𖦹 Dzień 10: Raz, dwa, trzy, giniesz ty

To już dzień dziesiąty! Zapraszam do czytania.

⊱ ────── {.⋅ ❆ ⋅.} ───── ⊰

Drogi Elbrenie!

Pragnienia me nie są wielkie. Bynajmniej jak na twoje możliwości. W tym roku można uznać, że byłam grzeczna, lecz chcę z tym skończyć. Chcę, żeby moja rodzina zginęła, żebym to ja ich zabiła. Nienawidzę ich, chcę by cierpieli, tak samo jak ja przez nich. Bym mogła patrzeć w ich pełne strachu oczy, z których ucieka życie. Bym mogła zanurzyć dłonie w ich krwi, później zaciskając je na ich szyjach, żeby błagali mnie o litość, której im nie dam. Lecz do tego potrzebuję narzędzi. Już ty sam wiesz, jakich. To właśnie o nie proszę. Niech to będzie coś spektakularnego, aby cierpieli, długo i boleśnie. Na datę wyznaczam wigilię, aby swe święta pamiętali do końca.

Natasza Rzeczycka

⋆。˚❆˚ 。⋆

Natasza wyszła z okręgu. Nagle wszystkie świece zgasły. Czyli wszystko poszło po jej myśli. Przynajmniej tak słyszała od kobiety, która dała jej pieczęć. Odmówiła modlitwę końcową, po czym zamknęła wszystko, odsłaniając żaluzje w swoim oknie.

Wyjrzała na zewnątrz, gdzie wciąż czaił się mrok. W zasadzie nie powinno jej to dziwić, gdyż był grudzień, zaledwie kilka dni przed Wigilią Bożego Narodzenia. Przed dniem, w którym miała dokonać czynu, o którym marzyła od dawna. Odrywając wzrok od nocnego krajobrazu, ukazującego ciągnący się na wiele kilometrów cmentarz i drobną kaplicę, spojrzała na zegar, ukazujący godzinę trzecią czterdzieści.

- Czyli wyrobiłam się w czasie - wyszeptała cichutko nastolatka, wracając na swoje miejsce naprzeciwko wypalonego w podłodze pentagramu.

Kiedy usiadła, krzyżując swe kolana, podniosła zakrwawiony skrawek papieru ze środka okręgu. Przeczytała całość jeszcze sześć razy, wpatrując się w mocno dociśnięty ślad gołębiego pióra. W kilku miejscach krew nie zastygła wystarczająco mocno, aby można było zaadresować list.

Nie zrobiło jej to zbyt wielkiej różnicy. W pomieszczeniu musiała zostać do rana, do wybicia na zegarze 6:39, nie wcześniej. Inaczej jej prośba zostałaby obrócona przeciwko niej, czego dziewczyna z pewnością nie chciała. Nie, kiedy posunęła się już tak daleko.

Po chwili usłyszała że zza drzwi dochodzi odgłos jej dzwoniącego telefonu. Nie mogła wyjść, aby go odebrać, nawet nie chciała. Kolejną zasadą jest to, że nie może się odezwać do nikogo do samego rana. Tej zasady też nie chciała złamać.

Poprzez zamknięte okno nie docierały do niej żadne odgłosy dobiegające z zewnątrz. Na szczęście. Gdyby Natasza wiedziała, jaka masakra odbywa się na zewnątrz.

⋆。˚❆˚ 。⋆

Dźwięk syren, zbudził Nataszę ze snu. Nie było to zjawisko codzienne. Wstała gwałtownie ze swojego miejsca, po czym spojrzała na zegar. Zatrzymał się na godzinie dziewiątej trzydzieści dziewięć, czyli wszystko się udało. Wyjrzała ostrożnie, odsuwając fragment pożółkłej rolety.

Pod budynkiem stało kilka wozów policyjnych i karetka. Rzadko zdarzało się coś takiego, zwłaszcza że miasteczko było małe, wszyscy się znali, przynajmniej tak powierzchownie, jakkolwiek to nie brzmi. Wszyscy się znali, lecz w murach każdego domu, z masek naciąganych publicznie wychodziły najgorsze potwory.

Właśnie i w tym wypadku one wyszły. Natasza dostrzegła to, kiedy głębiej przyjrzała się zdarzeniu pod oknem. Było jeszcze ciemno, dlatego jedynym źródłem światła były policyjne światła oraz latarki pojedynczych gapiów. Po chwili ujrzała ciało, dokładniej jego zarys. Czy znała tą osobę? Możliwe, jednak nie mogła dostrzec, kim ona była z tej odległości. Musiała jednak szybko wyjść. Policja napewno będzie sprawdzać budynek.

Szybko zasunęła za sobą żaluzję, zrywając się do środka pentagramu, w którym leżał jej list. Musiała go spakować i wysłać pocztą. Krew już wyschła, tworząc na liście brunatne plamy. Jej dłoń również pokrywał dużej wielkości, ciągnący się przez cały nadgarstek strup. Wsunęła kartkę do czerwonej koperty, wkładając jeszcze do środka zdjęcie swojej rodziny.

Ostatni raz jeszcze przyjrzała się dłużej zdjęciu oraz osobom na nim, które już niedługo miały pozostać tylko wspomnieniem. Od lewej strony stała ona, w żółtej sukience w zielone groszki, młodsza przynajmniej pięć lat. Jej twarz zdobił uśmiech, trochę wymuszony, ale bardziej prawdziwy niż ona teraz. Następny był jej ojciec, stojący za nią i obejmujący ją rękami. Aby móc przytulić ją na zdjęciu, musiał praktycznie klęknąć tuż obok niej. Wyglądało to komicznie, przynajmniej z perspektywy osób trzecich, ponieważ ze względu na ubrudzone od błota nogawki jego spodni, Natasza dostała niezłą burę, której nie mogła zapomnieć przez parę lat. Później był jej brat. Ta połowa zdjęcia wydawała się radośniejsza. Rodzice zawsze bardziej kochali jego od niej. Nikodem spoglądał na nią przez obiektyw, radośnie pokazując swoje małe ząbki do aparatu, w czasie kiedy ich matka trzymała go na kolanach, uśmiechając się w kierunku syna.

Ostatecznie włożyła zdjęcie do koperty, nie chcąc dłużej patrzeć na fałszywie perfekcyjny obrazek swojej rodziny. Kiedy upewniła się, że pakunek nie wygląda w żaden sposób podejrzanie, zapakowała go w kolejną kopertę, po czym szczelnie zamknęła, aby nikt nie ujrzał jej zawartości. Szybko wyjęła długopis z kieszeni kurtki, pośpiesznie zapisując adres i inne potrzebne dane na kopercie. Schowała ją ostrożnie do kieszeni, wraz z pieczęcią, pilnując aby nic nie wypadło przy ewentualnym biegu.

Nałożyła kaptur na głowę, szczelniej owijając się szalikiem. Ostrożnie uchyliła drzwi, lecz słysząc czyjeś kroki na korytarzu, zamknęła z powrotem drzwi, modląc się, aby nikt jej nie zauważył. Oparła się plecami o drzwi, ciężko oddychając. Po czym jej wzrok spoczął na klamce, która mocno opadła, jakby ktoś z drugiej strony drzwi ją nacisnął. Następnie ciszę przeszył wrzask oraz głośny trzask rozlegający się zza jej pleców.

Gwałtownie obróciła się, oddalając od drzwi. Szybko spojrzała na zegarek na dłoni. Wcale nie była siódma rano, zegar ją oszukał. Dopiero za godzinę mogła wyjść z pokoju. Fala głośnych uderzeń rozbiegła się z każdego kierunku. Z jej ust mimowolnie wyrwał się krzyk.

Czuła się otoczona ze wszystkich stron, tak jakby ktoś stał za każdym meblem, gotowy do ataku. Ponownie stanęła w środku pentagramu, nie będąc pewną, czy jego moc wciąż działa po przypadkowym otwarciu drzwi. Natasza miała wrażenie, że tak.

- Niech to przestanie, błagam - powiedziała, tłumiąc w sobie chęć modlitwy. Oficjalnie wyrzekła się wiary, więc nie mogła sobie ot tak zacząć z powrotem ją praktykować.

Zadrżała przez powiew zimnego wiatru, mimo iż wciąż była w ciepłej kurtce. Ze ścian wciąż dobiegały niepokojące odgłosy. Musiała to wytrzymać, jeszcze tylko przez godzinę.

⋆。˚❆˚ 。⋆

Czas minął. Słońce wzeszło znad horyzontu, a jego pierwsze promienie zaczęły oświetlać pomieszczenie. Teraz, z lekką obawą, Natasza wyszła z kręgu, biorąc pierwszą rzecz, jaką miała pod ręką, czyli swój nóż. Zaczęła stawiać ostrożne kroki, za każdym razem wzdrygając się, kiedy deski pod jej stopami zaczynały skrzypieć.

Otworzyła drzwi, wychylając się, aby spojrzeć, czy nikt nie idzie. Kiedy nie spostrzegła nic niepokojącego, wyszła ze środka, zamykając za sobą drzwi. Od razu poczuła dziwną różnicę temperatur, jakby w tym miejscu było z dziesięć stopni mniej. Zadrżała, chowając dłonie z wysuniętym nożem, aby w razie czego mogła go błyskawicznie wyciągnąć.

Po chwili zobaczyła coś, czego na pewno ujrzeć by nie chciała. Na drzwiach były wielkie, odbite, zakrwawione dłonie, a między nimi ogromny, odwrócony krzyż, również namalowany jakąś czerwoną substancją, której pochodzenia Natasza nie chciała znać. Chciała się cofnąć, lecz coś chrupnęło pod naciskiem jej buta.

- O cholera! - powiedziała Natasza, wstrzymując odruch wymiotny. Tuż dookoła niej leżały martwe ptaki, cały korytarz był pokryty martwymi ciałami, jak dywanem. Było to co najmniej obrzydliwe.

Postanowiła szybko stąd wyjść, nim znajdzie coś jeszcze gorszego. To lepiej dla niej, chyba...

⋆。˚❆˚ 。⋆

Samobójcą okazała się Kaja, jej koleżanka z klasy. Tak przynajmniej mówili. Natasza nie rozumiała, dlaczego ta dziewczyna, z pozoru chodząca perfekcja, mogłaby chcieć odebrać sobie życie. Było to dla niej zdarzenie niezrozumiałe.

Dzisiaj był jej ostatni dzień w szkole przed świętami. List najprawdopodobniej już dotarł do adresata, co napawało ją jednocześnie radością i niepokojem. Czy aby napewno było warto?

Wychodząc ze szkoły, zamiast kierować się prosto do domu, poszła w przeciwnym kierunku. Wiedziała, że jak ktoś ją spotka, to zacznie zadawać pytania. Bo kto normalny idzie do lasu, w którym ostatnio ktoś zmarł? Najprawdopodobniej nikt. Jednak Natasza miała pewną sprawę, z którą nie mogła zwlekać.

Kiedy, po wielu minutach szybkiego marszu, ukazał się cel jej wędrówki. Na ganku już siedziała starsza kobieta, wyglądająca jakby oczekiwała jej przyjścia.

- Czekałam na ciebie Nataszo. Czego się napijesz? - spytała, pokazując jej gestem, aby weszła do środka.

Dziewczyna weszła do środka, zamykając za sobą drzwi. Od razu skierowała się do kuchni, w której gospodyni przyjmowała swoich gości.

- Obawiam się, że to nie na herbatę lipową tutaj przyszłaś - powiedziała kobieta, nastawiając czajnik z wodą na małym piecyku.

- Słyszałaś o Kai, prawda? - spytała Natasza, siadając do stolika.

- Tak. Biedna dziewczyna - odpowiedziała. - Żadne dziecko nie zasługuje, aby żyć w takim świecie, w jakim żyjemy. No, ale zbaczając z tematu, dlaczego chcesz o niej rozmawiać?

- Czy myślisz, że wywołanie demona mogło mieć coś z tym wspólnego? - spytała nastolatka, sięgając po swój kubek w sikorki.

- Czy myślę? Jestem tego praktycznie pewna - powiedziała gospodyni po chwili namysłu. Po chwili rozległ się gwizd czajnika. - Poczekaj chwileczkę, zrobię herbatę.

- JEST PANI PEWNA?! - krzyknęła Natasza, a jej cierpliwość uleciała, jak z przekłutego balonika. - Pani Safian, niech pani mi odpowie!

- Dziecko drogie, daj starej kobiecie chwilę pomyśleć. Świata przez dwie minuty nie zbawisz - powiedziała kobieta, nalewając wrzątku do dwóch kubków. Jeden podała Nataszy, drugi natomiast zostawiła dla siebie, po czym poszła do stołu, zajmując swoje krzesło. - No to pytaj, o co chcesz.

- Co miała pani na myśli, mówiąc że jest pani pewna, że Kaja zginęła z powodu rytuału? - spytała dziewczyna, upijając łyk herbaty.

- Zawsze, kiedy ktoś odprawia rytuał, przed jego wykonaniem ginie liczba osób, na które został wydany wyrok. Są to osoby, które podświadomie pragną śmierci, lecz nie odważą się jej przyspieszyć - powiedziała Safian, składając wszystkie kolorowe gazety z krzyżówkami. - Na ile osób wydałaś wyrok?

- Trzy - odpowiedziała Natasza, wiedząc że ta kobieta i tak wszystko wie.

- Czyli zanim te trzy wybrane osoby zginą, muszą zginąć trzy przypadkowe przed nimi - kontynuowała gospodyni. - No i najprawdopodobniej pierwszą jest Kaja. Chyba że to był po prostu dziwny przypadek.

- Będą jeszcze dwa trupy? - spytała nastolatka, sięgając po cukiernicę. - To właśnie dlatego przestano to praktykować?

- Tak. Może i ludzie tutaj są ateistami, ale wierzą w przesądy i praktykują pewne ciekawe rzeczy, których ty nie powinnaś - dodała kobieta, przy okazji robiąc przytyk do wiekuNataszy.

- A co, jeśli po odprawieniu rytuału dzieją się jeszcze inne rzeczy? - spytała niepewnie, na co Zofia Safian podniosła wzrok na swoją rozmówczynię.

- Jakie rzeczy masz na myśli? - spytała twardym tonem, napinając się.

- Na przykład martwe ptaki, odwrócone krzyże, krew, wrzeszczące ściany, czy umierające rośliny? - bardziej spytała niż odpowiedziała dziewczyna, czując się jeszcze bardziej niekomfortowo.

- Nie, to niemożliwe, ostatni raz coś takiego stało się nim zamknęli ten dom. To było dwieście lat temu - powiedziała Zofia, wstając gwałtownie od stołu. - Proszę, powiedz że to tylko wymysł twojej wyobraźni.

- Ja... nie mam pojęcia - powiedziała Natasza, drżącym głosem. - To było jakbym popadła w obłęd. Co mam robić?!

- Musisz dopilnować, aby wszystko się dokonało w wigilię. Jeśli kolejne osoby nie nadejdą, musisz wyznaczyć je sama - powiedziała Safian, wylewając przypadkiem herbatę. - Nigdy już więcej nie zbliżaj się do tego miejsca. Przysięgnij.

- Jak wyznaczyć te osoby, skoro mam się nie zbliżać do chaty? - spytała Natasza, w myślach znając już odpowiedź.

- Musisz sama je zabić - odpowiedziała.

⋆。˚❆˚ 。⋆

Następna była nauczycielka z jej szkoły. Większość mówiła, że był to zawał, inni że przedawkowała. Jednak prawda była zgoła inna. W końcu, kto normalny mógłby rozpuścić tabletki w winie? W winie, które podarowała kobiecie Natasza?

⋆。˚❆˚ 。⋆

Była wigilia. Ten dzień nadszedł. Dziś wszystko miało się dokonać. Z tą myślą Natasza wstała z łóżka. Zawinięta w kołdrę ruszyła do kuchni, aby móc zrobić sobie poranną kawę.

- Nikodem, co ty tutaj robisz? - spytała, nie spodziewając się nikogo o tej porze w domu. W końcu większość osób o tej porze robiła zakupy przedświąteczne.

- Musiałem zostać w domu. Nie pozwalają nam wychodzić na zewnątrz - odpowiedział chłopiec, pijąc gorące kakao.

- Dlaczego? - spytała nastolatka, odkładając kołdrę na kanapę.

- Bartek, ten z klasy C - zaczął, cichym tonem.

- Co z nim?

- Bartek nie żyje. Został zaatakowany przez wilki.

⋆。˚❆˚ 。⋆

- Przecież nigdy nie mieszkała tu żadna wataha - oburzył się krzyczący do telefonu Marian Rzeczycki. - Co się dzieje w tej wsi?!

- Dziadek! - rozległ się głos Nikodema, po czym chłopiec wskoczył mężczyźnie w ramiona.

- Cześć - powiedziała Natasza, również witając się z nim, mimo iż oni nie darzyli się szczególną sympatią.

- Witaj, Nataszo - powiedział dziadek, po czym zwrócił się do Nikodema. - Chodź, zrobimy razem barszcz.

- A pierożki? - spytał chłopiec z uśmiechem.

- Pierożki też zrobimy - powiedział z uśmiechem, czochrając wnuka po włosach, po czym zwrócił się do wnuczki. - Też chcesz?

- Nie, dziękuję. Gastronomia to nie moje klimaty - zażartowała nastolatka. - No to ten, ja idę do swojego pokoju.

- Tylko przyjdź potem na kolację.

⋆。˚❆˚ 。⋆

Nim ktokolwiek się obejrzał, wszyscy całą rodziną siedzieli przy jednym stole. Oczywiście pomijając łamanie się opłatkiem i inne typowo kościelne zwyczaje. Po krótkim przemówieniu ojca Nataszy, wszyscy usiedli do wigilijnej kolacji.

Barszcz już został podany na talerz. Natasza nawet go nie tknęła. Jego barwa zbyt przypominała jej, co musi zrobić. Od razu napotkała pełne dezaprobaty spojrzenia. Momentalnie miała ochotę wywrócić oczami, lecz powstrzymały ją resztki kultury i manier.

- Ja zjem w pokoju - powiedziała w końcu, biorąc w dłoń talerz z karpiem.

- Najpierw weź swój prezent - powiedział z uśmiechem Nikodem, wręczając jej czarne pudło.

W ułamku sekundy dostrzegła zakłopotanie widoczne na twarzach reszty rodziny, po czym podziękowała Nikodemowi i szybko czmychnęła do swojego pokoju, nim ktokolwiek zdążyłby odebrać jej prezent. Kiedy tylko przekroczyła jego próg, zamknęła za sobą drzwi na klucz, po czym odłożyła talerz z jedzeniem na dalszy plan swojego umysłu. Usiadła na łóżku, kładąc pudełko na swoich kolanach. Jego rozmiar można było określić jako niewielki, ale ciężki. Przewiązany czerwoną wstążką karton, aż prosił się o otwarcie.

Jednym ruchem zerwała wstążkę, ostrożnie otwierając pudełko. Zawierało ono kopertę oraz narzędzia przewiązane czerwonymi wstążeczkami. Wyjrzała przez okno, a w jej głowie pojawiła się myśl, jak może pozbyć się swojego brata.

- Niko! Chodź, zobacz przez okno! - krzyknęła z udawanym podekscytowaniem w głosie nastolatka, szykując się mentalnie do konieczności żywej ekspresji.

- Śnieg! - odkrzyknął jej ośmiolatek, wbiegając w jej drzwi. - Chodźmy na dach!

- Jasne, tylko ubierz kurtkę! - powiedziała, po czym sama wyciągnęła ciepły płaszcz i buty. Ubierając się, już dostrzegła podekscytowanego brata, który stał z czapką ubraną na lewą stronę. Natasza ze śmiechem poprawiła mu ją, po czym złapała za rękę, wychodząc ze swojego pokoju.

Weszli na dach, gdzie gromadziła się już lekka pokrywa białego puchu. Duże płatki zbierały się na nich, aż po kilku sekundach byli już cali w śniegu. Natasza pociągnęła Nikodema bliżej krawędzi, gdzie stanęli patrząc w przestrzeń. Widzieli stąd resztę wioski i kościół, a wszystko to ozdobione kolorowymi świecidełkami.

Dziewczyna cofnęła się do tyłu, stojąc za ośmiolatkiem, po czym, kiedy ten był zbyt zafascynowany świąteczną panoramą, popchnęła go mocno w przód. Zerwał się mocny wiatr, więc nikt nawet nie usłyszał jego krzyku, ani tego, że upadł na ziemię, z roztrzaskaną czaszką.

Kiedy upewniła się że Nikodem nie zwrócił zbyt dużej uwagi, wróciła do środka domu, zamykając za sobą drzwi. Ściągnęła płaszcz oraz czapkę i szalik, po czym wyjęła pudełko, kolejnym prezentem była fiolka z tajemniczym proszkiem. Szybko zorientowała się, co to było. Sproszkowane tabletki. Schowała truciznę do rękawa, po czym zdjęła buty i zmieniła je na kapcie, aby nie budzić podejrzeń. Mokre włosy upięła w kok, po czym zeszła po schodach, kierując się do kuchni.

Jak tylko upewniła się, że nikogo w niej nie ma, ruszyła w stronę otwartej butelki wina. Szybko wsypała sproszkowane tabletki, mieszając, aby nic nie było widać. Chwilę później usłyszała chrząknięcie.

- Czy ty na pewno możesz pić alkohol, młoda damo? - zapytał Marian, wyrywając nastolatce butelkę. - Święta, świętami, ale wino nie jest dla dzieci.

Chwilę później wyszedł z pokoju, po czym udał się do salonu. Powrócił do żywej rozmowy z rodzicami Nataszy, następnie zaczął nalewać wina do kieliszków.

- Oby się to dobrze rozpuściło - pomyślała dziewczyna, sięgając do stołu po butelkę coca coli.

- A gdzie jest Nikodem? - spytała Maria, podnosząc wzrok znad kieliszka na córkę.

- Bawi się w swoim pokoju - odpowiedziała spokojnie nastolatka, biorąc łyk gazowanego
napoju. - Tymi autkami, które dostał.

To widocznie nie wzbudziło niczyich podejrzeń. Jednak po chwili zaczęło dziać się coś dziwnego. Ojciec Nataszy zaczął zachowywać się conajmniej dziwnie. Na początek wziął butelkę wina, wypijając całą jej zawartość, po czym z dziwnym błyskiem w oku, rzucił się na swoją żonę.

- Andrzej, przestań! Tato, on mnie dusi! - wykrzyczała Maria, próbując wyrwać się z morderczego chwytu.

Jednak sam dziadek upadł na ziemię, dostając drgawek. Dało się tylko usłyszeć krzyk matki, jej szamotaninę z mężem oraz dźwięk tłuczonego szkła. Stół przewrócił się z trzaskiem, pękając na pół, pod ciężarem dwóch osób.

- Córeczko, pomóż mi! - krzyknęła kobieta, trzymając się za zakrwawioną skroń.

- Nie, matko. Nigdy nie traktowałaś mnie jak swojego dziecka, więc zasługujesz na to, co zgotował ci los - powiedziała Natasza, chwytając swego dziadka za kołnierz koszuli, po czym wyszła z salonu, ciągnąc mężczyznę za sobą.

- Dlaczego ty to robisz?! - wykrzyczał starszy mężczyzna, ciągnięty przez nastolatkę po schodach.

- Nigdy nie traktowaliście mnie jak członka swojej rodziny, tylko jak wroga. Więc teraz macie we mnie wroga - uzasadniła swój czyn, przeciągając go na równe podłoże.

- A co z Nikodemem?! Przecież jak mnie zabijesz, to wyjdzie z pokoju! - powiedział mężczyzna, wymachując rękami, gdyż reszta jego ciała była jak sparaliżowana.

- Serio uwierzyłeś, że siedzi w pokoju i bez żadnych oznak życia bawi się autkami? - spytała, po czym z jej ust mimowolnie wyszło parsknięcie. - Że przez tyle lat nie dostrzegłam, że jesteś taki zabawny.

- Co mu zrobiłaś, wariatko?! - krzyknął, lecz Natasza skierowała się do jego szafki z bronią, wpisując kod. - Zostaw to! Nie możesz dotykać broni!

- No cóż, Niko właśnie sobie leży koło domu w śniegu i sobie śpi, więc nie musimy zawracać sobie nim głowy - powiedziała, po czym przeładowała broń. - Może tego nie wiesz, ale chodziłam regularnie na strzelnicę. Dlatego zrobię to szybko.

Wymierzyła strzelbę w Mariana, po czym nacisnęła spust. Trafiła go najpierw w kolano. Następnie w obojczyk. Trzeci strzał oddała w środek czoła. Krew poplamiła całe ściany, podłogę i jej biały sweter oraz twarz.

Odgłosy walki na dole już ucichły, więc Natasza postanowiła skierować się tam, wciąż trzymając w dłoniach karabin. Na dole było zbyt cicho. Zaniepokoiło ją to, ponieważ na dole powinna znajdować się jeszcze jedna osoba.

Zeszła po schodach, idąc do kuchni. Nikogo tam nie było, stół był w całości. Opuściła karabin. Jej ubranie też było czyste. Cały dom teraz wydawał się obcym miejscem. Choinka, która jeszcze godzinę temu była świeża, teraz była zaschnięta i zbrązowiała. Szkło leżało u jej stóp, gdyż martwe drzewo nie mogło udźwignąć tak dużego ciężaru.

Po dawnym palenisku w małym piecyku nie zostało już nic. Popiół był zimny, leżał już tam od wielu lat. Wszystko pokrywał kurz. Meble były przykryte foliowymi workami. Po chwili usłyszała kroki za sobą. Odwróciła się, kiedy padło na nią światło latarki.

- Pani Nataszo! - powiedziała młoda dziewczyna, podchodząc bliżej. - Tutaj pani jest. Proszę, wróćmy do domu.

- Ale tutaj jest mój dom! - krzyknęła, słysząc obcy sobie głos. Spojrzała na swoje dłonie po raz kolejny. Tym razem były one pomarszczone, z paznokciami pomalowanymi lakierem w kolorze bordo. - Ja ich zabiłam, to moja wina.

- Nie zabiła ich pani, to nie pani wina, że zostali zamordowani pięćdziesiąt lat temu - kontynuowała kobieta, chwytając ją za dłoń. - Wszystko będzie dobrze. Pojedziemy teraz do reszty, dobrze?

Natasza potwierdziła, czując duże zagubienie. Dała się poprowadzić nieznajomej. Kiedy wyszły z budynku, spojrzała na ogród, w którym wszystko było dzikie i martwe. To kiedyś był jej dom, teraz już był obcy. Miejsce to należało do małej Nataszy, którą już od dawna nie była. Małej Nataszy, której rodzina umarła, rodzina którą ktoś zabił.

⊱ ────── {.⋅ ❆ ⋅.} ───── ⊰

Praca autorstwa red_glasses_.
Na razie!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top