Rozdział dziewiąty: Plan Campbella

https://youtu.be/kiu420-YR8Q


Nowy mundur był cały czarny. Jeśli dobrze pamiętał, wojska alianckie nosiły podobne podczas II wojny światowej na początku XX wieku. Nie był w stanie nic powiedzieć o stroju japońskich sił. Nigdy nie interesował się historią. Te stroje amerykańskich wojsk kojarzył z jakichś filmów. Ciekawe, że dwa wieku później nadal ludzie o tym rozprawiali, a mieli tyle ciekawszych tematów!

- Myślałam, że się zgubiłam. – Isamu odwrócił się, a w drzwiach dawnej bawialni, czy jakąkolwiek funkcję pełniła kiedyś ta sala, stanęła Nubira.

Miała taki sam uniform, tylko, że przystosowany do kobiecej sylwetki. Czarna kurtka z podwójnym zestawem kieszeni po obu stronach zapinanego na ukryte guziki. Bojówki z kieszeniami na udach podkreślały jej umięśnione nogi. Jej małe stopy śmiesznie wyglądały w ciężkich, żołnierskich butach.

Ale coś w jej twarzy sprawiało, że wyglądała pięknie w tym mundurze, jakby była stworzona do tego, by go nosić. Kiedy uśmiechała się do niego, pomyślał, że tak oto powinna wyglądać twarz Zjednoczeniówki.

- Kawaii! – rzucił, specjalnie sięgając wysokich tonów i roześmiał się, gdy skrzywiła się.

- Jesteś okropny – stwierdziła i kilkoma krokami podeszła do niego, oplatając go ramionami w pasie – Martwiłam się o ciebie.

Objął ją, przyciskając ją do siebie.

- Ja też, siostrzyczko. – Pogłaskał ją po króciutkich włosach i uśmiechnął się do niej – Ale obiecuję, będę grzeczny.

Nubira prychnęła, odsuwając się od niego i spojrzała mu w oczy. Poczuł na skórze delikatne uszczypnięcia jej zdolności, gdy zajrzała mu w umysł, by poznać prawdę. Zmrużyła oczy.

- Nie kłamię. – Kariyashi uniósł obie dłonie w geście niewinności. Nubira westchnęła, odsuwając się od niego i pokręciła głową, ale uśmiechnęła się lekko.

Isamu nie musiał czytać jej w myślach, by wiedzieć, co właśnie sobie pomyślała. Nic się nie zmienił. Nadal był nieodpowiedzialnym, wyrośniętym kretynem. Tak, to chciała mu powiedzieć i on to wiedział. Ale ona też się nie zmieniła. Wciąż była zamknięta w sobie, cholernie tajemnicza i obowiązkowa ponad wszystko. On też ją znał.

Do sali niepewnie zajrzał kapral de Blaire i uśmiechnął się do nich niepewnie.

- Cześć – rzucił.

Kariyashi nie miał nic przeciwko zwykłym ludziom. Ale w kapralu było coś irytującego. Był zbyt normalny. Cokolwiek zmusiło go do dołączenia do tej dziwacznej grupy, nie była to logika. Chciał coś sobie udowodnić? Chciał w siebie uwierzyć? Chciał zaimponować komuś?

Nubira spojrzała na niego, ale z jej twarzy nie dało się nic wyczytać. Gdyby chciała, mogłaby zostać aktorką. Nie chciała.

- Cześć – odpowiedziała.

Belg wszedł do środka i chyba wyczytał coś z oczy Isamu, więc po prostu ich minął, stając na środku ogromnej sali i zadarł głowę, by przyjrzeć się ogromnemu kryształowemu żyrandolowi.

Isamu zmarszczył brwi. O ile, początkowo osądził go jako zwykłego, szarego żołnierza, o tyle z każdą chwilą de Blaire stawał się coraz bardziej pokręconą zagadką.

Przestań.

Nie mógł nic poradzić na nagły obraz równie tajemniczego siedemnastoletniego Isamu, który wrzuciła mu do głowy Nubira. Spojrzał na nią spod ciemnych rzęs i uśmiechnął się kwaśno. No właśnie dlatego przyjaźń z telepatami jest do dupy.

Damskie głosy wypełniły korytarz i wpadły do pomieszczenia, odbijając się od bogato zdobionych ścian. Kariyashi widział bogatsze, na przykład w Pałacu Cesarza w Tokio. Jednak teraz, kiedy dźwięk uprzedził dwie dziewczyny, coś dziwnego się z nim stało.

Na chwilę o wszystkim zapomniał i mimowolnie uśmiechnął się, gdy przez drzwi wpadły roześmiane od ucha do ucha Daphne i Sasha. Nie znały zasad noszenia mundurów. Włosy miały rozwiane, a rękawy podwinięte, do tego nie wpuściły górnej części ubrania w spodnie, jak nakazywał kodeks. Nie znały go jeszcze.

Były takie młode, młodsze od nich, najmłodsze z nich wszystkich. I czerpały z tej młodości. Mogły być groźnymi przestępcami, ale jednego prawa związanego z młodością – odnajdywanie radości w życiu, w małych chwilach, w nieistotnych szczegółach.

Nie żeby Isamu był taki stary. Miał zaledwie 23 lata. Albo aż 23 lata. Zależy, kto patrzył i czy brał pod uwagę wszystko, co przeżył Japończyk.

Dziewczyny przystanęły się śmiać i uśmiechnęły się do nich, ale Kariyashi widział, że oczy Daphne nie śmiały się, gdy na niego patrzyła. Ostrzegały go. Kiwnął głową, dając jej do zrozumienia, że odczytał przekaz.

- Dobra, to co my tu robimy? – przerwała ciszę Sasha.

- Czekamy na Weslera – odpowiedział Isamu – Bo on nigdy nie może być na czas.

- Sądziłem, że już się do tego przyzwyczaiłeś, Isa. – Do środka wkroczył pułkownik Wesler w towarzystwie czarnoskórego mężczyzny, nieco od niego niższego, ale za to nadrabiał szerokością. Ubrany w elegancki, popielatoszary garnitur wyglądał dostojnie, pomimo tuszy. Oczy miał łagodne i roześmiane, błyszczące się ciepło do wszystkich zebrany.

- Przedstawiam wam senatora Galileusa Campbella. – Roger wskazał na puszystego gościa – Człowieka, który postanowił stworzyć korpus obronny Ziemi.

Senator uśmiechnął się pulchnymi wargami, co uwydatniło liczne podbródki.

- Witajcie, kochani – wychrypiał głosem szorstkim od przepalonych papierosów – Możecie mi mówić Garfield. – Zachichotał – Nie będę miał nic przeciwko. – Miał akcent jakby go wyrwali wprost z ulicy Londynu.

- Podpułkowników Kariyashiego i Ababumę nie muszę panu przedstawiać.

Isamu i Nubira kiwnęli głowami spaślakowi, który uśmiechnął się jeszcze szerzej. Wyglądał jakby Gwiazdka przyszła pół roku wcześniej.

- Nubi, słodziutka, znowu schudłaś! – wykrzyknął, podchodząc do nich, a gdy uścisnął drobną dziewczynę, prawie ją przy tym zgniatając, za jego plecami Daphne nie powstrzymała się przed wywróceniem oczami.

Nie umknęło to japońskim oczom, które po chwili musiały odnaleźć wesołkowate spojrzenie polityka. Drobna dłoń Azjaty została prawie zmiażdżona z siłą imadła, jaką ukrywała graba Campbella, który potrząsnął ich prawicami zawzięcie.

- Jak tam żyjesz, Isamu? Ojciec się na ciebie skarżył, że strasznie rozrabiasz. – Senator i jego siedem podbródków zatrząsnęły się, gdy ten ponownie zachichotał, a Isamu skrzywił się nieznacznie.

- Proszę nie brać go na poważnie. On tak zawsze – odpowiedział.

- Wiem, straszny z niego sztywniak. A widzę, że po rodzinie nic nie zginie. – Mrugnął do niego i wreszcie oderwał się od jego ręki, kierując w stronę brunetki i blondynki, które zatrzymały się w pewnej odległości, bliżej Rogera.

- Panie senatorze, to moja przyrodnia siostra, Daphne Wesler i jej przyjaciółka, Sasha Lijowicz – przedstawił je pułkownik.

Campbell ucałował dłonie obu młodych kobiet i uśmiechnął się do nich promiennie, jakby wcale trzy czwarte służb Drogi Mlecznej ich nie szukało.

- A oto i te, które spędzają mi sen z powiek – przywitał je, szeroko rozkładając ramiona – Miło mi was poznać nareszcie. Daphne, jesteś niesamowicie podobna do brata.

Powyżej ramienia grubasa wymieniła z bratem rozbawione spojrzenia. Uśmiechnęła się słodko i niewinnie, jakby spędzanie snu z powiek polityka było największym komplementem.

- Doprawdy? – rzuciła, nie porzucając tego zwodniczego uśmiechu.

- Ale on jest grzeczniejszy. Nie muszę organizować ryzykowanych akcji w Andach, żeby go zmusić do współpracy. – Mrugnął i przeniósł swoją uwagę na Rosjankę – A ty, moja panno, jesteś chyba gorsza niż ona!

- Szyja zawsze kręci głową – odparła Sasha, a Daphne dźgnęła ją łokciem w bok – A to nie jest prawda?

- Sama sobie jestem szyją i głową.

Blondynka zacisnęła usta w cienką linię, prawdopodobnie powstrzymując się przed nieprzyzwoitym komentarzem.

Tymczasem Garfield został nakierowany przez pułkownika Weslera na grzecznie czekającego kaprala de Blaire, który jako jedyny obdarował senatora najszczerszym ze szczerych uśmiechów.

W porównaniu do Isamu, nie miał w nosie władzy, ani jak Daphne i Sasha nie walczył z nią, ani też nie był neutralny, jak Ababuma, czy nie biegł na każde jej skinienie niczym Roger. Był żołnierzem, respektował wybór systemu, wykonywał rozkazy i znał swoje miejsce.

- Kapral Remi de Blaire. Nasz pilot.

- Chłopcze, żeś się wplątał – rzucił z uśmiechem, potrząsając jego dłonią.

Ta dziwaczna ceremonia zapoznawcza najwyraźniej dobiegła końca, bo Roger odchrząknął, a senator wciąż się uśmiechając, spojrzał na niego.

- Skoro już wszyscy się znamy, to proponuję przejść do Owalnego Pokoju – stwierdził Campbell i ruszył do dotychczas zamkniętych drzwi po drugiej stronie bawialni.

Otworzyły się, gdy tylko się do nich zbliżył, ukazując przed nimi owalne pomieszczenie, jak sama nazwa wskazywała. Gdy weszli do środka, musieli się aż zatrzymać, bo ogarnąć wzrokiem ogrom bogactwa, piękna i przepychu tego miejsca.

Naprzeciwko wejścia ściany były oszklone, wychodzące na półokrągły taras widokowy, z którego można było obserwować dolinę, teraz pogrążoną w mrokach nocy. Kolebka sklepienia podtrzymywana była na barokowych kolumnach, tymczasem ściany opierały się na półkach uginających się od różnego rodzaju dzieł, nie tylko literackich. Wśród książek znalazło się miejsce dla pejzaży górskich, czy rzeźb wstawionych w odpowiednie wnęki. Po lewej stronie stał fortepian rozmiarów koncertowych, natomiast bliżej prawej ściany i kominka, nad którym zawieszono ekran hologramowy, stworzono coś w rodzaju kącika herbacianego przy pomocy obitych aksamitem kanap i foteli.

Największe wrażenie jednak wywierał owalny, drewniany stół na mosiężnych nogach w kształcie lwich łap. Na jego powierzchni złotą farbą namalowano głowę ryczącego lwa, również złotą w otoczeniu czterech liści i czterech łodyg przyozdobionych dzwonkami konwalii. Choć nie należał do wielkich, raczej tych średniej wielkości, było coś w nim, co przyciągało wzrok. Najwyraźniej moc dokumentów podpisywanych na nim, paktów nad nim zawieranych oraz sojuszy zawiązanych przy nim, oddziaływała na wszystkich, którzy się do niego zbliżyli.

Senator zasiadł u jego szczytu, czekając, aż oni zajmą przypadkowe miejsca i wtedy nacisnął grubym paluchem na ekranie holograficznym, który pojawił się na stole, jeden z przycisków i ciężkie wrota zamknęły się za nimi.

- Jesteście jednostkami wybitnymi – zaczął, gdy zniknęło echo, jakie przebudził grzmot zamykających się drzwi – Nie bez powodu kazałem Rogerowi was wszystkich znaleźć i sprowadzić do Chateau de Regina. Świeć Panie nad duszą biednej lady Willson. – Przesunął łapą po gładkiej powierzchni stołu – Namnożyło się was, nie sądziłem, że w pakiecie z jedną kryminalistką jest druga. – Mrugnął do siedzących obok siebie Daphne i Sashy – Nie sądziłem też, że pułkownik Wesler znajdzie sobie wyborowego pilota. Tym bardziej mnie to cieszy, że dołączył do nas kapral de Blaire. – Przez chwilę głaskał blat, aż wreszcie podniósł na nich wzrok – Widzicie, pomimo całego gówna, jakie spotkało naszą planetę, nadal wierzę w Boga. Sądzę, że to Opaczność skierowała pannę Lijowicz i pana de Blaire w nasze ramiona. Wiem, wiem, wiem. Mało to przyszłościowe myślenie, ale jedyne jakie mi pozostaje w takim szaleństwie. - Uśmiechnął się leciutko – Wierzę też, że nie bez powodu uratowano nas, gdy nasza własna planeta obróciła się przeciwko nam. Chociaż wcale jej się nie dziwię. Byliśmy niewdzięczni. Niszczyliśmy ją. Staliśmy się zarazą. Oczywiste, że organizm idealny, jaki przedstawiają planety z wykształconym życiem, zaczął się bronić. Ale Wola Boska, czy ktokolwiek tam czuwa nad Wszechświatem, nie pozwoliła nam zginąć i sądzę, że nie nadaremnie. Dostaliśmy drugą szansę... – Uniósł palec, a potem go opuścił i spojrzał po twarzy zebranych – Wszechświat się rozrasta. Jednocześnie jest zasysany przez Wielką, tego czarnodupnego sukinsyna, dziurę do... cokolwiek jest po drugiej stronie. Mam nadzieję, że nie kolejni Radissianie, bo oszaleję. Każdego miesiąca, każdego dnia, w każdej chwili, nawet teraz, znikają planety i nic na to nie poradzimy. Jednak giną w pewnym określonym schemacie. Tam, gdzie sięgnie Wielka, tam znikają planety, gwiazdozbiory, komety... Bla, bla, bla. Naturalna rzecz we Wszechświecie. – Wziął głęboki oddech – Jednakże, Parlament od pewnego czasu zauważył pewną niepokojącą rzecz. Planety, na których mieszkają inteligentne istoty wchodzące w skład Galaktycznego Parlamentu, wybuchają. Wszystkie zabezpieczenia założone na jądra nagle przestają działać. Do tej pory sądzono, że to wina systemów, ale przeanalizowano sytuację, kiedy burza na chwilę przycichła. – Nacisnął ponownie coś na panelu, a przed nimi ukazał się trójwymiarowy hologram przedstawiający Drogę Mleczną. Zaznaczono na nim czerwonymi kropkami kilka planet połączonych linią.

- Ostatnią, niecałe pół roku temu, która zniknęła była Kansa 12. Skolonizowana około naszego roku 1989 przez Wandów. Miała kilka większych aglomeracji, głównie skupiano się na uzyskiwaniu rzadkich minerałów obecnych w ogromnej dżungli, która obrastała całą planetę. Pewnego dnia po prostu bez ostrzeżenia... bum. Nie ma Kansy 12. – Brytyjczyk rozłożył ręce – Problem leżał w tym, że planeta znajdowała się naprawdę blisko głównej gwiazdy ich układu planetarnego. Sytuację ledwo udało się uspokoić. Wybuch gwiazdy nie byłby nikomu na rękę w tej części galaktyki – westchnął – Mądrale z Parlamentu wzięły się do roboty i policzyły prawdopodobieństwa, schematy i algorytmy. Wynik wam się nie spodoba.

- Padło na Ziemię – szepnęła Sasha, a Campbell kiwnął głową, przyznając jej rację.

- Jesteśmy najbliżej Kansy planetą z inteligentnymi istotami, która ma swoich przedstawicieli w Parlamencie. – Gdy poruszył palcem, Ziemię na gwiezdnej mapie i Kansę 12 połączyła żółta linia – Ziemia jest zagrożona, nie wiemy dlaczego ktoś wysadza planety jedna po drugiej, czy ma w tym zysk, ani kim do cholery jest. Ja uważam, że jednak nie wolno tego tak zostawić, czekając aż weźmiemy i pierdolniemy w przestrzeń kosmiczną. Tym bardziej, że Ziemia leży blisko Słońca, nawet jeśli jest ono stosunkowo małą gwiazdą, wybuchł mocno by zaszkodził tej części Drogi Mlecznej. – Spojrzał po ich twarzach, jego sama była niezwykle poważna. Zniknęła wesołkowatość.

- Ziemia to nasza matka, nasz dom i nasza ojczyzna. Przeżyliśmy już jedną apokalipsę, drugiej musimy uniknąć za wszelką cenę. Nawet jeśli cześć ludzi zdołamy uratować, będą się tułać niczym Wietrzne Zodiaki, bez miejsca, do którego mogą wrócić, gdzie wszystko zaczęli i gdzie wszystko skończą. Rozumiecie, co mam na myśli?

Kiwnęli głowami.

- Dlatego postanowiłem stworzyć korpus obronny naszej planety. Chciałem zebrać ludzi, którzy może i są inni, ale należą również do istot potężnych, a razem – niepokonani. Poprosiłem pułkownika Weslera o zebranie tych, z przedstawicieli ludzkiej rasy, którzy są w stanie poświęcić wszystko, by ratować swój lud. Którzy zapomną o wszystkim, co ich dzieli i łączy, co jest ich ułomnością, a co zaletą. Którzy zbawią Ziemię.

Zapadła cisza. Wszyscy wpatrywali się w senatora Campbella, nie śmiąc się odezwać. Był mówcą doskonałym, miał charyzmę, lekkość słowa i niepodważalny autorytet.

- To nie będzie nasza zasługa, jeśli zbawimy Ziemię – odezwał się Remi – Tylko pana.

- Awansował pan do rangi Zbawiciela naszej planety – dodała Sasha.

- No ja nie wiem, czy chcę, żeby mnie ukrzyżowali – westchnął teatralnie, a napięcie się trochę rozładowało i rozluźnili się, pozwalając sobie na delikatne uśmiechy – Więc co? Stworzycie zespół? Grupę? Oddział?

- Korpus – poprawił go Roger.

- Korpus Zbawiciela – dopowiedziała Daphne i wymieniła z bratem rozbawione spojrzenia.

- Korpus Zbawiciela – powtórzył senator Campbell – Brzmi lepiej, niż Korpus Garfielda - parsknął śmiechem i przyjrzał się każdemu z nich – Uznaję to za tak.

Spojrzeli po sobie, kiwając głowami. Przyglądali się własnym odbiciom w oczach nowych kompanów. Dostrzegali zniekształcone twarze, nienaturalne zalety i niewidoczne dotąd zmazy.

Oto oni. Wybawcy Ziemi. Ratunek gatunku. Obrońcy planety. Korpus Zbawiciela.

- Oczywiście nigdy nie ma tak łatwo. Od początku brałem pod uwagę współpracę z Daphne, dlatego ostatnio tak mocno staraliśmy się cię pochwycić. Nawet wpuściliśmy bombę w postaci imigrantów z Radisse, żeby tylko zatrzymać cię na Ziemi. – Uśmiechnął się do niej.

- Jak to „wypuściliśmy"? – zapytała zszokowana.

- Twój brat ma głowę do tego rodzaju intryg.

Spojrzała na niego zszokowana, a Roger mrugnął do niej, szeroko się uśmiechając.

- Parlament cię nienawidzi. Ale pozwolono mi na ścisłą współpracę w imię obrony rodzinnej planety. Pod jednym warunkiem – zwrócił się do Daphne – Nie opuścisz Ziemi. Nie wolno ci. Poza Ziemią nie mam żadnej władzy. Tam czekają, żeby cię tylko zgarnąć, nawet nie zdążysz mrugnąć. To samo tyczy się panny Lijowicz. Tutaj, od teraz nie musicie się ukrywać. Aktualnie mamy w dupie, czy handlujecie ludźmi, narkotykami i tygrysią skórą. Cokolwiek robicie na czarno, ja nic o tym nie wiem, a razem ze mną Zjednoczeniówka i każdy z agentów, żołnierzy i wyjętych najemników, którzy mieli się pochwycić. Możesz sobie pozostać Gwiezdną Dziewczynką i dalej być głową całej siatki przestępczej Drogi Mlecznej, ale nie opuszczasz Ziemi, inaczej nie mogę zapewnić bezpieczeństwa tobie, a co za tym idzie, również planecie.

Daphne kiwnęła głową, jej gwieździste oczy spoczęły na ciemnych oczach polityka. Dokładnie rozumiała powagę sytuacji. Była gotowa poświecić wolność dla Ziemi. Była gotowa oddać się cała sprawie. Była gotowa poświecić swoje życie.

- Zgadzam się. Jeśli trzeba, nie w takich warunkach pracowałam. – Uśmiechnęła się lekko – Dam radę.

- O wilku mowa. – Sasha wyjęła spod stołu komunikator i podała go brunetce – Nie łatwo być głową, dlatego szyja posłucha.

- Wybaczcie mi. – Weslerówna wstała – Niczego nie podpisuj, zanim nie wrócę. – Spojrzała na przyjaciółkę, a Rosjanka uśmiechnęła się szeroko.

- To nie ja właśnie podpisałam kontrakt z diabłem, tylko ty – odparła i jej wzrok odnalazł błękitne oczy Rogera, który powstrzymał parsknięcie śmiechem – Pozdrów Szczęściarę. Niech się w końcu ruszy do roboty, cokolwiek to jest.

Brunetka zganiła ją spojrzeniem i odsunąwszy sobie krzesło, ruszyła do wyjścia na taras.


Tea-Amo TO JEST ISAMU. I KROPKA. PRZECINEK. HISZPAŃSKI ODWRÓCONY WYKRZYKNIK :D 

I co sądzicie? O Korpusie Zbawiciela? A może powinien być Korpus Garfielda jednak? :D Chyba, że ktoś ma jakąś jeszcze propozycje. Wszystko się da przedyskutować :D Autor najbardziej kreatywnego komentarza dostanie drobną podpowiedź w wiadomości prywatnej, co do pochodzenia matki Daphne. Czas start, zwycięzca naszego mini-konkursu zostanie ogłoszony pod następnym rozdziałem ;D

No i mam pytanie numer dwa do was: Stęskniliście się za Księciem? :D Pozdrawiam Batmana i miłość do psychopatów.

Do soboty.

All the Zo <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top