Kai

Stałem jak głupi wśród innych przechodniów i próbowałem zrozumieć, co się przed chwilą wydarzyło. Ona mnie nie kocha?

Nie mogłem tego zrozumieć. Czy naprawdę byłem aż tak ślepy? Na tyle, by nie zauważyć, że nasz związek powoli się rozpada? W jej oczach nie było ani trochę tego co widywałem na codzień, jedynie smutek odbijał się w tych cudownych [kolor oczu] tęczówkach, które tak kochałem. Tak jakbym nie tak dawno nie był jedyną osobą, której mogła ufać i do której mogła zwrócić się z każdym problemem. Jakbym nie był tym, który ją pocieszał, gdy miała ciężkie dni w pracy, jakbym nie był jedynym, który ocierał jej łzy. Jakbym był nikim.

Uniosłem twarz w kierunku atakujących mnie z każdej strony zimnych kropel i zaśmiałem się cicho sam do siebie. Kolejny raz coś nieświadomie zniszczyłem i nie miałem najmniejszego prawa jej o nic obwiniać. Tylko dlaczego to tak bardzo bolało? Jak niby miałem nie czuć złości, gdy ona odeszła, a ja zostałem z wielką krwawiącą dziurą w miejscu, w którym kiedyś biło moje serce. Z każdym jej krokiem, metrem gdy oddalała się ode mnie, w mojej klatce piersiowej tworzyła się coraz większa rana, od której ból promieniował do najmniejszej komórki w mojej ciele.

Ale nie mogłem jej zatrzymać.

Może gdybym przedtem zauważył swoje błędy... Jednak teraz nie miałem prawa ponownie niszczyć jej szczęścia.

Zagryzłem wargę i nie patrząc na małą grupę gapiów, nałożyłem kaptur i czym prędzej zszedłem im z oczu. Jakbym i tak miał mało problemów, nie potrzebuje jeszcze skandalu.

~*~

Otworzyłem powoli oczy i rozejrzałem się po znajomym miejscu. Od razu chciałem je zamknąć i uciec, jednak to mi się nigdy nie udawało. Od tygodni wracam w to miejsce i widzę, jakim byłem idiotą. Znów stałem na korytarzu, a obok mnie stała moja kopia tylko bez widocznego zmęczenia na twarzy i przekrwionych oczu. Mimo że byliśmy tak podobni, to w lustrze wiszącym naprzeciwko nie przypomniałem siebie. To rozstanie mnie zmieniło…

Westchnąłem zmęczony i po raz tysięczny próbowałem w jakiś sposób ruszyć się z miejsca. Ten jeden element sprawiał, że sen zmieniał się w koszmar. Pierwszej nocy myślałem, że to jest szansa od losu, by zmienić swoją decyzję i zatrzymać najważniejsza dla mnie osobę. Jak bardzo się myliłem! Kiedy moja kopia znów raniła [T.I] mogłem krzyczeć, wymachiwać ramionami, a to i tak nic nie dawało. Oni mnie nie widzieli, a ja nawet nie mogłem do niej podbiec, by po raz ostatni schować ją w moich ramionach.

– ... Wybierz mądrze, proszę.

Przymknąłem oczy i po raz ostatni próbowałem się wyrwać z niewidzialnych kajdan, które powstrzymywały mnie przed jakimkolwiek ruchem. Używałem całej siły i wyciągnąłem swoje ręce, ale to nic nie dawało. Czułem, jak moje kolana się poddają, a łza jedna po drugiej spływa po policzkach. Wiedziałem, że to sen ale kiedy ona znów zniknęła na szczycie schodów zrozpaczona, zacząłem wykrzykiwać jedyne słowo, o którym tamtego dnia zapomniałem.

– PRZEPRASZAM!!!

– Jongin uspokój się do cholery!

Poczułem nagłe uderzenie i od razu otworzyłem oczy. Kiedy tylko ostatnie łzy odsłoniły mi widok, zauważyłem pochylonego nade mną Chanyeola, który ze zmartwioną miną przymierzał się, by oblać mnie szklanką wody. To był dla nas codzienny rytuał, z każdym dniem coraz gorszy. Jakby zerwanie z [T.I] stało się dla mnie traumą, która uprzykrza życie mi i innym. Za pierwszym razem Chanyeol bał się mnie uderzyć, ale teraz wiedział, że nie tak łatwo mi się wydostać z moich koszmarów. Teraz po prostu obserwował mnie tym swoim spojrzeniem pełnym współczucia i próbował mnie uspokoić głupim tarciem ramienia.

Tym razem jednak nie potrafiłem się uspokoić. Czułem się jakbym znów ją stracił, a wyrzuty sumienia przejęły nade mną kontrolę. Z drżącą wargą zacząłem cicho łkać i wycierać głupie, zdradzieckie łzy. Jak na złość zaczęło się ich pojawiać coraz więcej, a ciche łkanie przemieniło się w szloch. Już po chwili czułem jak Chanyeol niepewnie otacza mnie ramionami i stara się uspokoić. Dlaczego nawet tutaj nie mogłem mieć spokoju?!

~*~

Teraz kiedy zostałem sam, widziałem jak wiele dla mnie robiła. Te wszystkie małe rzeczy jak przygotowanie torby na trasę czy zostawienie mojej ulubionej czapki na wierzchu. Robiła dla mnie tak wiele, a nigdy nie usłyszała ode mnie głupiego dziękuję. Naprawdę byłem beznadziejnym chłopakiem pod koniec naszego związku.

Poczułem się zbyt pewnie, jej uczucie wziąłem za pewne i zapomniałem o małych gestach, które mógłby jej pokazać ile dla mnie znaczy. Straciłem ją na własne życzenie i teraz to wiem. Tak wiele bym dał, by cofnąć się w czasie. Niestety życie to nie film i nie mogę przewinąć taśmy, by tamtego dnia zawrócić i wziąć ją w ramiona. Gdyby dała mi wtedy ostatnią szansę, to nie wypuściłbym jej z mojego bezpiecznego uścisku już nigdy.

Gdyby nie ciągle napięty grafik już dawno zamknąłbym się w sobie i przestałbym myśleć o czymkolwiek. Moja głowa była pełna ponurych myśli i powoli zatracałem się w ciemności. Jedyne co mi pomagało to taniec, zmuszanie ciała do wysiłku ponad miarę. Tylko to zatrzymywało ból, chociaż na chwilę, a głośna muzyka uciszała głupie myśli.

Jedno było dla mnie priorytetem. Chciałem ją znowu spotkać i przeprosić. Naprawdę szczerze przeprosić, a potem zostawiłbym ją szczęśliwa u boku kogoś innego. Zrobiłbym to, nawet jeśli później w nocy cierpiałbym katusze w samotności. Co było najbardziej głupie? Że robiłbym to przytulony do głupiej przytulanki zrobionej na moje podobieństwo, którą spakowała wraz z moimi rzeczami. Wstyd się przyznać, ale zawsze przed snem to do tego kawałka pluszu wylewałem swoje żale, a to tylko dlatego, że wciąż pachniał Nią.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top