Rozdział 7
Już od dawna miewała koszmary. Praktycznie od chwili, gdy straciła wzrok. To dla niej nie było żadną nowością. Po prostu przyzwyczaiła się już. Jednak ten koszmar był inny- taki prawdziwy.
Widziała- tak to odpowiednie słowo- chłopaka, który wyglądał dokładnie jak jej kolega. Rozmawiała z nim codziennie przed i po zajęciach. Zaraz na początku ich znajomości, dotykała jego twarzy, by móc go sobie wyobrazić. Dlatego teraz jest pewna. To był on. Dziwny i nie tak spokojny jak zawsze. Miał też dość osobliwy śmiech. Nie brzmiał jak zwykle; czysto, przyjemnie dla ucha, a przede wszystkim normalnie. Ten miał w sobie szaleństwo.
Chłopak podchodził do kogoś. Osoba ta miała bardzo jasne włosy. Tylko tyle udało jej się zauważyć. Thomas- jej kolega- usiadł po turecku przed tajemniczą osobą. Dopiero wtedy zrozumiała, że spoczął na trawie. Prawie zapomniała jak wygląda. Tak wiele lat jej nie widziała. Nie mogła choć raz rzucić okiem na czystą zieleń. Pamiętała, iż przypominała ona ogromny dywan z długim włosiem.
Chłopak przyglądał się z uwielbieniem na jasnowłosego. Jego palce błądziły po idealnej trawie, z ktorej wyrastały małe roślinki, przypominające bluszcz. Thomas wsłuchiwał się z pełnym skupieniem w słowa, które wypowiadała postać, lecz ona nie mogła ich zrozumieć. Nagle tajemnicza osoba dała coś jej koledze. Nie zdążyła się dowiedzieć co to było. Zauważyła tylko krótki błysk. Właśnie wtedy znowu nastała ciemność. Ta sama, z którą miała do czynienia na codzień.
Teraz siedzi w ogrodzie. Za chwilę będzie musiała wyjść do szkoły. Dzień jest upalny jak codzień. Przypomina sobie koszmar dzisiejszej nocy, a jej palce błądzą po delikatnych włoskach, wystających z ziemi. Teraz wyczuwa różnice między snem a rzeczywistością.
Tamta trawa była zbyt idealna, by być prawdziwa.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top