Rozdział 11

     – Poppy, skarbie, dlaczego nic nie jesz?– Przez moje myśli nagle przebija się głos mamy.

     Musiała wołać mnie już kilka razy, ponieważ wydaje się być zatroskana, a w dodatku reszta rodziny, obecna przy stole, spogląda na mnie wyczekująco. Muszę przyznać, że jest to dosyć dziwne uczucie widzieć ich wszystkich razem w jednym miejscu. Rzadko jemy razem przy jednym stole. Zwykle każdy z nas idzie jeść do swoich pokoi. Tak jest wygodniej. Trudno zgrać się nam wszystkim w jednym czasie. Widujemy się raczej w biegu.

     Moje rozmyślania przerywa głośne plaśnięcie rozgniecionych ziemniaczków o podłogę, któremu towarzyszy brzęk plastikowej miseczki. Spojrzenie rodziny natychmiast przenosi się na roześmianego niemalże do łez Andrew'a.

     Malec głośno uderza rączkami w plastikowy blat swojego stolika, naśladując małą Zoe.
– Spadło!– piszczy uradowany.– Spadło i zrobiło wielkie BUM!– przy ostatnim okrzyku wyrzuca dłonie do góry, a jego śmiech staje się jeszcze intensywniejszy.

     Do pokoju wbiega nasz pies, który najwyraźniej wyczuwszy swoją szansę na zjedzenie czegoś innego niż swoją karmę czmychnął ze swojego legowiska. Black zlizuje ziemniaczki z podłogi, kręcąc przy tym radośnie ogonem, a Andrew, widząc to śmieje się jeszcze głośniej i podbiega w podskokach do mamy. Ta sadza go na swoje kolana z głośnym westchnieniem. Bierze do ręki chusteczkę i starannie wyciera małe dłonie chłopczyka.
– A więc, Poppy, odpowiesz mi na moje pytanie?– Unosi głowę i spogląda na mnie zaciekawiona.

     Przełykam kawałek przeżuwanej już od dobrych kilku minut marchewki. Widzę, że uwaga ponownie skupia się na mnie, przez co rozszerzam nieco oczy.
– Odchudzasz się?–  docieka dalej mama.
– Słucham?– Ja, tata i Ricky pytamy w tym samym czasie.

     Dan słysząc słowa mamy przewraca jedynie oczami. Jednak sugestia ta wzbudza wśród naszej trójki coś na kształt zaskoczenia i rozbawienia. Wszyscy jak na zawołanie zakrywamy usta dłonią.
– A może ty masz chłopaka?– podsuwa kolejny pomysł, nie zwracając uwagi na naszą reakcję.

     Jednak te słowa są jeszcze bardziej komiczne niż poprzednie. Teraz nawet Daniele, do tej pory znudzona, parska śmiechem.
– Poppy i chłopak? Chyba żartujesz.– Kręci z niedowierzaniem głową.– Przecież to tak jakby połączyć ogień i wodę- kompletnie niemożliwe.

     Wzdycham głośno i chcąc nie chcąc, muszę przyznać jej rację. Owszem podobają mi się chłopcy, często zwracam na nich uwagę, ale zagadanie do któregoś lub wyjście na randkę zbytnio przekracza moje i tak skromne umiejętności.

     Mama chrząka, a po chwili spuszcza głowę z rezygnacją, pomagając Andrew'u w zjedzeniu obiadu.

     Pragnę oficjalnie oświadczyć, iż mam dość tego dnia. Jedyne o czym teraz marzę to spokój i cisza.

~☆~

     Uderzam długopisem o dolną wargę, czytając podręcznik do biologii. Mamy sami sporządzić notatkę na temat limfocytów oraz ich roli w organiźmie. W tym samym czasie pan Davis sprawdza nasze, przed chwilą napisane kartkówki. Z jego miny można śmiało wywnioskować, że nie jest zbyt zadowolony z jej wyników. Co jakiś czas jego brwi marszczą się w zdumieniu, a długopis z czerwonym tuszem skreśla odpowiedzi, dopisując również komentarze do zadań.

     Co chwilę przeciera zmęczoną twarz dłonią, która jest nieco pobrudzona kolorowym wkładem pisaka. Już i tak głębokie zmarszczki na czole, pogłebiają się jeszcze bardziej przy każdym uniesieniu krzaczastych, czarnych brwi.

     Spuszczam wzrok z powrotem do tekstu, zamieszczonego w podręczniku, jednak nic nie rozumiem. Układam usta w dziubek i wypuszczam powietrza, a chwilę później uporczywie zagryzam wnętrze policzka.

     Mimo moich starań, naprawdę nie mogę się skupić. W ostatnim tak wiele się wydarzyło. W dodatku takich zdarzeń nie da się tak łatwo zapomnieć. Dyskretnie spoglądam na zegar, wiszący na ścianie i z rozczarowaniem stwierdzam, iż zostało jeszcze dwadzieścia minut lekcji.

     W końcu poddaję się; zamykam książkę i przewracam kartki zeszytu, zatrzymując się na ostatniej stronie. Tam zamalowywuję kolejno kratki, tworząc wzór szachownicy.
– Poppy?– W ławce obok mnie rozlega się szept. Odwracam głowę w jego kierunku.– Wszystko w porządku? Jesteś jakaś rozkojarzona.

     Dziewczyna, zajmująca tę samą ławkę co ja przekrzywia głowę, wyglądając przy tym jak zaciekawiony ptaszek. Kiwam twierdząco głową.
– Tak, jest okej– odpowiadam, również szeptem.– Po prostu ten temat jest dosyć trudny.

     Kamaria- moja sąsiadka z ławki- chce coś jeszcze powiedzieć, ale przerywa jej głos niezwykle czujnego pana Davisa:
– Dziewczyny to, że nie prowadzę lekcji, nie znaczy, że możecie sobie tak po prostu rozmawiać– mówi, a jego spojrzenie wędruje ode mnie do ciemnoskórej i z powrotem.– Za dziesięć minut chcę zobaczyć wasze notatki wraz z rysunkiem, przedstawiającym budowę leukocytów.

     Gdy kończy swą wypowiedź, ponownie skupia się na sprawdzaniu kartkówek. Po raz kolejny tego dnia wzdycham, a po chwili otwieram zrezygnowana podręcznik. Opieram czoło o dłonie, czytając jeszcze raz tekst. Niestety w dalszym ciągu nic nie mogę pojąć. Nagle czuję lekkie szturchnięcie w żebra. Spoglądam lekko zdenerwowana w stronę Kamarii, ale ona jedynie dyskretnie przesuwa swój zeszyt w moją stronę, a gdy zauważa, że na nią patrzę mruga przebiegle.

~☆~

     Idąc korytarzem, rozglądam się czujnie na boki. Tak mi wstyd za to jak potraktowałam wczoraj moją przyjaciółkę. Za każdym razem, gdy przypominam sobie tę rozmowę na moich policzkach pojawiają się rumieńce. Powinnam ją przeprosić, ale nie wiem jak to zrobić. Tak bardzo boję się, że usłyszawszy mnie odwróci się i odejdzie.

     Skradam się jedym z bocznych korytarzy, mając tym samym nadzieję na uniknięcie spotkania z Jackie.

     Tak bardzo skupiam się na wypatrywaniu dziewczyny, iż gdy czuję dłonie na moich łokciach wzdrygam się zaskoczona, by po chwili znieruchomieć.
– Spokojnie, Poppy.– Słyszę rozbawiony głos.– To tylko ja.

     Spoglądam na chłopaka nieco poirytowana.
– Czy ty musisz się tak skradać?– pytam Johna.– Stało się coś ważnego?
– Jackie martwi się o ciebie, więc obiecałem jej, że cię poszukam i sprawdzę co u ciebie.

     Kiwam w zrozumieniu głową, lecz po chwili marszczę brwi.
– Skoro Jackie się o mnie martwi, to dlaczego sama nie sprawdzi co u mnie?– Przyglądam się podejrzliwie mojemu rozmówcy.
– Podejrzewała, że będziesz chciała jej unikać i chyba miała rację– mówi, a jego twarz przybiera wyraz niedowierzania.– Skradałaś się przy tej ścianie niemalże jak kot.

     Chłopak po wypowiedzeniu ostatniego zdania uśmiecha się. Wydaje się być rozbawiony tym porównaniem. Po chwili wyraz jego twarzy się zmienia, a z pomiędzy warg wydobywa się syk. Zaciska mocno oczy; dłoń chłopaka ląduje na czole.

     Odsuwam się nieco od Johna, nie wiedząc do zrobić i co się dzieje. Czuję jak moje serce zaczyna bić coraz szybciej, a przez głowę przelatuje masa czarnych scenariuszy.
– John, co ci jest?– pytam drżącym głosem.

     Brunet nie reaguje, ale na jego twarzy ciągle widać grymas spowodowany bólem.
– John...?– powtarzam niepewnie.
– Nic, to nic– mruczy pod nosem, a mięśnie jego twarzy z wolna się rozluźniają.– Po wczorajszym upadku co jakiś czas boli mnie głowa; to minie, na pewno.
– No nie wiem...– Spoglądam z powątpiewaniem na chłopaka.– Może powinieneś iść do lekarza. To nie wygląda za dobrze.

     Poprawia swoje brązowe loki z czoła, by po chwili prychnąć.
– To nic.- powtarza, machając lekceważąco ręką.– Jedynie drobne stłuczenie. Wszystko jest w jak najlepszym porządku

     Kręcę głową zrezygnowana. Ten chłopak jest taki uparty. W dodatku kompletnie nie zdaje sobie sprawy z zagrożenia, wynikającego z tak mocnego uderzenia w głowę. Przecież tę ranę powinien jak najszybciej zobaczyć lekarz. Przez te wczorajsze wydarzenia nawet nie miałam kiedy skupić się na stanie zdrowia Johna.
– Myślę, że to może być coś poważnego– tłumaczę spokojnie jak małemu dziecku.– Urazy głowy są naprawdę bardzo groźne. Możesz mieć nawet wstrząs mózgu!
– Poppy, przestań panikować, proszę cię. Lepiej chodźmy do Jackie. Z pewnością się o ciebie bardzo martwi

     Chłopak zbywa moje prośby, chwyta mnie za rękę, by po chwili pociągnąć lekko w stronę drugiego końca budynku. Gdy jesteśmy w pobliżu jednej z klas, że na ławce obok drzwi siedzi Jackie, czytając książkę. Choć dużo trafniej byłoby powiedzieć, że przesuwa palcami po kartce.

     Właśnie tego jej współczuję; nic nie może robić jak normalna osoba. Czytać, przejrzeć się w lustrze, napisać ręcznie wypracowania. Wszędzie jakieś utrudnienia.

     Podchodzę do niej powoli; dziewczyna, słysząc moje kroki unosi głowę. Wydaje się jakby na kogoś czekała i właśnie usłyszała jego głos.
– Poppy– mówi, a jej głos jest tak szczęśliwy, aż trudno mi w to uwierzyć– cieszę się, że przyszłaś.

     Podczas uśmiechania się wokół kącików szarych oczu widać u niej drobne zmarszczki, które dodają dziewczynie uroku. Chcę odwzajemnić radosny wyraz twarzy, ale i tak tego nie zobaczy. Nie ma to sensu. Zamiast tego zaczynam żuć dolną wargę, by po chwili usiąść na ławce obok Jackie. Jest wyjątkowo niewygodna. Wąska deska nieprzyjemnie wbija się w pośladki. W dodatku przez cienki materiał bluzki wyczuwam zimną i szorstką fakturę zielonej ściany.

     Cały ten budynek jest pomalowany na różne dziwne kolory, które niekoniecznie ze sobą współgrają. Czasem mam wrażenie, iż ktoś po prostu kupił farby na chybił trafił, a następnie malował nimi ściany w lososwej kolejności. Tak jakby to nie miało żadnego znaczenia i chciał jedynie pozbyć się szarości zaraz po gipsowaniu.

     Kaszlę przez chwilę, chcąc tym samym odłożyć w czasie choć trochę moment rozmowy.
– Skąd wiedziałaś, że to ja?– pytam, przyglądając się białym kartkom z chropowatą fakturą znajdującym się na kolanach Jackie.
– Masz na sobie te śmieszne buty, które tak dziwnie skrzypią podczas chodzenia– odpowiada, a kąciki ust dziewczyny unoszą się jeszcze wyżej.

     Jest bardzo szczęśliwa, co mnie odrobinę dezorientuje. Spodziewałam się raczej smutku, złości, nawet obojętności, lecz radość dziewczyny to dla mnie ogromne zaskoczenie.

     Nagle do głowy wpada mi wspaniały pomysł. Chrząkam znacząco, a dłonie układam na kolanach; unoszę tym samym brodę najwyżej jak tylko potrafię.

     W między czasie John rzuca w powietrze krótkie pożegnanie i czym prędzej odchodzi w stronę swoich znajomych grających w piłkarzyki. Jeszcze przez chwilę obserwuję to jak odchodzi. Każdy krok jest stawiany pewnie, natomiast dłonie znajdują się w kieszeniach niebieskich, długich dżinsów.

     Ponownie odwracam głowę w stronę Jackie. Przez cały ten czas ma przyklejony do twarzy uśmiech. Bawi się swoimi palcami, jakby do końca nie wiedziała co zrobić z dłońmi.
– Czy coś się stało?– pyta, a w jej głosie można wyczuć zaciekawienie.– Tak długo milczysz.
– Wiesz, pomyślałam, że...– zaczynam, lecz nagle czuję zawahanie.

     Tak dawno nie proponowałam jej nocowania u mnie. Być może jest to spowodowane dużą ilością osób w naszym domu. W dodatku żaden przedmiot nie posiada u nas swojego stałego miejsca, co jest wymagane, gdy ma się do czynienia z osobą niewidomą. Można śmiało powiedzieć, że wszystko, co się u nas znajduje prowadzi koczowniczy tryb życia.

     Właśnie w tym momencie uświadamiam sobie, iż ten pomysł wcale nie był tak genialny jak wydawało się na początku. Poza tym co zmieni zaproszenie dziewczyny do mnie na nocowanie?

     Ponownie biorę głęboki oddech. Czuję się tak, jak gdybym stała przed jakimś trudnym życiowym wyborem. Tymczasem chodzi jedynie o zaproszenie mojej przyjaciółki do mnie do domu.
– Poppy, odezwij się w końcu...– mówi Jackie, a w jej głosie słychać rozbawienie.

     Potrząsam nieznacznie głową, chcąc wyrwać się z chwilowego amoku.
– Przepraszam za to jak wczoraj się zachowałam- przyznaję dziewczynie.– Chyba trochę spanikowałam.
– I tego tak bardzo bałaś się mi powiedzieć?– pyta Jackie z niedowierzaniem i jeszcze większym rozbawieniem.

     Pocieram zestresowana prawe ramię. Mój wzrok nie jest w stanie skupić się przez dłuższy czas na jednym przedmiocie.
– Właściwie to chciałam cię zaprosić do siebie na noc, ale gdy tak nad tym myślę to to chyba nie jest najlepszy pomysł– odpowiadam, a po chwili oblizuję spierzchnięte wargi.
– Niby dlaczego tak uważasz?– pyta blondynka żywo zaciekawiona.
– No wiesz...– zaczynam nieco niepewnie, nie chcąc zabrzmieć niegrzecznie.– W naszym domu wszystko jest porozwalane i nic nie ma swojego stałego miejsca. Mogłoby być ci trochę ciężko... Tak myślę...

     Na korytarzu nagle zrobiło się ciszej. A może to tylko mnie się tak wydaje? Mam wrażenie, że niektórzy spoglądają w naszą stronę z zażenowaniem spowodowanym wypowiedzianych przed chwilą słowami. Rozglądam się ukradkiem po korytarzu i z ulgą stwierdzam, iż są to jedynie moje głupie wymysły. Odwracam twarz mi Jackie, chcąc sprawdzić, czy moje stwierdzenie jej nie uraziło, lecz ona uśmiecha się w odpowiedzi szerzej i kręci głową,jak gdyby nie mogła w coś uwierzyć.

     Czuję na nagim ramieniu jej zimną dłoń, która delikatnie poklepuje moją skórę.
– Poppy, spokojnie– odpowiada, a w jej głosie słychać szczere rozbawienie.– Myślę, że jakoś sobie poradzę przez tę jedną noc u ciebie.

     Siedzimy w ciszy. Choć może nie jest to odpowiednie określenie, ponieważ wokół nas panuje gwar spowowdowany innymi uczniami, znajdującymi do na korytarzu. Po prostu nie odzywamy się do siebie.

     Każda z nas skupiona jest na własnych myślach. Zastanawiam się jak ta noc będzie wyglądać. Czy Jackie odnajdzie się u mnie w domu? Mam nadzieję. W końcu to taka twarda i odważna dziewczyna; po prostu musi sobie poradzić.

     W pewnym momencie osoba obok mnie odblokowuje telefon, a ja korzystając z okazji spoglądam nieśmiało na wyświetlacz. Z zaskoczeniem stwierdzam, iż za niecałe pięć minut zacznie się lekcja. Stykam się z przyjaciółką ramieniem, chcąc jej przypomnieć, że jestem obok niej.
– Chodź Jackie– mówię z delikatnym uśmiechem na ustach.– Odprowadzę cię pod twoją salę. Masz teraz fizykę, prawda?

~☆~

     Idę leśną ścieżką. Co jakiś czas powiewa lekki wiatr, powodując u mnie gęsią skórkę. Muszę przyznać, że mój ubiór nie jest zbytnio dostosowany do okoliczności.

     Zaczynam się rozglądać niepewnie dookoła. Co ja tutaj tak właściwie robię? I po co w ogóle przyszłam do lasu. Chcę popatrzeć na zegarek, aby upewnić się, że nie jestem spóźniona na spotkanie moje i Jackie, lecz na nadgarstku nie ma po nim śladu. Zaskoczona marszczę brwi, a po chwili rozglądam się raz jeszcze wokół siebie zaciekawiona. Naprawdę nie mam pojęcia co tutaj robię.
– Poppy!– Słyszę jak ktoś zaczyna mnie nawoływać. Z początku głos jest dosyć cichy, ale z wolna zaczyna być coraz głośniejszy jak i wyraźniejszy.

     Mam ochotę uciec stąd i już nigdy więcej się tutaj nie pokazywać, lecz nie wiem nawet, którędy mogłabym wrócić do domu. Kompletnie nie kojarzę tego miejsca, w dodatku nie przypominam sobie, aby taki las znajdował się w mojej okolicy.

     Krzyki nie powtarzają się, a więc mój strach lekko się zmniejsza. Możliwe, że to wszystko po prostu sobie wymyśliłam; to wytłumaczenie najbardziej by mi odpowiadało, a więc z wolna zaczynam w nie wierzyć.

     Ruszam wydeptaną drogą. Przy okazji stawiania każdego kroki uważnie obserwuję podłoże nie chcąc nadepnąć na jakieś jadowite zwierzę. Kiedy po kilkunastu sekundach spoglądam z powrotem przed siebie, zauważam drzewo. Jest dosyć spore co jeszcze bardziej mnie dziwi, ponieważ jeszcze przed chwilą go tu nie było. Zaciekawiona podchodzę nieznacznie do rośliny, by po chwili dotknąć jej chropowatej, ciepłej kory. Obchodzę powoli drzewo dookoła nie chcąc pominąć żadnego ważnego szczegółu tego zjawiska. Moje zachowanie trochę mnie dziwi; normalnie uciekłabym ze strachem i nadzieją, że to się więcej nie powtórzy. Jednak teraz czuję zaciekawienie, niemalże jak Jackie.

     Gdy z powrotem znajduję się w tym samym miejscu przed drzewem, zauważam, iż na wysokości mojego wzroku zawieszony na niewielkiej gałęzi jest jakiś przedmiot. To naszyjnik, a jego wisiorek jest dość osobliwy. Przyglądam
się mu z fascynacją. Z jednego punktu rozbiega się osiem strzałek.

     Nagle na moim ramieniu czuję czyjąś dłoń.
- Witaj Poppy- odzywa się męski głos.

     Jestem prawie pewna, że skądś go znam, dlatego zaczynam się szarpać. Chwilę później budzę się zawinięta w w trupio białą kołdrę.

~☆~

     Wpatruję się z uśmiechem jak John i Jackie wspólnie się przekomarzają. Od kilku dni nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło, a to mnie bardzo cieszy.

     Potrząsam głową z rozbawieniem, słysząc kolejny zabawny komentarz bruneta.
– Oh, mój drogi Johnie-– odpowiada Jackie z prześmiewczą wyższością– twój płytki mózg na pewno tego nie zrozumie, a więc zamilknij i nie kompromituj się więcej.

     Chłopak w odpowiedzi tylko prycha, by następnie uśmiechnąć się pod nosem. W końcu między nami zapada cisza. Przerwa na lunch trwa już dobre pół godziny, a żadne z nas nie zjadło nawet połowy swojego posiłku. Dlatego teraz każdy z nas skupia się na swojej sałatce. Choć wymieszanie frytek, paru kawałków kurczaka i polanie tego wszystkiego keczupem ciężko nazwać sałatką, a jednak John upiera się przy swoim, pałaszując ze skupieniem swoją autorsko wykonaną porcję.

     Natomiast ja próbuję nabić na widelec ziarenko kukurydzy, które co chwilę wyślizguje się spod widełek.
– Zauważyłyście– zaczyna w pewnym momencie John, starannie przeżuwając jedną z frytek– że od tygodnia nic złego się nie wydarzyło?
– To chyba dobrze, prawda?– upewniam się nie odrywając wzroku od mojej sałatki.
– Tak, wręcz świetnie– mówi niepewnie.– Tylko trochę to podejrzane, nie uważacie?

     Mój przyjaciółka otwiera usta, aby odpowiedzieć chłopakowi, lecz ja natychmiast ją wyprzedzam, odpowiadając krótkie:
– Nie.

     Niestety Jackie nie daje za wygraną. Marszczy brwi, będąc nieco zaskoczona tym, że ktoś jej przerwał.
– Wiecie– zaczyna pewnym siebie głosem, jak gdyby szykowała się na tę rozmowę od dłuższego czasu– ostatnio dużo nad tym myślałam i wydaje mi się, że chyba jestem już blisko wyjaśnienia tego wszystkiego.


     Słysząc jej wypowiedź, zakrywam uszy dłońmi powtarzając w kółko, iż nie chcę słuchać niczego na ten temat. Kątem oka widzę jak John przewraca oczami, będąc trochę rozdrażnionym moim zachowaniem, ale nic na to nie poradzę. Każdy z nas różni się od siebie i to jest właśnie jeden z przykładów tej inności. Nic nie poradzę na to jaka jestem.


     W pewnej chwili w sali rozbrzmiewa dzwonek sygnalizujący koniec lunch'u. Ochoczo wstaję z miejsca zadowolona z obrotu spraw. Zawieszam na ramieniu przetarty pasek skórzanej torby i żegnam się że znajomymi, by po chwili kierować się do klasy historycznej.

     Po kilku minutach docieram pod drzwi mojej sali. Zwykle wchodzę do niej jako pierwsza. Nie lubię kiedy dużo osób na mnie patrzy, więc siedzę w przedostatniej ławce. Jednak teraz, aby przejść, niemalże niezauważalnie musiałabym wyjść ze stołówki kilka minut przed dzwonkiem.

     Teraz pozostaje mi jedynie zamknąć oczy, zacisnąć pięści i iść przed siebie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top