Rozdział siódmy: Obce gwiazdy
Nie mogła znaleźć sobie miejsca, jedwabna pościel była za śliska, klimatyzacja huczała za głośno, a umysł Sashy zbyt rozbudzony wspomnieniami wieczora, by w spokoju zasnąć.
Wciąż nie mogła uwierzyć, jak lady Komura szybko opanowała wściekłą Nubirę. Wystarczyło, że dekielka rzuciła jej imię, a dziewczyna zrobiła krok do tyłu, wciąż zabijając Rogera wzrokiem. Jej pracodawczyni była oburzona jej zachowaniem i nie omieszkała od razu stwierdzić, że Nubira nie ma wyjścia. Dostała polecenie dołączenia do ich grupy. W dziewczynie na raz wszystko zgasło, z twarzy odpłynęły emocje, a oczy straciły wyraz. Tak właśnie działała władza absolutna.
Sasha westchnęła i odrzucając wściekle poduszki, podniosła się. Odsłoniła moskitierę i wyplątawszy się z pościeli, ruszyła po zimnej podłodze do drzwi na taras. Trochę się mocowała z ogromnymi drzwiami wchodzącymi w skład wielkich okien wychodzących na ogród.
Na zewnątrz poczuła na skórze zimny powiew wiatru i przez chwilę zaczęła żałować, że nie ma sobie nic poza cienką, aksamitną koszulą, którą podarowała jej gospodyni. Choć przyzwyczajona była do ekstremalnych warunków, ciało pozostawało ciałem i teraz wstrząsnął nią delikatny dreszcz.
Ignorując szczypiące zimno podłoża tarasu podeszła do marmurowej barierki i opierając się o nią, uniosła oczy do nieba.
Kiedy była mała, zwłaszcza podczas długich zim, które okowami mrozu blokowały dalekiej wiosce na prowincji dostęp do świata, siadała przy oknie razem ze swoim starszym bratem, Andriejem. Zawsze jawił się jej jako wyjątkowo mądry człowiek, dwanaście lat starszy od niej, wydawał się znać wszystkie tajemnice świata, a jego dzieciństwo składało się na czasy przed Końcem.
Andriej uwielbiał gwiazdy. Mógł o nich opowiadać godzinami. Znał wszystkie widoczne z ich domu gwiazdozbiory, potrafił wymienić jej co najmniej kilkanaście różnych galaktyk i co więcej, zaraził tą nieskrywaną fascynacją również małą Sashę, jeszcze mniejszą Wierę i zupełnie malutkiego Nikitę.
Więc w zimowe wieczory, odcięci od nowinek ze świata, który się ogromnie zmienił od czasów andriejowego dzieciństwa, czworo pociech Aleksandra i Iriny Lijowiczów siadało na drewnianej ławce pod oknem i wpatrywało się w gwiazdy, słuchając opowieści pierworodnego o odległych planetach, Galaktycznym Parlamencie i przygodach odważnych żołnierzy Zjednoczonej Armii.
Sasha znała na pamięć ten skrawek nieba, który mogła dojrzeć przez okno. Ten jeden fragment nieboskłonu należał do niej i jej rodzeństwa. Przypominał o słodkim dzieciństwie, gdy Wiery jeszcze nie zabrało zapalenie płuc, a Nikita nie trafił do ośrodka dla „złej młodzieży", kiedy ojciec nie pijał aż tyle, by bić matkę do nieprzytomności i kiedy Andriej nie musiał jej bronić, uderzając ojca w głowę kawałkiem drewna.
Sasha z nostalgią wpatrywała się w niebo ponad domem lady Komury, próbując się doszukać dawnego, ciepłego blasku nad sobą, który był częścią minionego szczęśliwego okresu. Jednak im dłużej przyglądała się firmamentowi nad sobą, tym mniej dostrzegała znajomych gwiazd, które sprowadziły na drogę jej życia Daphne Wesler - jej przyjaciółkę o gwieździstych oczach.
To niebo było obce, chłodne i wyrachowane. Naprawdę było czarną pustką, w której krążyły po określonych przez czas i prawa fizyki drogach skalne bryły. Na jednej z takich brył była ona - Sasha Lijowicz, dziewiętnastoletnia Rosjanka z tendencją do klęcia i upijania się na umór niczym jej ojciec dawno, bardzo dawno temu. I teraz wpatrywała się z nadzieją odnalezienia dawnych przyjaciół na niebie, a jedyne co dostała w zamian to nostalgia.
- Nocny spacer?
Odwróciła głowę i ze zdumieniem stwierdziła, że kilka metrów od niej stał pułkownik Wesler. W rozpiętej koszuli, odsłaniających wyrzeźbione ciało, z zmierzwionymi włosami sterczącymi na wszystkie strony i papierosem wciśniętym między wąskie wargi.
- Tytoń szkodzi zdrowiu.
- Kłopoty ze snem również.
Wywróciła oczami i spojrzała ponownie w niebo. Czy jej marna egzystencja recydywistki i opozycjonistki systemu miała jakiś sens, gdy po drugiej stronie barykady stał ogrom kosmosu?
- To był długi dzień - stwierdziła.
- Tak, to prawda. - Przystanął obok niej i wydmuchując przy tym dym przez usta, fachowym ruchem strzepnął z papierosa popiół - To był bardzo długi dzień. - Przeczesał włosy palcami i przysiadł na barierce, również wpatrując się w gwiazdy.
- Siostra wie, że palisz?
- Siostra nie musi wiedzieć o mnie wszystkiego. Tak samo, jak ja nie znam jej całkowicie - odpowiedział i zaciągnął się dymem.
Blondynka pokręciła głową i kątem oka, dostrzegła jak zgniata papierosa na murku obok jej dłoni. Pstryknięciem palca wysłał niedopałek w ciemność ogrodu ich gospodyni. Spojrzała mu w oczy.
- Gdybym miała szansę, nie odpuściłabym by dobrze poznać moją siostrę - powiedziała i z bólem dodała w sercu „albo braci". Jak mogła tak naprawdę poznać ich, kiedy rozstali się zanim wszyscy dorośli?
Widząc jej kwaśną minę, Roger uśmiechnął się lekko.
- Nie oceniaj mnie tak szybko, Lijowicz. Nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa. - Pochylił się w jej stronę - Poza tym, to w końcu trzynaście lat. Nie nadrobię ich w ciągu trzech dni. - Owiał ją dławiący zapach dymu.
- Śmierdzisz papierochami - stwierdziła, marszcząc nos i odpychając go do siebie, a pułkownik roześmiał się, opadając w tył i oparł się na dłoniach, przyglądając się Rosjance z szelmowskim uśmiechem majaczącym na ustach.
Poczuła dziwny żar w dole brzucha, gdy tak się na nią wpatrywał tymi krystalicznie czystymi, niebieskimi oczami i gdy uśmiechał się tym zawadiackim, lekko flirciarskim uśmiechem samego diabła. Zarumieniła się, znów uciekając do gwiazd.
- Sądzisz, że jest coś poza tym? - zapytała, by przełamać dziwną, ciężącą jej, pustą ciszę.
- Hm? - Najwyraźniej nie tylko ona się zamyśliła.
Wskazała dłonią rozgwieżdżony nieboskłon.
- Być może. - Wzruszył ramionami - Moja mama jest bardzo wierząca. Sądzi, że to wszystko są próby od Boga. Nowe wyzwania, którymi ludzkość ma udowodnić swoją wiarę, siłę i pokorę. Ale ja sam nie wiem, co o tym myśleć. Może się mylę, ale ktokolwiek stworzył ten świat i nim kieruje, musi być naprawdę okrutny - powiedział - Wierzysz w Boga?
Wzruszyła ramionami.
Nie była pewna, czy nie wierzyła. Wychowaną ją w obrządku Starowierców*, przy pomocy zasad i prawd głoszonych w molennach. W każdym razie, matka próbowała, ale moczymorda Aleksander nie był najlepszym przykładem dobrego jak Bóg ojca. Do tego, kiedy Sasha opuściła dom rodzinny, by towarzyszyć Daphne Wesler w niezwykłej podróży, w jaką udała się ta pół-dekielska Ziemianka, świat okazał się jeszcze gorszy. Nawet jeśli miało to być dowodem na działalność Antychrysta, jej wiary to nie pogłębiło. Może dlatego, że sama szerzyła zło, nieprawość i ogólną demoralizację.
- Jestem Staroobrzędowcem, jeszcze bardziej niż prawosławna. Nie uznajemy popów - odparła na jednym wydechu - Starowiercy sądzą, że wszystkie sakramenty utraciły swoją świętość przez Antychrysta, który jest odpowiedzialny za całe zło świata. - Spojrzała na Weslera - A idąc tym tropem, twoja siostra podpisała chyba z nim cyrograf.
Roger roześmiał się, roześmiał się szczerze i głośno, odrzucając do tyłu głowę. Kiedy się uspokoił i spojrzał na zdezorientowaną Sashę, pokręcił głową i uśmiechnął się, najwyraźniej ubawiony po pachy.
- Zawsze wiedziałam, że ona ma jakiś kontrakt z diabłem - stwierdził i zapadła cisza.
Sasha nie poznawała siebie. Bała się na niego patrzeć, ale jednocześnie czuła niesamowitą potrzebę zaglądania w te błękitne oczy, coś ją pchało, by zrobić krok bliżej, żeby tylko musnąć palcami jego smukłe policzki, zbadać smak jego ust, poznać zapach czarnych kosmyków. Chciała słychać jego głębokiego, przyprawiającego o dreszcze i palpitacje serca, głosu.
Ale Sasha Lijowicz przecież taka nie była. Nie była miękką kluchą. Pracowała dla Daphne Wesler, na plecach miała wytatuowaną Drogę Mleczną, jak każdy z członków ich bliskich kręgów, potrafiła okantować wszystkich, oszukać każdego i jeszcze do tego zawsze wychodziła z tego cało. Nie miała słabego serca, wzdychającego do każdego napotkanego mężczyzny. Tym bardziej do brata jej przyjaciółki.
Bo przecież ten, kto miał szczęście w kartach, nie miał szczęścia w miłości. A Sasha zawsze wygrywała w karty.
- Ach i nie zdążyłem ci powiedzieć przed kolacją. - Zszedł na ziemię, stając blisko niej, a gdy jego koszula poruszyła się na wietrze, materiał musną jej odsłonięte ramię.
Poczuła jak jego palce delikatnie odsłaniając jej szyję, odgarniając włosy na plecy. Zimna, nie posiadająca miękkości ludzkiego ciała, mechaniczna proteza wędrowała od jednego do drugiego ciemnego punktu na jej szyi, których teraz nie zasłaniał makijaż.
Sasha skamieniała, serce jej przyśpieszyło, a płuca znieruchomiały. Świat nagle się zatrzymał. Byli tylko oni, jego zimne palce i siniaki na jej szyi. Sami w ogromie wszechświata, zimnej, czarnej materii wysysającej życie, na jednej z wielu krążących po utartej ścieżce skale zawieszonej gdzieś w eterze nicości. Sami wśród gwiazd.
- Naprawdę pięknie dzisiaj wyglądałaś - powiedział, drugą dłonią, tą ciepłą i przyjemną w dotyku, nieco szorstką zasłonił jej, która opierała się na marmurze i złożył delikatny pocałunek na jej policzku.
Szlag trafił pannę Sashę-wcale-nie-wzdychającą-do-brata-swojej-przyjaciółki Lijowicz.
Gdy się odsunął, pozostawiając po sobie gorzki zapach dymu papierosowego, słonego potu i czegoś jeszcze, czego nie potrafiła określić, ale od czego miała ochotę się na niego rzucić i zapomnieć o wszystkim.
Gdy zniknęło ciepło jej dłoni, trochę minęło, zanim do niej dotarło, że zaczął odchodzić, znikając w ciemności.
- A ty dokąd? - krzyknęła za nim, a pułkownik Wesler odwrócił do niej bok głowy, uśmiechając się jakby był samym diabłem, z którym jego siostra podpisała kontrakt.
- Spłacić dług u lady Komury - odpowiedziała.
Bo przecież tak było. To piekielne rodzeństwo musiało mieć układy z diabłem.
XXX
Daphne otworzyła drzwi do sypialni Isamu, nie przejmując się niczym, a już na pewno nie prywatnością. Podeszła do okien i zgrabnym ruchem ręki ściągnęła kotary, a światło słoneczne wpadło do środka wprost na twarz śpiącego w jakiejś pokrętnej pozycji chłopaka.
Nie zaskoczył jej, gdy obrócił się na drugi bok, chowając głowę pod poduszkę. Podeszła do łóżka, odgarnęła moskitierę i korzystając z całego ciężaru, jaki nosiło jej kobiece ciało, rzuciła się na chłopaka, a Isamu jęknął głośno.
- Dzień dobry, Śpiąca Królewno. - Uśmiechnęła się do niego szeroko, gdy odsłonił twarz, by zobaczyć, kto śmiał dokonać haniebnego ataku na jego osobę.
- Czego chcesz? - mruknął i odchrząknął. Jego włosy naelektryzowały się od pościeli i teraz każdy kosmyk odstawał w inną stronę.
- Chcę wyręczyć brata i sprawdzić, czy jesteś jeszcze użyteczny dla społeczeństwa.
Wywrócił oczami i obracając biodra, doprowadził do tego, że nie leżała już na nim, tylko na materacu. Jej ręka wciąż opierała się na ukrytej pod pościelą piersi Kariyashiego.
- Masz odruch Miłosiernego Samarytanina, czy co?
- Gdybym była miłosierna, przyniosłabym ci kokę i pozwoliła zaćpać na śmierć - odparła i podniosła się do siadu - Ale jestem wredną, psychopatyczną suką z zamiłowaniem do zadawaniu ludziom bólu. To znaczy, że wstajesz. Teraz.
Isamu prychnął i odwrócił się na drugi bok, naciągając na siebie kołdrę.
- Pomarzyć sobie możesz - odpowiedział jej.
Daphne westchnęła, widząc, że po dobroci nie przejdzie. Uśmiechnęła się do siebie, bo nawet liczyła na sposób po złości.
Stojąc z odległości kilku metrów było nawet zabawnie oglądać zdezorientowanego Japończyka, jak macha rękoma i nogami, tak szybko, że widziała ledwie smugi wisząc za spodnie pod sufitem głową w dół. Telekineza była bardzo użyteczna czasami.
- To pójdziesz, czy mam cię tak zanieść?
- Postaw mnie! - krzyknął, a Daphne nie wiedziała, co ją bardziej bawi. To, że prawie płakał ze strachu przed upadkiem, czy to, że głos miał wyższy, niż mogła by się spodziewać.
Grzecznie odstawiła go na materac i uśmiechnęła się pięknie.
- Jesteś walnięta - stwierdził - I to mocno.
- Ostrzegałam. - Wzruszyła ramionami i ruszyła do drzwi. Nie zdążyła zrobić dziesięciu kroków, gdy dołączył do niej Isamu, narzuciwszy na siebie wczorajszą koszulę i jakieś spodnie. Muśnięcie wiatru wywalonego przez pęd jego ruchów przyprawiło ją o uśmiech na twarzy.
Mężczyźni byli do cna przewidywalni.
Przemierzali w milczeniu korytarze domostwa lady Komury, aż dotarli do głównych drzwi, gdzie czekał jeden ze służących. Podał jej kluczyki i otworzył frontowe drzwi.
Na tym samym placu, na którym wylądowali poprzedniego dnia, stał teraz terenowy samochód. Daphne podeszła do niego i wskoczyła na fotel kierowcy, a Isamu wahał się przez chwilę, dopóki nie otworzyła mu od środka drzwi, posyłając firmowy uśmiech Weslerów.
- Chyba, że chcesz biec. A do miasta jest kawałek.
Wywrócił oczami i wsiadł do środka.
Droga była asfaltowa i gładka jak stół, oboje mogli się domyślić, że i na komfort podróży do własnego domu lady Komura nie oszczędziła. Milczeli. Daphne wyczuwała, że Isamu chce ją poprosić o wyjaśnienia, ale ten diabelny uśmiech Weslerów najwyraźniej go powstrzymywał.
- Właściwie, to która jest godzina? - zapytał, by przełamać milczenie.
- Coś około szóstej - odpowiedziała, a Isamu jęknął - No co, mam jet laga.* - Wzruszyła ramionami - A ty? Bez problemów ze snem?
Poprawił się w fotelu i wyciągając nogi, oparł je o pulpit przed sobą.
- Lady Komura chwilowo mnie ze wszystkiego wyleczyła. Chwilowo.
Daphne nie odpowiedziała, zwalniając przy wjeździe do małego miasteczka, ale zamiast kierować się główną drogą, skręciła w jedną z bocznych. Kariyashi nie zareagował na coraz większy tłum Egipcjan. Kiedy uliczka stała się tak wąska, że nie mogli ruszyć dalej, zostawili samochód i przedzierając się przez tłum, kierowali się w kierunku znanym tylko dziewczynie.
- Gdzie idziemy? - zapytał wreszcie, a ona spojrzała na niego kątem oka, uśmiechając się delikatnie.
- Zobaczysz.
Przeszli przez ogromny plac targowy. Isamu czuł się nieco dziwnie, odstawał na tle ciemnoskórych i czarnowłosych mieszkańców, nijak wpasowując się w tłum. Ale najwyraźniej jego towarzyszce to nie przeszkadzało, ani zaciekawione spojrzenia, ani odstawanie w tłumie, ani brak rozumienia, o czym rozmawiali ludzie dookoła.
Odeszli od gwarnego targowiska. Daphne skręciła w zaułek między starymi budynkami, więc Isamu chcąc nie chcąc musiał do niej dołączyć. W zaułku czekały ich metalowe drzwi, przy których stał niby luzacko oparty czarnoskóry chłopaczyna, ale gdy tylko się przy nich zatrzymali, odepchnął się od ściany, mierząc dwójkę przybyszy chmurnym spojrzeniem.
- Czego? - warknął, plując śliną.
Weslerówna cofnęła się z obrzydzeniem.
- Chcę rozmawiać z twoim szefem.
- On nie przyjmuje dziwek.
Isamu poruszył się nerwowo, a brunetka uśmiechnęła się kwaśno i wzdychając teatralnie, odpięła szelkę ogrodniczków, pozwalając materiałowi opaść i odsłonić niezasłonięte krótką koszulką plecy.
Isamu ze zdumieniem stwierdził, że na lędźwiach po obu stronach kręgosłupa jej plecy zdobią czarne kropki, jakby ktoś obsypał je pyłem. Ten dziwny wzór był mu znajomy, ale nie dane mu było go dalej podziwiać, bo Daphne odwróciła się, pokazując chłopaki plecy.
Tamten momentalnie zbladł i bąknął coś, otwierając dla nich metalowe drzwi. Daphne kiwnęła na Kariyashiego i oboje weszli do mrocznego, śmierdzącego pleśnią i rdzą korytarza. Dotarli do jakiś drzwi, przy których czekało kolejnych dwóch wielkich i barczystych gości. Łypnęli na nich podejrzliwie, ale nie zareagowali, gdy Daphne po prostu sobie je otworzyła, ciągnąc za sobą niepewnego Japończyka. Nie żeby nie miał doświadczenia w odwiedzaniu spelun. Mimo wszystko, zazwyczaj był wtedy na głodzie i miał w dupie niebezpieczeństwo. Teraz jednak, myśląc jasno i klarownie, dostrzegał wszędzie potencjalne zagrożenie. Tym bardziej nie podobały mu się spojrzenia, jakie rzucili Daphne ci dwaj. Jakby chcieli się na nią rzucić i zerwać z niej ubrania.
Przełknął gorzką gulę w gardle i zszedł za dziewczyna po metalowych schodach do ogromnej podziemnej hali, gdzie na gołej ziemi lub szmatach leżeli jakieś kaleki, żywe trupy lub czymkolwiek były wraki tych ludzi. Śmierdziało tu niemożebnie i prawie zwymiotował, wdychając zapach potu, kału i innych cielesnych sekrecji.
- Po co tu przyszliśmy?
- Żebyś zobaczył, jak skończysz, jeśli jeszcze raz tkniesz dragi - odpowiedziała, odwróciła się do niego twarzą i spojrzała mu prosto w oczy - Będę wiedziała, a wtedy podam ci taką dawkę, że nawet lady Komura ci nie pomoże i twój super-organizm nie zdąży sobie z tym poradzić. Skończysz jak oni. - Machnęła głową na cienie ludzi - Oczywiście, nie dam ci po prostu umrzeć. Mleczne Dzieci opiekują się takimi jak oni, nie dlatego, że jesteśmy miłosierni, ale dlatego, że cenimy każde ludzkie życie. Nawet takich śmieci jak ty. - Odwróciła się, ruszając przed sobą i zostawiając go sam na sam z prawdą.
* [1]Staroobrzędowcy, starowierzy, starowiercy (ros. старообрядчество) - wyznanie powstałe wskutek rozłamu w Rosyjskim Kościele Prawosławnym. Staroobrzędowcy nie uznali reformy liturgicznej patriarchy Nikona z lat 1652-1656, upodabniającej obrzędy Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego do greckich. W ich ocenie wszelkie zmiany typowo ruskich tradycji liturgicznych były herezją i wyrzeczeniem się jedynej prawdziwej wiary. (źródło: Wikipedia.pl)
[2] Jet lag - problemy ze snem związany z lotami i zmianą stref czasowych.
Okrutna Daphne, Wesler podrywacz i trochę mniej tajemnicza niż zazwyczaj Sasha. Powiedźcie mi, jak waszym zdaniem Roger miał zamiar spłacić dług u lady Komury? Czekam na wasze teorie <3
Dziękuję tak bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo <3 Korpus niedawno był na 18. miejscu w kategorii Since-fiction, jak zarąbiście to brzmi?! Nie wierzę w to i tym bardziej wam dziękuję <3 Mówię wam, potraficie zmienić człowiekowi dzień.
Nie przedłużając, do zobaczenia za tydzień ^^
All the Zo <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top