Rozdział dziewiętnasty: Złote rodzeństwo
https://youtu.be/ZvW3BbLAzZA
👽 FRAGILE - ESPERANZA SPALDING&HERBIE HANCOCH👽
Louisa z ulgą przytuliła brata do piersi. Pogłaskała jego złote włosy i uniosła twarz do siebie, żeby móc zajrzeć w szare oczy. Wyglądał normalnie, nie był nawet przerażony, chociaż kto go tam wiedział z jego Aspergerem.
Uśmiechnęła się do niego i puściła go. Wiedziała, że nie lubi za bardzo kontaktu fizycznego, więc zmusiła się do pokonania ogromnej potrzeby przyciśnięcia go do siebie i schowania kruchego ciała brata w jej bezpiecznych objęciach. Miał zadrapanie na policzku, ale poza tym najwyraźniej nic mu nie było.
– Czemu to zrobiłaś? – konspiracyjny szept wysokiego bruneta z kąta sali dobiegł ją mimo ściszonego tonu. Wysoko postawiony w Armii mężczyzna był bardzo młody. Tylko trochę młodszy od niej.
Louisa pomijała już fakt, że wszyscy faceci, których widziała w mundurach, byli bardzo przystojni. Z jakiegoś dziwnego powodu uniformy wojska robiły swoje i według niej bardzo podkreślał męskość danego osobnika.
– Nie masz pojęcia o negocjacjach, co? – prychnęła towarzysząca mu brunetka, którą Louisa pamiętała z przerażającego lotu nad jeziorem. Była niższa od swojego, zapewne, dowódcy, ale coś w jej postawie mówiło, że nie przejmuje się jego władzą nad swoją osobą, jakby w ogóle nie widziała takiej możliwości – przyjmować od kogoś rozkazów.
Prychnął i podniósł wzrok na Louisę, a usta mu drgnęły i uśmiechnął się szelmowsko. Blondynka była rozdarta między zironizowaniem tego zachowania a wycofaniem się zupełnym i lakonicznymi odpowiedziami na zadawane pytania. Uznała, że złotym środkiem będzie zduszony uśmiech i ponowne pogłaskanie Luki po włosach.
Brunetka odchrząknęła i podeszła do stołu, który oddzielał ich. Przezroczysta powierzchnia szkła odbijała jarzeniowe światło żarówek w sterylnej, białej sali, która przypominała pokój przesłuchać. Kto wiedział, czy nie planowali zakucia ich wcześniej w kajdanki.
– Proszę usiądźcie. – Wskazała im dwa krzesła i uśmiechnęła się miło, a nocne niebo ukryte w jej oczach zabłyszczało delikatnie. Siła jej spojrzenia sprawiła, że Louisa posadziła tyłek na krześle, ciągnąc za sobą Lukasa. Tej dziewczynie nie powinno się sprzeciwiać.
– Nazywam się Daphne Wesler – przedstawiła się, a jej nazwisko zapaliło blondynce czerwoną lampkę w głowie. Co prawda, nerwowe życie na Radisse nie pozwalało na śledzenie dokładnie najnowszych nowinek z przestępczego półświatka Drogi Mlecznej, ale rodzeństwo zbyt często korzystało z pomocy szarej strefy, by nie wiedzieć przed kim teraz siedzieli.
Pytanie nasuwało się samo. Co Gwiezdna Dziewczynka robiła w ośrodku Armii? I dlaczego nosiła ich mundur? Czyżby władza nad czarnym rynkiem, który trzymała w garści była jedynie mistyfikacją i ukrytym działaniem Parlamentu Galaktycznego?
– Pułkownik Roger Wesler – przedstawił się jej towarzysz.
Louisa śmiała wątpić w zbieżność nazwisk, więc postawiła na podejrzenie bardzo bliskiego pokrewieństwa.
Oboje usiedli naprzeciwko rodzeństwa Lucky. Pułkownik dotknął powierzchni stołu, która zalśniła zamieniając się w wielki ekran, pozwalający im swobodnie przyglądać się dostępnym do tej pory informacjom na temat blond dwójki.
– Jeśli się nie mylę, doktor Louisa Lucky i Lucas Lucky – powiedział, czytając ich dane. – Mieliście zostać przetransportowani z Radisse na Ziemię 19 czerwca 2158 ziemskiego roku. Po badaniu nie zarejestrowano was jako obdarzonych, zmutowanych lub chorych. Mimo to wczoraj podczas transportu doszło do jakieś dziwnej anomalii, a kiedy Korpus Zbawiciela przystąpił do akcji ratunkowej zaszczyciła nas pani pokazem przedziwnej zdolności.
Louisa spuściła dłoń na splecione na podołku dłonie.
– Wybaczcie mu, gbur z niego. Jak z całej Zjednoczeniówki – zareagowała Gwiezdna Dziewczynka. Kiedy jej rozgwieżdżone oczy spotkały się z błękitnym spojrzeniem blondynki, uśmiechnęła się szeroko.
– Nie wsadzimy was do więzienia za to... coś. Chcemy tylko dowiedzieć się, co właściwie się stało.
Louisa otworzyła usta, by odpowiedzieć – właściwie, by wylać z siebie potok słów tak długo utrzymywanych, ale zanim słowo opuściło jej gardło, Lucas ją uprzedził:
– Czemu?
Jego cichy głos zawisł w powietrzu, a dziewczyna naprzeciwko niego poprawiła nerwowo kucyk i uśmiechnęła się na siłę.
– Bo nas to ciekawi.
Pułkownik spojrzał na nią z politowaniem i pokręcił głową, ponownie zwracając się do Louisy.
– Nasza jednostka ma za zadanie wychwytywać takie dziwne przypadki i badać je, mając przede wszystkim na celu znalezienie tylko zagrożeń, które grożą Ziemi.
– Nasz ojciec był biochemikiem i lekarzem... – zaczęła powoli, a Wesler kiwnął głową. – Siedem lat temu przenieśliśmy się na Radisse, ponieważ dołączył do misji humanitarnej wysłanej przez Zjednoczone Narody. Ale już wcześniej chciał zrobić coś, by pomóc ludzkości. Nie chciał jednak... Supermana... Tylko cichego pomocnika, kogoś kto pozostawałby w cieniu i nie chełpił się sławą, z pokorą przyjmując swoje obowiązki. – Blondynka nerwowo bawiła się palcami, nie mogąc spojrzeć im w oczy. Wspomnienia kochającego ojca były zbyt wyraźne, tak samo jak dźwięk spadającej im na głowę bomby królowej.
Wzięła głęboki wdech.
– Na początku była nas trójka. Ja, moja młodsza siostra i Luka. Ja się przenoszę w przestrzeni, na dłuższą metę mogę też naciągać samą czasoprzestrzeń, ale to bardzo t-trudne – zająkała się i podniosła na nich oczy. Oboje wpatrywali się w nią uważnie, słuchając każdego słowa. – Lucy mogła nadawać danej materii odpowiednie cechy fizyczne, ale ona... nie żyje. – Louisę kuło gardło, nie miała ochoty mówić ani słowa więcej, jej mózg podsyłał jej same bolesne obrazy, a jednak gadała dalej, pozwalając by wszystko wypływało z niej. Zresztą co miała do stracenia? I tak zamknął ją pewnie gdzieś, by badać, kuć i pobierać krew do kolejnych analiz. Przynajmniej mogła być pewna, że nareszcie nie zagraża im nagła śmierć.
– Luka poddaje sobie materię, manipuluje nią – dodała.
– Czemu złoto?
– Najczystszy z pierwiastków – odpowiedziała natychmiast. – To efekt uboczny, ale i drobne ułatwienie. Najszlachetniejszy z metali współpracuje najlepiej. Z innymi byłoby trudniej. – Wzruszyła ramionami, jakby to była oczywista oczywistość.
– Co się stało podczas transportu? – zapytała Daphne.
Blondynka musiała wziąć głęboki wdech zanim odpowiedziała. Wciąż czuła piekący ból wewnątrz piersi, kiedy z przerażeniem szukała młodszego brata, który znajdował się w niebezpieczeństwie.
– Luka zniknął tuż przed transportem. Wykorzystałam więź między naszymi umysłami, którą nazywamy złotymi snami i teleportowałam się w miejsce, gdzie był. Chciałam się potem przenieść w pobliże transportera, ale najwyraźniej protest przenoszenia już się zaczął i naruszyłam go. Tunel świetlny nas wciągnął i tu... No wiecie, co było dalej.
Weslerowie wymienili ze sobą spojrzenia i dowódca spojrzał na nią z uśmiechem.
– Nie mamy zamiaru ściągać na ciebie żadnych konsekwencji, to był wypadek, na szczęście skończył się szczęśliwie. Po prostu to już nie będzie więcej tajemnica, pani doktor.
– Dawno nikt na mnie nie mówił.
– Zrobiłaś tytuł podczas pobytu na Radisse? – zapytała niespodziewanie brunetka.
– Na cztery roczne cykle głównej gwiazdy Radisse wyjechałam do Solontis, stacji Galaktycznego Parlamentu, gdzie działa szkoła medyczna – odpowiedziała Louisa. – Kiedy wróciłam do rodziców na Radisse, musieliśmy uciekać, bo konflikt się rozszerzył.
Pokiwali głową.
– Miałaś jakiś plan na życie na Ziemi? – Roger poprawił się na krześle, a dziewczyna drgnęła, przyglądając mu się.
– Sądziłam, że uda mi się załapać do jakiegoś szpitala, cokolwiek – szepnęła. Widzieli, że zdenerwowała się tym pytaniem. Spuściła wzrok, nie chcąc na nich patrzeć, jakby peszyli ją od samego początku.
–Roger, czy ty chcesz się bawić w dobrego pana żołnierza? – prychnęła na niego Daphne, a on uśmiechnął się lekko i kiwnął głową.
– Mam propozycję. – Złożył ręce na stole, patrząc na siedzącą przed nim blondynkę spod ciemnych rzęs. Co jak co, ale błyskać niebieskimi oczami to on umiał jak nikt inny.
– Domyślam się, że czujesz się zagubiona. Jako oficer Armii Zjednoczonych Narodów Ziemi chciałbym zaoferować ci miejsce w korpusie obronnym naszej planety. Twoje zdolności są bardzo specyficzne, ale na razie póki nie będziesz chciała, nie musisz integrować się z zespołem. Potrzebuję analityka medycznego, który pogrzebie w DNA mojej siostry. – Wskazał na brunetkę od niechcenia. – A sądzę, że córka człowieka, który dał wam te moce, jest równie dobra albo i jeszcze lepsza.
Louisa zmarszczyła brwi i westchnęła.
– A co z Lucasem?
– W Maison de Regina funkcjonuje szkoła dla... niezwykle uzdolnionych dzieci. Uczą się panować nad nimi, akceptować siebie i innych oraz wartości ważnych dla społeczności międzygwiezdnej. Nie robimy z nich super-żołnierzy. Chcemy ich po prostu wychować na dobrych ludzi, żeby nie wpadli w złe ręce.
Daphne parsknęła śmiechem i odchylając się na tylnych nogach krzesła, spojrzała na brata z ukosa. Wszyscy dobrze wiedzieli o jakie złe ręce mu chodziło. Nie było innych złych rąk w tym pomieszczeniu niż jej własne.
– Może mieszkać w zamku razem z tobą albo w internacie, do którego będziesz miała zawsze dostęp.
Dziewczyna pogłaskała złote włosy brata i westchnęła, kiwając głową.
– Kurde, braciszku, mogę cię zatrudnić do rekrutacji?
Łowisz same złote rybki.
– Nie w smak jest mi ciemna strona mocy.
– Ale i twoja jasna ma swoje cienie.
Parsknęli śmiechem i Daphne usiadła prosto, zwracając się do doktor Lucky.
– Szukamy mojej matki, jest jakimś rodzajem dekla, ale nikt nie wie jakim. Jej DNA jest też niewykrywalne z jakiegoś powodu. Nie da się go wyodrębnić, bo już próbowałam. – Rozłożyła ręce w geście bezradności. – Jakby było zapisane w innym języku, niedostępnym dla nas.
– Jestem głodny – oznajmił niespodziewanie chłopiec, a wszyscy wzdrygnęli się, gdy jego szorstki głos przeciął powietrze. Było w nim coś niepokojącego. Nieobecne oczy nareszcie skupiły się na siostrze, chwytając ją za rękaw.
– Trzeba was nakarmić w takim razie – stwierdził pułkownik Wesler i stał, wyciągając dłoń w stronę Louisy. – Witamy w Korpusie Zbawiciela.
Nastała długa chwila ciszy, aż wreszcie odważyła się uścisnąć jego dłoń, zawierając kontrakt z diabłem.
– Cieszę się, że się zgodziłaś. Zawiadomię Garfielda. – Kiwnął głową na siostrę. – Zaprowadzisz ich na stołówkę? Przyślę Ruby, żeby zaprowadziła was do kwater, kiedy postanowisz z Lucasem, gdzie będzie mieszkał. – Wyszedł z pomieszczenia, zostawiając ich samych.
– Chodźmy, może jeszcze po kolacji będzie ciepłe jedzenie. – Daphne wstała i wskazała im wyjście.
– Dziękuję. – Louisa chwyciła chłopca za rękę i dała się poprowadzić Weslerównie przez sterylne korytarze Chateau de Regina.
Przez chwilę milczały, Daphne szukała odpowiednich słów, żeby zadać nurtujące ją pytania, a przestraszona obrotem sprawy Izrealka nie chciała zaczynać jakieś bezsensownej gadki-szmatki.
Pół-Dekielka westchnęła wreszcie i przywołała windę guzikiem. Czekając na transport przyjrzała się ich dwójce jeszcze raz. Miała rację – to co początkowo wzięła za zbieg okoliczności, w rzeczywistości było uderzającym podobieństwem. Garbaty nos, głęboko osadzone oczy i niskie czoło. Znała tę twarz bardzo dobrze, ale w nieco młodszej i bardziej pucatej wersji.
– Powiedz mi, masz siostrę? – zapytała wreszcie.
Błękitne oczy tamtej zatrzymały się na jej twarzy na chwilę, a potem wróciły do podziwiania płaskich, szpitalnych bucików, które blondynka miała na nogach.
– Wspominałam o niej. Miała na imię Lucy. Nie żyje.
Daphne wypuściła bardzo cicho powietrze, próbując udać, że nie zrobiło to na niej żadnego wrażenia.
– Czemu tak sądzisz?
– Zginęła od bomby, która zabrała nam rodziców – odpowiedziała zdziwiona coraz bardziej Louisa. – Skąd to pytanie?
Czarnowłosa dziewczyna machnęła od niechcenia ręką.
– Po prostu coś mi powiedziało, że powinnam zapytać. Nie przejmuj się. Głosy w mojej głowie nie odzywają się zbyt często. – Uśmiechnęła się słodko i weszła do windy, która wreszcie nadjechała. Wybrała numer piętra i dotknięciem opuszka palca potwierdziła wybór. Miała już dość tych wszystkich kontroli i lokalizowania jej na każdym kroku.
Kiedy drzwi się zamknęły, oparła się o ścianę i poprawiła ciasno związane włosy, przekładając warkocz przez ramię.
– Jeszcze jedno pytanko, nie chcę być wścibska czy coś. Wyglądacie mi na Żydów.
– Bo nimi jesteśmy. – Doktor Lucky przyciągnęła brata do piersi, przyglądając się dziewczynie nieufnie. – A ty jesteś t a Daphne Wesler, jeśli się nie mylę.
– Nie mylisz się, słońce – odpowiedziała. – Ale jak widać nawet t a Daphne Wesler godzi się na różne rzeczy, żeby obronić Ziemię. Tego ci Roger nie powiedział, zapraszając do naszego małego cyrku na kółkach.
– Nie...
– Jesteśmy na tropie czegoś, co grozi Ziemi. Nie wiemy, co to i dlaczego chce zniszczyć naszą planetę, ale nie damy tego tak zostawić. – Drzwi się otworzyły, a Daphne wyszła z windy, mijając drzemiącego na służbie żołnierza w punkcie informacyjnym i ruszyła w kierunku stołówki.
Kiedy weszli do środka, w kuchni paliło się światło, a w pustym pomieszczeniu odbijał się śmiech Sashy. Daphne z uniesioną brwią przeskoczyła nad blatem okienka, lądując na śnieżnobiałych kafelki.
Zastała Korpus gotujący spaghetti.
Jestem, dzieciaczki, trochę z opóźnieniem, ale jestem :D Troszeczkę przechodni rozdział, ale mogę wam obiecać, że teraz Korpus to już cała kupa i skład póki co się nie zmieni (chociaż może jak zmienię zdanie, to kto wie). Teraz czekać tylko co dalej, co dalej. Następny rozdział jest już gotowy, więc powinien się pojawić zgodnie z rozkładem jazdy. Narzucam sobie teraz ostre tempo, bo po co przeciągać! ;D Dla was tym lepiej.
Buziaki!
All the Zo <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top