Rozdział III: Czego się boisz, Tomas?
Tomas włóczył się bez celu już od dłuższego czasu. Wyszedł z domu zaraz po tym, jak dostał od miłej starszej pani cukierka i obiecał, że będzie się częściej uśmiechał. Od tamtego czasu minęło już co najmniej kilka godzin. Nudził się sam i bardzo nie chciał przebywać w starym, drewnianym domu z rodzicami tuż za ścianą przez całe dwa tygodnie. Nie miał zabawek ani kolegów, z którymi mógłby spędzić pozostałą część wakacji. Nie rozumiał, dlaczego nie pozwolono mu pojechać do babci do Mölndal, tak jak robił to do tej pory.
Zatrzymał się raptownie tuż przy brzegu i odetchnął głęboko. Dotarł do rzeki. Płynęła spokojnie, ale wiedział, że to wcale nie musiało nic znaczyć. Prąd mógł być wystarczająco silny i przy chwili nieuwagi porwać człowieka gdzieś daleko. Kopnął kamień i patrzył, jak się toczy, a potem wpada z pluskiem do wody.
– Podoba ci się to miejsce?
Prawie podskoczył, kiedy obok rozległ się znajomy głos. Zmarszczył brwi i obejrzał się za siebie. Od razu go poznał. To był ten sam dziwny chłopiec, którego widział u miłej starszej pani. Teraz stał dużo bliżej i Tomas instynktownie się odsunął. Nie ufał obcym, a Björnowi szczególnie. Ze swoimi różnobarwnymi oczami i uśmiechem przyklejonym do twarzy przypominał jakieś dzikie zwierzę. Ręce założył za plecami i przekrzywił głowę jak ciekawski pies, popatrując na młodszego chłopca.
Tomas przełknął ślinę.
– Jest bardzo ładne – odpowiedział zgodnie z prawdą. Miejsce naprawdę mu się podobało. Trochę mniej był zadowolony z towarzystwa.
Björn się roześmiał, odrzucając głowę do tyłu. Trwało to jednak bardzo krótko i zaraz na powrót świdrował go spojrzeniem.
– Wiesz, co mówią o tym miejscu? – zagadnął po chwili.
Pokręcił głową.
– Że tu straszy – wyszeptał konspiracyjnie, nachylając się w jego stronę.
Wciągnął gwałtownie powietrze i przybrał wojowniczą minę.
– Nie wierzę ci – zawyrokował.
Starszy zmrużył oczy.
– Nie musisz. Ale tutaj naprawdę straszy. Nocą na brzegu rzeki można czasem zobaczyć Necka[1].
– Co to jest „neck"? – Tomas zamrugał zdezorientowany. Nigdy nie słyszał o czymś takim.
Björn prychnął.
– Nie co, tylko kto, ignorancie. Neck to demon wodny. Przesiaduje nad brzegiem i, kiedy jest w dobrym humorze, gra na harfie.
Zagryzł wargę. Coraz mniej podobała mu się ta historia. I dlaczego został nazwany ignorantem? Chciał zapytać, co to znaczy, ale bał się ponownego wyśmiania. Zamiast tego postanowił dowiedzieć się czegoś więcej na temat wspomnianego Necka.
– A jeśli jest w złym? – zapytał nieśmiało.
– Wtedy zabija ludzi. – Padła odpowiedź.
Chłopiec powiedział to lekkim tonem. Takim samym, jakiego używała mamusia, kiedy rozmawiała przez telefon z kolegą z pracy. Zadrżał. No właśnie, mamusia. Przywołał w myślach jej obraz. Ona na pewno nie pozwoliłaby mu słuchać takich rzeczy.
– Nie wierzę ci! Kłamiesz! Demony nie istnieją! – krzyknął, zaciskając dłonie w pięści. Poczuł, jak na policzki wpełza zdradziecki rumieniec.
Björn zamrugał gwałtownie i ze zmarszczonymi brwiami wpatrywał się w drugie dziecko jak w jakiś wyjątkowo ciekawy eksponat.
– Jak chcesz – odparł, wzruszając ramionami. – Ale Neck istnieje. Saga mówiła.
– Saga?
Olsson westchnął ze zniecierpliwieniem.
– Kobieta, u której mieszkasz.
– Co jeszcze mówiła? – zaciekawił się.
– Po co chcesz to wiedzieć, skoro tak bardzo się tego boisz? – Björn przekrzywił głowę.
– Mama nie pozwala mi słuchać takich rzeczy... – Zawahał się przez chwilę, widząc ohydny uśmiech na twarzy drugiego chłopca, który dodatkowo zniekształcała blizna na policzku. Postanowił to jednak zignorować. – Brzmią strasznie, ale pozwolę ci je opowiedzieć, żeby udowodnić, że się nie boję.
– To idiotyczne.
Drwiący ton sprawił, że Tomas zrobił się jeszcze bardziej czerwony. Nadął policzki i złapał się pod boki.
– Powiedz mi albo poskarżę Sadze, że mnie straszyłeś.
Prychnięcie.
– Jak sobie życzysz. Chodź – odparł i ruchem głowy wskazał rozpościerającą się przy jeziorze ścianę lasu.
Mały Svensson posłał w tamtą stronę niepewne spojrzenie, ale dzielnie pomaszerował za drugim chłopcem, chociaż po drodze obejrzał się za siebie niezliczoną ilość razy. Bał się, że Björn gdzieś go zostawi i będzie musiał sam znaleźć drogę powrotną. Nie znał tych terenów, nie chciał jednak, żeby potem ktoś mówił, że jest tchórzem.
– Dokąd idziemy? – zapytał, nie mogąc dłużej wytrzymać przedłużającej się ciszy.
Weszli już do lasu. Czuł się nieswojo, kiedy drzewa otoczyły go z każdej strony.
– Do wilków.
Zatrzymał się gwałtownie.
– Do wilków? – Głos drżał mu wyraźnie mimo usilnych starań.
– Do wilków. – Chłopiec skinął głową, rzucając młodszemu spojrzenie spod przymrużonych powiek. – Boisz się?
– Nie!
– Kłamiesz – zawyrokował.
W lesie było całkiem ciemno, chociaż kiedy do niego wchodzili, zachodzące słońce świeciło jeszcze dosyć jasno. Czyżby szli tak długo? A może las był tak gęsty, że promienie słoneczne tutaj nie docierały?
Tomas przełknął ślinę.
– Nie kłamię. Nie boję się – upierał się dalej, tocząc wzrokiem po otoczeniu. Wszędzie tylko te okropne drzewa. Nie widział nawet drogi przed sobą.
Björn przystanął i również rozejrzał się dookoła. Niewiele mógł zobaczyć, ale wydawało mu się, że niedługo będą na miejscu.
– W końcu zaczniesz się bać – powiedział cicho.
Mały Svensson zadrżał. Wahał się jeszcze przez chwilę, po czym zebrał całe pokłady odwagi i ruszył ponownie w ślad za drugim chłopcem. Dostrzegał niewyraźny zarys sylwetki tuż przed sobą. Starał się podzielić uwagę pomiędzy patrzeniem pod nogi, a spoglądaniem na Olssona, żeby nie zboczyć ze ścieżki.
Nagle coś zaszeleściło z boku. Chłopczyk obejrzał się w tamtą stronę, ale w panujących ciemnościach niczego nie dostrzegł. Poczuł, jak serce mu przyspiesza i łomocze głośno w klatce piersiowej.
– Co to było, Björn? – rzucił przez ramię.
Odpowiedziała mu cisza. Spojrzał za siebie. Ścieżka była pusta. Niemożliwe, przecież jeszcze chwilę temu widział kolegę! Teraz nikogo tam nie było. Towarzysz zniknął.
– Björn?! – wrzasnął. – Nie przestraszysz mnie! Wychodź! Björn!
Chciało mu się płakać. Nie miał pojęcia, gdzie się teraz znajduje. Nie pamiętał, którędy tutaj przyszli, więc sam na pewno nie trafiłby do domu. Cofnął się kilka kroków i usłyszał trzask łamanej gałęzi. Podskoczył z krzykiem. Oddech miał szybki i płytki. Cofnął się jeszcze trochę i zahaczył nogą o wystający korzeń. Nie zdążył się niczego chwycić i runął jak długi na ziemię. Szybko wstał, otrzepując ubrania. Były całe uwalane ziemią, we włosach miał kilka zeschłych liści, a kolana podrapane do krwi. Zagryzł wargę i spróbował jeszcze raz:
– Björn!
Coś przeleciało mu tuż przed twarzą. Poczuł na policzku dotyk aksamitnych piór. Ptak usiadł na pobliskiej gałęzi i łypał na chłopca błyszczącymi oczami. Sowa – zdziwił się. – Jest aż tak późno?
Przez chwilę nic się nie działo. Wokół panowała cisza i Tomas słyszał tylko swój urywany oddech. Nagle dobiegło go upiorne, przeciągłe wycie. Struchlał. Rozglądał się wokół w popłochu, próbując wyłowić z ciemności jakiś znajomy kształt, który pokazałby, w którą stronę iść. Wszystkie drzewa wyglądały jednak tak samo. Okropne, powyginane, przywodziły na myśl zgarbione postaci z ogromnymi, rozczapierzonymi palcami. Wydawało się, że wystarczy chwila nieuwagi, aby te palce go dosięgły.
Miał wrażenie, że w pobliskich krzakach coś się poruszyło. Zawrócił na pięcie i puścił biegiem w stronę, z której, jak mu się zdawało, przyszedł z Björnem. Gałęzie szarpały za ubranie i włosy, drapały boleśnie po twarzy. Nie zwracał na to uwagi, chciał jak najszybciej się stąd wydostać i przytulić do mamy. Obraz zaczął mu się zamazywać, po policzkach spłynęły łzy. Mijając rozłożysty świerk, ścigany przez upiorne pohukiwanie puszczyka, nie zauważył, że spomiędzy konarów obserwuje go para różnobarwnych oczu.
*
Björn patrzył w ślad za uciekającym chłopcem. To było dużo łatwiejsze, niż sądził, a mały idiota okazał się wyjątkowo strachliwy. Parsknął. W myślach właśnie tak zaczął go nazywać – „mały idiota". Wystarczyło, że pojawił się nad rzeką i już wywołał pożądaną reakcję. Ledwo spojrzał i się uśmiechnął, a Tomas zaczął się trząść.
Wciągnął w płuca wilgotny zapach lasu. Dzisiaj było wyjątkowo spokojnie. Skierował się w stronę niewielkiego wzniesienia, na którym stał stary, drewniany dom. Chciał tu przyprowadzić nowego kolegę, ale ten uciekł, kiedy tylko usłyszał wycie. Björn zaśmiał się cicho. W panującej ciszy zabrzmiało to niemalże jak wystrzał.
Chata wyglądała dokładnie tak, jak zapamiętał. Saga mówiła, że kiedyś mieszkał tutaj pustelnik. Pojawił się nagle i tak samo nagle zniknął. Ponoć wilki go rozszarpały. Czy to samo stało się z Henrikiem i Anniką? Zmarszczył brwi. Dawno o nich nie myślał. Gdy to do niego dotarło, aż się zatrzymał. Ciągle czuł ich obecność, jakby nie do końca odeszli z tego świata, jakby ciągle gdzieś żyli. Babcia wiedziałaby, jak to nazwać. Niestety, ona była pewnie teraz zajęta pocieszaniem małego idioty, który smarkał jej w rękaw i żalił się, jaki Björn jest zły i paskudny.
Kopnął ze złością kamień, który poszybował w powietrzu i zniknął za niewielką kupką liści. Dotarł do domku.
Drewniane drzwi wisiały tylko na jednym zawiasie, otwarte na oścież, jakby zapraszająco. W takiej chacie często wyobrażał sobie czarownice, które byłyby podobne do matki albo Sagi; modliły się dziwnymi słowami, których nie rozumiał, paliły świeczki, święciły progi. Jakby bały się demonów czyhających w lesie.
Dotknął delikatnie opuszkami palców spróchniałego drewna. Drzwi odchyliły się lekko z przeraźliwym skrzypieniem. Skrzywił się i postąpił krok do przodu. W środku cuchnęło czymś, czego nie był w stanie zidentyfikować. Gdzieś w odległym kącie izby słyszał ciche skrobanie. Myszy – pomyślał. Dał jeszcze dwa kroki i poczuł, że na coś nadeptuje. To coś wydało dziwny, mokry odgłos. Czyżby właśnie rozdeptał karalucha?
W domu było całkiem ciemno. Żałował teraz, że nie zabrał ze sobą latarki, ale skąd miał wiedzieć, że dzisiaj tak szybko zapadnie zmrok?
W panującym mroku rozróżniał powoli znajdujące się wewnątrz przedmioty: dwa krzesła z krzywymi nogami, mały, drewniany stół, na którym stał talerz pokryty białą, cuchnącą pleśnią... Czyżby opowieści Sagi o pustelniku były prawdziwe? A może jego duch dalej tu przebywał?
Po lewej i prawej stronie znajdowały się pokoje. Wiedział, co w nich zastanie, bo dawniej często tu przychodził. Czasem chował się tak długo, dopóki w oddali nie usłyszał krzyku nawołującego ojca. Wybrał wejście po lewej, prowadzące do sypialni. W środku stało dwuosobowe łóżko przykryte narzutą nadgryzioną przez mole.
Nagle usłyszał hałas na zewnątrz, a w oknie, przez które do sypialni wpadało słabe światło księżyca, zobaczył przemykający cień. Zamrugał zdezorientowany. Nikogo nie powinno tu być. Czyżby Tomas jednak wrócił?
Szybko wyszedł z sypialni i stanął na progu domu. Rozejrzał się uważnie, ale nie zobaczył niczego, co mogłoby wskazywać na czyjąś obecność. Był sam. Wzruszył ramionami. Najwyraźniej mu się zdawało. Powlókł się z powrotem w stronę wyjścia z lasu. Było później, niż sądził. Przypomniał sobie, jak Saga kiedyś wspominała, że w lesie czas płynie inaczej.
Drzewa zaszumiały cicho, kiedy schodził z pagórka. Drogę oświetlał tylko jasny księżyc. Björn nie mógł wyjść z podziwu, jak często bór nie przepuszczał do siebie żadnego światła. Dlaczego teraz to zrobił? Spojrzał w górę na cienki rogalik. Zastanawiał się, czy jeśli Hati dogoni Maniego, to zje całego, czy zostawi trochę.
Coś przeleciało obok niego i usiadło na gałęzi. Obejrzał się. Puszczyk wyglądał identycznie jak ten, który nastraszył młodszego chłopca. A może to był ten sam? Sowa zaskrzeczała cicho. Dostał gęsiej skórki. Saga mówiła, że „puszczyk" to po łacinie „strix" i oznaczał strzygę. Nie wierzył, żeby ptak mógł posiadać duszę upiora, ale lubił tę opowieść, w której pojawienie się sowy zwiastowało przybycie zjawy.
Przestał się przyglądać i ruszył ponownie przed siebie. Nie usłyszał już pohukiwania.
[1] Demon wodny; Postać młodzieńca materializującego się czasem nad brzegiem morza, jeziora lub rzeki grającego na harfie. Będąc w dobrym humorze był całkowicie niegroźny, lecz rozgniewany prześladował niewierne żony oraz marynarzy. Dlatego też wymagane było posiadanie obnażonego noża (szczególnie płynąc po wodzie), który był jedyną rzeczą mogącą wyrządzić mu jakąkolwiek krzywdę. Wodnik o imieniu Neck był znany wśród słowiańskich Serbów łużyckich.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top