Rozdział dwudziesty siódmy: Odbicia
https://youtu.be/8yy6hsagTuQ
👽 BETTER NOW - CLOVES 👽
Dach ukrytego lotniska bazy zabezpieczeń na jądrze na biegunie północnym otworzył się ze zgrzytem. Po ogromnej hali poniósł się ostrzegawczy krzyk, kiedy przywiany śnieg zsunął się wprost na maszyny pod nim. W ostatniej chwili włączyła się cząsteczkowa osłona, na której mas białego puchu się zatrzymał, zasyczał i wyparował. Łuna osłony padła na twarz Daphne, która czując na policzkach powiew arktycznego wiatru, mocniej przysłoniła się szalikiem.
Puchowa kurtka z kapturem obszytym futrem jakiegoś biednego szaraka dobrze izolowała od zimna, ale Weslerówna i tak nie była fanką niskich temperatur. Na szczęście jej i Isamu trafiła się do odwiedzenia ta pół-kula, na której trwał dzień polarny.
Kiedy wrócą do Chateau de Regina, Sasha i Nubi polecą na drugi biegun, żeby wytłumaczyć sytuację i ostrzec przed zagrożeniem. To było dość ciekawe doświadczenie. Mieć poparcie w swojej misji. Do tej pory każdy krok w stronę celu kosztował jej wiele wysiłku i samozaparcia, a teraz? Zjednoczeniówka była na każde ich skinienie. Cóż za paradoks.
Kariyashi ruszył w kierunku ich samopilotującej się małej jednostki latającej, a dziewczyna ruszyła za nim. Mała kapsuła wyposażona w dwa mikrosilniki falowe, sterowana przez komputer, nie wymagała ich udziału w kontrolowaniu wysokości i tak dalej. Dodatkowo wbudowane systemu same reagowały na zmieniające się warunki atmosferyczne. Byli bezpieczni, póki trzymali się z dala od sterów.
Weszli do malutkiej kabiny i usiedli na siedzeniach. Kiedy zapieli pasy system, włączył się, stalowe drzwi zamknęły się, a silniki samoczynnie zostały odpalone. Maszyna podniosła się, podczas gdy pasażerowie mogli spokojnie odpłynąć w myślach.
Daphne przez chwilę szukała wygodnej pozycji, żeby resztę podróży przespać. Mnóstwo pracy w Korpusie i nerwowa atmosfera oczekiwania na najdrobniejszy ruch ze strony Księcia Roghrocka dawała się we znaki. Nawet potrafiący wszędzie i zawsze zasnąć Isamu miał z tym ostatnio problemy.
Daphne zamknęła oczy i na chwilę nawet udało jej się odpłynąć, ale zaraz poczuła dziwne szarpnięcie w dole brzucha, gdzie drzemała jej moc. Zachłysnęła się powietrzem, otwierając szeroko oczy. Szarpnęła się do przodu, ale nie trzymały ją już pasy i poleciała twarzą prosto w wodę, która była zgromadzona na czarnym podłożu.
Poczuła jak przechodzi ją zimny dreszcz,, kiedy podniosła twarz i odsunęła z twarzy mokre włosy. Znajdowała się w rodzaju zaciemnionej kopuły, wszędzie gdzie spojrzała światło niewiadomego pochodzenia pochłaniała bezdenna ciemność.
Weslerówna poderwała się na równe nogi, nieufnie przyglądając się tej kotarze czerni, która ją otaczała szczelnym kokonem. Nie rozumiała, dlaczego się tu znalazła, ani w jaki sposób ten chory sen miał mieć związek z jej emocjami. Bo to był sen, prawda?
– Tutaj jestem. – Najeżyła się, słysząc ten szorstki, obcobrzmiący głos, ale nie dała po sobie poznać zdenerwowania. Bardzo powoli odwróciła się przez prawe ramię.
Kiedy jej wzrok padł na rodzaj ramy cztery metry przed nią, zacisnęła dłonie w pięści. Stał przed nią pomiędzy drewnianą, złoconą, iście książęcą oprawą i uśmiechał się szeroko. Jakby dobry wujaszek postanowił odwiedzić swoją ulubioną siostrzenicę.
– Co to ma być? – zapytała, rozprostowując dłonie i otwierając ramiona, żeby ogarnąć to wszystko, co ją otaczało.
– To? – Książę uniósł brwi i przyjrzał się sklepieniu. – Najbardziej intymne miejsce twojego umysłu – stwierdził po chwili głębokiego zastanowienia. – Tutaj wędrujesz, kiedy zasypiasz, ale jeszcze nie śpisz. Wejście do twoich wspomnień, emocji, myśli.
Otaczała ją ciemność.
– Skoro jest tak intymna, co tu, do kurwy nędzy, robisz? – zapytała, siląc się na spokój w głosie, ale przekleństwo wymknęło się niepostrzeżenie, zdradzając jej zdenerwowanie.
– Ładne słownictwo jak na księżniczkę – zadrwił.
– Nie jestem księżniczką. I nie jestem spokrewniona z tobą.
Pochylił się w jej stronę i oparł dłonie o niewidzialną barierę, która odgradzała go od Daphne. W jego oczach zalśniło coś niezdrowego, jakby błysk czystego szaleństwa.
– Skąd ta pewność, że nie jesteś ze mną spokrewniona?
Zacisnęła usta. Szlag by to! Sprzedała mu ważną informację. A on uśmiechnął się do niej uroczo. Oczywiście w jego mniemaniu.
Serce biło jej mocniej, miała ochotę szarpnąć się do przodu i po prostu uderzyć go. Za wchodzenie do jej świadomości, za zagrożenie Ziemi, za każdy inny powód, który był wystarczająco dobry, by dać upust wściekłości, irytacji i strachowi. One się gnieździły w jej głowie od dawna i nie dawały jej spokoju.
– Hatyshe ci to powiedziała?
Tu go miała.
Rozluźniła się, gdy dotarła do niej, że nic nie wiedział. Sam błądził po omacku, chcąc ją zmanipulować, by wyjawiła mu cokolwiek. Niech jeszcze przez chwilę łudzi się, a ona będzie mogła wykorzystać to dla siebie.
– Skąd się tu wziąłeś?
Książę zmrużył ciemne oczy.
– Odpowiedź za odpowiedź.
Daphne teatralnie westchnęła, wywracając oczami i poprawiła włosy, przy okazji sprawdzając stan swoich paznokci. Ciekawiło ją, czy była w stanie przywołać swoją moc i wykurzyć go stąd. W końcu to był jej umysł.
No właśnie umysł. Jego obecność tutaj nie była bez znaczenia. Nadal był niebezpieczny. Odwaga, którą odzyskała na chwilę, ulotniła się momentalnie.
– Hatyshe nie żyje – rzuciła od niechcenia. – Nie mam z nią nawet kropli wspólnej krwi – skłamała.
Odepchnął się od ramy, wciąż mrużąc oczy. Wpatrywali się w siebie przez bardzo długą, pełną napięcia chwilę. Daphne przestała wierzyć w siebie pod siłą tego królewskiego spojrzenia. Miała wrażenie, że się kurczy pod jego siłą, ale wrodzona duma kazała trzymać jej gardę w górze. Ubierała dobrą minę do złej gry.
– Kłamiesz, Daphne Wesler.
– Wierz w co chcesz. – Wzruszyła ramionami. – Odpowiedź za odpowiedź – dodała.
Odsunął ręce od ramy i splótł je za plecami, wciąż nie spuszczając z niej wzroku. No bo i gdzie mógł go posiać, skoro podwoje duszy Daphne były równie mroczne i czarne jak jej poczucie humoru?
– Wydaje mi się, że jesteś w jakiś sposób związana z Krawędzią. Wyglądasz mi na antai. Co oznacza, że twoja osoba jest z obu światów. Ja pochodzę z jednego i... – Urwał i pokręcił głową. – Sprytna jesteś. Zacząłem gadać. – Pokiwał na nią palcem. – Nie ładnie, księżniczko. – Uśmiechnął się szeroko, ale nie było w tym uśmiechu nic wesołego. – Podczas walki poznaliśmy swoje moce. To dość proste, by na jednej planecie odnaleźć takie indywiduum, jakie stanowimy i... odwiedzić się na granicy umysłu. – Kiwnął głową, sygnalizując, że jego wypowiedź została zakończona. Zrobił krok w bok i ku przerażeniu Daphne Książę przekroczył ramę.
Cofnęła się, zanim dotarło do niej, że tuż przed nim buduje się coś w rodzaju szkła, które oddzielało ją od niej. Bynajmniej nie podobało jej się, że miał swobodę ruchów. Kto wiedział, czy bariera, którą widziała, wytrzymałaby jego prawdopodobny atak?
– Skąd wiesz, że moja siostra nie żyje? – zapytał, uśmiechając się kpiąco na jej kontrapost, ale zaraz się opanował i z galanterią godną królewskiego syna, skłonił przed nią pokornie głowę. Ten dziwaczny znak chyba miał znaczyć zaproszenie do odpowiedzi.
– Z pewnego źródła – odpowiedziała wymijająco. – Zabijesz mnie, jeśli nie jestem w stanie naprowadzić cię na siostrę?
– Załóżmy, że mówisz prawdę i Hatyshe naprawdę... rozpłynęła się w powietrzu... – Zrobił niewyraźny ruch ręki i spojrzał na dziewczynę z szelmowskim uśmiechem. – Jednak nadal wyczuwam jej energię... albo coś zbliżonego do poprzedniej formy jej energii... A twoja energia ma wspólne cechy. – Pokręcił głową. – Tak czy inaczej, znalazłem dziedziczkę swojego ojca. Wszystko mi jedno, czy to moja siostra, czy siostrzenica.
Zapadła cisza, a Książe krok po kroku boso brodził w wodzie, idąc po łuku, ale nie ośmielił się zmniejszyć odległości między nimi. W tym mroku jego twarz o grubych rysach wydawała się jeszcze straszniejsza, jakby wyrwana z jakiegoś koszmaru. Kontrast od lnianych ubrań aż ranił oczy Daphne, która wbrew zasadom, których nauczyła się od łowców niewolników na Sirusie II, odwróciła od niego wzrok.
Bardzo zapragnęła, żeby zaświeciło tu chociaż nikłe słońce. Wiele by dała za jego pojawienie się. Była przecież związana z nim jako źródłem energii. Nic jej tak nie radowało, jak promienie tańczące na jej skórze i wpadające w ciemne włosy.
Zamrugała, czując znajome ciepło na policzkach. Podniosła głowę, wpatrując się w przesmyk złotego światła, które przebił się przez czerń. Jej gość poszedł jej śladem i pokiwał głową z uznaniem.
– Kontrolujesz nawet tę część umysłu, fascynujące. Niewielu to potrafi. Chociaż pewnie robisz to mimowolnie. Ale wciąż... imponujące.
– Skończ słodzić i mów, czego chcesz. – Poczuła się pewniej. Była u siebie i to on powinien się czuć zagrożony z jej strony. Już raz go pokonała.
Wzruszył ramionami, nie zaprzestając swojej wędrówki.
Zaczynał ją wkurwiać, jednym słowem. Panoszył się tu, płoszył ją w jej strefie komfortu i próbował zburzyć jej poczucie bezpieczeństwa we własnym umyśle. Mógł być samym Bogiem, ale nie będzie mu pozwalała sobą pomiatać na swojej ziemi.
– Tam czeka na ciebie władza. Czeka uwielbienie. Czeka bezkresna miłość poddanych. Moi rodzice, a twoje dziadkowie oszaleją z radości na twój widok. Zostaniesz boginią. Będziesz w miejscu, gdzie każde twoje słowo będzie świętością, każdy ruch równy ruchom planet, a każda decyzja zaakceptowana. Nie będziesz musiała nikogo udawać.
Przełknęła ślinę. Rzeczywiście tego pragnęła, gdzieś tam w sercu. Lubiła być kochana, pragnęła czułości, bo jej pyszność wydawała się nie mieć dna. A w dodatku perspektywa wreszcie odnalezienia bezwarunkowej akceptacji była jej największym marzeniem.
Daphne zmarszczył brwi. Skąd wiedział o jej słabościach? Czy tak łatwo było odczytać jej pragnienia i wewnętrzne potrzeby dziewczynki, którą matka porzuciła na progu domu ojca? Przecież widziała się jako potężna królowa przestępców, kontrolowała większość Drogi Mlecznej i jej mrocznych biznesów, od niej zależało, kto tracił życia, a kto pozostawał przy nim, jej widzimisię było w stanie wywołać krwawe wojny i nikt by nawet nie wiedział, gdzie się tak naprawdę to zaczęło. Miała już wszystko, co oferował jej świat Roghrocka. Była mrocznym widmem, którego wszyscy się bali, że wyskoczy z cienia. Tyle razy słyszała, że matki w całej galaktyce straszyły przed snem swoje niegrzeczne dzieci Gwiezdną Dziewczynką, która przyjdzie i porwie je, jeśli nie będą słuchać rodziców, jeść warzyw i odrabiać pracy domowej.
– Władzę już mam. Jestem już boginią. Tyle, że śmierci. – Uśmiechnęła się, mrużąc przy tym oczy. Wiedziała, że dawało to dość makabryczny efekt, ale właśnie na to liczyła.
Wyprostowała się, wpatrując się w nieproszonego gościa i uniosła jeszcze wyżej kąciki ust, niby to słodka, ale aż do porzygu.
– Nie masz mi do zaproponowania niczego, czego bym sama nie mogła sobie zapewnić – odpowiedziała, smakując każde słowo, by dać mu do zrozumienia, że właśnie przegrał ten pojedynek. – Co więcej. Sądzę, że jestem w stanie podarować ci coś od siebie. – Krok po kroku, pokonała dzielącą ich odległość i położyła dłonie na barierze.
Odkryła, że była ona chłodna, gładka i twarda jak szkło. Kiedy się dobrze przyjrzała, mogła zobaczyć swoje odbicie lub jego cień. Jedną z wielu swoich twarzy.
Książę po drugiej stronie lustrował ją dokładnie i choć próbował udawać niewzruszonego, dostrzegła drobny ruch nóg. Zdenerwowała go, poczuł się niekomfortowo i chciał uciec.
– Bardzo bolesną śmierć.
– Nie jesteś w stanie zabić – stwierdził.
– Mam na rękach krew większej ilości istot niż ty widziałeś w całym swoich zapchlonym życiu. – Czuła na plecach ciepło tego pojedynczego promienia słońca, który przynosił jej siłę, żeby dokończyć, co zaczęła. – Więc radzę ci mnie nie prowokować, bo znajdę się na Isla del Espiritu Santo szybciej niż zdołasz się spakować.
– Nie jestem na Isla del Espiritu Santo – warknął, ale po chwili zbladł, gdy dostrzegł jej szeroki uśmiech.
– Ale przecież poznaliśmy nasze moce, możemy się teraz bardzo łatwo znaleźć na takiej małej planecie, gdzie stanowimy indywi... – Przerwała nagle, gdy dobiegł ich przytłumiony krzyk.
– Isamu – szepnęła, podnosząc głowę. Ciemność ponad nimi zaczęła rozpadać się na kawałki, przypominając odłamy przydymionego szkła.
Spod jej stóp osunął się grunt, a jej z oczu zniknął Książę oraz przedsionek jej umysłu. Przez chwilę wirowała w bezdennej ciemności wśród resztek kopuły. Dostrzegała w nich swoje odbicie, mogła zobaczyć swoją zdziwioną twarz i powoli gasnące światło w oczach.
Coś pociągnęło ją mocniej za nogi, ściągając w dół, aż przyrżnęła brodą w klatkę piersiową i wszystko dookoła zawirowało.
Krzyk Isamu gdzieś koło jej ucha zelektryzował jej ciało. Podniosła głowę i z przerażeniem odkryła, że naprawdę spadali, wirując w powietrzu. Szczelnie zaciśnięte wokół niej ramiona Isamu nie pozwalały jej uciec.
– Pieprzony... – Przekleństwo ją otrzeźwiło. Wyciągnęła wolną rękę i zmusiła się do odszukania pod prawą pachą chłopaka wolno latający sznurek obciążony plastikową rączką i pociągnęła za nią.
Była pewna, że ma na sobie plecak ratunkowy. Cokolwiek właśnie się stało, Kariyashi nadal analizował wszystko chłodno i logicznie, chociaż wulgaryzmy mogły wskazywać na coś innego.
Z małej metalowej walizki na jego plecak najpierw wyskoczył falowy spadochron, a zaraz po nim ochronna bańka, która otoczyła ich, broniąc przed ewentualnymi atakami. Błyszczący spadochron z energofal rozłożył się na wietrze i spowolnił ich upadek, szarpiąc Isamu za ramiona w górę.
Mimo to nie puścił jej.
Dziewczyna powoli podniosła głowę i dostrzegła poniżej szachownicę zielonych, pokrytych trawami gór, które przecinały jeziora i kotliny. Poniżej nich z zawrotną prędkością spadała ich jednostka bezpilotowa.
Daphne zagryzła wargi, dostrzegając ogień. Co się stało? I dlaczego nic nie pamiętała? Nie powinna była się obudzić? Japończyk na pewno nie zgrywałby bohatera, ani tym bardziej się z nią nie cackał, chyba, że znowu straciła przytomność...
Poczuła nagłe osłabienie, jak jej moc z niewiadomych powodów cofa się z pleców – po których dotychczas samoistnie się rozlała – i znika gdzieś w dole brzucha, tuż powyżej łona. Powieki zrobiły się jej strasznie ciężkie, a mięśnie przeszły impulsy, jakby przebiegła maraton.
W ciszy spływali w powietrzu coraz bliżej gór, poddając się łaskawości wiatru, który kierował ich coraz niżej. A im niżej się znajdowali, tym gorzej się czuła. Jakby grawitacja miała nad nią jakieś dodatkowe panowanie.
Isamu zaklął siarczyście i mocniej zacisnął wokół niej ramiona, kiedy ochronna kula zderzyła się z ziemią, odskoczyła i potoczyła w dół zbocza, ciągnąc za sobą spadochron falowy. Uwolnił jedną rękę i pociągnął za sznurek.
Gdy tylko kula odskoczyła i mechanicznie została z powrotem wciągnięta do plecaka, jeszcze raz pociągnął za sznurek i paski puściły, spadając z jego pleców. Natychmiast przygotował się na spotkanie z gruntem, mocniej przytulając do siebie ledwie kontaktującą Daphne.
Przetoczyli się po mokrej od deszczu trawie, ale dzięki zaryciu w ziemię dłońmi, zatrzymali się, dysząc. Poobijani, przerażeni i zmoknięci od ulewy, która najwyraźniej przetaczała się nad tą krainą, leżeli obok siebie, wtuleni.
Ciepły oddech Isamu drażnił ucho dziewczyny.
– Czy ty chciałaś nas zabić? – wyszeptał.
Z ogłoszeń parafialny: następny rozdział się spóźni, bo jadę na tydzień do siostry i nie biorę ze sobą laptopa, żeby trochę odpocząć, ale i też nabrać świeżości dla pisarskiego oka samokrytyka. Może zyskam dzięki temu trochę dystansu i będę wiedziała, co poprawiać.
W każdym razie nie zapomnijcie, żeby wyrazić swoją bardzo cenną dla mnie opinię na temat tego rozdziału <3
All the Zo
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top