Rozdział siedemnasty: Jeźdźcy Apokalipsy
https://youtu.be/CMZ9mYGh9Lw
👽 INSTANT LOVE - FKJ 👽
Szczęściara całe wieki nie miała złotych snów. Dawniej było to oddziaływanie jej rodzeństwa, ale teraz zwalała winę na niezwykłe zdolności Księcia. Zapewne on był temu winien. Tak samo, jak przez niego nie wypuszczano ją poza fortyfikację i zawsze chodził za nią krok w krok któryś z jego ludzi.
– Podobno nie zjadłaś śniadania – powiedział dekiel, podchodząc do niej. Położył jej dłoń na odsłoniętym ramieniu.
Szczęściara niekoniecznie lubiła jego dotyk, a raczej sposób, w jaki go zaczynał. Zawsze musiał pokazać, że był ponad nią, że miał władzę, że nią rządził. Podniosła na niego niebieskie oczy i westchnęła.
– O każdym pierdnięciu też cię informują? – prychnęła i odgarnęła z twarzy włosy, żeby związać je w kucyk.
Próbował się nie uśmiechnąć i oparł się o parapet okna, przed którym siedziała, krzyżując ręce na piersi. Pod białą, niedopiętą koszulą pyszniły się czarne sploty tatuaży.
– Zależy, czy jesteś grzeczna – odpowiedział.
Blondynka parsknęła śmiechem i uniosła nogę, pozwalając, by śliski materiał sukienki odsłonił udo, gdy oparła stopę na brzuchu kochanka.
– Ja jestem bardzo grzeczna. – Uśmiechnęła się szeroko, gdy złapał ją jedną ręką za kostkę, a drugą przeciągnął wzdłuż jej łydki.
– No właśnie widzę. – Zaśmiał się, przebiegając palcami po bladej skórze Szczęściary i przez chwilę przyglądał się jej twarzy, aż wreszcie westchnął i sięgnął do kieszeni lnianych spodni. Wyjął z nich jej komunikator, który zaginął w akcji dawno temu i nawet już o nim zapomniała.
Uniosła brew.
– Potrzebuję twojej pomocy.
– Mojej?
Pokiwał głową i przysunął sobie drugi pleciony fotel, żeby móc z nią usiąść. Szczęściara przyglądała się urządzeniu w jego dłoni i wzięła je wreszcie, oglądając dookoła. Był to kawałek sztucznego tworzywa, mały ekranik zamocowany między dwoma metalowymi ramami, w których było wszystko – zasilanie, procesor, pamięć i tak dalej.
– Nie umiesz go włączyć? – rzuciła i machnęła od niechcenia dłonią, jakby chciała się zacząć wachlować, a ekran zalśnił i komunikator się uruchomił.
Kiedyś były smartfony, ale ostatni taki staroć Szczęściara widziała w głębinie dżungli amazońskiej.
Książę wywrócił oczami i zabrał jej go, szukając czegoś w menu, a potem podstawił blondynce pod nos satelitarną mapę Ziemi.
– Wiesz, gdzie są wejścia do zabezpieczeń na jądrze planety?
Dziewczyna dawno nie czuła takiego chłodu w sercu, jak w momencie, kiedy dotarł do niej sens jego słów. Podniosła na niego przerażony wzrok. Cokolwiek do niego czuła i jak dobry był w łóżku, nie miało teraz znaczenia. Musiała zaplanować ucieczkę. Teraz, zaraz, natychmiast.
– Nie – skłamała.
– Lucy, nie kłam.
– Ja... – Zawahała się i odsunęła jego dłoń od siebie, razem z komunikatorem, który był jej przepustką do wolności. – Mleczne Dzieci bardzo pokrętną i trudną drogą chcą oczyścić Ziemię i uratować ją przed kolejnym Końcem. Jeśli chcesz ją zniszczyć, nie proś mnie o pomoc. – Zwinęła jego palce w pięść na jej komunikatorze. Tworzywo pękło pod naciskiem jego mięśni, ale nie odezwał się. Patrzył jej po prostu w oczy.
– Droga Mleczna na moich plecach nie jest tylko oznaką przynależności – powiedziała bardzo cicho. – To przysięga. Ochrony swojej rodzimej planety przed wrogiem.
– Jak handel narkotykami, ludźmi i cała ta przestępcza część ma w tym pomóc?
– Pieniądze i potęga, inaczej się nie da. Gwiezdna Dziewczynka nie bez powodu przejęła władzę nad przestępczym półświatkiem galaktyki. Dzięki temu może się upewnić, że Ziemia jest bezpieczna.
– Dbasz o to w ogóle? Jest tyle planet we wszechświecie. Tyle niezamieszkanych, które możesz poddać sobie.
Dziewczyna westchnęła, kręcąc głową.
– Nie, żebym tego nie lubiła – odpowiedziała i opadła na oparcie fotela. – Być tą z władzą i siłą. Ale nie robię tylko dla własnego ego, ale... Widzisz. Naród Wybrany zbłądził i Pan wygnał ich z ziemi Kanaan. Trafili do niewoli i długo musieli czekać, zanim im wybaczył. Nie chcę być jak oni, pałętać się po obcych światach i nie móc wrócić do jedynego miejsca, które nazywam domem.
– Co to za miejsce?
Zaskoczył ją.
– Spalony słońcem dom przy ulicy Shakhal. Niebieskie firanki i zdjęcie ślubne moich rodziców obok menory na półce. Mezuza wisząca w progu. Skrzypiąca deska piętrowego łóżka, na której zawsze spała moja siostra. – Oblizała wargi. – Jeruzalem.
Książę przyglądał jej się i uśmiechnął się łagodnie.
– Kochanie, źle mnie zrozumiałaś. – Wypuścił na podłogę resztki jej komunikatora i wyciągnął dłoń, żeby pogłaskać ją czule po policzku. – Nie chcę zniszczyć Ziemi. Chcę zaszantażować tego, który wie, gdzie na tej planecie znajduje się moja siostra – wyjaśnił jej powoli. – A jak już ją znajdę, to więcej moja noga nie stanie na powierzchni Ziemi.
– I odejdziesz?
– Na zawsze.
Kłamał. Dobrze wiedziała, że ma zamiar zniszczyć jej planetę, ale im dłużej przypatrywała się jego rozgwieżdżonym oczom, tym bardziej pragnęła się oszukiwać, że wcale tak nie było. Przytrzymała jego dłoń przy swoim policzku.
– Zabierz mnie ze sobą. Jeśli teraz ci pomogę, nie mam czego szukać między swoimi.
Skamieniał, a potem westchnął i uśmiechnął się ciepło. Dziwnie to wyglądało w wykonaniu Księcia, ale miała dziwną potrzebę oglądania tego uśmiechu jak najdłużej. Cholerny psychopata owinął ją sobie wokół palca.
– Podróż do mojego świata będzie długa, a przekroczenie granicy fizyczności bolesne. Musiałabyś porzucić swoje ciało, Lucy. Poza tym nie jestem dziedzicem tronu swojego ojca. Nie mogę dać ci dzieci, Lucy. To byłoby bezcelowe, nawet jeśli oddaliłbym swoją narzeczoną, która czeka na mnie, aż raczę wrócić z przyszłą królową.
– Jeśli ci pomogę, obiecasz, że zabierzesz mnie ze sobą. – Przybliżyła się do niego jeszcze bardziej, desperacko pragnąc, żeby się zgodził. I tak już postanowiła. – Roghrock – wyszeptała jego imię.
Widziała to w jego oczach, jak coś się w nim przełamało, jak poddał się jej i jak zmienił zdanie. I choć był cholernym psychopatą, miał krew na rękach i nigdy nie mogła być pewna jego humorków, nie zostało jej nic innego, jak pójść za nim dalej.
Nie zdradziła tylko swoich przyjaciół, nie zdradziła Mlecznych Dzieci. Zdradziła Ziemię. Dla niego.
XXX
– Odmawia rozmowy – rzuciła Daphne, którą wysłano do tego dzieciaka z uszkodzonego transportu międzygwiezdnego. Rzuciła na stół tablet i usiadła ciężko na krześle, wpatrując się w ekran, na którym widniały podglądy na sale kliniczne, w których rozdzielili rodzeństwo.
– Po prostu cię zignorował – zironizowała Sasha i zachichotała, gdy przyjaciółka spojrzała na nią wilkiem. – Dzieci cię po prostu nie lubią. – Wzruszyła ramionami.
– Widzę, że pewne rzeczy się nie zmieniają – rzucił Roger i odchrząknął, gdy do pomieszczenia wróciła Nubira w towarzystwie Remiego.
– Jej sny są złote. Zwyczajnie złote – stwierdziła dziewczyna i przysiadła na siedzeniu obok Isamu, który kręcił się na obrotowym krześle, wyraźnie znudzony całą sytuacją.
– Pył, który opadł, gdy się teleportowali, jest z czystego złota. Żadnych domieszek, innych minerałów, czy syntetyków – dodał de Blaire i usiadł przy Isamu. Jego wzrok padł na wyświetlany obraz i westchnął, przenosząc go na dowódcę.
– Właściwie czemu ta dwójka jest taka ważna? Nie możesz po prostu kazać komuś ze Zjednoczeniówki zając się nimi? Wszcząć jakiś program ochrony... nie-dekli? – rzuciła Daphne, przyglądając się bratu.
– Po pierwsze, jesteśmy jednostką do zadań specjalnych, po drugie to my zareagowaliśmy jako pierwsi, po trzecie i najważniejsze: nie wiemy skąd, jak i gdzie zaatakuje... to coś. Cokolwiek nadciąga – odpowiedział spokojnie.
– I uważasz, że jakaś randomowa, obdarzona dziewczyna i jej autystyczny brat są Jeźdźcami Apokalipsy? – prychnęła.
Pułkownik Wesler spojrzał jej w oczy i po bardzo długiej ciszy, która zasiała ziarno strachu w jej sercu, wzruszył ramionami. Zapadło nieręczne milczenie. Daphne wyczuła rzucone oskarżenie, które właściwie nie padło, ale zawisło między nimi i było wyczuwalne przez resztę załogi.
Kątem oka dostrzegła, jak Nubira skuliła się na swoim fotelu, unikając jej wzrokiem. Była winna temu i Daphne nie zapomniała o tym. Nigdy.
– Może po prostu ją obudźmy albo ktoś inny postara się dotrzeć do tego dzieciaka? – rzuciła Sasha. – A ja mogę poszukać... innych takich wydarzeń...? – Zmarszczyła brwi, oglądając się po twarzach innych. – Chyba że ktoś ma jakiś inny, dużo fajniejszy i racjonalniejszy plan? – dodała bardziej poirytowana. Nie otrzymała odpowiedzi.
– Wesler – warknęła na Rogera, a on drgnął i zreflektował. Przyjrzał się im wszystkim i kiwnął głową.
– Nubi, spróbuj tym razem z chłopcem. Remi, jeśli możesz, dla bezpieczeństwa, gdyby jednak okazał się niebezpieczny, pójdź z Nubi. Wolę nie ryzykować, jeśli naprawdę miałby okazać się Jeźdźcem Apokalipsy. – Spojrzał na siostrę, która wywróciła oczami. – Daphne, wróć do ćwiczeń, Isa, ty też. Pomogę Sashy. – Kiwnął głową, a podwładni podnieśli się i wyszli z pokoju.
Lijowicz nie ruszyła się z miejsca, tylko starając się go ignorować, ściągnęła podgląd na sale szpitalne na dół ściany i wyświetliła sobie na interaktywnym stole dane. Roger usiadł obok niej i westchnął ciężko, obserwując gładko poruszające się palce, kiedy jakiś cudem dostała się do bazy danych Armii. Nawet chyba nie chciał wiedzieć, jak to zrobiła.
– Myślę, że muszę sprawdzić ostatnie lądowania i transporty międzygwiezdne – rzuciła, żeby nie czuć się tak głupio w tej idiotycznej ciszy. – Przeanalizuję dziwne zachowania pasażerów, o ile dany dekiel nie jest po prostu... deklem.
– Sasha...
– No i mogłabym sprawdzić jeszcze pokrywę atmosfery, czy satelity wychwyciły jakieś nielegalne lądowania i sprawdzić, jakie jednostki reagowały... – Stresowała się coraz bardziej, czuła dziwne skręty żołądka i było jej gorąco. Nie miała ochoty rozmawiać z nim na jakikolwiek inny temat niż praca. Nie potrafiła, od kiedy wyśmiał ją, gdy czekali w górach na Daphne i Isamu. Nie miałaby o czym, bo nie łączyło ich nic.
– Lijowicz...
– Jeszcze jest opcja obserwacji powierzchni Ziemi, wydaje mi się, że kiedyś coś takiego widziałam. Można tropić chmury i tak dalej, więc może nasi prawdziwy Jeźdźcy Apokalipsy też mogą być wyśledzeni i zlokalizowani.
– Zgadzam się. Masz rację.
– I dobrze by było sprawdzić, czy na zabezpieczeniach na jądrze Ziemi nie ma jakichś sygnałów o nieprawidłowym działaniu. Wolałabym chucha... Czekaj, co powiedziałeś? – Odwróciła głowę, chcąc na niego spojrzeć, a jej kolano stuknęło o jego, bo pułkownik siedział bliżej, niż się spodziewała.
– Miło, że mnie słuchasz – prychnął, ale zanim zdążyła otworzyć buzię, wyciągnął rękę i wsunął jej zabłąkany kosmyk za ucho. – Nie mogliśmy porozmawiać normalnie ostatnimi czasy, a chcę ci wyjaśnić parę rzeczy.
– Nie mam sobie czego wyjaśniać – warknęła, odsuwając się gwałtownie, razem z krzesłem i położyła obie dłonie na stole, przyglądając się danym widocznym na cząsteczkowym ekranie, który aktywowała na ścianie.
Wesler najwyraźniej się poddał, czy raczej miała nadzieję, że porzucił pomysł głupich pogadanek na temat... cokolwiek między nimi się urodziło, zmarło śmiercią naturalną. Lijowicz nie chciała do tego wracać. Mieli planetę do ocalenia.
– Wiedziałaś, że go zabiła? – odezwał się nagle, po chwili milczącego programowania w wykonaniu dziewczyny. Niepewnie spojrzała na niego kątem oka.
Siedział zgarbiony ze zwieszonymi rękoma, przyglądał się własnym butom. Nie przypomniał tego wesołego szelmy, który trochę ją podrywał w Hong Kongu, a trochę próbował udusić. Wyglądał jak bardzo zagubiony dzieciak w ciele wielkiego faceta.
– Nie zrobiła tego. Jej się tak wydaje – odważyła się odpowiedzieć i ponownie wróciła do tworzenia algorytmu, który miał przeszukiwać dostępne Zjednoczeniówce dane, w poszukiwaniu czegoś, co odbiegało od normy.
– Więc co?
Sasha westchnęła i zdjęła okulary, odkładając je na stół. Przetarła oczy i spojrzała na niego. Też była zmęczona i niewyspana. Jej błyszcząca skóra była mniej rumiana, a brązowe oczy ciągle podbite od niewystarczającej ilości snu. Spojrzenie też trochę zbladło, jakby od kiedy przybyła do Chateau de Regina, coś wyssało jej pogodę ducha.
– Przyczyniła się do tego, chociaż nie ma jego krwi na rękach – odpowiedziała, patrząc Rogerowi w oczy. – Ale ja też przyczyniłam się do śmierci swojego ojca. Gdybym nie podeszła tak blisko, nie oberwałabym w oko i mój brat by się nie wściekł na starego pijaka, który okaleczył własne dziecko – prychnęła i rozłożyła ręce. – Ale jak widać, umiem z tym żyć. Za bardzo się rozdrabiacie. Nasze życie jest za krótkie i zbyt gwałtowne, by myśleć o tym, co zrobiliśmy źle. Zawsze można to jakoś naprawić.
– Sasha... – szepnął zaskoczony, ale dziewczyna już wróciła do klikania na stole, żeby jak najszybciej móc zrobić swoją pracę i opuścić ten przeklęty pokój. – Ja sądziłem, że wydłubali ci je w szkole.
– Nigdy czegoś takiego nie powiedziałam – odparła Rosjanka, odchylając się na siedzeniu, kiedy na ekranie pojawił się pasek analizy. – Powiedziałam, że jak miałam osiem lat, jakiś idiota mi je wydłubał. Nie minęłam się z prawdą. Mój ojciec był idiotą.
Brunet patrzył na jej chłodną twarz, kiedy dodawała jeszcze źródła, w których na szybko sklejony algorytm miał wyszukiwać ich Jeźdźców Apokalipsy.
– To chyba tyle z mojej strony. Trochę to zajmie, pewnie jutro rano coś się pojawi, jeśli w ogóle. Mam nadzieję, że nie stada dzikich gęsi – parsknęła cicho śmiechem i podniosła się z krzesełka, zostawiając Weslera sam na sam z mrocznymi myślami, jakie zapełniły jego słodką główkę.
Doszła do drzwi, kiedy postanowił się jeszcze odezwać.
– Nie rozumiem, czemu należysz do Mlecznych Dzieci, ale szanuję to. Dzięki temu możemy uratować Ziemię. Dziękuję ci, Sasha.
Zatrzymała się, opierając dłoń na framudze i westchnęła cicho, zastanawiając się, gdzie ona do diabła podziała zdrowy rozsądek. Odwróciła się na pięcie, odnajdując pułkownika wciąż wpatrzonego w podłogę. Bohater Księżycowego Lata, Weteran III Kompanii Astralnej, brat Daphne.
Sięgnęła do włosów, żeby rozpuścić spięte w kok włosy i zdjęła ponownie okulary, odkładając je na stół. Kiedy stanęła przed nim, mogła dostrzec w błękitnych oczach błysk podziwu, ale też zdziwienie.
Sięgnęła do jego nieogolonych policzków i pochylając się nad nim, pocałowała go.
– I nigdy nie zrozumiesz – odpowiedziała Sasha i znowu połączyła ich usta. Tym razem przejął inicjatywę.
He :D Sasha wkroczyła do akcji. Powiedźcie, jak wam się podoba obrót sprawy? Powiem wam tylko, że nasza opowieść wkroczyła na nowy poziom ^^ Teraz będzie się robić tylko ciekawiej, jeśli mam być szczera i fabuła narzuca nam szybkie tempo :D Kto się cieszy?
W moim humanistycznym umyśle doszło do kalkulacji i doszło do mnie, że planowane 30 rozdziałów to dobry żart. Jeśli zmieścimy się w czterdziestu to będzie dobrze :P Oczywiscie nie narzucam sobie jakis limitów, ale to pierwsze moje opowiadanie o takich gabarytach. Jesteśmy na 17. rozdziale, czyli mniej więcej w połowie, a plik worda ma 115 stron, gdzie Ulecz Mnie, które uważałam za ogromne ma... 160. No właśnie :D Jeśli moje marzenia się spełnią, Korpus będzie cegiełką, która dumnie ozdobi wasze półki! Kiedyś.
All the Zo <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top