Mayday (markjin)
Ostrzeżenie: tematyka fantasy!
Młody chłopak biegł przez mroczny las, co rusz potykając się o wystające korzenie, które celowo próbowały go spowolnić. Liście biły go po twarzy, a ciernie nienawistnych krzaków raniły odkryte ręce i nogi.
Blondyn staną na środku malutkiej polanki w środku lasu, desperacko próbując złapać oddech. Zza gęstych koron drzew słońce stawało się coraz mniej widoczne, w puszczy robiło się coraz ciemniej.
Zapadała noc.
Ale noc to pora, kiedy najstraszliwsze z kreatur budzą się do życia.
Noc to pora, kiedy nie da się ukryć przed... nimi.
***
6 miesięcy wcześniej.
- Nie pozwolę ci tego zrobić! – blondynka wstała, odskakując od malutkiego, bujającego się łóżeczka, przyskakując do blondyna i możliwie jak najmocniej przyległa swoim ciałem do jego. Chłopak delikatnie głaskał ją po głowie, przeczesując tym samym, długie, złote włosy. – Znajdziemy jakieś rozwiązanie! Jesteśmy silni, pamiętasz? – łkała, a jej łzy moczyły koszulkę blondyna.
- Trish... - szepnął, całując czubek głowy siostry. Rozejrzał się po pokoju, napotykając smutny wzrok dwóch małych istotek, które starały się hamować łzy, by pokazać jak dzielne potrafią być. Następnie dostrzegł spojrzenie, pełne gniewu, ale i chęci walki.
Ostatnia osoba, choć definitywnie najmłodsza, również wiedziała że coś jest nie tak. Ogromne oczka próbowały dostrzec co dzieje się z dala od bujanego łóżeczka.
- Muszę to zrobić... - westchnął blondyn, ponownie krzyżując spojrzenie, ze swoim młodszym bratem. – Kunpimook, zaopiekuj się nimi, dobrze? Ty również, Ren – poprosił starszego z bliźniaków, który szybko wytarł łzę spływającą po jego policzku i mocniej ściskając rękę siostry, żywo przytakując.
- To tylko rok... - mruknął najstarszy, próbując się uśmiechnąć. Ale wszyscy doskonale wiedzieli, że to co ma się stać, nie będzie ani odrobinę zabawne.
- Jak my sobie bez ciebie poradzimy, Mark? – załkała blondynka, odsuwając się od starszego brata.
- Jesteś dzielna, wierzę że ich poprowadzisz – szepnął, zaciskając drobną dłoń dziewczyny. Po chwili ściągnął swój łańcuszek, przedstawiający półokrągły księżyc. Otwarł dłoń siostry, po czym położył na niej talizman i zacisnął jej rękę, spoglądając jej w oczy. Nie musiał nic mówić, doskonale wiedziała o czym myśli. – Słuchajcie się Trish! – zwrócił się do reszty rodziny – Zaraz po mnie jest najstarsza, więc bardzo dobrze wie co jest dla was najlepsze!
- Damy radę, barcie – rzekł Kunpimook, a jego spojrzenie wskazywało na to, że wie co mówi. To utwierdziło Marka w przekonaniu, że pięcioro młodszego rodzeństwa poradzi sobie.
A on będzie ich chronił jak to tylko możliwe.
- Jesteś gotowy? – delikatny głos doszedł go od strony drzwi. Spojrzał na okapturzoną postać w ciemnym płaszczu, wokół której unosiła się czarna mgła. Widoczne były jedynie usta i nos, lecz oczy wciąż pozostawały zagadką.
Mark skinął głową, dając znak Trish, że już pora zacząć. Dziewczyna złożyła dłonie w sposób jaki nakazywał zwój.
- Tylko bez waszych nieczystych gierek – upomniała postać w czarnym płaszczu, zbliżając się do blondyna, który starał się zachować zimną krew w tej mrocznej sytuacji.
Trish zamknęła oczy, po czym wzięła głęboki wdech. Opuściwszy nieco głowę, zaczęła szeptać niezrozumiałe słowa. Każde następne było coraz głośniejsze, aż w końcu mowa przerodziła się w krzyk:
- ALEA IACTA EST!* - krzyknęła, a jasne światło rozbłysło się w całym pomieszczeniu. Powiał silny, przeszywający wiatr a w tle słychać było krzyk Rin, który został stłumiony dopiero przez drżącą i zimną dłoń bliźniaka.
- Mark! – wrzasnęła Trish, podnosząc się z ziemi. Wyciągała dłoń do starszego brata, który starał się ostatni raz poczuć ciepło siostry.
Jednak nie było mu to dane.
Poczuł, że znika, że coś go ciągnie. Druga strona wciągała go do siebie, całą swoją upiorną siłą. Nagły i przeszywający ból głowy sprawił, że jasność przed jego oczami, zastąpiła zupełna, bezgraniczna ciemność.
Złudnie zamknął oczy, licząc, że gdy ponownie je otworzy, ujrzy obraz swojego, na powrót szczęśliwego rodzeństwa.
Dopiero co zdecydował się na rozpoczęcie Paktu z Demonami, a już tego potwornie żałował. Teraz słowa Trish, wydawały się dość realne, znaleźli by wyjście, uwolniliby się od Aniołów.
Jednak było na to za późno. Mark doskonale znał zasady zawartego Paktu. Wiedział, że przez najbliższy rok codziennie będzie musiał stawiać czoła potwornym rzeczom. Ale dzięki temu miał zapewnioną ochronę ze strony Demonów.
- Przecież nic nie jest tak straszne jak Anioł – szepnął sam do siebie, starając się w ten sposób utwierdzić, że dobrze zrobił, a jego rodzinie nic nie grozi.
- Chyba muszę się z tym zgodzić – zdumiony blondyn, słysząc odpowiedź, natychmiast otworzył swe oczy.
Ku jego ogromnemu zdziwieniu, nie znajdował się w żadnej próżni. Mrużąc oczy, rozejrzał się po przestrzeni, która okazała się najzwyklejszą, wiosenną łąką. Wyglądała dokładnie jak ta, na której jeszcze kilka miesięcy temu spędzał czas z Trish, Kunpimookiem i bliźniętami.
Jedyne, czego wcześniej tu nie było, to czarna mgła, znajdująca się pod oddalonym o kilka metrów drzewem.
Mark podniósł się z miękkiej trawy i powolnym krokiem skierował się w stronę dziwnego zjawiska, które kilka sekund temu wydało z siebie głos. Jego kroki były bardzo małe i powolne. Chłopak dokładnie badał mgłę, lecz nie zauważył nic co sprawiło, że musiałby uciekać.
Po chwili mgła zaczęła się formować. Z początku był to jakiś niewyraźny kształt, lecz już po chwili była to ludzka sylwetka. Mark coraz bardziej przerażony, ale i zaintrygowany przystanął i zaciskając pięści ze zdenerwowania, obserwował cały proces.
Po kilkunastu sekundach, pod drzewem stał chłopak, a przynajmniej tak to wyglądało. Istota była ubrana na czarno. Jej włosy, jak i oczy były pogrążone w głębokiej czerni.
- Czym ty jesteś? – spytał Mark, odchodząc w tył, kiedy owa postać zrobiła krok do przodu. – Co to za miejsce?!
- To twój umysł, Mark – zaśmiał się osobnik – A ja... Jestem twoim Demonem.
***
Teraz
- Jinyoung, jesteś tam? – szepnął blondyn, kucając pod ogromną skałą. Był już kompletnie wyczerpany. Miał nadzieję, na chociaż kilkuminutowy odpoczynek i przemyślenie planu. Nie miał pojęcia co powinien teraz zrobić, Jinyoung już mu nie pomoże, nie mógł tego zrobić po złamaniu Paktu.
Blondyn skrzywił się, przypominając sobie punkt czwarty Paktu Demonistycznego: „Po złamaniu Paktu, Demon Opiekun musi opuścić przydzielonego mu człowieka. Dany osobnik jak najszybciej zostanie usunięty ze Świata Żywych."
Nim się zorientował, jego policzki były mokre. Już nie miał jak uratować swojej rodziny, nie wiedział nawet co sam powinien zrobić. Bez Jinyounga był zwykłym, słabym człowiekiem, pełnym lęków i niepewności.
Nagle, ujrzał wystające zza drzewa przerażające, żółte ślepia, które patrzyły na niego niezwykle ucieszonym wzrokiem. Chłopak zaklął siarczyście, wiedząc że paskudne oczy należą do wilków wysłanych przez Demony.
Szybko podniósł się z chłodnej ziemi i kolejny raz tego dnia rozpoczął wyczerpujący bieg. Czuł, że jest to bezcelowe. Las nie mógł go tak po prostu wypuścić. Był jak labirynt, z tym, że dużo bardziej niebezpieczny.
Tuż przed twarzą chłopaka przeleciał jasny piorun, trafiając w krzaki, które momentalnie stanęły w ogniu. Mark chwycił się za pierś i spojrzał w górę. Przez gęste korony drzew przebijało się niewiele nocnego nieba, ale jedna gwiazda pozostawała nieprzykryta.
- Przepraszam was, jestem beznadziejny – jęknął blondyn, upadając na kolana.
Zza drzew wyłaniało się coraz więcej istot w czarnych i granatowych płaszczach, a obszar przed chłopakiem pokryła ciemna mgła, której tak nie znosił.
Miał nadzieję, że kiedy wróci do domu, będzie mógł pomagać Trish, która tymczasowo musiała przejąć cały ciężar obowiązków związanych z wlokącymi się za nimi problemami oraz zaopiekować się młodszym rodzeństwem. Chciał być przy Kunpimooku, kiedy chłopak będzie stawał się prawdziwym mężczyzną, chciał udzielać mu rad i karcić kiedy na to zasłuży. Chciał obserwować Rena i Rin, jak dobrze radzą sobie w szkole, jak stają się dobrymi i poczciwymi ludźmi. Chciał być przy tym, jak Hyori zacznie mówić i chodzić.
Chciał być ze swoją rodziną, pragnął tylko ich szczęścia. Przygotowywał się na śmierć, miał jedynie nadzieję, że jego dusza będzie mogła w jakiś sposób czuwać nad rodzeństwem.
Jednak przez dłuższą chwilę nie poczuł nic. Zdziwiony zachowaniem Demonów, podniósł głowę. To co ujrzał, przeszło jego najśmielsze oczekiwania.
Czarna mgła, która w pewien sposób odróżniała się od mieszanki, która należała do Demonów Zagłady, poczęła się przed nim pojawiać. Wkrótce z mgły wyjawiła się postać, która sprawiła że w Marku odżył płomyk nadziei.
- Przeniesienie!
Znów nastał mrok.
***
Ciemność powoli przeradzała się w jasność.
To nie była śmierć.
Choć było ciepło, to powoli otwierając oczy, wciąż widział drzewa. Usłyszał szmer. Szybko odwrócił głowę na prawy bok. Ujrzał ciemną postać, dorzucającą drewno do ogniska.
Mark powoli i ostrożnie podnosił się do pozycji siedzącej, przyciągając tym samym uwagę osoby przy ognisku.
- Nie wstawaj, jesteś za słaby!
Mark spojrzał na zatroskaną twarz Jinyounga, który klęczał naprzeciwko niego. Jego mimika wskazywała czyste zmartwienie, przynajmniej tak zinterpretował to blondyn. Jednak nie pasowało mu to, coś było nie tak.
- Co ty tu robisz? – spytał Mark, lekko zachrypniętym głosem. – Co się stało?
Jinyoung westchnął, spuszczając głowę. Mark bacznie się w niego wpatrywał, oboje doskonale znali zasady zawartego kontraktu. Jego Demon powinien już dawno temu odejść, tymczasem siedzi razem z nim w środku lasu, przy ognisku które dawało mnóstwo ciepła, zmarzniętemu ciału chłopca.
- Obiecałem cię chronić – powiedział w końcu brunet, jakby od niechcenia, po czym wstał i dorzucił kilka patyków do ognia.
Mark tępo wpatrywał się w płomień, pochłaniający brązowe gałązki.
Nie powinno cię tu być.
Blondyn szybko się podniósł, co spowodowało nagły zawrót głowy. Jinyoung prędko wrzucił resztę drewna i podbiegł do swojego Podopiecznego, chwytając go za ramię.
Mark spojrzał na niego otępiałym wzrokiem. Uniósł swoją lewą dłoń i delikatnie przesunął dwoma palcami po policzku Jinyounga.
- Mogę cię dotknąć – szepnął zdziwiony zaistniałym zjawiskiem.
Do tej pory Demona widywał jedynie w swoim umyśle, do tego jako czarną mgłę, posiadającą ludzki, niezwykle delikatny głos. Nigdy nie mógł go dotknąć i za pewne gdyby nie ujawnienie się Jinyounga pod drzewem, sześć miesięcy temu, wciąż niemiałby pojęcia jak wygląda.
- Jesteś strasznie zimny – mruknął blondyn, wciąż wodząc palcami po policzku bruneta. Jego ciemne, mroczne oczy zaśmiały się na te słowa, a na twarzy pojawił delikatny uśmiech.
- Ponieważ jestem Demonem, od nas zawsze bije chłód – odpowiedział.
- Dlaczego wciąż tu jesteś, powiedz prawdę – poprosił Mark, odsuwając się o krok od bruneta, chcąc przyjrzeć mu się w całości. Nie wiedział, kiedy to może się powtórzyć, a wolał dokładnie zapamiętać każdy szczegół, jakim jest niecodzienna, fizyczna forma jego Demona.
- Miałem cię chronić, więc to robię. Tyle powinno ci wystarczyć – mruknął Jinyoung, odwracając się w stronę ogniska, które choć dawało mnóstwo ciepła, nie mogło ogrzać ciała Demona.
- Zerwałem Pakt, ostrzegłem Trish! Powinieneś mnie opuścić, przecież teraz narażasz się na ich gniew! – krzyknął blondyn, nie rozumiejąc za wiele z tej sytuacji.
- Postąpiłeś słusznie... - odmruknął Demon, obejmując się ramionami. Starał się zachować spokój, jego emocje działały z o wiele większą siłą, niż ludzkie. – A co do twojej rodziny... Narazie są bezpieczni. Ani Anioły, ani Demony ich nie dostaną.
- Jinyoung...
- Pole w promieniu dziesięciu metrów od ogniska, jest chronione barierą. Nikt nas nie znajdzie – rzucił brunet, ignorując podopiecznego. – Wyśpij się, z samego rana ruszamy dalej, musimy jak najszybciej wydostać się z tego lasu. Moja moc jest słabsza... - powiedział brunet, wystrzeliwując malutką iskierkę ze swojej dłoni. Jego moc stawała się coraz słabsza, jednak nie była to jedynie wina przeklętej i złowrogiej puszczy...
***
Słodka woń w bardzo szybkim tempie znajdowała drogę do jego nozdrzy. Zatopiony w ciepłej i miękkiej pościeli czuł się niewiarygodnie bezpieczny i odprężony. Wszystkie troski odeszły w zapomnienie, kiedy usłyszał kłótnie Rena i Rin o jakąś zupełnie nieistotną rzecz.
- Mark, wstawaj, Trish zrobiła śniadanie! – szturchnięcia przez młodszego brata zmuszały go do powolnego przewrócenia się na drugi bok.
- Jeszcze chwilkę... - mruknął blondyn.
- Nie mamy czasu, musimy ruszać!
Nagle głęboki głos Kunpimooka, zamienił się w delikatny równie przyjemny. Ciężar kołdry znikł, jedyne co teraz było wyczuwalny to chłód bijący od czegoś co znajdowało się blisko niego.
- Mark! – zimne ręce potrząsały jego ciałem. Leniwie podniósł powieki, od razu znajdując zaniepokojone spojrzenie czarnych oczu. – Wszystko dobrze?
- Tak – mruknął blondyn zachrypniętym głosem, zmuszając swoje ociężałe ciało do siadu. Przez chwilę Jinyoung w skupieniu wpatrywał się w twarz Podopiecznego, co wprawiło Marka w lekkie zmieszanie, a pudrowy rumieniec wpełzł na jego policzki.
- O co chodzi? – zapytał w końcu, gdyż czarne tęczówki nie chciały odpuścić.
- Bądź czujny nawet kiedy śpisz – ostrzegł brunet, podnosząc się z przysiadu. Podał rękę Markowi, który z przestraszonym wyrazem twarzy skorzystał z pomocy. Po chwili Jinyoung kontynuował: - Demony mogą wnikać do ludzkiej świadomości, wiesz o tym – chłopak skinął głową. – W tej chwili jesteś na to bardzo narażony. Kiedy Demon przejmie twoją świadomość, stracisz panowanie nad wszystkim, aż w końcu...znikniesz.
Chłodny wiatr dawał znać, że pora już ruszać.
Mark tępo wpatrywał się w ziemię.
Więc to tak.
Spojrzał na Jinyounga, który wydawał się dużo bledszy niż poprzedniego dnia. Demon patrzył na niego ze współczuciem, ale swego rodzaju złością. Lecz nie była ona skierowana do Marka.
- Poczekaj chwilę, sprawdzę w jakim punkcie jesteśmy – powiedział Demon, po czym szybko wzniósł się ponad korony drzew, wprawiając Marka w ogromny zachwyt.
Latanie musiało być doprawdy wspaniałe. Jak wiele mógłby dokonać człowiek, gdyby mógł tak swobodnie unosić się nad ziemią, jak robią to Demony i Anioły.
Nie minęła minuta, a Jinyoung już swobodnie unosił się przy boku Marka.
- Najszybciej wyjdziemy kierując się na południe. Jednak czuję, że spędzimy tutaj jeszcze przynajmniej cztery noce – streścił brunet, a w oczach Marka zaczęła malować się panika. Musieli jak najszybciej wydostać się z lasu, w którym kryło się tyle tajemniczych i morderczych stworów. Obaj zdążyli się przekonać o zagrożeniach tego miejsca.
- Ochronię cię – rzucił pewnie Jinyoung, wyczytując wszystko z zachowania Marka.
Blondyn wiedział, że nie można ufać Demonom, zwłaszcza kiedy nie obowiązuję ich już żaden Pakt. Jednak Jinyoung przez te sześć miesięcy nigdy go nie zawiódł. Nawet kiedy powinien odejść, został. Mark nie miał wyboru, musiał mu zaufać i powierzyć swoje bezpieczeństwo. Bez niego nie poradziłby sobie, bez jego pomocy byłoby już po nim.
- Dziękuję – odpowiedział Mark.
Jinyoung skinął głową, lekko się uśmiechając. Szepnął jedno słowa, a przezroczysta osłona, która chroniła ich przed niebezpieczeństwami lasu i zlokalizowaniem przez Demony, które za zadanie miały wyeliminowanie chłopaka, rozprysła jak bańka mydlana.
Po chwili Jinyoung ruszył pierwszy, by zbadać teren i w razie potrzeby zdążyć zainterweniować i ochronić Marka.
Blondyn szedł tuż za unoszącym się nad ziemią brunetem i obserwował wszystko dookoła. O tak wczesnej porze puszcza skąpana była w delikatnie prześwitujących promieniach słonecznych. Nikt nie pomyślałby nawet że to urzekające miejsce już dla niejednego śmiertelnika stało się trumną, miejscem pochówku, niechcianego i nieprzewidzianego.
Ptactwo wydawało z siebie rozmaite, składające się w piękną pieśń dźwięki. Była to muzyka dla uszu, czas w którym mózg może odpocząć a dusza zaczerpnąć spokoju.
Lecz to było tylko złudzenie, owe ptaki były potwornymi kreaturami, które kiedy tylko nadarzy się idealna okazja, rozszarpią cię i bez skrupułów zaczną ucztę, składającą się z twoich wnętrzności.
- Nie przestawaj być czujny – rzekł Demon, po kilkuminutowej wędrówce.
Mark skinął głową, powtarzając w kółko, by tylko się nie zatracić. Musieli iść, pokonać jak najdłuższy odcinek trasy. Wiedział, że kiedy tylko słońce zacznie zachodzić, to wspaniałe w danej chwili miejsce, zmieni się w najgorszy koszmar. Lecz wciąż daleko mu było do Anioła.
Te stwory były najgorszymi z najgorszych, podłe kreatury, które dobierały się do umysłu człowieka, opanowywały go i zmuszały do potwornych rzeczy, takich jakich nawet Demony nie były w stanie sobie wyobrazić.
Niszczyły ludzi nie tylko od wewnątrz, ale i od zewnątrz. Wręcz doprowadzali do tego, że człowiek sam dokonywał autodestrukcji.
Mark potrząsną głową, chcąc odpędzić złe myśli od siebie. To, do czego doprowadzili jego rodzice, było wyłącznie ich winą, jednak wciągnęli w to wszystkie swoje dzieci, nawet mającą wtedy zaledwie trzy miesiące Hyori.
Blondyn zacisnął pięści, nie chciał o tym pamiętać, wolał skupić się na powrocie do domu. Do swojej rodziny, która była dla niego wszystkim. To dla nich walczył, dla nich nie mógł się poddać.
Myśli chłopaka przerwał Jinyoung, który w niewyjaśniony sposób nagle przestał unosić się pół metra nad ziemią i mimowolnie opadł na nią. Blondyn natychmiast do niego pobiegł, klękając przy siedzącym brunecie.
- Co się stało?! – zapytał blondyn, podtrzymując Demona za plecy.
- Moja moc słabnie – mruknął Jinyoung, rozmasowując swój kark.
Mark bacznie mu się przyglądał. Martwił się o swojego Opiekuna, który wyglądał coraz gorzej. Coś tu było nie tak, a Jinyoung definitywnie nie chciał wyjawić mu całej prawdy.
- Jinyoung...
- Musimy ruszać dalej – rzekł brunet, ignorując swojego Podopiecznego. Szybko podniósł się z ziemi, jednak jego nogi nie były przyzwyczajone do tak nagłych zmian, w efekcie czego zachwiał się, jednak wciąż będący czujnym Mark, nie dopuścił do upadku.
- Ostrożnie, pomogę ci się przyzwyczaić – zaproponował blondyn, uśmiechając się przy tym. Jinyoung niepewnie skinął głową, nie będąc pewnym czy bliski kontakt fizyczny z Człowiekiem, będzie dobrym rozwiązaniem.
Przez parę minut Mark przytrzymywał w pasie Jinyounga. Czuł chłód ciała Demona, ale nie wydawało się, że uczucie to mu w jakikolwiek sposób przeszkadza. Po prostu szedł przed siebie, uważając jednak na wszystko wokół, wiedząc że znaleźli się w dość niekorzystnej sytuacji.
Natomiast brunet był przepełniony obawami. Nie tylko względem tego, że powoli słońce zachodzi, a oni nie znaleźli dobrego miejsca na nocleg, ale również wiedział co wiąże się z bliską obecnością Marka, zdecydowanie za bliską.
- Patrz, tam możemy się zatrzymać – powiedział Jinyoung, wskazując placem ogromne drzewo, pod którym rosła zielona trawa. – Rzucę zaklęcie i będziemy bezpieczni.
- Może nie powinniśmy się jeszcze zatrzymywać? – zapytał blondyn. Jinyoung uważnie zbadał jego osobę i z westchnieniem pokręcił głową.
- Nie dasz rady iść dalej, jesteś już zbyt zmęczony.
- Ale-
- Żadnego „ale", na dzisiaj wystarczy – skwitował Demon. Stanął pod drzewem i w skupieniu zaczął szeptać jakieś słowa, a następnie zarzucił ręce do góry, jakby celował w powietrze. Jasne iskry wzniosły się ku ciemniejącemu niebu, przebijając gęste liście.
Po kilku sekundach po ciele chłopaka przeszło przyjemne ciepło, a uczucie bezpieczeństwa nieco go rozluźniło.
- Gotowe – rzekł zadowolony z siebie Jinyoung. – Idę rozejrzeć się za drewnem.
- Dasz radę? – spytał Mark, zrzucając plecak i rozkładając się na wygodnej trawie.
- Spokojnie, już się przyzwyczaiłem – zaśmiał się Demon, po czym opuszczając barierę zostawił Podopiecznego.
Blondyn w tym czasie, rozłożył się na trawie, podkładając pod głowę plecak. Czuł się dużo spokojniej, mając świadomość, że dzięki barierze Demona nic mu nie grozi.
Martwił się tylko o Jinyounga. Był słaby, nie mógł trafić na przeszkody, mógłby sobie z nimi nie poradzić. W dodatku w sercu blondyna, tworzyła się pewnego rodzaju pustka, kiedy brunet był daleko. Żaden z nich od dawna nie był samotny.
Mimo wielu niepewności, powieki chłopca zaczęły robić się coraz cięższe, aż w końcu zupełnie opadły, wpędzając go do krainy, gdzie zmartwienia odchodziło daleko, a powracały dopiero po jej opuszczeniu.
***
- Jinyoung, to już czwarty dzień... - mruknął Mark, ledwo słaniając się na nogach. Resztki żywności skończyły mu się poprzedniego dnia, a wody zostało zaledwie kilka kropel. – Na pewno idziemy w dobrym kierunku?
- Na pewno – rzucił krótko brunet. Kątem oka spojrzał na blondyna, którego kroki stawały się coraz cięższe a ciało sprawiało wrażenie, jakby w każdej chwili mogło runąć na ziemię. Jego skóra stawała się trupioblada. Lecz on nie był Demonem, u niego taki kolor nie był czymś normalnym.
Jinyoung był coraz słabszy, jego moce każdego dnia zanikały. Jednak nie okazywał tego przed Podopiecznym. Chciał, by tamten był pewny, że uda im się wydostać. Wtedy nieważne co się będzie działo, brunet będzie go chronił z całych swoich sił.
Ale teraz, w tej puszczy nie mógł wiele zrobić.
Chwycił nadgarstek blondyna, który nie miał nawet sił zapytać co się dzieję. Demon pociągnął go w kierunku jednego ze stawów. Uklęknął na trawie, ciągnąc za sobą Marka, który bezwiednie upadał tuż obok bruneta. Ten przytrzymał go w pasie, po czym wyją butelkę z dłoni chłopaka i zanurzył ją w wodzie.
Jinyoung przez chwilę wpatrywał się w butelkę, po czym zamknął oczy i skupiając swoją całą koncentrację na wodzie, oczyścił ją.
Chwycił podbródek blondyna następnie zaczął wlewać niewielkie ilości wody do jego ust, tak by się nie zachłysnął.
- Wiem, że to niewiele – westchnął Jinyoung, poprawiając potargane, blond kosmyki. – Za chwilę poszukam czegoś do jedzenia.
- Zostaw mnie – mruknął Mark wpatrując się w ziemię. – Nie wyjdziemy stąd. Nie wyjdziesz przeze mnie.
- Mark-
- Jesteś coraz słabszy – chłopak gwałtownie poderwał głowę, spoglądając wprost w czarne tęczówki Jinyounga, które wykazywały ogromne zdumienie. – Nie mamy szans...
Demon przygryzł wargę. Nie chciał słuchać tych bredni, tym bardziej kiedy widział stan chłopaka. Musiał go ochronić, musiał... i nim zdążył przemyśleć swój czyn, woda która znajdowała się w butelce, wylądowała na twarzy blondyna.
Ten zaskoczony, ale jednocześnie ożywiony, spojrzał na bruneta, którego wcześniejszy wzrok, powrócił do poprzedniego, chłodnego i zdystansowanego.
- Ochłonąłeś? Tak? To dobrze, a teraz idziemy dalej – rzekł, po czym złapał nadgarstek chłopaka i pociągnął go ku górze, wręczając mu butelkę z resztką pitnej wody.
- Nie znoszę cię – mruknął Mark, koszulką wycierając mokrą twarz.
Na ustach Jinyounga pojawił się lekki uśmiech, nie zdawał sobie sprawy, że słowa Marka mają bardzo silne znaczenie, jednak w zupełnym przeciwieństwie.
Podczas marszu, którego tempo nie było zbyt szybkie, biorąc pod uwagę zmęczenie i wyczerpanie chłopca, brunet znalazł kilka jagód, z których zdjął zły urok z pomocą ostatków sił.
Wiedział, że garstka owoców to zdecydowanie za mało dla Człowieka, jednak w lesie nie łatwo było znaleźć pożywienie. Co jakiś czas zerkał na Marka, na którego twarz powróciła stara determinacja oraz zmotywowanie by opuścić to okropne miejsce. Sprawiło to, że chociaż na moment Jinyoung odetchnął z ulgą. Wiedział, że jego Podopieczny będzie walczył.
Znów zaczynało się ściemniać. Musieli znaleźć dobre miejsce na nocleg, takie w którym moc puszczy jest najsłabsza.
- Jinyoung! – krzyknął Mark, rzucając się na Demona, by uchronić go przed jasną błyskawicą, która przeleciała trafiając w drzewo.
Mark prędko wstał z bruneta, podając mu rękę, którą ten chwycił i pognał prosto przed siebie, ciągnąc blondyna. W jego umyśle włączył się głośny alarm, byli w ogromnym niebezpieczeństwie, a Jinyoung nie miał pojęcia co robić. Był bardzo słaby, nie było mowy o walce, pozostała im jedynie ucieczka, która i tak nie mogła trwać w nieskończoność zważywszy na to w jak drastycznym tempie ich organizmy słabły.
Nagle w głowie bruneta pojawił się pomysł. Niestety, był on bardzo ryzykowny, a gdyby się nie powiódł... to byłby koniec.
Muszę zaryzykować!
Brunet zatrzymał się, powodując tym, że ciało Marka uderzyło w jego. Jinyoung odwrócił się do niego przodem i złapał za obie dłonie. Spojrzał w jego oczy przepraszająco, na wypadek gdyby plan się nie powiódł i zdążyli ich pojmać.
Mark z przerażeniem i smutkiem czekał na rozwój wydarzeń, za plecami słysząc coraz głośniejsze szmery oraz szczekanie.
Demon skupił całą swoją energię, po czym wykrzyknął tylko jedno słowo:
- Przeniesienie!
***
Siedzieli pod skalną ścianą, oddaleni od siebie o metr. Obaj przyciskali swoje kolana do klatek piersiowych, obaj mieli spuszczone głowy, rozmyślając o nieprzyjemnych rzeczach.
W oczach Jinyounga zaczęły zbierać się łzy.
Był wściekły.
Jeszcze sekunda a zostaliby złapani.
Kątem oka popatrzył na Marka, który wydawał się jeszcze bardziej nieobecny. Brunet czuł, że jego czas się kończy, a wyjście było wciąż bardzo daleko. Otworzył usta, chciał za wszystko przeprosić, za to że jest taki słaby, za to że nie pomaga blondynowi. Jednak zanim jakiekolwiek słowa opuściły jego malinowe, drżące usta, Mark momentalnie znalazł się obok Demona wtulając się w niego.
Chłopak uniósł głowę, wpatrując się w czarne, winne oczy Jinyounga. Podniósł rękę i począł gładzić jego policzek dwoma palcami. Znowu.
Nic nie mówiąc, zaczął zbliżać swoją twarz do jego. Po chwili usta Człowieka i Demona się zetknęły.
Jinyoung pierwszy raz poczuł ciepło rozchodzące się po jego ciele, a uczucie to było tak przyjemne, że nie dałoby się tego opisać.
Mark powoli ruszał ustami, przenosząc swoją lewą dłoń na kark bruneta, a drugą umiejscowił na jego biodrze. Jinyoung zatracony w przyjemności, dopiero po chwili zorientował się, że to nie powinno mieć miejsca. Odsunął od siebie chłopaka, uciekając wzrokiem w ziemię.
- To mój urok na ciebie działa, wiedziałem, że nie możemy być za blisko – mruknął brunet, unosząc zeszklony wzrok na blondyna, który zagryzał wargę w zamyśleniu.
- To nie żaden urok – szepnął Mark, delikatnie muskając usta Jinyounga – To jest... zbyt silne...
- Mark... - jęknął Demon starając się ponownie odsunąć od siebie chłopca, jednak Mark za bardzo naciskał na niego swoim ciałem, składając pocałunki na jego szyi. Jinyoung był bezsilny, nie był w stanie się już wybronić. Resztki jego mocy zostały zużyte na przeniesienie ich w bezpieczne miejsce i stworzenie niedużej bariery wokół nich.
Łza spłynęła po policzku Demona, kiedy usta Marka z powrotem zaczęły pieścić jego własne. Bezwiednie zarzucił ręce na szyję blondyna, dłonią gładził jego jasne włosy.
- Kocham cię, Jinyoung – wymruczał Mark, podwijając koszulkę bruneta.
- Ja ciebie też – wyszeptał Demon. I mimo że, wiedział że słowa chłopaka na pewno kierowane są zaślepieniem przez urok, to odpowiedź Jinyounga była prawdziwa.
***
Promienie słońca poczęły prześwitywać przez gęstwinę liści, mobilizując bruneta do otworzenia swych oczu. Był gotowy, by zbudzić Marka i ruszyć w dalszą podróż, która, z tego jak mu się wydawało, miała skończyć się dzisiejszego wieczoru.
Bał się spojrzeć w jego oczy, zwłaszcza po tym co się stało. Doskonale czuł pragnienie Marka, i chociaż nie powinien, spełnił je. Był na siebie zły, chociaż wiedział, że jemu nic już się nie stanie, było na to za późno. Jego zmartwieniem było to, jakie skutki odniesie blondyn, przez ich zbliżenie się.
Westchnął ciężko, po czym z trudem zmusił się do siadu. Spojrzał w lewą stronę, gdzie spodziewał się zastać swojego pogrążonego w głębokim śnie Podopiecznego. Jednak po Marku został tylko plecak.
Jinyoung zerwał się na równe nogi, w przerażeniu okręcając się na wszystkie strony, byle tylko dostrzec sylwetkę blondyna. Obawiał się, że jego bariera była za słaba i reszta Demonów, czy nawet Aniołów, zdołała się przez nią przebić.
Kiedy łzy zaczęły napływać do jego oczu, usłyszał trzaski patyków, a po chwili zza krzaków wyłonił się Mark.
Jinyoung chciał podbiec i przytulić go, jednak już po jednym kroku zatrzymał się i z niedowierzaniem wpatrywał się w chłopaka.
Dokładnie tak samo zareagował Mark, mrużąc oczy przyglądał się Jinyoungowi, coś zdecydowanie mu nie pasowało.
- Jinyoung...?
- Mark...?
Odezwali się jednocześnie.
- Jinyoung, to na pewno ty? – zapytał Mark, robiąc kilka kroków do przodu, wyciągając rękę w kierunku sylwetki Demona.
Brunet zdziwił się na to pytanie, ono powinno paść z jego własnych ust. Lecz zdziwił się jeszcze bardziej, kiedy Mark jednym susem znalazł się przed nim i chwycił jego twarz w dłonie, bacznie wpatrując się w jego oczy. Jinyoung w tym czasie chwycił kosmyk włosów chłopaka i oplątał go sobie wokół palca.
- Mark, gdzie byłeś? – zadał pytanie brunet, powoli rozumiejąc o co może chodzić.
- Chodziłem po lesie, szukałem jakichś owoców – odpowiedział Mark, widocznie nie rozumiejąc tego co się działo.
- Nie widziałeś swojego odbicia, prawda? – Chłopak zmrużył oczy i odsunął się na krok od Demona, nie widząc o co mu chodzi. Przecież to nie jego oczy miały inny kolor.
- Nie, ale ty chyba też nie...
Brunet zdziwił się, tego się nie spodziewał.
- Twoje oczy są niebieskie...
- Twoje włosy są czarne...
Powiedzieli równocześnie i równocześnie wytrzeszczyli oczy. Mark złapał się za swoje pukle, starając się dostrzec ich obecny kolor, natomiast Jinyoung przyłożył rękę do ust i zaczął rozglądać się po lesie, w poszukiwaniu czegokolwiek co pokazałoby mu jego odbicie.
Nagle Mark opamiętał się i doskoczył do plecaka, z którego wyciągnął małe lusterko. Z niedowierzaniem wpatrywał się w swoje czarne włosy, nie mając pojęcia jak i kiedy jego złoty kolor przerodził się w tak mroczny i kruczy. Nim chłopak zdążył uwierzyć w odbicie znajdujące się w lustrze, przedmiot został wyrwany przez chłodną dłoń Jinyounga, który z niedowierzaniem wpatrywał się w swoje jasnoniebieskie oczy.
- Co tu się stało? – zapytał Mark, będąc jeszcze bardziej zagubionym.
Demon spojrzał na Człowieka.
- Wydaje mi się, że takie są skutki naszego czynu – odpowiedział, a Mark ruchem dłoni zachęcił go, aby wytłumaczył wszystko – Przez to, co wczoraj... zrobiliśmy... Myślę, że ty nabrałeś cech demonicznych, a ja... lu-ludzkich.
- Chcesz powiedzieć, że stałem się pół demonem, a ty pół człowiekiem? – spytał chłopak, starając się przetworzyć wszystkie informacje.
- Coś w tym stylu – szepnął Jinyoung.
Były blondyn chwycił się za głowę, nie mogąc uwierzyć jak to mogło się stać. Chciał uwolnić swoją rodzinę od Aniołów, od Demonów... a tymczasem po części się nim staje. To był paradoks, kompletnie bez sensu.
Demon czuł się okropnie winny. To wszystko przez to, że nie potrafił stanowczo odmówić spragnionemu chłopakowi. Miał go ochronić, a ostatecznie to on najbardziej skomplikował jego życie.
- Mark, tak bardzo cię przepraszam – jęknął Jinyoung, a pierwsza łza spłynęła po jego policzku. – Powinienem cię chronić, a pozwoliłem swoim uczuciom wygrać ze zdrowym rozsądkiem. Wiem, że na pewno jesteś na mnie ściekły, ale obiecuję, że wyprowadzę cię stąd i już nic nie zniszczę! – rzekł, rękawem wycierając blade policzki. Nie pomyślał, że jeszcze kiedyś przyjdzie mu płakać, a tym bardziej przez poczucie winy.
- Co ty pleciesz, Jinyoung? - westchnął Mark, który nie wydawał się zły, przynajmniej nie na Demona. Położył dłoń na ramieniu bruneta, a kiedy ten spojrzał na niego, zaczął je delikatnie masować, uśmiechając się przy tym pocieszająco. – Nie żałuję niczego, a na pewno cię za nic nie winię – powiedział, po czym delikatnie acz stanowczo pocałował malinowe usta bruneta.
- Widzisz, nawet charaktery nam się pozmieniały - Jinyoung zaśmiał się pod nosem, ocierając ostatnią łzę.
- To akurat zabawne – powiedział Mark, po czym chwycił swój plecak i dłoń Jinyounga i ruszyli w kierunku, który podyktował Demon.
***
- Nie jesteś zmęczony? – zapytał Jinyoung, widząc że Mark co jakiś czas zwalnia tempo.
- Trochę tak, ale jesteśmy już tak blisko – mruknął, ściskając dłoń Jinyounga, która swoją drogą nie była już taka chłodna.
Demon czuł swego rodzaju ulgę, wiedział, że po wyjściu z lasu ostatni raz będzie mógł użyć zaklęcia, które uchroni rodzinę Marka przed wszystkimi kreaturami ze Świata Nieżywych. Wiedział, że na to wystarczy mu jeszcze sił, a nie ukrywając, napawało go to również szczęściem.
- Patrz, Jinyoung! – krzyknął szczęśliwy Mark, widząc coraz więcej światła przed sobą. Ucieszony chłopak zaczął biec, czując olbrzymi przypływ energii. Jinyoung zaśmiał się pod nosem.
Mark nie mógł uwierzyć w krajobraz przed sobą. W oddali było widać góry, a przed nimi przepływała rzeka, która stanowiła granicę puszczy.
Jinyoung prędko wyczarował kładkę, przez którą obaj przebiegli.
Szczęśliwy Mark klęknął na zielonej, gęstej trawie, napawając się świeżym, czystym zapachem swojego Świata.
Brunet nie zakłócając szczęścia Podopiecznego, począł szeptać słowa zaklęcia. Czuł, że jemu również przybyło energii, lecz to było tylko chwilowe. Mimo to, postanowił wycisnąć z niej resztki siły i zrobić wszystko, żeby jego zaklęcie stało się niezniszczalne i trwałe na wieki.
Skończył akurat, kiedy chłopak spojrzał na niego.
- Teraz już jesteście bezpieczni – uśmiechnął się Demon.
Chłopak wstał, by podejść i przytulić swojego Opiekuna, lecz w tym samym czasie przez ciało Jinyounga przeszedł oszałamiający ból. Złapał się za pierś i upadł na kolana. Przerażony Mark, podbiegł do bruneta i chwycił go za dłoń. Nie miał pojęcia co się dzieje, z lękiem w oczach wpatrywał się jak Jinyoung cierpi. Nie wiedział co zrobić, w rzeczywistości nie mógł nic zrobić.
- Udało mi się – szepnął Demon, podnosząc głowę i z uśmiechem przyglądając się chłopakowi.
- Co się udało, Jinyoung? Co się dzieje?! – krzyczał Mark, przybliżając się do ciała Demona, które bezwiednie oparło się o jego klatkę piersiową.
- Moim celem było uczynić cię bezpiecznym – szepnął brunet, uśmiechając się pod nosem. – Teraz chyba właśnie nadszedł ten czas, Mark... Cieszę się, że zdążyłem ci pomóc.
- Błagam, nie mów że to pożegnanie, Jinyoung! – załkał chłopak, mocniej obejmując Demona. Jedną dłoń przeniósł na jego włosy, gładząc je.
Słońce powoli chowało się za górami. Łzy chłopaka spływały na ciemne włosy Demona, który powoli zamykał oczy. Mark chciał coś zrobić, ale to było bezcelowe. Lekarz by nie pomógł, Jinyoung był przecież Demonem, na dodatek zdrajcą.
Chłopak był niesamowicie wdzięczny brunetowi, chciał mu jeszcze tyle powiedzieć. Trudno było uwierzyć, że to tak po prostu się skończy. Osoba która poświęciła wszystko umierała na jego oczach.
- Kocham cię, Jinyoung – załkał Mark, całując ciemne włosy Demona. Ten słysząc te słowa uśmiechnął się jeszcze szerzej, a jego serce stało się spokojniejsze.
- Ja ciebie też – mruknął.
Koniec.
Mark załkał nad ciałem Demona. Odchylił jego głowę, patrząc na zupełnie bladą twarz. Złożył delikatny pocałunek na chłodnych wargach swojej pierwszej miłości.
Sześć miesięcy temu najchętniej przy pierwszej możliwej okazji, pozbyłby się nieznośnego głosiku w głowie, jakim był Jinyoung. Lecz teraz zrobiłby wszystko, byle tylko znów go usłyszeć.
Nagle z ciała Demona zaczął bić coraz jaśniejszy blask. Trzymając je w jednej dłoni, drugą musiał zasłonić oczy, gdyż światło było nieznośne.
Kilka sekund później był zupełnie sam. Ciało również przestało istnieć.
***
6 miesięcy później
Chłopak popatrzył na swoją młodszą siostrę, okrytą grubą, puchową kołdrą. Za oknem od kilku dni śnieg sypał jak zaczarowany, a ona wychodziła bez czapki. Prychnął pod nosem, zawiązując szalik i naciągając go aż po sam nos. Nie przemyślała tego, kto będzie musiał iść po lekarstwa dla niej.
- Tylko weź malinowy syrop! –krzyknęła, a zaraz potem zaczęła dusząco kaszleć. – Nie lubię pomarańczowego.
Wywrócił oczami, po czym nacisną klamkę i wyszedł z ciepłego domu. Szedł przez jasne ulice, zsuwając nieco szalik, gdyż śnieg przestał padać. Kiedy dotarł do apteki, wyciągnął listę i wszystkie recepty jakie były przeznaczone dla Trish. Z westchnieniem za wszystko zapłacił, myśląc o tym w jak dużo lepszy sposób mogli spożytkować zarobione pieniądze.
Chłopak opuścił aptekę, z myślą ugotowania ciepłego rosołu dla całej rodziny. W końcu nie chciał więcej chorych członków rodziny, którym musiałby biegać po tabletki. Spoglądając na etykietkę syropu, czy aby na pewno dostał malinowy, który chciała Trish, poczuł lekkie uderzenie.
- Aish, przepraszam – powiedziała postać, zsuwając szalik ze swoich ust. – Wiesz może gdzie jest najbliższa apteka? – zapytał chłopak, a serce Marka na moment stanęło. Ten głos, ten uśmiech, ta twarz!
- Um, tak. Idź prosto i przy najbliższej okazji skręć w prawo – wytłumaczył Mark, dyskretnie przyglądając się twarzy „nieznajomego".
- Ah, w porządku, dziękuję! – powiedział chłopak, jednak nim odszedł w danym mu kierunku, rzekł: – Wprowadziłem się dopiero kilka dni temu, ale czy my się już wcześniej nie widzieliśmy?
- Hm, może tak, może nie... - odpowiedział brunet. – Jestem Mark – uśmiechnął się.
- Miło poznać, jestem Jinyoung – zaśmiał się chłopak, a nogi Marka ugięły się, jakby nie dając rady utrzymać ciężaru ciała. – Słuchaj, muszę już lecieć, ale mogę cię o coś poprosić?
- Tak, pewnie.
- Jak mówiłem, wprowadziłem się niedawno, nikogo nie znam i przydałby mi się jakiś znajomy, wiesz... Dasz mi swój numer?
Mark przez chwilę bił się z myślami, zastanawiając się jakie rozwiązanie będzie najlepsze. Ale w końcu odrzekł:
- Oczywiście.
*po polsku „kości zostały rzucone"
~~
Pierwszy raz napisałam coś w takim klimacie. Ten shot wyszedł mi naprawdę długi, mam nadzieję że jest w porządku, ponieważ nie jestem co do niego pewna.
Dość długo czekał na swoją premierę, kosztował mnie dużo czasu, ale sama jestem z niego zadowolona, mam nadzieję, że nie tylko ja ;((
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top