Ołowiany Krąg

- Podobno jak ktoś tam wejdzie to zostaje Bożkiem - powiedział Bastian, chłopiec o blond włosach, niebieskich oczach i szpiczastym, zadartym nosie. Jego słowa spotkały się z dużym zdziwieniem wśród jego kilkunastoletnich rówieśników.

Stali przed wejściem do starego bunkra. Drzwi zardzewiały doszczętnie, nabierając podejrzanej wściekło - czerwonej barwy. Ledwie widoczne ściany wtapiające się w dosyć duży pagórek, również nie wyglądały zbyt normalnie, bo przybrały pomarańczowy odcień. Beton stał się pomarańczowy. Śmiesznie to brzmi, wręcz absurdalnie. Ale dzieci nie dziwiły się, ich cały świat był dziwny.

Grupka pięciu kilkunastolatków, w której najstarszy był 16-nasto letni Bastian pochodziła z północnych plemion niemieckich. Plemiona te powstały po Wielkiej Zmianie i były powrotem do korzeni historycznych, kiedy to Prusy składały się z wielu małych państewek. Znajomi ci stali przed starym bunkrem z czasów II Wojny Światowej. Budynek ten zachował się w całkiem dobrym stanie dzięki temu, że był świetnie ukryty. Kiedy jednak go odnaleziono ludzie zaczęli tworzyć wymyślone historie o potworach tam mieszkających, upiorach i siłach nadprzyrodzonych. Historie, które stały się prawdą.

Otoczenie było idealne do straszenia młodszych kolegów i koleżanek. 

Była ciepła, ale niesamowicie ciemna, zimowa noc. Las żył, wydawałoby się, głośniej niż zwykle. Księżyc i jego pomniejsze satelity niemrawo rozświetlały polankę, na której stali, oprócz Bastiena, Karl, Filip, Kornelia i Felizja. Wszyscy byli jeszcze dziećmi. Dziećmi chcącymi głupotą udowodnić swą odwagę. Przestraszonymi historiami kolegi dziećmi.

                                                                                             ***

Drzwi bunkra otwarły się z zadziwiającą łatwością, ale i okropnym skrzypieniem. Źrenice przystosowanych do ciemności dzieci rozwarły się na widok nieprzeniknionej ciemności, ale zaraz po tym skurczyły się boleśnie, na widok przerażającego, ciemnożółtego światła na końcu korytarza. 

Korytarza to nie było właściwe określenie. Bardziej pasowałoby określenie tunelu. Tunelu pokrytego mchem, grzybami, paproćmi i jakąś tkanką przypominającą żyły, biegnące wzdłuż ścian, podłogi i sufitu. Biegły one wgłąb owego korytarzo - tunelu.

- O mój Boże... Co tu tak śmierdzi?! Zdechło tu co, czy jak?! - Wyjęczał zakrywając nos i usta Karl.  
- Nie jęcz tak... - powiedziała niepewnie Felizja, ewidentnie i nieudolnie udając hart ducha.

W tym właśnie momencie z budynku dobiegł przeraźliwy jęk agonii, jakiegoś ochrypłego mężczyzny. Sam odgłos nie był długi, ale jeżył włosy na karku. Dzieciom ewidentnie zeszła pewność siebie z twarzy. 

- J-jaa-aa t-ttam nn-ie iidę! - Wyjąkała cicho, ale z przekonaniem Kornelia. Jej obietnicę powtórzył Filip, a po dłuższej, wydawałoby się, chwili Felizja.
- Czyli zostaję sam z Karlem... - począł mówić Bastien, kiedy Karl odezwał się:
- Nie ma mowy! 

Nastała dłuższa cisza, kiedy to każdy mierzył każdego wzrokiem.

- Boi dudki! - Niezbyt pewnie, ale dosyć głośno rzekł Bastien. - Jak wy nie chcecie to idę sam! - Dopowiedział, po czym początkowo na miękkich nogach, później bardziej pewnie chłopak wszedł do bunkra. Reszta dzieciaków nawet nie myślała o ratowaniu kolegi. Po prostu, jak gdyby nigdy nic, udali się do domów, niosąc ze sobą niezręczną ciszę. 

                                                                                     ***

Został sam. Jak zwykle, kiedy mieli coś zrobić wspólnie. Zawsze musiał robić wszystko sam. Już nie mógł tego dłużej znieść, ale... Jakoś to znosił.

Szedł coraz ciemniejszym korytarzem i, choć wydaje się to głupie, światełko było jakby coraz ciemniejsze. Głosy i szepty, wcześniej niesłyszalne, przybierały na sile. 

Mijał wiele zamkniętych na głucho, przerdzewiałych drzwi. Na początku nawet próbował otwierać niektóre z nich, ale później dał sobie spokój. Po pewnym czasie szepty go otaczające stały się wyraźne. Nie był to jednak powód do radości.
- Phooooomocyyyyyyyyy! - Szeptały do chłopca niewyraźnie ściany.
- Chceeeeee wrheeeeeeszcieeeee umrzheeeeeeć! Zhaaaaaabiiiiij mnieeeeeeee! - Krzyczały harcząc zamknięte, przerdzewiałe, stare drzwi, a dokładniej to, co za nimi się znajdowało. 

Wtedy ktoś przebiegł za Bastienem. Zaniepokojony chłopak obrócił się energicznie, jak poparzony. W tym samym momencie pożałował zarówno tego, że się obrócił, wszedł tutaj i, że w ogóle się urodził.

Drzwi za nim były zamknięte, a stare światła awaryjne rozbłysły czerwonym, wściekłym i rażącym po oczach światłem. Dźwięk tupania wydała z siebie strasznie zgarbiona, wychudzona postać, wydająca się mieć puste oczodoły. Jej skóra była cienka i widać było przez nią wszystkie, nawet najdrobniejsze żyłki, mięśnie i pożółkłe kosteczki.

Młodzieniec nie czekał na specjalną okazję i od razu zaczął uciekać. Z początku biegł tyłem, później rozpędzony odwrócił się, aby się nie potknąć. Kiedy zaczął uciekać widział, że istota nie za bardzo chce za nim biec, ale kiedy zbliżał się do ściany na końcu korytarza z otwartymi na oścież drzwiami, wyraźnie słyszał tupot istoty. 

A może to były jego kroki? 

"Cholera, przestań rozmyślać, biegnij!" - Łajał się Bastian w myślach.

                                                                                      ***

Zatrzymał się dopiero kiedy przebiegł przez owe, otwarte drzwi, a postój jego wywołany był tym, że musiał je dla pewności zamknąć. Kiedy odwrócił się, aby złapać za skrzydło drzwiowe zauważył, że dziwna istota nie biegła za nim. Co gorsza nie było jej tam, gdzie ją zobaczył. W ogóle jej nie było.

Chłopak bał się odwrócić. Bał się tego co może tam być. Kiedy po dłuższej chwili zdecydował się w końcu zrobić cokolwiek, usłyszał za sobą przeciągły syk.

                                                                                     *** 

Aaron, ojciec Bastiena, wyruszył za synem, kiedy tylko się dowiedział o jego pomyśle. Kiedy wraz z kilkorgiem innych rodziców dotarli pod wejście do bunkra, było zamknięte. Drzwi wydawały się być nowe i bardzo wytrzymałe, ściany natomiast pokrywała bardzo gęsta roślinność, uniemożliwiająca ocenienia wieku budynku. Connor, najbliższy przyjaciel Aarona, otworzył drzwi wyrywając wszystkich z zastanawiania się o budowli. Co zadziwiające drzwi nie były zamknięte, a wręcz przeciwnie, lekko uchylone, a podczas otwierania nie wydały żadnego dźwięku.

Z głębi dmuchnęło im wprost na twarz słodkim, mdłym odorem zgnilizny. To nie był dobry znak.

Ścian nie było widać. Wszystko porastała dziwna tkanka, biegnąca wzdłuż korytarza.  Kiedy tylko weszli rozległ się krzyk. Nie był to ludzki odgłos. A przynajmniej tak chcieli myśleć dorośli, w szczególności ojciec zaginionego chłopaka.

Korytarz przeszli bardzo zestresowani, przerażeni. Szli cicho, powoli, cały czas rozglądając się na boki i reagując na każdy, choćby najdrobniejszy szmer. Po drodze sprawdzali wszystkie drzwi po kolei, ale każde z nich były zamknięte. Oprócz jednych. Drzwi na końcu korytarza.

Kiedy tylko do nich dotarli Aaron pociągnął za klamkę, która z trudem umożliwiła otworzenie drzwi. Kiedy tylko skrzydło drzwiowe odsunęło się ze swojej zamkniętej pozycji, wypłynął z nich nieprawdopodobny żar, niosący ze sobą jęki setek cierpiących osób. Ale Aaron słyszał wśród nich tylko swojego syna.

Poczuł jak adrenalina wydziela się do krwi, oddech przyśpiesza, a ręce zaczynają się pocić. Mimo tego otworzył wejście do pokoju szybciej, niż wydawałoby się, pozwalają na to drzwi, czego oznaką było chrupnięcie wyłamywanych, przerdzewiałych zawiasów. Mężczyźni prawie wbiegli do pokoju. Zatrzymali się dopiero kiedy zobaczyli kto, a w zasadzie co jest w środku.

***

Ciała leżących ludzi wrastały w ziemię, jasnoczerwonymi wręcz, żyłami. Skóra ich była zielono - czerwona, przegniła. Odsłaniała kości, które w większości pokryły się ciemnobrązowym nalotem. 

Wszyscy nie żyli. 

Wielu od bardzo dawna. 

Mimo tego krzyczeli, a krzyki ich były przepełnione bólem, strachem i smutkiem. Część z nich wydawałoby się, że płakała. Jednak mimo emocji zawartych w jękach, nie dało się usłyszeć wśród nich żadnego słowa. Tylko krzyk. Krzyk pełen bólu. Bólu i pokuty.

Leżący na podłodze ludzie mieli na sobie mundury. Ubrania owe były w bardzo złym stanie, ale dało się na nich zobaczyć dziwne symbole. Jakieś gwiazdki i prostokąciki, a na przedramionach czerwone przepaski z białym kółkiem i czarnym połamanym krzyżem.

Wśród leżących leżał i Bastien, ale on nie krzyczał. Leżał spokojnie na plecach i wpatrywał się tępo w sufit. Nie oddychał.

Aaron dopadł do chłopca i rozpaczliwie próbował go obudzić. Wszystkiemu przyglądali się przyjaciele mężczyzny, stojący jak wryci w ziemię. Stali tak wiele minut, obserwując nieskuteczne działania swojego przyjaciela. W końcu Connor podszedł do niego i rzekł:
- Daj spokój, on nie żyje.
Ojciec chłopaka odwrócił się ku przyjacielowi, a po policzkach spływały mu łzy.
- Jak to nie żyje? - wyszeptał - Przecież on się na mnie patrzy...
- On nie żyje, uspokój się, wiem że to...

Ale przyjaciel nie dał mu dokończyć, odwrócił się do  swojego syna i zaczął chichotać

- Ćśśś... śpij już, śpij... ćśśś - mówił Aaron.

Wypowiedziawszy te słowa wstał, wyjął nóż dzierżony przy boku i wbił go sobie w przeponę. Wszyscy zamarli, patrząc się to na siebie, to na ojca Bastiena. Nikt nie odważył się ruszyć, nikt nie odważył się choćby mrugnąć.

Cios, który powinien być śmiertelny, nie sprawił, że ranny choć w najmniejszym stopniu osłabł. Wręcz przeciwnie. Wyjął nóż, rzucił go na ziemię, a następnie przyłożył dłoń do rany. Krew, a przynajmniej to co powinno być krwią, nie było w najmniejszym stopniu czerwone, ale srebrne i podobne do rtęci. Aaron, którego oczy zaszły już krwią, przyłożył ubrudzoną dłoń do ziemi, niedaleko od syna i zaczął kreślić krąg.

*** 

Z bunkra nie wyszedł nikt. Drzwi jego były zamknięte na głucho, a zamiast klamek były tylko dwa ołowiane kręgi.

***

Pora na małe sprostowanie, bo wiem, że nie wszyscy zrozumieją tytuł. Także wyjaśnię symbolikę, ale reszty będziecie się musieli stety / niestety domyśleć.

Ołów, był kiedyś używany do tworzenia kul. kule te w starożytnych Chinach używane były (nieudolnie) do leczenia chorób (~ciekawostka - nie wyleczyły wielu osób), natomiast w późniejszych okresach, z ołowiu tworzono kule do broni palnej, którą zabijano.

Krąg oznacza coś doskonałego, coś nieskończonego. Okrąg nie ma ani początku, ani końca.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top