? Wypaliłeś już nasze loga?
— Nie, Solarisie. My w kompletnie innej sprawie.
— Wejdźcie. Ziół?
— Podziękujemy, to nie może czekać.
Zaprosiłem tych dwoje do środeczka i do stołu, przy którym siedział Białas.
— Byłem wczoraj u Adona.
Zaczął Kacperczuk.
— Szanowny Wróżbita pod koniec zdradził mi, iż wyrocznia twierdzi, że niedługo nastąpi coś strasznego. Coś co podobno ma zniszczyć naszą dotychczasową egzystencję.
Spojrzałem na Białasa, a on na mnie.
— Dziękujemy za informacje. Możecie już odejść. Sam pójdę do Adona i wypytam go o to.
Odesłałem mieszkańców do ich chat.
— Wyrocznia przecież nigdy się nie myli. A waćpan Nowak nie ma powodu by nas kłamać.
Zerknąłem na Białasa, który przewiązywał pas na swoim białym ubraniu.
— Idziemy do Adona.
Pov. Białas
Razem z Solarisem udaliśmy się w stronę lokum naszego przyjaciela. Po drodze powitaliśmy jeszcze grajka Lanka, który jak zwykle piekł tosty, które zwane przez niego były „tostami czakalaka”, na ognisku. Doszliśmy w końcu na miejsce i otworzył nam Adon Nowak, jeszcze w porannej szacie.
— Domyślam się, po co się tu skierowaliście. Wejdźcie, zapraszam.
— A więc, Adonie, doszły nas słuchy, że Wyrocznia zdradziła ci coś, powiązanego z naszym żywotem.
— W rzeczy samej. Zdradziła, że niedługo może nastąpić Zagłada. Nie wiemy jeszcze kiedy, ale radził bym wam zebrać ludzi i się przygotować.
— Racja. Jeszcze dziś wieczorem postaramy się o zorganizowanie wieczerzy i zebranie wszystkich mieszkańców.
— Ja już niestety będę musiał was wyprosić. Muszę wykonać poranny zestaw ćwiczeń Yogi.
— Jasna sprawa.
Wraz z Solarisem opuściliśmy domostwo i udaliśmy się na rynek. Rzuciłem do niego porozumiewawcze spojrzenie.
— Powinniśmy pójść do Chwalebnego Johny'a. On pomoże nam zorganizować to wszystko. Co trzy głowy, to nie dwie.
▦
Po spotkaniu z Chwalebnym rozdzieliliśmy się, by powiadomić mieszkańców o dzisiejszej wieczerzy. Mi przypadła chatka Borka, Braci Kacperczuków i namiot White'a Nigga. Przeszedłem się najpierw do Borka, gdyż jego lokum znajdowało się najbliżej. Otworzył mi jak zwykle uśmiechnięty brunet.
— Białasie! Co cię tu sprowadza?
— Chciałem cię powiadomić o dzisiejszej nocnej wieczerzy. Jest bardzo ważna, więc obecność jest obowiązkowa.
— Dobrze. Stawię się pod waszą chatą.
Poprawił miecz, który dumnie nosił na swych plecach. Historia opowiadana przez niego głosi, iż wykuła mu go jego babcia, której mąż był kowalem.
— Miłego, Borku.
Opuściłem jego dom, wtem kierując się do namiotu dobrze mi znanego zielonowłosego. Zwierzał się, że barwik do swoich włosów zapożyczył od Janosa Walczuka, ale nie wiadomo ile w tym prawdy. Bo choć Walczuk głównie znany z peleryn robienia jest, również tworzy przeróżne gliniane naczynia, które farbuje na przeróżne kolory. Nie chce zdradzić, skąd barwniki bierze, lecz podejrzewam, że są one wprost od króla Quebona, z państewka QueQuality, którego włosy równie zielone co pana Nigga są.
Wszedłem do jego krwisty czerwonego namiotu, przyłapując go na paleniu ziół.
— White'cie. Dzisiaj w nocy wraz z Solarisem organizujemy wieczerzę. Obecność obowiązkowa.
— Zjawię się tam, Białasie.
Ponieważ czas gonił, a ja miałem jeszcze braci Kacperczuk do poinformowania, opuściłem jego namiot, by pozwolić mu skończyć przyjemność. Podreptałem do domu Braci, który był postawiony wręcz przy samej bramie miasteczka. Otworzył mi Maciej.
— Cóż ty tu robisz, Sir?
— Przyszedłem poinformować Ciebie i Pawła o dzisiejszej nocnej wieczerzy. Obecność obowiązkowa.
— Przekażę Bratu. Cieszymy się, że nas odwiedziłeś, jednak czas nagli, a obowiązki same wypełnione nie zostaną.
— Do wieczora, Macieju.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top