Rozdział dwudziesty szósty: Grzechy

https://youtu.be/v4pi1LxuDHc

👽SLEEPING ON THE FLOOR - THE LUMINEERS👽

Po streszczeniu Louisie i Remiemu wydarzeń z dwóch dni w Lazetown, Roger zastanawiał się, czy zakończyć poranny „panel dyskusyjny" korpusu. Przypomniała mu się tyrada Garfielda, którą jeszcze tego samego ranka tuż po przylocie ze Stanów musiał wysłuchać i zmemłał przekleństwo w ustach.

Nie chciał tego robić, a rzucenie podobnych oskarżeń było idiotyczne, skoro zespół zaczął lepiej się dogadywać i współpracować ze sobą. To mogło tylko zniszczyć ledwie nawiązaną nić porozumienia między jego ludźmi.

– Dostaniemy to pozwolenie na sprawdzenie bezpieczeństwa miejsc z listy? – zapytała Sasha. – Trzeba sprawdzić zwłaszcza te oficjalne, o których społeczeństwo wie.

– A co z tymi mniej oficjalnymi? – odpowiedział jej Isamu. – Jedno z zabezpieczeń na jądrze Ziemi znajduje się zaledwie tysiąc kilometrów od Isla del Espiritu Santo. To niebezpiecznie blisko, a jeśli wasza... koleżanka... – dodał z cynicznym uśmieszkiem. – Przeszła na tę złą stronę, zapewne już o niej wiedzą.

– Wątpię. Szczęściara nie była zainteresowana czymś takim. Zresztą my do niedawna też nie wiedziałyśmy, gdzie dokładnie na Atlantyku znajduje się zabezpieczenie. – Daphne machnęła ręką.

– Poza tym sprawdziłam ich dzisiaj rano. Przedwczoraj mieli burzę i stracili na chwilę zasilanie z paneli słonecznej, ale potem nadali sygnał, że już wszystko w porządku i to tylko anomalia pogodowa. – Sasha kiwnęła głową. – Dobrze im jak u Pana Boga za piecem.

– Co to za pozostałe lokalizacje? – włączyła się cichym głosem Nubi.

Przetoczył wzrokiem po zebranych. Nie miał siły nawet im przerwać i naprowadzić rozmowę na dobre tory, a co dopiero wyłuskać swoje podejrzenia.

– Ech, zaraz przeczytam. – Rosjanka aktywowała trzymany w dłoni tablet i po chwili wygrzebała listę. – Zabezpieczenia na biegunie północnym i południowym. Izraelska i amazońska strefa atomowa. Centra lotnictwa kosmicznego i globalnego w Norwegii, RPA, Meksyku i Australii. Trzeba też wysłać powiadomienie do tego czegoś na Księżycu.

– Batalion Lunistyczny. Należy do Brygady Obronnej Ziemi – podpowiedział jej Roger, pocierając coraz bardziej zarośniętą twarz. – Nic nie zrobimy, dopóki Garfield nie ruszy dupy z Majorki, żeby przywrócić ci twój stopień chorążego – westchnął, wskazując na blondynkę. – I wciąż się waży jaki stopień mamy nadać Daphne oraz Louisie. – Potarł zmęczoną twarz.

Miał potrzebę wypalenia przynajmniej trzech papierosów pod rząd, bo jeden zdecydowanie za szybko się spalał. Cała ta futurystyczna otoczka była bez sensu, kiedy nie można było się w spokoju truć nikotyną odpowiednią ilość czasu, jaką człowiek potrzebuję, żeby zacząć klarownie myśleć.

– À propos naszego guru. – Pułkownik Wesler spojrzał na nich wszystkich zmęczonym wzrokiem. Czy właśnie nie fundował sobie samobójstwa? – Czy ktoś z was ostatnio z nim rozmawiał? Nie wiem, dzwonił do was, pytając o jakieś głupoty albo coś w tym stylu.

Wszyscy powiedli po siebie spojrzeniami. Remi wygiął usta w podkówkę i pokręcił głową. Pozostali też powtórzyli jego ruch.

– Okej. W takim razie pozostaje jeszcze jedna opcja – mruknął i bez zastanowienia wyciągnął dłoń w kierunku stojącej pod ścianą RUB1. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, cyborg przestrzelony na wylot jego laserem zsunął się po ścianie, z głuchym trzaskiem opadając na ścianę.

– Przekazywała mu wszystkie informacje. Również te, które Garfield nie musi znać – powiedział, unosząc dłoń, by powstrzymać siostrę i kaprala przed krzykiem pretensji.

– Dostaliśmy całkowitą dowolność działania. Nie muszę mu wcale składać raportów o naszych postępach w zlikwidowaniu zagrożenia – wyjaśnił, ruchem ręki każąc im zasadzić dupy z powrotem na krzesłach. – Dzisiaj rano zostałem sczyszczony, jakbym nie miał żadnego doświadczenia w tym zawodzenia, za akcje na terenie wroga bez wcześniejszego dokładnego rozpoznania sytuacji. Nie poinformowałem go o naszym małym wypadzie na Isla del Espiritu Santo – dodał.

– Pieprzona puszka szpiegowała nas – mruknął Kariyashi, mrużąc oczy. Bezwładne zwłoki cyborga wydawały z siebie ciche cykanie przeskakujących impulsów.

Roger kiwnął głową.

– Pogadam sobie dzisiaj z senatorem na ten temat – oświadczył. – Do tego czasu, wasza trójka – wskazał palcem na Louisę, Daphne i Sashę. – Funkcjonujecie jako młodsi chorąży. Co daje ci już prawo do wystosowania poinformowania o wizytach kontrolnych korpusu obronnego planety w twoich punktach – zwrócił się do Lijowicz. – Wracajcie do swoich obowiązków. Widzimy się na lunchu.

– de Blaire, możesz na chwilę? – poprosił go Roger, kiedy Belg przepuścił dziewczyny w drzwiach.

Chłopak spojrzał zaskoczony na Japończyka, który wzruszył ramionami i zostawił ich samych.

– Sprawdź urządzenia pokładowe jeta, czy nie ma tam jakichś niespodzianek, dobra?

Kapral kiwnął głową, wzdychając.

– Już myślałem, że coś zrobiłem. – Uśmiechnął się nieśmiało.

– Nie, jakbyś coś zrobił, to bym ci głowę razem z dupą oderwał. Idź i przypilnuj, żebyśmy się pozbyli ewentualnych pluskiew. – Młodszy podoficer pokiwał ochoczo głową i uciekł czym prędzej z pokoju.

Roger pokręcił głową. Czasem posłuszeństwo tego młodego chłopaka go śmieszyła. Odprowadził wzrokiem tego dzieciaka i ponownie westchnął.

Nie spał dobrze w nocy, nie chciał opuszczać rodzinnego domu i załamanej mamy. Chociaż czy „załamana" do niej pasowało? Kiedy Daphne weszła do domu, po prostu ją przytuliła do siebie, dziękując Bogu, że wróciła. Objąwszy się, zasnęły na kanapie, a Roger chciał, żeby ta noc trwała już na zawsze.

Siedząc teraz za stołem w sali obradowej, pocierał zesztywniały kark, walcząc z nikotynowym uzależnieniem, które pogłębiło się od czasu utworzenia korpusu. Kiedy to wszystko się skończy, weźmie sobie urlop i pojedzie do mamy z siostrą i Sashą.

I naprawdę odpocznie.

XXX

– Odpowiedział nam już Batalion Lunistyczny, o dziwo – zreferowała mu przebieg ostatnich kilku godzin Sasha. – Jeśli chcemy też sami sprawdzić ich sprawność, są gotowi w każdej chwili.

– Tak naprawdę są poza zasięgiem niebezpieczeństwa, ale mogą być istotni, jeśli Książę wezwie posiłki – odpowiedział jej Roger, nie zatrzymując się. Dziewczyna nie była najwyższa, ale dzielnie nadążała za długimi krokami pułkownika.

– Mam już też odpowiedź bieguna północnego. Trwa u nich teraz dzień polarny i w sumie możemy się do nich wybrać pod koniec tygodnia. – Lekkim ruchem nadgarstka strząsnęła komunikator, który się wyłączył i wsadziła go za pasek munduru.

–Nie chcę ciebie i Daphne przy tych większych i bardziej kontrowersyjnych miejscach jak Izrael, czy Amazonia. Wasze nazwiska nadal dla społeczeństwa znajdują się po drugiej stronie barykady. – Nawet się nie odwrócił, by sprawdzić, czy za nim idzie.

W istocie była to tylko gra, bo mijali zbyt wielu umundurowanych mieszkańców zamku. Nie chciał jeszcze wysłuchiwać od Garfielda lekcji na temat związków wewnątrz zespołu. Sam dobrze wiedział, jak to się może skończyć.

– Chociaż niedługo pewnie się to zmieni – dodał mimowolnie.

– Co masz na myśli? – Blondynka przyśpieszyła, żeby się z nim zrównać.

– Lady Komura wspominała coś o jakimś balu charytatywnym. – Wreszcie na nią spojrzał, bo dotarli do krętych schodów, które prowadziły do kwater męskiej części Korpusu. Tutaj już nie kręciło się tyle ludzi, właściwie była to odosobniona część zamku i nie musieli się przejmować nieprzychylnymi spojrzeniami.

– Co? – Sasha stanęła jak wryta.

– Chce wymusić na senatorze, żeby przedstawił jednostkę światu i poprawił wizerunek Daphne. – Roger odwrócił się do niej i chwycił ją za rękę. – Chodź. Pogadamy u mnie.

Na twarzy Lijowicz pojawił się nieukrywany uśmiech. Wesler odpowiedział jej podobnym uśmiechem i oboje nieco już rozluźnieni ruszyli po stopniach w górę.

Kiedy dotarli do jego kwatery, która znajdowała się na samej górze wieży, otworzył przed nią dżentelmeńsko drzwi. Chciał zachować, chociaż pozory przyzwoitości i nie obłapiał jej na korytarzach, ale z każdą chwilą spędzoną w jej obecności, czuł większą potrzebę, żeby złapać Rosjankę za rękę. Tylko tyle by mu wystarczyło.

Zamknął za nimi drzwi i zapalił światło. Chociaż przez okno wpadała resztka światła po słońcu, które już zdążyło zajść, wolał dobrze widzieć twarz Sashy. Odwróciła się do niego, uśmiechając szeroko.

Była bardzo piękna.

– Nubi przyszła do mnie. Powiedziała mi, dlaczego cię porzuciła.

Roger skamieniał, zatrzymując się w pół kroku. Poczuł, jak ogarnia go chłód. Spojrzał na nią uważnie, czekając, aż przedstawi mu te wszystkie brednie i będzie mógł się spokojnie obronić. Miał nadzieję, że Nubira nie przelała do niej tej bezpodstawnej nienawiści i braku zaufania. Ale Lijowicz była bardzo spokojna.

Może nawet za spokojna jak za nią.

– Ach tak – powiedział wreszcie, robiąc pauzę między słowami.

– Nie martw się. – Machnęła ręką i ponownie się uśmiechnęła. – Chcę najpierw usłyszeć twoją wersję.

Poczuł jak zalewa go fala ulgi, ale też... ciepła. Chciała go najpierw wysłuchać. W jednej chwili zapragnął przyciągnąć ją do siebie i obcałować za te kilka słów. Serce mu rozpierała radość, że dla niej liczyły się też jego słowa.

– Po Księżycowym Lecie, w którym nasz oddział stracił zbyt wielu ludzi, w tym narzeczoną Isamu, Mię, coś się z nami stało. – Spuścił wzrok. – Kiedy człowiek jest tak blisko śmierci, a do tego traci... – Podniósł mechaniczną rękę i poruszył palcami. – Zbyt wiele, zmienia się. Nubi też. – Spojrzał na nią niepewnie, a dziewczyna kiwnęła głową, by kontynuował.

– Sądzę, że chorobliwa zazdrość, która z dnia na dzień ją ogarnęła, wzięła się z tego, co widziała w umyśle Isamu. Oczywiście to nie jego wina, że tęsknił, bo właśnie stracił miłość życia. Też dlatego zaczął ćpać. Bo nie radził sobie nie tylko ze stresem pourazowym, ale też ze świadomością, że kobieta, która widziała w nim okruchy dobra i wyciągała je na wierzch, odeszła. – Roger westchnął ciężko.

Jeśli miał być szczery, pierwszy raz opowiadał tę historię od początku do końca, uwzględniając swoje zdanie na ten temat. Minęły cztery lata, a on dopiero teraz miał okazję cokolwiek powiedzieć. Wyrzucić to z siebie. A wypowiedziane słowa miały przecież moc.

– Nubi chyba po prostu zaczęła się bać, że mnie straci. Widzisz. – Przez chwilę szukał odpowiedniego słowa, żeby nie zabrzmiało to tak idiotycznie, jak w jego głowie, a potem prychnął ostentacyjnie. – Weterani Księżycowego Lata nie są normalni. Każdy z nas... Kiedy matka Daphne... kiedy ona powiedziała o Krawędzi, pomyślałem, że może to właśnie zrobiliśmy, ratując Drogę Mleczną. Dotknęliśmy Krawędzi i to nas zmieniło. Być może moja agresja, obsesyjna zazdrość Nubi, to wina tego, że nie powinniśmy nigdy byli przekroczyć tej granicy. – Potarł twarz i spojrzał na nią z przestrachem, ale Sasha wyciągnęła dłoń i dotknęła jego szyi w miejscu, gdzie biegła tętnica. Jej chłodne palce przyjemnie działały na jego rozgrzaną skórę.

– Co było dalej?

– Podczas uroczystości w Waszyngtonie, na którą przyjechała chyba cała moja rodzina, jedna z kuzynek w moim wieku, rzuciła mi się na szyję. Wiesz, jak znasz kogoś całe życie, nie zastanawiasz się nad odruchami typu pocałunek w policzek albo serdeczny uścisk. Poza tym Melanie była zawsze bardzo mi bliska i po prostu martwiła się, czy jestem cały. – Nie mógł się skupić, kiedy jej dłoń przesuwała się po jego szyi. – Nubira zrobiła mi awanturę, oskarżyła o jakąś totalną bzdurę, nie mogłem jej tego wytłumaczyć, była rozszalała z rozpaczy. I odeszła, znikając.

Sasha wspięła się na palce i pocałowała go w usta.

– Wierzę ci, Roger – szepnęła, odsuwając się z kocim uśmiechem.

Uwielbiał ten uśmiech. To nim potraktowała go wtedy w tej łazience, gdzieś w Hong Kongu. A potem w kwaterze w jednostce. Tak często go nim traktowała, że mógł sądzić, że to jakiś rodzaj klątwy. Od ich pierwszego poznania owinęła go sobie wokół palca. Wcale nie czuł się z tym źle.

Wręcz przeciwnie, kiedy świadomy mocy, jaką nad nim miała, przycisnął usta do jej ciepłych warg, czuł rozchodzące się po ciele ciepło. Wypełniało go całego, wzbudzając również te fizyczne reakcje związane z bliskością dziewczyny. Przyciągnął ją do siebie jeszcze bliżej, na co zareagowała pogłębionym pocałunkiem.

Kiedy oderwali się od siebie i mógł spojrzeć w jej ciepłe oczy, uśmiechnął się. Była zarumieniona, oddychała płytko i wpatrywała się w niego. Zachichotała i położyła swoje dłonie na jego, zsuwając je ze swojej talii niżej.

– Może trochę poudawaj chociaż, co? – zaśmiał się.

– Życie jest za krótkie na bzdurne konwenanse – powiedziała Sasha.

Miała rację. Równie dobrze za kilka dni Książę mógł się uaktywnić i wszyscy pójdą do piachu. Co więc się liczyło?

Liczyły się jej złociste włosy, które wysypały się spod gumki, którą z nich zsunęła. Liczyły się jej szczupłe ramiona, które zobaczył po odpięciu munduru. Liczyły się jej ręce na jego piersi, kiedy pchnęła go na łóżko. Wylądowali na nim ze śmiechem, pomagając sobie nawzajem w pozbywaniu się ubrań.

– Twoja siostra nas zabije – stwierdziła szeptem, kiedy jego koszulka przeleciała przez cały pokój i niczym sztandar grzechu, jakiego się dopuszczali, zawisła na lampie. Zawsze lepsze to niż stanik, czy inna część bielizny.

Jej dłoń zatrzymała się w miejscu, gdzie ciało zamieniało się w metal. Mechaniczny bark protezy był włożony w zaszczepkę, która odznaczała się metalicznym poblaskiem. Nawet jeśli była zakamuflowana i miała wyglądać jak ciało, jej oko dobrze widział, różnice. Zresztą wystarczył dotyk. Skóra była chropowata i ciepła, ustępowała pod naciskiem, a metal się nikomu nie kłaniał.

Lijowicz pochyliła się nad nim i obsypała jego obojczyk pocałunkami, nie przeszkadzając mu w poznawaniu jej skóry na plecach.

– I tak kiedyś by to zrobiła.

Odsunęła się od niego, patrząc mu w oczy.

– A dałeś jej powód?

Uśmiechnął się, głaszcząc ją po włosach.

– Czy właśnie tego nie robię?  


Czyżby Roger zyskał odrobinę ludzkiego oblicza? Jestem ciekawa, co o tym sądzicie :D Pamiętajcie - jestem łasa nie tylko na pochwały, ale i na krytykę (Ale tylko tę konstruktywną!), bo każda opinia, dobra, czy zła pcha mnie w polepszaniu mojego warsztatu. A wiadomo - im warsztat lepszy, tym wam się przyjemniej czyta. Także (powtarzając za MonicaMargaret) don't be shy ;D Ja nie gryzę!

All the Zo <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top