Rozdział VI: Strażnik Lasu

Björn siedział na parapecie swojego okna i patrzył na spływające po szybie strugi deszczu. Było już ciemno, w oddali podskakiwały światła latarek. Szukano Tomasa.

Kiedy wybiegli umorusani z lasu razem z Liv, natychmiast skierowali się do domu dziewczynki. Pia pobladła i krzyknęła na ich widok, przykładając dłoń do ust. Szare oczy wypełniło przerażenie. Opatrzyła im zadrapania, po czym wezwała Kristoffera. Przybył prawie natychmiast, a wraz z nim niemalże cała wioska.

Björn skulił się na niewygodnym siedzisku i zasłonił uszy dłońmi, zamykając oczy. Potrząsnął głową. Nie chciał tego pamiętać.

Kiedy wszyscy inni rozpierzchli się już w poszukiwaniu małego Svenssona, ojciec długo stał przed nim i patrzył. Tylko patrzył. Nie powiedział niczego. Czy właśnie tym było słynne rozczarowanie? Czy ojciec czuł to teraz, kiedy po ciemku, w mokrych zaroślach, szukał obcego dziecka, które prawdopodobnie nigdy już się nie odnajdzie? Nie wiedział.

W uszach ciągle pobrzmiewał mu ostatni, nieludzki krzyk. Czasem mieszał się z płaczem szarpiącej go za koszulkę Liv. Ale tylko czasem. Zwykle widział samego Tomasa – twarz wykrzywioną bólem, jasne włosy posklejane krwią. Kiedy wilk podniósł chłopca z ziemi i rzucił o pobliskie drzewo, usłyszeli nieprzyjemny chrzęst. Potem, na wzniesieniu niedaleko, pojawiła się zjawa. Wydała z siebie ten sam wysoki dźwięk, który Björn pamiętał z poprzedniego spotkania. Wilk odszedł, podkulając ogon i zabierając ze sobą ciało, które pozostawiło krwawy ślad na zeschłej ziemi.

Drgnął. Za szybą słyszał wykrzykiwane raz po raz imię młodszego kolegi. Mrugnął, pozwalając, aby łzy spłynęły po policzkach. Złapał się za włosy i pociągnął.

Czy mogliśmy go uratować?

*

Björna obudziło zimno. Czuł piasek pod powiekami, a mięśnie zdrętwiały od zbyt długiego siedzenia w jednej pozycji na niewygodnym, twardym parapecie. Poruszył się i stęknął. Głowa pulsowała tępym bólem, na policzkach miał zaschnięte ślady łez. Usłyszał ciche pukanie w szybę. Zmarszczył brwi i z trudem otworzył oczy.

Przez chwilę nie był w stanie zrozumieć, na co patrzy, gdy napotkał wzrokiem ślepe spojrzenie. Zjawa z bliska wyglądała jeszcze gorzej, niż zapamiętał. Jej skóra była sucha i pomarszczona, w niektórych miejscach odchodziła i zwisała w strzępach, odsłaniając kości. Jasne włosy wyglądały na brudne i posklejane. Otwarte usta przywodziły na myśl ciemny tunel bez końca. Siedziała skulona na parapecie po drugiej stronie i przyglądała się chłopcu z ciekawością, paznokciami skrobiąc szybę, jakby chciała wejść do środka.

Krzyknął i stoczył się na podłogę. Jęknął. Zmartwiałe ciało przeszył ból, gdy krew zaczęła dopływać do rozprostowanych kończyn. Szybko odczołgał się jak najdalej od okna i skulił pod ścianą, przy łóżku, w myślach błagając, aby mara sobie poszła. Siedział tak przez chwilę, bojąc się poruszyć. Próbował uspokoić oddech. Serce biło jak oszalałe. Czekał. Nie usłyszał jednak charakterystycznego pisku. Zmarszczył brwi.

Wyjrzał ostrożnie ze swojej kryjówki, dostrzegając, że zjawa ciągle siedziała w tym samym miejscu, zaglądając do pokoju. Przełknął ślinę. Powoli wstał i podszedł do okna. Uniosła martwe oczy. Skóra na policzkach się napięła. Zamrugał, kiedy przyłożyła dłoń do szyby, rozczapierzając palce. Przez chwilę się wahał, ale zrobił to samo i wtedy zobaczył, jak z zasnutego bielmem oka wpływa pojedyncza łza. Zaraz potem księżyc wyjrzał zza chmur, a blask sprawił, że duch stawał się coraz bledszy, aż w końcu całkiem zniknął.

Björn wgapiał się przez chwilę w pustą przestrzeń, wstrzymując oddech, po czym zacisnął dłoń w pięść i spuścił głowę, a ciałem ponownie wstrząsnął szloch.

– Annika... – wyszeptał.

*

Na dworze zaczęło świtać. Nieśmiałe promienie słońca rozproszyły poranną szarówkę. Björn wyskoczył z łóżka i szybko założył to samo, co miał na sobie wczoraj, nie przejmując się, że ubranie było brudne i pogniecione.

Uchylił drzwi swojego pokoju i zszedł ostrożnie na dół, ziewając. Od nocnych wydarzeń nie zmrużył już oka. Ciągle myślał o tym, czy to była rzeczywistość, czy też rozespany umysł płatał mu figle. Rzucał się na łóżku, wgapiając w sufit, a w końcu podjął decyzję, że z samego rana odwiedzi Sagę i wszystko jej opowie. Staruszka na pewno będzie wiedziała, co zrobić. Ona na wszystko miała odpowiedź.

Dotarł do przedsionka i sięgnął po buty.

– Wybierasz się gdzieś? – Głos matki odezwał się tak nagle, że chłopiec się wzdrygnął. Rzucił kobiecie szybkie spojrzenie przez ramię. Nie mógł sobie przypomnieć, czy od wczorajszego ranka ją widział. Prawdopodobnie nie.

Pokiwał głową.

– Do Sagi – powiedział.

Twarz Agnety wykrzywiła się w grymasie wściekłości. Postąpiła kilka kroków w stronę syna i chwyciła go za ramię. Głos miała jednak spokojny, lodowaty.

– Rozmawialiśmy o tym, nie pamiętasz? Miałeś do niej nie chodzić.

Zagryzł wargę.

– Saga jest miła... – Jeszcze zanim skończył, dłoń na ramieniu zacisnęła się mocniej.

Agneta pokręciła głową. Jasne, tłuste strąki zakołysały się gwałtownie, opadając na twarz. Oczy zalśniły szaleńczo.

–To przez nią poszliście do lasu. Ty zaprowadziłeś tam to biedne dziecko, prawda? Björn?

Serce zabiło mu szybciej. Poczuł, jak dłonie robią się wilgotne od potu.

– N-nie... On sam... Sam chciał... – wyjąkał. Nie wiedział, dlaczego mama tak na niego patrzyła.

– Sam chciał? Naprawdę? – Usta kobiety wygięły się w imitacji uśmiechu.

Pokiwał głową. Prawie natychmiast poczuł, jak palce Agnety łapią go boleśnie za podbródek, jak wbijają się w policzki, zostawiając białe ślady.

– Dlaczego nie zabrały ciebie? – wyszeptała, błądząc spojrzeniem po jego twarzy. – Dlaczego znowu ocalałeś?

Przełknął ślinę, ale nic nie odpowiedział. Przez twarz kobiety przebiegł skurcz. Pogłaskała go bezmyślnie po policzku z blizną. Nie mogła zliczyć, ile to już razy próbowała pokochać syna. Nigdy się nie udało.

– Dlaczego, Björn? Tak bardzo chciałabym teraz zobaczyć moją słodką Annikę zamiast ciebie... – Odwróciła głowę, a z oczu wypłynęły łzy. Odsunęła się. – Idź już. Rób, co chcesz.

*

Domek Sagi wyglądał tak samo spokojnie jak zwykle. Björn podszedł do drzwi i zastukał cicho. Nie musiał długo czekać. Jeszcze zanim opuścił rękę, usłyszał szuranie kapci, a zaraz potem w progu stanęła Babcia ubrana w zwiewną, błękitną suknię w kwiaty. Siwe włosy zaplotła w gruby warkocz i zarzuciła na prawe ramię. Uśmiechała się życzliwie, a na jej twarzy malował się wyraz ulgi.

– Och, Björn – powiedziała cicho, przyciągając go do siebie i przytulając. – Jak dobrze, że nic ci nie jest, kochaneczku. Wejdź, chcesz kompotu?

Przytaknął i zdjął buty, ustawiając je równo pod ścianą. Wewnątrz też nic się nie zmieniło, odkąd był tu ostatni raz. Dużo krajobrazów namalowanych przez Gustava, koronkowych serwetek i kwiatów, ściany pomalowane na ciepłe odcienie beżu, brzoskwini i żółci. Dobrze czuł się w tym domu.

Poszedł za staruszką w stronę kuchni. Pierwszym, kogo zauważył, był ojciec Tomasa stojący przy oknie. Matka chłopca siedziała przy stole i podpierała brodę na pięści, próbując za wszelką cenę uniknąć oskarżycielskiego spojrzenia męża i sprawiając wrażenie, jakby chciała znaleźć się teraz w zupełnie innym miejscu.

– Co on tu robi? – Gottfrid odwrócił się gwałtownie od podziwianego widoku i wskazał ruchem głowy na wchodzącego za Sagą chłopca. – Przecież mówiłem, że go tu nie chcę!

– Panie Svensson, przypominam, że jest pan w tej chwili w moim domu, a pański syn zaginął. Tym powinien się pan teraz zajmować – upomniała go ostro staruszka.

– No właśnie. – Erika jakby oprzytomniała. Przyjrzała się Björnowi uważnie. – Byłeś z Tomasem wczorajszego popołudnia. I poprzedniego wieczoru także. Opowiadał mi. Zaprowadziłeś go do lasu i zostawiłeś. Skąd mamy wiedzieć, czy teraz też przypadkiem nie wycinasz jakiegoś kawału? – Zagryzła wargę. Głos miała łagodny, ale oczy przeszywały na wskroś.

Zmarszczył brwi w niezrozumieniu.

– Czy nie wycinam kawału?

Mężczyzna parsknął, a kobieta zamrugała i spojrzała zdezorientowana na gospodynię.

– Pani Svensson pyta cię, czy tym razem też zostawiłeś Tomasa samego w lesie. Zrobiłeś to, Björn? – Staruszka pochyliła się w jego stronę, kładąc dłoń na ramieniu.

Pokręcił stanowczo głową.

– Tomas sam chciał iść do lasu. Do tego domku niedaleko.

– Do domku? – Zainteresowała się matka.

Przytaknął, nie patrząc w jej stronę.

– Co to za domek? – drążyła.

Zagryzł wargę. Dlaczego musiał odpowiadać na te pytania?

– Pustelnik kiedyś tam mieszkał – odparł cicho, wbijając wzrok w drewnianą podłogę.

– Brednie! – wykrzyknął Gottfrid. Szybko doskoczył do chłopca i złapał za ramiona, potrząsając. – Gdzie jest Tomas?! Gadaj! Wiem, że wiesz! Gdzie on jest, co mu zrobiłeś?!

Twarz mężczyzny robiła się coraz bardziej czerwona. Bryzgał śliną, której niewielkie kropelki osiadły mu na wąsach. Spojrzeniem świdrował drobnego jedenastolatka.

– Gottfridzie!

– Panie Svensson!

Björn szarpnął się, próbując wyrwać z uścisku, ale dłoń, która go trzymała, była zbyt silna. Cały się spocił i przeraził. Serce biło mu szybko, policzki zrobiły się czerwone. Dusił się zapachem potu wymieszanym z tanią wodą kolońską.

– Mówię prawdę! Poszliśmy do tego domku, ale tam... – przerwał, żeby zaczerpnąć tchu.

– Co?! Co „tam"?!

Do mężczyzny podbiegła żona, kładąc mu rękę na ramieniu, ale on jakby tego nie zauważył.

– Zaatakował nas wilk! – Padła odpowiedź.

Gottfrid otworzył usta i puścił chłopca, zataczając się do tyłu. Oddychał płytko, rozszerzonymi oczami wpatrywał się w przestrzeń. Wyglądał, jakby uszło z niego całe powietrze. Głos zabrzmiał głucho, gdy zadał pytanie:

– Jaki wilk?

Nastolatek pokręcił głową. Przypomniał sobie słowa Liv o tym, że ludzie nie zawsze chcą usłyszeć całą prawdę. Nie wszyscy wierzą w opowieści Sagi.

– Nie wiem – odparł.

– Gdzie jest Tomas? – Dopytywał. – Żyje?

Björn rzucił gospodyni zrozpaczone spojrzenie. Przełknął ślinę.

– Nie wiem – wyszeptał, spuszczając głowę. – Wilk go zabrał.

Potężna pieść Gottfrida uderzyła w stół z taką siłą, że aż podskoczyły naczynia. Szklanka z kompotem wywróciła się, a zawartość wylała na podłogę. Erika przyłożyła dłoń do ust i załkała. Po bladych policzkach spłynęły łzy.

– Policja powinna niedługo tu być – powiedziała uspokajająco Saga.

– Do Hermana! – wrzasnął Gottfrid.

– Przy okazji zgłosimy zaginięcie. Ściągną posiłki. Sami też będziemy szukać dalej, ale nie oszukujmy się, las jest zbyt rozległy, a nas niewielu. Nie znajdziemy Tomasa sami.

– O ile w ogóle go znajdziemy – wyszeptała Erika.

Saga zacisnęła usta w wąską kreskę. Jeśli to, co mówił Björn, było prawdą, to prawdopodobnie dziecka nigdy nie uda się odnaleźć.

– Musimy spróbować. Wiemy, gdzie zacząć. Pójdziemy do tego domu i tam się rozdzielimy. Panie Svensson, jest pan w stanie kontynuować poszukiwania?

– To mój syn, kobieto – obruszył się – oczywiście, że jestem w stanie go szukać.

Skinęła głową.

– Gustav i Kristoffer powinni niebawem wrócić. Poinformujemy ich, czego się dowiedzieliśmy.

– Czy nie powinniśmy policji zawiadomić już wczoraj? – Pani Svensson spojrzała na staruszkę zapłakanymi oczami.

– O ile mi wiadomo, gminna policja o tej godzinie już nie pracuje.

– „Już nie pracuje"?! Żarty sobie pani robi?! – Gottfrid cały się trząsł od powstrzymywanej złości.

– To nie Göteborg, panie Svensson. Tutaj stróżowie prawa działają trochę inaczej.

– Czyli do dupy? – Jedna brew mężczyzny poszybowała w górę, na usta wpełzł cyniczny uśmiech. Pięści się zacisnęły.

Saga westchnęła. Tak bardzo nie chciała przyznawać mu racji.

*

Zgodnie z obietnicą, kiedy tylko Gustav z Kristofferem pojawili się na horyzoncie, Gottfrid wraz z Eriką podbiegli do nich i opowiedzieli o tym, czego dowiedzieli się od Björna.

Kris zmarszczył brwi i zacisnął szczęki. Miał ochotę rąbnąć Svenssona prosto w garbaty nos za to, że śmiał podnieść rękę na jego dziecko. Powstrzymał się jednak. Nie czas na to. Ten człowiek stracił syna. Przypominał sobie, jak sam się zachowywał po zniknięciu Henrika. Szalał wtedy z niepokoju. Kiedy po jakimś czasie Annika również przepadła, coś w nim pękło. Tylko praca dawała ukojenie. Pozwalała na chwilę zapomnieć o poczuciu winy, odganiała natrętne myśli, w których co jakiś czas pojawiała się zdradliwa nadzieja. Co jeśli...? Pokręcił gwałtownie głową. Nie było żadnego jeśli.

Z początku próbował znaleźć ratunek w alkoholu, ale szybko z tego zrezygnował; zapomnienie było chwilowe i tym dotkliwsze, kiedy budził się co ranek z potwornym bólem głowy i wszystko sobie przypominał.

Ze skupieniem wysłuchał więc wszystkiego, co mieli do powiedzenia Svenssonowie, po czym udał się wraz z nimi do wspomnianego domku, gdzie po raz ostatni widziany był Tomas. Żywy czy też martwy.

*

Björn patrzył przez okno w saloniku Sagi, jak trzech mężczyzn i kobieta znikają za gęstą ścianą lasu.

– Zjedz coś, kochaneczku. Wyglądasz na głodnego. – Usłyszał za plecami i odwrócił się w stronę staruszki, która stawiała na stoliku talerz z kanapkami i kubek z kompotem.

Podziękował za posiłek i zabrał się do jedzenia. Ile czasu minęło odkąd ostatni raz coś jadł? Nie miał pojęcia. Chyba od wczorajszego śniadania, które potem zwrócił.

Kanapki były dobre. Pochłonął je błyskawicznie i popił kwaskowatym, chłodnym kompotem. Babcia przyglądała mu się z troską, siedząc na fotelu obok.

– Chcesz jeszcze? – zapytała.

Pokręcił głową, odsuwając puste naczynia.

– Mam dobre ciasteczka. Na pewno nie chcesz? – zachęcała, lekko się uśmiechając.

Björn był biednym dzieckiem. Saga doskonale wiedziała, że Kris go kochał, ale nie umiał tego należycie okazać. Matka zaś nigdy nie żywiła do syna cieplejszych uczuć. A przynajmniej takie sprawiała wrażenie. Chłopiec urodził się jako drugi i otrzymał zdecydowanie najmniej miłości z całego rodzeństwa Olssonów. Tylko Annika zajmowała się bratem z ochotą – bawiła się, rozmawiała, pokazywała różne rzeczy. Potem na świat przyszedł Henrik i od tamtej pory cała trójka stała się nierozłączna. Aż do zeszłego lata, kiedy najmłodszy zaginął. Wtedy wszystko się zmieniło i nawet dobra, pogodna Annika stała się bardziej czujna i nieufna.

– Z cukrem? – Głos chłopca przywołał ją z powrotem do rzeczywistości.

Uśmiechnęła się ponownie.

– Twoje ulubione – odparła.

– To chciałbym.

Staruszka wstała z fotela i poczłapała do kuchni, gdzie następnie wyłożyła na talerz kilka upieczonych niedawno ciastek oraz dolała kompotu do pustej szklanki. Postawiła wszystko na stole, znów moszcząc się wygodnie w fotelu.

Björn miął w dłoniach rąbek koszulki i wyraźnie siłował się z myślami. Chociaż u niego równie dobrze mogło to być zwykłe zamyślenie. Saga dostrzegła, że ubranie chłopca jest brudne i pogniecione. Zmarszczyła brwi. Doprawdy, z Agnetą było coraz gorzej.

– Björn – odezwała się łagodnie.

Drgnął i spojrzał na nią szklanymi oczami. Poczuła, jak serce ściska się ze współczucia.

– Opowiedz mi o Strażnikach, Babciu... – poprosił.

Przekrzywiła głowę.

– Przecież znasz tę historię, Björn. Skąd ta nagła prośba?

Poruszył się niespokojnie.

– Po prostu opowiedz mi, dobrze?

Kobieta jeszcze chwilę przyglądała się gościowi, po czym skinęła powoli głową. Wzięła głęboki oddech.

– Dawniej, przed kilkoma wiekami, te ziemie zamieszkiwali inni ludzie. Trudnili się uprawą roli i chowem zwierząt, wypływali na szerokie wody, aby łowić ryby. Niezgorzej też walczyli. Budowali okręty, na których wyruszali potem w poszukiwaniu nowych lądów. Żyli szczęśliwie i dostatnio, jednak ich osady były często atakowane przez wilki z okolicznych lasów. Wargi zabijały wszystko i wszystkich, których spotkały na swej drodze, niszczyły uprawy. Przepędzane ciągle wracały – liczniejsze i silniejsze. Pewnego razu, do jednej z wiosek nękanych przez drapieżniki, zawitał wędrowiec. Przedstawił się jako Pustelnik. Starszy już człowiek. Jego twarz była pomarszczona i ogorzała od słońca, pełna starych blizn. Ubranie miał brudne i poszarpane, słowa jednak prawił mądre. Powiedział, że może zakończyć ataki wilków raz na zawsze. W zamian zażądał jedynie pozwolenia na wybudowanie małego domku w lesie. Mieszkańcy przystali na to ochoczo, jednak wysłuchawszy warunków, jakie mieliby spełnić, aby odegnać plagę, przerazili się. Mężczyzna bowiem twierdził, że aby pozbyć się wilków, należałoby co roku składać im w ofierze jedno z dzieci, które, jeżeli tylko będzie miało dostateczną wolę przetrwania i odpowiednie predyspozycje, odrodzi się jako Strażnik – byt nie żywy i nie martwy, przechadzający się po lesie od Nocy Walpurgii[1] aż do celtyckiego święta Samhain. Czuwający nad wilkami i ilością ofiar...

– Widziałem Annikę – powiedział znienacka.

Zaniemówiła. Nie wiedziała, czego się spodziewała, ale na pewno nie tego. Zamrugała szybko, próbując otrząsnąć się z szoku.

– Jak to „widziałeś Annikę"? – zapytała. – Masz na myśli to, że ci się przyśniła?

Pokręcił głową.

– Przyszła do mnie. Nie miała cienia.

Staruszce przebiegł po plecach zimny dreszcz. To niemożliwe – pomyślała.

– Przyszła do ciebie? – powiedziała powoli, ostrożnie dobierając każde słowo.

Przytaknął.

– Kiedy?

– Przedwczoraj pierwszy raz.

Szybko obliczyła w myślach. Przedwczoraj pojawił się sierp ubywający, niedługo nastanie nów. Jeżeli jej przypuszczenia były trafne, to wynikałoby z nich, że zjawa pojawiła się pierwszy raz w nocy następującej po przyjeździe Svenssonów. Tej samej, której prawdopodobnie zginął Herman. Czy to możliwe, żeby...?

– Była sama?

– Nie. Z wilkiem.

– Z wilkiem? Jak wyglądał ten wilk? – dociekała. – Możesz go opisać?

Björn się zamyślił.

– Wielki, biały... Nie widziałem więcej.

– Hati... – wyszeptała, jakby do siebie, kiwając głową z nieobecnym wyrazem twarzy. – Czy wczoraj też się pojawiła?

– Tak, w nocy. Siedziała na moim parapecie.

Wstrzymała oddech.

– Na parapecie?

– Po drugiej stronie okna – wyjaśnił.

– Rozumiem... Tym razem również towarzyszył jej wilk?

Przygryzł wargę i zastanowił się.

– Chyba nie.

Saga pokręciła głową, marszcząc brwi. Na rękach pojawiła się gęsia skórka. Nic z tego nie rozumiała. Jeżeli Annika została Strażnikiem, nie mogła pamiętać, kim była za życia. To nie zgadzałoby się z legendą. Milczący mieli chronić las, a nie nawiązywać kontakty z ludźmi. W jakim celu chciała porozumieć się właśnie z Björnem?

– Próbowałeś z nią rozmawiać? – zaniepokoiła się.

Zaprzeczył.

– Więc skąd masz pewność, że to była twoja siostra?

– Ona... Miała włosy takie jak Annika i podartą, białą koszulę nocną. Taką, jak ma mama. Nie próbowała mnie skrzywdzić. Płakała, kiedy przyłożyłem dłoń do szyby. Robiliśmy tak często, kiedy byłem młodszy. Udawała moje odbicie.

Staruszka przypatrywała się chłopcu uważnie.

– Próbowałeś wpuścić ją do domu? – zapytała.

– Nie.

– Ale ona próbowała wejść, prawda?

– Nie wiem.

– Pod żadnym pozorem nie możesz jej wpuścić, Björn – rzekła szybko. – Nawet jeżeli zachowała jakieś wspomnienia z poprzedniego życia, to już nie jest Annika, którą znałeś. Jeśli została Strażnikiem, przyjdzie do ciebie tylko w jednym celu. Nie pozwól świecom zgasnąć. Święty blask ich odstrasza. W żadnym wypadku nie wychodź też na zewnątrz, kiedy ją zobaczysz. Obiecaj mi, Björn. Obiecaj, że będziesz na siebie uważał.

– Obiecuję.

Saga poklepała go uspokajająco po dłoni. Zaraz jednak o czymś sobie przypomniała.

– Tomas zaginął w południe. Wtedy poszliście do lasu, czy tak? W zaćmienie słońca. Mówiłeś, że wilk go zabrał. Mógłbyś opisać mi tego wilka?

– Nie muszę. Wiem, co to był za wilk. Opowiadałaś mi o nim.

Czekała, chociaż doskonale wiedziała, co za chwilę usłyszy.

– To był Sköll... Sköll go zabrał, Babciu.

Zamknęła oczy. Odynie dopomóż, to nie może być prawda – pomodliła się w myślach.

– Czy razem z nim przyszła też Annika?

Potwierdził skinieniem głowy.

– Dlaczego więc powiedziałeś Svenssonom, że nie wiesz, kto was zaatakował?

Przełknął ślinę.

– Liv mi kiedyś mówiła, że ludzie nie zawsze chcą znać odpowiedź. Czasem nie powinno się mówić niektórych rzeczy. Poza tym nie uwierzyliby mi.

– Rozumiem. Liv jest mądrą dziewczynką, dobrze, że jej słuchasz. – Przytaknęła. – Prześpij się tutaj, dopóki twój tata nie wróci. Musisz być wykończony, kochaneczku.

To powiedziawszy, posprzątała ze stołu i poszła poszukać poduszki, na której mogłaby położyć gościa. Gdy wróciła do saloniku, Björn dalej siedział w tym samym miejscu.

– Zostaniesz ze mną? – zapytał cicho, kładąc się na kanapie.

Pogłaskała go po policzku pomarszczoną dłonią.

– Nie zostawię cię, niedźwiedziu, możesz spać spokojnie.

Skinął głową i zamknął oczy. Saga jeszcze długo siedziała przy nim, głaszcząc po głowie i słuchając równego oddechu. Myślała o wszystkim, co powiedział. Jakkolwiek by sobie tego nie tłumaczyła, zawsze dochodziła do tych samych wniosków, które wcale jej się nie podobały.

*

Wezwani przez Gustava stróżowie prawa przyjechali dopiero po kilku godzinach. Weszli do domku Sagi i, nawet nie zdejmując butów, rozgościli się w salonie. Jeden z nich miał twarz pokrytą licznymi krostami, krzywe zęby i wielki, czerwony nos. To on głównie zadawał pytania. Chciał wiedzieć, kiedy ostatnio był widziany Tomas, dlaczego dzieci poszły do lasu, skoro wiedziały, że jest tam niebezpiecznie, jak wyglądał wilk, który ich zaatakował i czy widzieli kogoś jeszcze. Olsson czuł się osaczony, ale odpowiadał najlepiej, jak umiał, co chwilę zerkając niepewnie w stronę drugiego z policjantów, który stał w progu oparty o framugę, żując gumę i dłubiąc w nosie. Sprawiał wrażenie znudzonego i jakby nieprzejętego tym, co mówił jakiś tam nastolatek. Gdy staruszka odprowadzała ich do drzwi, Björn słyszał takie słowa jak „nieposłuszne dzieciaki" i „głupie wybryki".

Ojciec przyszedł, kiedy na zewnątrz zrobiło się już ciemno, i teraz razem zmierzali w stronę domu. Chłopiec widział z tyłu jego potargane włosy, w które zaplątało się kilka zeschłych liści, ręce i ubrania ubrudzone ziemią po całodziennym przeszukiwaniu lasu.

Przed wyjściem Babcia zaproponowała, że zrobi kolację, ale Kristoffer odmówił stanowczo i kazał zakładać synowi buty. Od wczorajszego popołudnia ani razu na niego nie spojrzał i nic nie zapowiadało, aby miało się to wkrótce zmienić.

Björn przyspieszył kroku i zrównał się z rodzicem.

– Tato... – zaczął cicho.

– O co chodzi? – Mężczyzna miał zmęczony głos, powłóczył nogami jak zombie.

– Znaleźliście coś w domku?

– Bałagan. Ani śladu Tomasa. – Zawahał się przez chwilę, wziął głęboki oddech, po czym kontynuował. – Powiedz mi, Björn, dlaczego w ogóle żeście tam poszli? Co takiego ciekawego jest w tym lesie? Twoja siostra tam zaginęła, twój brat również. Dlaczego kusisz los i na własne życzenie dopraszasz się o śmierć?! – Teraz już prawie krzyczał. Świdrował syna wzrokiem, bezgłośnie domagając się odpowiedzi.

Chłopiec spuścił głowę.

– To moja wina... Prawda?

Westchnienie. Poczuł, jak dłoń ojca tarmosi mu włosy.

– Zachowaliście się z Liv bardzo nieodpowiedzialnie. Nie powinniście byli tam chodzić, a już zwłaszcza sami, bez opieki kogoś dorosłego. Svenssonowie odchodzą teraz od zmysłów.

– Tomas nie żyje, prawda? – przerwał Björn.

Kristoffer zacisnął wargi.

– Prawdopodobnie tak, ale mogę obiecać, że nie przestaniemy szukać.

– Wilk go zabrał, tato. Tak jak Annikę i Henrika.

– Nie wygaduj takich bzdur – skarcił chłopca. – Saga znów naopowiadała ci historii?

Pokręcił głową.

– Chodź już, robi się późno. – Wziął syna za rękę. – I zbiera się chyba na burzę – dodał, patrząc w niebo.

Przez całą pozostałą drogę Kris zastanawiał się, ile prawdy jest w tym, co usłyszał, i czy kiedykolwiek uda się znaleźć chociażby ciało zaginionego chłopca. Miał wrażenie, że Björn wiedział więcej, niż mówił, ale nie potrafił w żaden sposób zachęcić go do zwierzeń. Przemknęło mu przez myśl, że mógłby wypytać Liv, ale Pia na pewno już to zrobiła, więc nie zamierzał dodatkowo stresować dziewczynki.

Została Saga. Kobieta mieszkająca w Grundtjärn od urodzenia i opowiadająca niestworzone historie. Dzieci ją uwielbiały, bo często się nimi opiekowała, za co mężczyzna był wdzięczny. Nie zmieniało to jednak faktu, że nabijała im głowy różnymi głupotami, które potem powtarzały, doprowadzając Agnetę do szału. Przyznał to niechętnie, ale zdziwaczała staruszka mogła być jedynym źródłem informacji.

Ścisnął Björna za rękę. Jego ostatnie dziecko. Przyrzekł sobie, że cokolwiek by się nie wydarzyło, zawsze będzie o niego walczył. Nawet z siłą nadprzyrodzoną.

*

Dochodziła północ. Na zewnątrz wiał porywisty wiatr – zawodził smętnie, unosił do nieba zeschłe liście, szarpał wściekle choinkami. Niebo raz po raz rozdzierały jasne błyskawice. Agneta wciąż siedziała przy kuchennym stole, wbijając nieobecny wzrok w szybę. Widziała w niej swoje odbicie: blada skóra, potargane włosy, zapuchnięte oczy.

Podskoczyła, kiedy niedaleko uderzył piorun. Serce przyspieszyło. Dłonie drżały, kiedy sięgała po filiżankę z ziołami. Upiła łyk. Skrzywiła się, bo były gorzkie.

Świece powoli się wypalały, a w pomieszczeniu roznosił się silny, charakterystyczny zapach tataraku. Wszystko po to, aby odpędzić złe duchy znad jeziora, które od pewnego czasu widziała coraz częściej.

Las za oknem uginał się pod naporem silnych podmuchów. Grzmoty na krótką chwilę rozświetlały ubitą ścieżkę biegnącą obok. Jeszcze kilka godzin temu widziała, jak wracali nią Kristoffer z Björnem. Uśmiechnęła się niemrawo. Jej niedźwiedź. Dlaczego zdecydowała się nadać synowi właśnie takie imię?

Westchnęła i ponownie zabrała się za szycie. Musiała to skończyć. Tak dawno niczego dla niego nie zrobiła. Upchnęła w bawełniany materiał suszone korzenie tataraku, bazylię oraz liście czarnego bzu[2] i starannie zaszyła. Poduszeczka miała wielkość dłoni. Przyjrzała się jej z czułością i pogładziła. Krisowi zrobiła identyczną, którą umieściła w sypialni już wczorajszego wieczora.

Uniosła się powoli z krzesła, które wydało z siebie jęk protestu, i wspięła cicho po schodach. Uchyliła drzwi do pokoju syna, podchodząc na palcach do łóżka.

Spał kamiennym snem, niedręczony przez żadne koszmary, jakby nie słyszał szalejącej za oknem burzy. W tej chwili niczym się nie różnił od innych dzieci. Matka odgarnęła mu z twarzy ciemne włosy. Stanowczo za długie – pomyślała.

Uniosła ostrożnie poduszkę i wsunęła pod nią zrobiony przez siebie woreczek z ziołami. Ponownie spojrzała na dziecko i przez chwilę się wahała. Nie chciała go obudzić. W końcu pochyliła się i musnęła ustami dziecięcy policzek. Ten czysty, bez blizny. Zamknęła oczy, wdychając zapach wiatru i słońca, pomieszany z proszkiem do prania. Tak bardzo pragnęła pokochać Björna.

Po policzkach stoczyło się kilka samotnych łez. Wytarła je wierzchem dłoni i zeszła z powrotem do kuchni, po drodze zamykając drzwi. Przemknęło jej przez myśl, żeby wejść jeszcze do sypialni, którą dzieliła z mężem, ale odkąd w nocy zniknął Henrik, Kristoffer źle sypiał. Dziś wyjątkowo udało mu się zasnąć mocnym, zdrowym snem.

Zakłuło ją w piersi, a do oczu ponownie napłynęły łzy. Czym prędzej chwyciła lampion ze świecą i wsunęła na stopy buty. Najciszej, jak potrafiła, otworzyła drzwi, wychodząc na zewnątrz.

Poczuła na twarzy pierwsze krople deszczu. Wciągnęła w płuca duszne, nocne powietrze i wolnym krokiem skierowała się w stronę boru. Niebo rozświetliła błyskawica i przez moment kobiecie wydawało się, że pomiędzy świerkami dostrzega zarys fluorescencyjnej sylwetki. Przystanęła. Pętla powiewała na wietrze.

Postawiła lampion pod drzewem, świeca już dawno została zdmuchnięta. Stanęła na pieńku i chwyciła w dłonie gruby sznur. Wiatr targał jasne włosy, łopotał sukienką. Kiedy zarzuciła linę na szyję, spomiędzy drzew wyszła postać.

Wyglądała inaczej niż kilka miesięcy temu, ale Agneta nie miała wątpliwości, że ma przed sobą córkę. Strażnika. Zapłakała. Przez chwilę wydawało się, że zjawa coś mówi. Kiedy podeszła bliżej, kobieta usłyszała słowa kołysanki, którą uwielbiała śpiewać dzieciom. Uśmiechnęła się przez łzy i drżącym głosem dokończyła:

Du varg du varg, kom inte hit... Ungen min får du aldrig...[3]

Obraz się rozmazywał. Deszcz przybrał na sile, ciężkie krople bębniły o dachy domów, rozbijały się z pluskiem o ziemię.

– Anniko... – wyszeptała. – Tak bardzo cię przepraszam...

Duch pokręcił głową i wyciągnął ręce w błagalnym geście, którego Agneta już nie zauważyła. Odepchnęła się gwałtownie stopami od pieńka. Sznur się naprężył, pętla zacisnęła. Stopy zadrgały spazmatycznie, a z gardła wyrwało się charczenie.

Zjawa zawodziła smętnie, tuląc do siebie słabnące ciało matki. Kobieta szamotała się jeszcze przez chwilę, a kiedy w końcu znieruchomiała, po Gruntjärn rozniosło się rozpaczliwe wycie księżycowego wilka, które szybko utonęło, pochłonięte przez gwałtowną burzę.




[1] U dawnych Germanów noc zmarłych lub złych duchów. W Europie najczęściej kojarzona jest jako sabat czarownic odbywający się na górze Brocken w noc z 30 kwietnia na 1 maja, którego obchodom przewodziła bogini śmierci Hel.

[2] Czarny bez, tatarak i bazylia stosowane były w rytuałach mających zapewnić ochronę domowi przed złymi mocami.

[3] Du varg du varg, kom inte hit... Ungen min får du aldrig (szw.) – „Wilku, wilku, nie przychodź tutaj... Nigdy nie dostaniesz mojego dziecka". Fragment „Wilczej kołysanki" napisanej przez Astrid Lindgren.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top