5
Ten dzień zdecydowanie nie poszedł po jego myśli, a z pewnością nie spodziewał się małej, czerwonej istotki, która doszczętnie rzuci się na wszystko co ma w kuchni. To znaczy na wszystko, co tylko podłoży biedronko-podobnemu stworzeniu pod nos, choć początkowo to same próbowało znaleźć coś zdatnego to spożycia, sprawiając, że i tak strachliwe serce biednego blondyna zabiło ze zdwojoną siłą, gdy tylko produkty zaczęły zamieniać się ze sobą miejscami, a rodzina mogła na tym ucierpieć, kiedy spiżarnia nie będzie odpowiednio uporządkowana, więc nie będzie niczego co mogłoby ją ze sobą scalić i-!, oh, chyba znów zaczął za bardzo odbiegać od tematu.
Martwił się. Rodzice zostawili mu dom pod opieką, minęło zaledwie kilkanaście godzin, a on już musiał dopisać sobie do listy kilka rzeczy, które musiał odkupić, jeżeli nie chciał w późniejszym czasie dostać kolejnej kary od ojca. Tikki było jednak głodne, więc chcąc nie chcąc (bardziej chcąc, ale nie takim kosztem), musiał je nakarmić. Stworzonko nie marudziło zbytnio na jedzenie, ale z pewnością miało swój gust i było przychylne słodszym rzeczom, których nie miał za wiele w domu. W końcu słodkości kosztowały i zasługiwały na nie grzeczne dzieci.
Patrzył w milczeniu, jak okruchy z czekoladowych ciasteczek opadają na podłogę, gdy niespokojnie wykręcał palce, siedząc na swoim łóżku. Tikki wydawało się spokojne, ale zdeterminowane, aby za wszelką cenę przemienić go w bohatera, którym przecież nie był. Znał swoje możliwości i ograniczenia. Nie wiedział nawet, jakim cudem miałoby to działać. Nie był odważny, ani silny, nie posiadał żadnych cech, jakie powinien, aby móc wyruszyć w świat w walce ze złem. Dodatkowo skąd miał wiedzieć, że prawidłowo odróżni zagrożenie?
Zamarł w bezruchu. Ściana w jednym momencie pękła pod wpływem uderzenia, a beton przykrył swoim ciężarem całe biurko i cenne rzeczy, jakie na nim leżały. Szkło posypało się aż po same drzwi na przeciwległym końcu, a on ledwo był w stanie obrócić głowę w prawo. Serce waliło mu w uszach, zimne powietrze wdzierało się do środka, niosąc za sobą odległy śmiech i krzyki przerażonych mieszkańców, gdy kolejne domy kończyły w tym samym stanie.
– To Akuma! – krzyknęło Tikki, podrywając się ze swojego miejsca i widocznie zapominając o swoim do połowy zjedzonym ciastku, gdy uczepiło się ramienia Leopolda – Szybko! Musisz się przemienić i pobiec za jej ofiarą!
Butters był w stanie tylko zamrugać, gdy szok powoli zaczął go opuszczać, w końcu pozwalając biednemu chłopcu się ruszyć. Nie wyglądało jednak na to, aby chciał zrobić to, co sugerowało mu Tikki. Jego ręce jeszcze bardziej poczęły wykręcać palce, aż do satysfakcjonującego dźwięku pękniecia, które wydawalo się je odblokowywać. Nerwowo podszedł do rozwalonej ściany, potrafiąc myśleć jedynie o tym, jak wielki szlaban dostanie, kiedy rodzice wrócą i się o tym dowiedzą. Tikki dalej ciągnęło go za koszulkę, zdeterminowane, aby skupić na sobie jego uwagę.
– Nie przejmuj się tym teraz. Musisz uratować miasto, zanim szkody staną się większe! Jesteś jeszcze w stanie przeciw temu coś zdziałać, tylko musisz się ruszyć – ponaglało go, na co Butters w końcu na nie spojrzał, czując, jak wszelka krew odpływa mu z twarzy.
– Nie mogę... – zaczął, widocznie zamierzając dalej się kłócić, gdy małe stworzonko spojrzało na niego groźnie. Skurczył się w sobie, uderzając knykciami o siebie, szepcząc, niemal nieśmiało: – Mysterion sobie z tym poradzi...
– Nawet, jeżeli uda mu się pokonać ofiarę Akumy nie będzie wiedział co zrobić z samą Akumą.
– Co w takim razie mam zrobić? – westchnął pokonany.
___
Biegnąc przez ulicę cudem uniknęła pędzącego w jej stronę samochodu. Skok był raczej niezgrabny, ale siła wybicia wystarczyła, aby skoczyć na maskę i przebiec po dachu, a potem z większą wdzięcznością zeskoczyć na ziemię. Kierowca zdawał się nie zwracać na to uwagi, wpatrzony w telefon, jakby dziecięca kampania sprzed kilku lat na ten temat nie zrobiła na nikim wrażenia. Telefony dalej prowadziły do zbyt wielu śmierci w ich miasteczku, jak na jej gust.
Odetchnęła drżąco, zanim ponownie skupiła się na sytuacji. Wznowiła bieg, szukając wzrokiem zaakumanizowanego. Ubranie przylegało do skóry, ale nie było niewygodne, dalej nie wiedziała, jak miałaby się w tym poruszać podczas jakiejkolwiek walki, jeżeli już miałoby do niej dojść, ale starała się odwieźć te myśli na inny tor. Nie musiała przecież walczyć, prawda? Wystarczyło, że pozbędzie się Akumy, a kto powiedział, że będzie to prowadzić poprzez jakąś bijatykę?
Z tym nastawienie łatwiej było przemierzać kolejne uliczki. Wybiegając zza rogu pech obrócił się przeciwko niej, gdy wpadła na grupę mężczyzn. Rozpoznawała ich, bo oczywiście musieli być to ojcowie kolegów z klasy, do której uczęszczała. Speszyła się trochę pod ich czujnym spojrzeniem, gdy wycofała się.
– Przepraszam-
– Co to ma być? Festiwal przebierańców? – zaczął Gerald, mrużąc oczy na nastolatkę przed nim, próbując zrozumieć czemu po raz kolejny spotykają się z przebranym dzieckiem.
– Przynajmniej to jest oryginalne. Nie widziałem jeszcze, aby ktoś przebrał się za okres – mruknął rudy facet obok niego, kiwając głową i wzruszając ramionami, zanim machnął na resztę – Idziemy? Skeeters ma dzisiaj promocję, która kończy się za dwie godziny.
Ostrożnie ich wyminęła, nie chcąc dłużej słuchać domysłów dorosłych. Może było to niegrzeczne, ale podobno miała tutaj pewne miasto do uratowania, więc trzeba było postawić pewne priorytety. Wyminęła kilka sklepów i ledwie zdążyła się uchylić, kiedy czyjaś wanna uderzyła prosto we frontową część poczty. Serce biło jej jak szalone, kiedy odsunęła się na miękkich nogach, odwracając głowę w samą porę, aby zobaczyć winowajcę.
Postać była niewiele większa od niej samej. Widocznie był to jednak osobnik płci męskiej, który wydawał się być przygnębiony, a przynajmniej tak można było wyczytać z maski, jaką miał na twarzy. Była to typowo teatralna maska, biała z wypisanym smutkiem. Z otworów na oczy ciekły jednak prawdziwe łzy, które zaakumanizowany ostrożnie ściągał na palce, a potem rzucał w budynki. Ciecz wydawała się bez problemu wbijać w ściany, aby eksplodować, rozrywając je i posyłając ich resztki w powietrze. Wyglądał trochę jak mim. Doprawdy smutny i załamany życiem mim.
– Bebe, Bebe wróć do mnie! – łkał żałośnie, a jego głos sprawiał, że ściany drżały.
Przełknęła ślinę, więc to z tym miała się mierzyć? Nerwowo przesunęła dłoń wzdłuż biodra, przyzwyczajając się do wszelkich nowości, gdy jej palce owinęły się wokół jojo. Biorąc chwiejny wdech zerwała jej, chwytając stabilnie w dłoń. Jest w stanie to zrobić. Tikki na nią liczy! Nie może zawieść jej w takim momencie.
– Hej! – krzyknęła, chociaż serce dudniło jej w uszach od strachu, nie tylko o siebie, ale też maleńkie stworzonko i wszelkich mieszkańców. Odpowiedzialność była taką presją...
Mim jednak nie spojrzał na nią. Wydawał się znacznie bardziej zainteresowany Wall-Martem, w kierunku którego się udał. Jego kroki były szybkie, i gdyby nie ruszała zaraz za nim, najprawdopodobniej by go zgubiła. Wydawał się mieć jasny cel i zaczęła się martwić, że była nim biedna Bebe, której imię tak żałośnie wykrzykiwał. Mało mieszkańców zwracało na nich uwagę, ale to dawało jej przewagę. Nie potrzebowali gapiów, musiała działać, zanim sprawy się zaostrzą.
W pewnym momencie musiała jednak stanąć, kiedy oślepił ją błysk. Mrużąc oczy, cofnęła się o krok i spojrzała na wielkie lustro na wystawie, które odbijało od siebie promienie słońca. Poświęciła chwilę na przyjrzenie się sobie w swojej nowej formie. Czerwony kostium w czarne kropki opinał jej ciało, nie miała na sobie nawet butów, a sam krój przypominał nieco pidżamę. Nie wiedziała jak mogła w ogóle tak wyjść, ale w tamtym momencie niewiele myślała i nawet nie miała okazji, aby się zobaczyć. Podeszła bliżej, błękitne oczy były szeroko otwarte spod maski, gdy przyglądała się sobie. Czerń zdobiła jej ramiona, rękawy ciągnęły się aż po same palce, w pewnym miejscu pełniąc funkcję ala rękawiczek. Włosy się wydłużyły, sięgały niemal do połowy pleców, utkane w dwa kicki, przeplecione czerwoną wstęgą. Na nosie tkwiła maska, i choć wydawał się być to raczej kiepski kostium na Halloween, nikt nie wydawał się wiedzieć kim tak naprawdę jest.
Nie czuła się jednak zbyt komfortowo ze sposobem, w jaki kostium podkreślał jej walory, ale chyba nie mogła narzekać, prawda?
Szybko jednak wróciła myślami do konkretnej sprawy. Mim. Wall-Mart. Bebe. Obróciła się, patrząc na jojo w swojej dłoni, nim do głowy wpadł jej głupi pomysł. Ścisnęła je mocniej, zamachnęła się i rzuciła... a ono zaczepiło się o słup kilka uliczek dalej i przyciągnęło ją z taką siłą, że nawet nie miała szansy wypuścić go z rąk, nim uderzyła czołem o metal.
Cóż... przynajmniej udało jej się dostać do Wall-Martu, zanim Mim zdążył się tu zjawić. Odczepiając z trudem jojo od słupa, potarła czoło z jękiem, zastanawiając się jak temu przeciwdziałać. Musiała znaleźć Bebe, a skoro Mim chciał dostać się w to konkretne miejsce to nie miała wątpliwości, że musiała tutaj być. Biorąc głębszy wdech, zerwała się i wbiegła do sklepu, rozglądając się gorączkowo za blondwłosą dziewczyną. Musiała być gdzieś tutaj, prawda? Dlaczego Mim miałby iść tutaj na ślepo, szukając jej, gdyby nie miał pewności, że ją tu znajdzie?
Weszła w kolejną uliczkę, ignorując spojrzenia innych, ale jednocześnie będąc na tyle nieuważna, że z jękiem upadła na ziemię.
– Hej, uważaj jak idziesz! Rozsypałaś moje chrupki!
Przymknęła oko, rozmasowując bolącą głowę. Poczuła zapach sera i wzdrygnęła się, czując proszek i kawałki wspomnianych chrupek na swoim kostiumie. Gdy jednak podniosła się na tyle, aby skrzyżować swoje spojrzenie z chłopakiem, niemal zamarła od bliskości, jaką dzielili. Czarna maska na jego twarzy nie była w stanie ukryć głębokiego brązu jego oczu, które kipiały złością...
~~~
Pojawiam się i znikam niczym nadzieje Gabriela na zdobycie Mirakuli.
Zgadul zgadula kto pojawił się w dzisiejszym rozdziale, hm?
c:
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top