kraina płynąca mlekiem i miodem - vol. 1

Pov. Białas 

Słońce powoli wschodziło. Już dawno temu otworzyłem oczy i wstałem z posłania, by zacząć kolejny, zapewne pełen wrażeń dzień. Przywitałem się oczywiście z moim wiernym przyjacielem, jak i współzałożycielem tej mieściny, Solarisem. Niestety nasza pogawędka nie trwała zbyt długo, bo ten musiał uciec, by zdobyć dla nas trzy nowe powozy konne. Dopiłem napar z ziół, który podarował mi nasz szlachetny przyjaciel, zielarz i wróżbita, Adon Nowak. Wyszedłem z naszego dużego drewnianego domu i zamknąłem drzwi, bo choć to miasto zwykle bezpiecznym jest, nigdy nie wiadomo co się może wydarzyć. Na wielkim rynku spostrzegłem grajka Lanka, który jak zwykłe komponuje nowe pieśni na swojej harfie. 

Jak tobie życie mija, szlachetny grajku? 

Mi się tu dobrze żyje

Idąc dalej, przyuważyłem Szymana, który był grajkiem, ale i wiernym sługą Januli

Dziękuję Ci, Białasie! Gdyby nie ty, byłbym głodny i biedny! 

Tylko odwzajemniłem uśmiech mieszkańca i idąc dalej w głąb wioski w końcu ujrzałem mały, kamienny domek. Mieszkał w nim Betelak, który znany był nie tylko z doskonałej walki, ale i z umiejętności wypalania. Był też kojarzony z przykuwającej wzrok różowej peleryny i z wyciętego napisu "HOODIE" na jego poliku, którego pojawienie się od zawsze było tajemnicą. Zapukałem w drewnianą powłokę i otworzył mi on, w swoich starych brązowych rękawiczkach, więc zapewne przeszkodziłem mu w wypalaniu kolejnego miecza. 

Witaj Białasie! Co cię tu sprowadza? Wejdź, wejdź, nie będziesz przecież marznął na dworze. Chcesz skosztować trochę nowych ziół, które zakupiłem od Adona

Ja tym razem nie w odwiedziny, Betelaku. Chciałbym cię prosić o przysługę. Jak już powinieneś wiedzieć, Solaris poszedł zdobyć dla nas trzy nowe powozy konne. Prosiłbym cię o wypalenie w żelazie naszego loga, by powozy były podpisane.

Jasne, Białasie! Zajmę się tym zaraz po wypaleniu sobie nowego miecza. Jutro wieczorem loga powinny być skończone, wtem zajdę do waszej chaty.

Pożegnałem wiernego Betelaka i udałem się wprost na rynek. Na całe szczęście spotkałem na nim Braci Kacperczuk, wesoło gawożących ze sobą.

— Pawle! Maćku! Cieszę się, że was widzę! Miałem wam przekazać, że Chwalebny Johny ma dla was specjalne zadanie. Znajdziecie go tam gdzie zawsze.

— Jasne, Sir Białasie. Miłego dnia!

Obaj ukłonili się przede mną, przez co ich niebieskie peleryny, uszyte przez Janosa Walczuka zawirowały na wietrze. Czym prędzej pognali do rozpadającego się już domku starszego mężczyzny.

Pov. Paweł Kacperczuk

Razem z mym drogim bratem, Maciejem wyruszyliśmy do lokum Chwalebnego Johny'a. Zapukaliśmy trzy razy w drewniane drzwi, na znak, że to my. Brodaty szybko nas ugościł, przerywając czytanie księgi.

— Pawle, Macieju, mam dla was szlachetne zadanie. Musicie wybejcować główną bramę. Koło niej powinniście znaleźć bejce i pędzle. Liczę na was!

— Jasne, Chwalebny!

Ukłoniłem się przed nim, a zaraz potem zrobił to również mój starszy brat. Wyszliśmy z jego domu i truchtem dostaliśmy się do bramy. Faktycznie, czekały na nas tam bejce i pędzle. Wzięliśmy się wraz z Maciejem do roboty, gdy nagle przypomniało mi się coś bardzo istotnego.

— Maćku! Zapomniałem dziś z rana odebrać zioła od White'a Nigga! Nie będziesz zły, jeśli bym opuścił cię na trzydzieści minut?

— Jasne, zrób co uważasz za słuszne.

Ponagliłem więc do namiotu naszego sprzedawcy. Kupuję u niego, ponieważ jest tam taniej niż u wróżbity Nowaka. Ba! Dostaje się tam nawet trochę jedwabiu, by zaszaleć i zapalić zieleninę. Podobno nie jest ona tak dobra, jak ta od Adona, ale lepszy rydz, niż nic.

Wszedłem do jego nie za trwałego namiotu i zobaczyłem, że właśnie pali zioła.

— Witaj, Nigga.

— Maryjo, Pawle! Przestraszyłeś mnie!

Przeczesał ręką swoje długie, zielone włosy i obrócił się w moją stronę.

— Przyszedłem po trzy woreczki ziół.

— Spóźniłeś się. Ostatnie sztuki już sprzedałem. Mogę ci jedynie zaoferować trochę jedwabiu.

— I co ja teraz zrobię?!

— Cóż, mógłbym ci zalecić jedynie pójście do Adona. Jak wiem, nikt inny stąd nie sprzedaje ziół, a jak na razie podróż do Asfalt'u i Quequality jest zbyt niebezpieczna. Mimo, iż są to państewka nam zaprzyjaźnione, tereny - nieznane. To tylko dwanaście Zabijów więcej.

— Tylko? Czy ty siebie słyszysz?

— No trudno. W takim bądź razie, pożegnaj się z parzeniem przez dobre trzy tygodnie.

— Co to, to nie! Ugh, dobrze, udam się do Adona.

Zezłoszczony wyszedłem z namiotu. Mogłem zapisać to na pergaminie, ale teraz muszę płacić za swoje błędy. Dosłownie.

W końcu dotarłem do obecnego miejsca zamieszkania Wróżbity. Chatka od innych różniła się tylko dziwnym kamiennym dachem, który był spiczasty. Oprócz tego, zawsze wokół niej unosił się przyjemny roślinny zapach.

Bez zbędnych ceregieli wszedłem i ujżałem okularnika z łysiną, który właśnie medytował.

Adonie?

— Oh, tak, dziecko?

— Przyszedłem po trochę ziół.

Facet wstał z tureckiego siadu i podszedł do wielkich worów, w których najprawdopodobniej trzymał rarytasy.

— Ze smakiem maliny, hibiskusa, róży czy jagód?

— Dwa z hibiskusem i jedna z różą.

— Należy się 66 Zabijów.

Niechętnie wyłożyłem zgromadzone pieniądze na ogromny stół. Może i przez najbliższy miesiąc razem z Maćkiem będziemy jedli suchy chleb, ale zakładam się, ze przeżycia będą niesamowite.

Już chciałem opuścić to miejsce wraz z towarem, gdy nagle mnie zatrzymał.

— Słuchaj, dziecko. Mam dla ciebie bardzo ważną wiadomość. Dzisiaj, moja magiczna wyrocznia zdradziła mi, że w najbliższym czasie ktoś zakłóci nasz wieczny spokój. Lepiej powiadom o tym Białasa i Solarisa. Nie chcemy, żeby więcej ludzi ucierpiało tak jak Młody Molion.

— D-dobrze.

I wyszedłem. Zagłada? Ale jak? Przecież to miasto to dosłownie kraina płynącą mlekiem i miodem! Wyrocznia na pewno się myli!

Czym prędzej skierowałem się do mojego brata, który, jak się okazało, sam wybejcował całą bramę. Musiało mnie długo nie być.

— Gdzieś ty był? O ile wiem, namiot White'a nie jest aż tak daleko!

— Cóż, poszedłem do Adona. Nigga nie miał już nic przy sobie. Wziąłem trzy woreczki.

— Do Adona? Czyś ty zwariował?! Ile Zabijów wydałeś?

— 66...

— 66?! Nie wierzę w ciebie, Paweł!

Maciej odszedł, najprawdopodobniej do naszej chatki. Ja za to usiadłem pod główną bramą. Najpierw dowiedziałem się o tym, co mówiła wyrocznia, a teraz jeszcze pokłóciłem się z bratem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top