Rozdział 2: Śluby milczenia
– A co ty o tym sądzisz, Tom?
Bystroń kontrolował oddech, wykonując kolejną serię skipów A i jednocześnie z zaciekawieniem zerkał kątem oka na milczącego dotąd Rudeckiego, który stał obok. Oprócz nich sala gimnastyczna była kompletnie pusta.
– Faktycznie coś tu nie gra.
– Coś nie gra? Dobre sobie! Ta sprawa śmierdzi na kilometr. Myśl sobie, co chcesz, ale mi się wydaje, że ten cały Judasz musiał mieć na nich haka i dlatego go kropnęli. Bo jak to inaczej wytłumaczyć?
Bystroń dobrze gadał. Okoliczności de facto przemawiały przeciwko byłym ubekom. Rudecki jednak zmarszczył brwi i nastroszył się jak dziki zwierz. Miał swój rozum i wiedział, że lepiej nie drążyć tego tematu.
– Pamiętasz, co mówiłem wczoraj? Nic się nie stało. Zapomnij o tej sprawie, dobrze ci radzę.
– Co ty, boisz się ich? – strzelił rudy, a jego usta ułożyły się w kpiący uśmieszek.
– Nie. Po prostu istnieją pewne żelazne zasady, których nie należy łamać, bo kiedy je już złamiesz, stajesz się zwykłym ścierwem.
Bystroń aż przerwał ćwiczenia i uważnie przypatrzył się koledze. Rudecki nie żywił wielkich nadziei na to, że zostanie zrozumiany. Bystry nie służył przecież w wojsku, nie doświadczył na własnej skórze zjawiska fali. Gówno wiedział o życiu.
Napiętą atmosferę pomiędzy policjantami rozluźniło skrzypienie drzwi towarzyszące pojawieniu się Chmielarza i Guzmały przebranych w biało-niebieskie stroje do ćwiczeń. Wyglądali komicznie, prawie jak Pat i Pataszon – jeden wysoki i żylasty, drugi zaś niski i tęgi.
– Serwus, chłopaki! – krzyknął Chmielarz na powitanie. – Gimnastyka z samego rana? Aż tak wam doskwiera nuda? Nam się nie dziwię, bo mamy już swoje lata, ale wy? Kurwa, trochę mi was żal.
Rudecki i Bystroń momentalnie wymienili spojrzenia. Zdawali sobie sprawę, że jakakolwiek dyskusja mija się z celem.
– Judasz wygadał coś wczoraj? – zapytał ten pierwszy.
Nagła zmiana tematu sprawiła, że Guzmała zmarszczył czoło i splunął na podłogę.
– Niech go chuj strzeli, zupełnie nic. Kiedy tylko zadaliśmy mu pierwsze pytania, już miał zamiar pryskać.
– Dziwne – wtrącił się Bystroń. – Ledwo miał siłę wysiąść z samochodu, a co tu dopiero mówić o ucieczce...
– Te – przerwał mu Chmielarz, popychając go przy tym niezbyt delikatnie. – Nie zgrywaj tu zaraz mądrali, Jacuś. – Skinął na Guzmałę. – Stach dobrze gada. Ten kundel chciał dać dyla, więc prewencyjnie zarobił kulkę.
– Pieprzenie.
Widząc, jak się sprawy mają, Rudecki czym prędzej wszedł między Bystronia i Chmielarza, by jakoś ich rozdzielić.
– A przez to my nadal nic nie mamy – mówiąc to, przemknął spojrzeniem po twarzach współpracowników. – Jakieś pomysły?
– Szarak będzie zły – znów zabrał głos Bystry.
– Jak zwykle – dorzucił swoje trzy grosze Guzmała. – Starego w to nie mieszaj, on nie wie o połowie rzeczy, które się dzieją na mieście. Pewnie dlatego chodzi całe dnie jak jakiś niewyżyty kogut.
Porównanie bardzo spodobało się Chmielarzowi, który zarechotał, jak to miał w zwyczaju robić. Niestety Guzmała miał rację – inspektora Szaraka nie można było uznać za kompetentnego. Nadawał się na krawężnika, nie na człowieka, który cieszył się sporą władzą. Niby, według zapewnień polityków, kolesiostwo i kumoterstwo miało odejść wraz z komuną, ale nic tak naprawdę się nie zmieniło. Wszystko podążało dalej starymi torami.
Chmielarz wreszcie opanował śmiech, przetarł twarz, po czym wzruszył ramionami.
– Nie ma się nad czym zastanawiać. Pewnie zrobią nam przesłuchanie. Ustalmy jedną wersję wydarzeń i problem z głowy.
– Łatwo ci mówić, dla ciebie to nie pierwszyzna – warknął Bystroń.
– Bystry... Ty, kurwa, naprawdę jesteś bystry, czy ta twoja ksywka to tak z dupy? Bo mi się wydaje, że ty jesteś chuj, a nie bystry. No i co tak się jarzysz? Może mi się jeszcze tu popłaczesz.
– Zostaw go, Chmiel. – Rudecki zdawał się ostatnim głosem rozsądku. – Nie chcę tu rozróby.
– W dupie to mam! Wrażliwiec od siedmiu boleści się znalazł! Jak ktoś będzie mnie miał na celu, to mam się zastanawiać, czy ten ćwok czasem się nie zawaha?! Pieprzyć go!
– Dosyć już! – krzyknął podkomisarz i po chwili dodał już spokojniej: – Starczy tego.
Chmielarz i Guzmała wyglądali na niepocieszonych, za to Bystroń był gotowy do bitki. Gdyby tylko dostał ku temu okazję, rzuciłby się z gołymi rękoma na wyższego stopniem. Szybko jednak opanował się, napotkawszy stanowczy wzrok Rudeckiego.
– Racja, wracajmy do ćwiczeń – powiedział znacznie pokorniej.
– Kurwa, człowieku! – Guzmała nie wytrzymał. – Gorąco tu jak w piździe u grubej murzynki, a ty mi tu z gimnastyką wyjeżdżasz? Weź, ty sobie znajdź jaką cipę, bo widać, że dawno nie moczyłeś!
Rumieńce natychmiast wypłynęły na twarz młodego aspiranta. Zmarszczył brwi z zakłopotania.
– Bo co?
– Bo ci uszy stoją, młody! Hahaha! Żebyś ty widział swoją gębę w tej chwili! Kurwa, no nie mogę!
Z boku Rudecki patrzył z niesmakiem na rechoczącego komisarza. Kiedy tak mu się przyglądał, miał przed oczami wizję obleśnego wieprza. Zachciało mu się rzygać.
Drzwi wejściowe ponownie skrzypnęły, gdy stanął w nich dyżurny – łysy facet z lekkim garbem, któremu było do emerytury bliżej niż dalej.
– Bystroń! – zawołał, a echo poniosło po sali jego znudzony głos.
– To ja!
– Dzwonią do pana ze szpitala!
Bystroń momentalnie zbladł, a kąciki jego ust nerwowo zadrgały. Spodziewał się najgorszego, ale jednocześnie nie chciał popadać w zbytnią panikę. Pozwolił ciału rozluźnić się, odetchnął głęboko i spojrzał na Rudeckiego.
– Lecę – powiedział, żeby dodać sobie otuchy i pobiegł do wyjścia, w którym chwilę później zniknął. Kiedy tylko drzwi się za nim zamknęły, Chmielarz nachylił się w stronę Rudeckiego.
– Musisz go utemperować. Nie będzie mi się tu gówniarz stawiał.
Rudecki skitował to jedynie westchnięciem. Wiedział doskonale, że ze starymi nie ma żartów.
– Dobrze, załatwię to.
– No i to rozumiem! – wyszczerzył się tamten. – Chodź, Stachu. Pomożesz mi ze sztangą.
Jak gdyby nigdy nic mężczyźni oddalili się i przeszli na drugą część sali gimnastycznej. Rudecki został sam. Jak zwykle.
* * *
Gabinet inspektora Szaraka uchodził raczej za miejsce, od którego każdy rozsądny policjant trzymał się z daleka. Rozmowa z komendantem nie należała bowiem do jakiś szczególnych przeżyć, którymi można by pochwalić się w szerszym gronie.
Rudecki siedział jak na szpilkach na starym, drewnianym krześle. Z braku lepszego zajęcia gapił się na plakietkę stojącą niemal na krawędzi biurka. Ktoś wyrył na niej napis: „Inspektor Wacław Szarak".
Kiedy już znudził mu się ten widok, zaczął rozglądać się po gabinecie. Jego wzrok powędrował na lewą ścianę – całą oklejoną tandetną tapetą – gdzie prężył się dumnie regał z książkami. W większości dotyczyły one filozoficznych rozważań bądź osiągnięć naukowych. Rudecki nie dowierzał, by Szarak zapoznał się z okładką choć jednej z nich.
Tuż obok regału kurzył się fotel przeznaczony dla specjalnych gości. W chwili, gdy podkomisarz uśmiechnął się kpiąco, otworzyły się boczne drzwi. Rudecki wystrzelił z krzesła w ułamku sekundy i stanął na baczność.
– Spocznij – padła komenda wypowiedziana przez flegmatyczny głos.
Usiadł więc i przyjrzał się człowiekowi, który go tu wezwał i spóźnił się co najmniej kwadrans, a teraz udając, że nic się nie stało, rozsiadł się w fotelu naprzeciwko niego.
Cóż, gdyby komuś przyszło na myśl opisać inspektora Szaraka, ograniczyłby się pewnie do nazwania go nieudanym klonem Józefa Cyrankiewicza z przerzedzoną czupryną i źle skrojonym garniturem. To by w zupełności wystarczyło.
– Rudecki – zaczął komendant – raczysz zwilżyć gardło, nim zaczniemy?
– Nie, raczej podziękuję komendancie. Wątroba wciąż się odzywa.
– A kto wam alkohol proponuje? Myślałem o mineralnej, ale jeśli już zaczęliście, to alkoholu chętnie sam skosztuję.
Co Rudecki zauważył już dość dawno, to to, że inspektor lubił w swoich wypowiedziach często i gęsto używać, zarówno wyniosłych zwrotów, jak i trudnych słów, które należałoby na bieżąco sprawdzać w słowniku. Żył bowiem w przekonaniu, iż zapewni mu to szacunek podwładnych, na czym poniekąd mu zależało. Chodziło jednak o coś jeszcze – mianowicie marzył mu się szybki awans. Ubzdurał więc sobie, że gładki język może mu pomóc w osiągnięciu celu...
O blat stołu dźwięknęła szklanka, którą po chwili wypełnił klarowny płyn. Oto z uśmiechem na ustach Szarak zabrał się do sączenia zmrożonej wódki. Rudecki z wrodzonym spokojem przyglądał się temu, choć prawdę mówiąc, zależało mu na czasie i w tej chwili wolał być gdzie indziej. Nie dawał jednak tego po sobie poznać, zresztą Szarak także nie zwracał na niego większej uwagi, ponieważ koncentrował się raczej na przyjemnym cieple, rozlewającym się po jego ciele.
– Ach! Zaprawdę wyśmienity trunek. Gdyby nie wasza wątroba, to może dałbym się namówić. – Podetknął naczynie pod nos gościa, ale gdy nie dostrzegł na jego twarzy żadnej widocznej zmiany, poddał się wreszcie. – Skoro nie...
To może przejdziemy do rzeczy, dokończył za niego w myślach Rudecki. Jednocześnie powstrzymał się przed spojrzeniem na zegarek. To by było jak strzał w kolano.
– Pewnie podejrzewasz, w jakiej sprawie cię wezwałem. – Szarak zaczął wodzić wzrokiem po biurku, szukając na nim odpowiednich dokumentów. – Mam tu na myśli tę wczorajszą operację. Dokładnie numer...
– Chodzi o Gabriela Cieślaka, znanego jako „Judasz"? – upewnił się Rudecki, chcąc przejść w końcu do sedna sprawy. Gdyby nie wykazał się inicjatywą, to kto wie, może bawiłby się z inspektorem w kotkę i myszkę jeszcze przez kilka następnych godzin.
– Zgadza się. W raporcie stoi, że wypuściliście go na skrzyżowaniu Kasprowicza i Perzyńskiego. Dlaczego?
Rudecki wzruszył ramionami i prychnął.
– To proste. Ponieważ nie miał dla nas żadnych nowych informacji.
– Z tego, co mi wiadomo, źródło było innego zdania.
– Źródła lubią się mylić, inspektorze. Dobrze obaj o tym wiemy.
Szarak zastygł. Słowa Rudeckiego widocznie zbiły go z tropu. Zaczął się po cichu jąkać i nerwowo przebierać akta w poszukiwaniu nowych argumentów. Szło mu to nader niezgrabnie.
– Coś jeszcze? – zapytał usłużnie Rudecki, chcąc dopiec przełożonemu.
Zgodnie z przypuszczeniami, na dźwięk jego głosu Szarak podniósł głowę znad blatu i wpatrzył się w niego wzrokiem pełnym gniewu i zarazem strachu. Z każdą sekundą tracił przewagę nad podwładnym, a to było niedopuszczalne.
– Dobra. – Dotychczasowy spokój komendanta gdzieś uleciał. – Wynocha mi stąd!
– To już wszystko, panie inspektorze?
– Tak! Powiedziałem: wynocha!
Rudecki udając skruszonego, wstał niepewnie i obejrzał się na drzwi wychodzące na korytarz.
– To ja już chyba...
– Wypierdalać! Słyszałeś?! Wypierdalaj!
Już na korytarzu podkomisarz uśmiechnął się półgębkiem, słysząc, jak Szarak w nerwach dalej przeklina i dewastuje biurko. To była symfonia przeznaczona dla jego uszu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top