Rozdział trzydziesty siódmy: Pola Elizejskie

https://youtu.be/iWOyfLBYtuU

  👽 DOG DAYS ARE OVER - FLORANCE+THE MACHICNE👽 

– Zawsze żałuję, że nie mogę zobaczyć Ziemi taką, jaka była za czasów naszych rodziców.

Roger odwrócił się od widoku, który rozciągał się z balkonu hotelu, w którym zatrzymał się Korpus razem z senatorem. W oszklonych drzwiach prowadzących do pokoju, który stylem miały imitować rococo, stała Louisa. Uśmiechnęła się do niego lekko. W jej oczach było coś takiego, że wydawały się cały czas smutne. Głęboko osadzone, niemal przesadnie duże, ale w ten niezwykły sposób bardzo wyraziste. Mówiły wszystko o nieco melancholijnej i bardzo odpowiedzialnej właścicielce.

– Przepraszam, drzwi były otwarte. – Wskazała głową te, którymi weszła.

– Nic nie szkodzi – mruknął i wyjął papierosa z ust, strzepując popiół do kryształowej popielnicy, którą postawił na stoliku wystawionym na tarasie. – Palisz? – zapytał, sięgając do leżącej obok paczki.

Blondynka przez chwilę walczyła chyba z samą sobą, aż wreszcie sięgnęła po proponowanego papierosa i przyjęła od niego srebrną zapalniczkę. Przyglądał jej się, jak wprawnym ruchem zapala go i zaciąga się dymem.

– Nie paliłam od szkoły – przyznała. – Dzięki. – Podała mu jego własność, a Wesler uśmiechnął się lekko i spojrzał na roztaczający się przed nimi widok rozświetlonego miasta. Podobno królowała w nim miłość.

– Byłem w Nowym Jorku tuż przed tym, jak go zalało – powiedział nagle Roger, przerywając ciszę między nimi. – Miałem chyba trzy, może cztery latka. – Oparł się biodrem o barierkę z kutego metalu i zaciągnął papierosem. Obłok wypuszczonego dymu powędrował do nieba przysłoniętego przez zasłonę falową. Rozbłyskiwała co jakiś czas niegroźnymi wybuchami energii. Ochronna powłoka roztoczona nad francuską stolicą miała zapobiegać ewentualnym atakom nuklearnym na miasto. Pozostałość po wojnach, które były początkiem Końca.

– Byłeś tam z rodzicami?

– Z mamą. Leczyła się tam u jakiegoś znanego doktora. – Przeniósł błękitne oczy na doktor Lucky. – Nie mogła zajść drugi raz w ciążę po moim urodzeniu.

– Przykro mi – szepnęła i wyciągnęła rękę, by pozbyć się wypalonej części papierosa. – Moja też bardzo długo nie mogła. Dlatego między mną a Lucy było aż siedem lat różnicy.

– Jesteś ode mnie starsza? – zdziwił się szczerze, a blondynka zaśmiała się.

– Podoba mi się twoje rozgarnięcie, pułkowniku.

Przewrócił oczami i uśmiechnął się do niej jak szelma, którą gdzieś tam nadal był. Pod trzema warstwami żałoby, smutku i tęsknoty za Sashą. Mina mu zrzedła, kiedy spojrzał na odwrócona do niego bokiem Louisę. Twarz przysłoniły jej jasne włosy, a mundur jednostki upodobnił ją w jakiś okropny sposób do Lijowicz.

Doktor Lucky sięgnęła do popielniczki i podniosła jasne oczy na pułkownika. Jej brew powędrowała do góry, kiedy zdziwiona przyglądała się jego pobladłej twarzy.

– Coś się stało? – zapytała.

Roger zamknął oczy i potrząsnął głową, jakby wyrzucając z głowy obraz Sashy. Kiedy znowu spojrzał na podwładną, nie potrafił ukryć bólu. Dobrze go odczytała i odkładając tlącego się wciąż papierosa do kryształowego naczynia, wspięła się na palce, żeby przytulić Weslera.

Pozwolił jej się objąć. Kiedy mocny uścisk Izraelki zacisnął się wokół jego szyi zrobiło mu się trochę raźniej. Była namacalnym dowodem, że świat jeszcze się nie rozpadł, choć z każdą chwilą Roger miał wrażenie, że jednak tak się stanie. Złapał się kurczowo jej drobnego ciała i nie chciał puścić.

Nic nie musiał mówić. Sama Louisa straciła w życiu zbyt wielu ważnych dla siebie ludzi, by nie rozumieć tego okropnego bólu połykającego każdy oddech, kłębiącej się gdzieś w piersi ciemności, czuwającej przy drzwiach umysłu tęsknocie, która czekała tylko na najmniejszy bodziec.

– Dasz radę jutro? – zapytała po chwili, odsuwając się od niego.

Brunet potarł twarz i westchnął, spoglądając na nią z ukosa.

– Będę musiał – odpowiedział. Oparł się o barierkę balkonu i powiódł spojrzeniem po rozświetlonym mieście. Pod nimi przez ulicę przejechało kilka samochodów, a przez otwarte okna hotelu naprzeciwko wylatywała muzyka klasyczna w akompaniamencie szczeku sztućców i kieliszków wystawnego bankietu.

– Nie chcę tam iść. Najpierw bronić Daphne przed tymi wszystkimi krzywymi spojrzeniami, a potem wysłuchiwać fałszywych kondolencji i pochwał pod adresem Sashy. Nie chce patrzeć na tych wszystkich ludzi, którzy prowadzą swoje idealne życie, nie mając pojęcia ile pracy zajmuje nam, zwykłym śmiertelnikom utrzymanie porządku w ich wymyślonym, perfekcyjnym świecie wielkiej Drogi Mlecznej – prychnął, przyglądając się jak w oknie pojawiają się postacie, wyraźnie zajęte flirtem.

– Pozwoliliśmy się na wciągnięcie do tego szaleństwa, przyjmując propozycję Parlamentu – odpowiedziała Louisa, przenosząc wzrok na mężczyznę w sile wieku i dekielską kobietę, której liliowa skóra i ciemnofioletowe włosy wyraźnie odrysowywały się od białej sukni skrojonej według najnowszej, galaktycznej mody.

– Nie mieliśmy innego wyjścia. Byliśmy na skraju wyginięcia. Po Końcu populacja Ziemi spadła do czasów średniowiecza. Minęło dwadzieścia lat, a nadal nie jest z nami najlepiej. – Pułkownik spojrzał na ulicę. Spod baldachimu osłaniającego wejście do hotelu wysunęły się dwie osoby. Dziewczyna odwróciła się, a poryw wiatru zdmuchnął jej kaptur z głowy.

Z szerokim uśmiechem pomachał siostrze, która pokazała mu język i dała się Isamu złapać za nadgarstek. Pociągnął ją w stronę skrzyżowania, a potem zniknęli mu z oczu. Roger pokręcił głową.

– Dobrze jest widzieć, że Isamu się nią zaopiekował. I że ona nim – odezwała się blondynka.

– Tak sądzisz?

– Mhm. – Pokiwała głową i posłała mu uspokajający uśmiech. – Roger, tobą też kiedyś ktoś się tak zaopiekuje.

Westchnął i odpowiedział lekkim uśmiechem.

– Dziękuję za wiarę. Ale nawet ja nie chcę tego na razie. – Mówiąc to, sięgnął po kolejnego papierosa i zapalił go w milczeniu. Znowu spojrzał na nocny Paryż. Zastanawiał się, gdzie by teraz był, gdyby Sasha żyła. Czy stałaby obok niego zamiast Louisy. Czy byliby wreszcie szczęśliwi.

XXX

Merci – Isamu odebrał od ulicznego sprzedawcy francuskiego naleśnika z ogromną ilością czekolady i bitej śmietany. Odszedł w kierunku Daphne, która przyglądała się wystawie jednego z domów mody na Champs-Elysee. W idealnie czystej szybie mógł dostrzec jej odbicie. Stanął obok dziewczyny i wcisnął w dłoń jedną z przekąsek.

– Na co się patrzysz?

– Na sukienkę.

Podniósł wzrok. Na chwilę zatrzymał spojrzenie na ich twarzach skrytych w kapturach, żeby jego blizna po oparzeniu oraz znane wszystkich stróżom prawa w galaktyce oblicze Gwiezdnej Dziewczynki nie rzucały się w oczy. Dopiero potem dostrzegł wystawną srebrną suknię, skrojoną na najnowszą (niedosięgalną dla jego męskiego umysłu) modłę, która odsłaniała naprawdę dziwne miejsca.

– Jest paskudna – stwierdził bez ogródek.

– Nie wiem, jak ludzie mogą dawać za to takie pieniądze – potwierdziła Daphne i wgryzła się w słodki placek. – Gorące. – Zaprzeczając swoim słowom, wzięła kolejny kęs.

Isamu patrzył na nią przez chwilę, zastanawiając się, co tak zaprzątało jej głowę, ale pokręcił tylko swoją. Wziął ją za rękę, a Weslerówna spojrzała na niego zaskoczona. Oddała jednak uścisk.

– Idźmy – zadecydował Kariyashi i spokojnym krokiem ruszyli w kierunku Łuku Triumfalnego. Przechadzając się między nocnym tłumem, który przyciągnęły kolorowe wystawy działających całą dobę sklepów największych marek i najlepszych domów mody, czuli się niezauważalni.

Nikt nie wytykał palcami ani bohatera Księżycowego Lata, ani dowódcy międzygwiezdnej mafii. Byli tylko dwójką trzymających się za ręce, młodych ludzi. Przyglądali się najsłynniejszej ulicy Paryża i spędzali przyjemnie czas, nie martwiąc się jutrem, choć to, co miało im przynieść nie było dobre. Dobrze wiedzieli, że tym razem nie mogą sobie pozwolić na poprzednie błędy. Na nieprzemyślaną strategię. Walka na śmierć i życie z obcym najeźdźcą w trakcie posiedzenia najważniejszych polityków planety musiała zostać przeprowadzona szybko i precyzyjnie. By wymierzyć zdrajcom sprawiedliwość, a agresorów wysłać z powrotem do piekła, z którego przybyli.

Wokół Łuku krążyły samochody, a oni przystanęli w pewnym oddaleniu od ludzi robiących sobie przy krawężniku zdjęcia na tle monumentalnej budowli. Isamu puścił dłoń Daphne tylko po to, by objąć ją w talii i przytulić do siebie. Dziewczyna oparła głowę o jego ramię i westchnęła.

– Boisz się jutra? – zapytał.

– Piekielnie – odpowiedziała i zarzuciła mu ręce na szyję, odwracając się do niego całkiem. Pogłaskał ją po włosach. – Ci ludzie mnie nienawidzą, bo nie rozumieją, że to, co próbuję zrobić, ma dać dobry efekt.

– Po pierwsze: makiawelizm nigdy nie był dobrze postrzegany. – Ujął jej twarz w dłonie i uśmiechnął się szeroko, kiedy spojrzała na niego wilkiem. – Po drugie: przestaną, kiedy Garfield opowie, co tak naprawdę działo się przez ostatnie dwa miesiące. – Odgarnął jej włosy pod kaptur, a jej twarz rozluźniła się na ten czuły gest. – Po trzecie: ty nie masz idealnej siostry, która przyjeżdża prezentować rodzinę w zastępstwie za twojego ojca.

– Co?

Wzruszył ramionami.

– Garfield mi powiedział, że ojciec leży z zapaleniem płuc i chyba jego dni są policzone. Ale dostał zaproszenie, więc jedzie moja siostra – odpowiedział. – Jeśli dożyjemy pojutrza to muszę wrócić do Japonii.

– Chcesz, żebym pojechała z tobą?

– O ile nie wsadzą cię na krzesło elektryczne. – Uśmiechnął się szeroko. – Francuzi lubują się szczególnie w gilotynie, uważaj na szyję.

Uderzyła go w pierś pięścią, ale ledwo to poczuł. Zacisnął ciaśniej uścisk wokół niej. Poddała się tej czułości, zagarniając w pięści materiał bluzy na plecach Isamu. Przez chwilę stali tak, przytulając się, jakby od tego zależało ich życie.

– Pokonasz jutro Księcia, wierzę w ciebie – szepnął Japończyk, a Daphne zadrżała w jego ramionach.

– Będę musiała go zabić na oczach tych wszystkich ludzi. Utwierdzi ich to tylko w przekonaniu, że jestem okrutna, krwiożercza i pozbawiona człowieczeństwa.

– A kto z nas ją posiada, Wesler – prychnął, odsuwając ją od siebie, by zetrzeć z jej twarzy drobne łzy. – Żyjemy w chorej utopii, której planem jest wyrwać z nas resztki człowieczeństwa. Ilu z nas pozostało tak naprawdę ludźmi? Jak rozpoznać jeszcze w drugiej osobie rasę ludzką? Gdzie podziała się ciekawość, żądza wolności, wiecznie pałające serca? Co się stało z potomkami Rzymian, Majów i Mongołów? Czemu nie mamy w sobie tyle wiary, co starotestamentowi Izraelici, tyle butności, co mitologiczni herosi, tyle wiary w dobro, jak dwudziestopierwszowieczni super-bohaterowie z komiksów? Jesteśmy cieniem tego, czym byliśmy. My nie powstrzymaliśmy Końca. My go spowolniliśmy. Ziemia umiera, oboje o tym wiemy Daphne. Jednak warto ją chronić, bo to nasza jedyna matka. – Przeniósł ręce na jej ramiona. – Czy nie tak myślała straszna i przerażająca Daphne Wesler, postrach siedmiu galaktyk i reszty kosmosu?

Uśmiechnęła się półgębkiem, ocierając policzek ręką.

– Miałam wtedy Sashę.

– Nadal ją masz. W każdym z nas zostawiła po sobie ślad. Z nią przy boku, czy bez niej, nadal musisz być Gwiezdną Dziewczynką, Daphne. – Jej gwieździste oczy zalał spokój. W czarną toń kosmosu, którą ukradły, wpadały krople pewności siebie. Widział, jak powraca do nich ten błysk, ta pewność siebie, to przeświadczenie swojej mocy. Rysy jej stwardniały, usta przestały drżeć, a czoło wygładziło. Uśmiechnęła się ten gadzi sposób, jakby cała władza świata znajdowała się w jej rękach. Może było i tak.

– Tak lepiej, Wesler – odpowiedział.  

Zostały dwa rozdziały :O I powiem wam, że to ostatni taki krótki. Kto się cieszy? :D Tych, którzy postanowią zostać ze mną nawet po zakończeniu Korpusu, zapraszam za niedługo na trochę inny klimat - biorę pod pióro romans! Ja i romans w dodatku osadzony w Polsce... Jak chcecie zobaczyć mój literacki upadek albo zwycięstwo w chwale to za dwa tygodnie po skończeniu Korpusu, możemy tam się zobaczyć. 

Rozgadałam się, a to wy powinniście gadać! Już, już! Proszę o szczere opinie, skoro wychodzimy na ostatnią prostą i już widać metę...

All the Zo <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top