4 / Skrzydło szpitalne
Następnego dnia obudziłem się przed wszystkimi, więc uznałem, że pójdę na śniadanie sam. Po wczoraj nie miałem ochoty z nimi rozmawiać, bałem się, że dalej będą mnie wypytywać.
Schodziłem już z ostatnich schodów, gdy zza zakrętu wyszedł Barty i Regulus. Brunet wyglądał już nieco lepiej, ale wciąż był blady.
-Nazwał... - Black urwał w połowie zdania na mój widok, po czym Crouch się zatrzymał. Czarnowłosy ze zdziwieniem również to uczynił.
-Cześć - powiedziałem, podchodząc do nich.
-Cześć - odpowiedział Barty, a Regulus spojrzał na niego z zaskoczeniem.
-Znacie się? - zapytał, przenosząc na mnie wzrok, jednak zaraz powrócił do Barty'ego.
-Tak... - zacząłem, jednak brunet mi przerwał.
-Poznaliśmy się kiedy szedłem do Evana w dzień jego zatrucia. - powiedział, lekko stając mi na nodze. Zrozumiałem, że mam nic nie wspominać o tym, co przypadkowo mi wtedy wyznał.
-Aha.
-Właśnie, co u niego? - zapytałem, przypominając sobie o blondynie.
Barty, westchnął cicho, a oczy mu błysnęły. Zrozumiałem, że sprawiłem mu ból przypominając o osobie, którą - jak mi powiedział - kocha, a która leży w śpiączce w skrzydle szpitalnym.
-Przepraszam... - wymamrotałem, jednak on machnął ręką.
-Nie szkodzi. No cóż, co u niego. Dalej się nie obudził ale... - kącik jego ust ledwie widocznie się uniósł. - Mamrotał jakieś słowa.
-Tak? A co mówił? - zapytałem z ciekawością.
Brunet wziął oddech, jednak Black mu przerwał.
-Mówił jego imię - wyjaśnił mi, a ja mógłbym przysiąc, że twarz Croucha delikatnie poczerwieniała. Spojrzałem na niego, unosząc lekko brwi, za to on nieznacznie pokręcił głową. Zrozumiałem to jako „Regulus nic nie wie".
-Właśnie mieliśmy do niego iść - szybko dodał Barty, po czym na mnie popatrzył. - Jak chcesz, możesz iść z nami, prawda, Reg?
Na chwilę na siebie spojrzeli i od razu było widać ich niemą rozmowę.
-Ta, możesz - powiedział po chwili Black.
Śniadanie może poczekać, pomyślałem, po czym ruszyłem za dwójką ślizgonów.
***
-Więcej was matka nie miała? - zapytała pani Pomfrey z wyraźną irytacją, gdy stanęliśmy w drzwiach.
Wzruszyliśmy ramionami oboje oprócz Barty'ego, który niemalże skakał w miejscu. Co chwila się wychylał i stawał na palcach, by cokolwiek dostrzec. Pielęgniarka spojrzała na niego z uniesionymi brwiami, a gdy brunet zobaczył, że na niego patrzy, ze speszoną miną powoli stanął normalnie.
-Zwykle przychodziliście parami, jeszcze z Lestrange'm - dodała, przenosząc wzrok na mnie - a ciebie to widzę tutaj za często, Potter.
Wzruszyłem ramionami po raz drugi, uśmiechając się delikatnie. No cóż, nie można by powiedzieć, że jestem idealnym i przykładnym uczniem. Ciągle wdaję się w bójki, a jak nie bójki, to coś związanego z Quidditchem.
-Proszę pani, niech nas pani proszę wpuści, bo Barty zaraz nie wytrzyma - wtrącił Regulus. Spojrzałem na Croucha, a ten wyglądał, jakby miał zaraz wybuchnąć. Dłonie miał w pięści, a usta tak zaciskał, że ich wcale nie było widać.
Spojrzał na Blacka morderczym wzrokiem, jednak wtedy pani Pomfrey odsunęła się, a Barty z impetem wleciał do środka. Natychmiast podbiegł do jednego z łóżek, gdzie, jak zgadywałem, leżał Rosier. Usiadł na krześle obok, a my z Regulusem do niego podeszliśmy. Na chwilę spojrzałem na czarnowłosego, jednak on patrzył przed siebie.
Dotarliśmy do łóżka Evana. Barty już siedział przy nim i wgapiał się w jego twarz, jak gdyby blondyn miał się zaraz obudzić. Black też usiadł, a ja zwyczajnie stałem obok. Coś tam sobie pogadaliśmy, ale rozmowa niezbyt się kleiła. Widać było, że Regulus niezbyt cieszy się z mojej obecności, za to Barty na nic nie zwracał uwagi, wgapiając się w Rosiera.
-Hej, um, sorry, James tu jest? - usłyszałem głos przy wejściu. Odwróciłem się i zobaczyłem Franka Longbottoma. Gdy zobaczył że to ja, ciągnął dalej. - Za niedługo trening, no i wiesz...
-O kurwa, prawie zapomniałem - powiedziałem, wstając i idąc w jego kierunku.
-Potter, język! - krzyknęła za mną pielęgniarka.
-Przepraszam, pani Pomfrey! - odkrzyknąłem, po czym wyszedłem ze skrzydła szpitalnego.
Szliśmy z Frankiem chwilę w milczeniu. Mogło to wydawać się dziwne, że jest ode mnie starszy, a to ja jestem kapitanem drużyny, no ale cóż. McGonnagall doskonale wiedziała, że Quidditch to moja największa pasja, a potrzebowaliśmy silnej drużyny, by wygrać puchar.
-Jak reszta drużyny? - zagadnąłem go, mniej więcej w połowie drogi do wyjścia z Hogwartu.
-Marlene i Dorcas już chyba poszły, bracia Prewett mieli się zaraz zbierać, a Finnigan* poszła jako pierwsza.
Dotarliśmy do szatni, gdzie jak się okazało zebrała się już cała drużyna. Ja przeszedłem do pokoju kapitana i tam się przebrałem. Gdy wyszedłem już wszyscy byli gotowi. Wziąłem skrzynkę z piłkami i wszyscy poszliśmy na boisko.
-Okej, wszyscy na miejsca! Fabian, Gideon, czemu jeszcze nie wzięliście pałek? No dobra... Frank, na pętle. Marlene, Dorcas, Eliza, na miejsca. Okej, uwaga... WYPUSZCZAM PIŁKI!
~
742 słowa
*Eliza Finnigan - imię wymyślone przeze mnie, jako matka Seamusa
wiem że powinno być jeszcze wybieranie do drużyn, no ale cóż, tutaj nie było
flex musi być wszędzie - mam medalion Slytherinu z listem od Rega i jakimiś pierdołami i torbę z hasłem do mapy huncwotów 💚
baiii
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top