Rozdział drugi: Naga prawda o braterskiej miłości
https://youtu.be/Ecqx19jwwu0
👽 ADD IT UP - SHAWN MENDES👽
Pamiętał to dobrze. Miał 11 lat, a jego cztery lata młodsza przyrodnia siostra obudziła go w środku nocy. Miała na sobie bluzę, w ciemności mógł dostrzec wyblakłe logo ich szkoły. Jej wielkie oczy, w których odbijał się cały kosmos, błyszczały.
– Muszę wziąć twój motor, Roger.
Spojrzał na nią jak na idiotkę i przeniósł wzrok na stary, nakręcany budzik stojący na stoliku koło łóżka. Była 3:12.
– Daphne, jest środek nocy, rano pojeździmy sobie na motorze – odpowiedział, przewracając się na drugi bok. – Idź spać.
– Nie mogę, Roger – odpowiedziała.
– Wracaj do łóżka, mówię serio – prychnął.
– Uciekam.
Zapadło milczenie, słyszał, jak serce mu przyśpieszyło. Waliło mu wtedy jak oszalałe, tak samo jak teraz. Wpatrywał się w swoją piękną siostrę, gdy uśmiechnęła się do niego łagodnie i pomachała z daleka.
Ruszył do przodu, między boksami i stanął przed nią. Nie mógł oderwać od niej oczu. Nadal miała ciemne włosy, które łagodnymi falami opadały na jej ramiona, była niezwykle blada, a jej oczy wydawały się posiąść gwiazdy. Była znacznie wyższa i bardziej kobieca, niż sobie wyobrażał. Biała wiązana koszulka, którą miała pod bordową, mokrą kurtką, odsłaniała płaski brzuch. Nogi opinały jej spodnie w szkocką kratę. Wyglądała jak typowa dwudziestolatka, a nie najbardziej poszukiwany przestępca w tej części Drogi Mlecznej.
– Wyglądasz zupełnie jak ojciec, Roger – odezwała się, a on drgnął. Jej głos dotykał jakiejś części jego duszy, delikatnie ją drapiąc i bawiąc się nią.
– Ty też – odpowiedział.
– Tylko z gwiazdami w oczach – dodali jednocześnie i parsknęli nieco nerwowym śmiechem.
Zapadła cisza, kiedy wpatrywali się w swoje oczy. Za jej plecami poruszał się ekran cząsteczkowy, a jego światło nadawało wszystkiemu tajemniczego charakteru. Jakby to był jeden z jego licznych snów.
– Słyszałam, że mnie szukałeś – powiedziała i zeskoczyła z podwyższenia. Podeszła do niego, nie przestając się uśmiechać.
Otworzył ramiona, a Daphne wpadła w nie, mocno go przytulając. Trwali tak w uścisku, ciesząc się spotkaniem po trzynastu latach. Pogłaskał ją plecach i pocałował w głowę.
To nie był sen. Była tu. Trzymał ją w ramionach. Byli jak najbardziej realni, prawdziwi. Żyli. To nie był tylko sen.
– Oooo... Jesteście tacy uroczy – odezwała się Sasha, psując cały nastrój.
Roger spojrzał na nią spod zmarszczonych brwi, a ona uśmiechnęła się pięknie.
– Co ty tu robisz? – zapytał, gdy Daphne odsunęła się i również przeniosła wzrok na Rosjankę. Czuł, że zaczyna się gotować od środka.
– Ty serio uwierzyłeś, że nie wiem, gdzie jest Daphne? – prychnęła. – Myślisz, że znalazłabym ją tak łatwo? I to przypadek, że obie znajdujemy się w tym samym czasie w Hong Kongu?
Spojrzał na siostrę. Jeszcze bardziej mu się to nie podobało.
– Dobrze się domyśliłeś, co do pomocy w Andach. Sasha mi pomogła. Sasha zawsze mi pomaga. Jest moją prawą ręką. – Uśmiechnęła się łagodnie.
– Ooo, chciałabym być jego prawą ręką. Jeśli rozumiesz, co mam na myśli – wtrąciła się blondynka, a Wesler podniósł mechaniczną rękę, patrząc na ukrytą w skórze protezę.
– III Kompania Astralna. Mój brat w III Kompanii Astralnej... – westchnęła Daphne, dotykając jego sztucznej kończyny. Zacisnął place na jej drobnej dłoni.
– Uratowałeś galaktykę, co, mądralo? – Uśmiechnęła się.
– Zawsze ci mówiłem, że zostanę bohaterem.
Wywróciła oczami, nie przestając się uśmiechać.
– O co chodzi w takim razie? – zapytała. – Nie chcesz mnie raczej sprowadzić na drogę prawa i legalności.
– Na to chyba już dawno jest za późno, prawda? – odpowiedział. – Nie bawię się w cudotwórcę – dodał i przeniósł wzrok na Sashę. – Lijowicz, możesz się już wynosić – powiedział to ostrzej, niż zamierzał, ale ostatniego czego chciał to, żeby informacje przedostały się na zewnątrz.
– Ja się nigdzie nie wybieram.
Pękł. Kimkolwiek dla Daphne była ta smarkula, nie mógł pozwolić, żeby mu podskakiwała.
Odsunął się od siostry i podszedł do blondynki. Sięgnęła po blastery cząsteczkowe, ale zdzielił ją w brzuch protezą, aż straciła dech w piersi. Złapał ją za szyję, przyciskając do szkła, za którym widniała Causeway Bay i falujące hologramy.
– No co ty, Wesler, nie zabijesz mnie chyba, co?
– Może w twoim oddziale pozwalali na szczekanie, ale w Kompaniach Astralnych tego nie tolerujemy – warknął, zaciskają palce na jej szyi.
Sasha zacharczała, puszczając broń i próbowała rozewrzeć jego stalowy uścisk bez skutku. Wydała z siebie nieokreślony dźwięk. Twarz zaczynała jej sinieć.
– ROGER, DOŚĆ!
Odwrócił się. Jego uścisk sam się rozluźnił. Kompletnie nad tym nie zapanował, gdy puścił dziewczynę. Ta upadła na kolana, łapczywie chwytając powietrze.
Daphne stała tam, gdzie ją zostawił. Wyciągała przed sobą rękę, która płonęła błękitnym blaskiem, dokładnie tym samym, jaki widział w jej oczach. Którym przerażał go trzynaście lat temu u młodszej siostry.
Spojrzał na swoją dłoń. Wokół niej wirowały pierścienie podobnego blasku. Na gwałtowny ruch siostrzanej ręki, porwało go do góry i zawisł pod sufitem, zwisając na protezie. Nie miał kontroli nad jej ruchami. Za to Daphne miała.
Spojrzał na nią zdumiony, ale ona skupiała się tylko na kontrolowaniu protezy. Metal zaczął trzeszczeć, co mu podpowiedziało, że dobrze nie jest. Poruszył barkiem, wyjmując go z zawiasów sztucznego ramienia i opadł na ziemię, amortyzując upadek zgiętymi kolanami.
Daphne straciła rezon, równie zdumiona, co on przed chwilą. Wesler sięgnął tą ręką, którą miał, za pasek i wyciągnął granat, ciskając go pod nogi siostry. Rzucił się za ścianki boksu pracowniczego.
Usłyszał, jak go odkopnęła i ładunek wybuchnął. Gdy opadł kurz, podniósł się, mierząc w miejsce, gdzie powinna być. Była tam, wciąż zbyt zdumiona, by się ruszyć. Warknęła coś pod nosem i wymierzyła w niego drugą ręką, ale nagle Sasha wbiegła między nich.
– CZY WYŚCIE OSZALELI, DEBILE?! – wrzasnęła na nich. – ZACHOWUJECIE SIĘ GORZEJ NIŻ DEKLE, JAK SIĘ IM ZASERWUJE CZYSTĄ.
Dopiero teraz dotarł do nich dźwięk syren.
– Kurwa – mruknął Roger, podnosząc się, ale wciąż nie zdjął obu dziewczyn z muszki. Być może się przeliczył. Jego plan diabli wzięli, co sprawiło, że złość narosła w nim jeszcze bardziej.
– Och, przestań – warknęła Lijowicz. – Daphne, oddaj bratu rękę.
– Na trzy – rzuciła w jego stronę siostra.
– Raz – szepnął.
– Dwa – odpowiedziała.
– Trzy! – pośpieszyła ich Rosjanka. Rzucił pistolet, który wylądował u jej stóp, a obok niego opadła mechaniczna ręka. Zdjął kurtkę i zamontował ją z powrotem. Syreny były coraz bliżej.
– Musimy stąd zwiewać – stwierdził grobowym tonem, sprawdzając, czy wszystko działa. – I to już. Inaczej do końca życie będziesz mi wypominać, że prawie cię przeze mnie złapali. – Spojrzał na siostrę.
– Chcieliby – prychnęła, ale uśmiechnęła się. – Dobry jesteś.
– Nie ja jeden – odpowiedział i mimowolnie uśmiechnął się półgębkiem.
– Weslerowie – mruknęła Sasha, spluwając. – Oboje jesteście narwani.
Uśmiechnęli się do siebie, tym razem już szeroko. Może i był na nią wściekły, ale nadal była jego siostrą. W tym samym momencie nad placem przeleciał helikopter, a syreny znalazły się tuż pod nimi.
– Spowodowaliśmy pożar – stwierdził bez zdumienia Roger. – Nie pierwszy raz zresztą.
– Rozwalisz tamtą ścianę?– zapytała Daphne, próbując ukryć uśmiech. Wskazywała na przeciwległą ścianę na końcu sali.
Sięgnął po granat.
– Zobaczymy, co da się zrobić – odpowiedział, naciskając przycisk na granacie i rzucił go z całej siły. Wycelował w niego laserem. Krótka wiązka śmiercionośnego światła przecięła powietrze, trafiając w wirujący w powietrzu pocisk. W momencie, gdy wybuchnął, rozerwał ścianę, a ogień zasyczał w kontakcie z deszczem.
– Biegiem. – Daphne rzuciła się do przodu, łapiąc za rękę Sashę i brata. Biegli przed siebie, a gdy znaleźli się tuż przy wyrwie w ścianie, było za późno na hamowanie.
Roger z przerażeniem zamknął oczy, czekając na zderzenie z ziemią, ale zamiast tego ogłuszył go szum powietrza. Wziął głęboki wdech i otworzył powieki.
Ze zdumieniem wpatrywał się w umykające pod nim miasto pełne światła. Odwrócił głowę i spojrzał na Sashę i wciąż trzymającą go za nadgarstek siostrę. Wszystkich ich otaczało błękitne światło wytworzone przez Daphne i to ono pozwalało im szybować ponad Hong Kongiem.
Dziewczyna spojrzała na niego swoimi brązowymi oczami, równie zdumionymi co jego własne. Pęd wiatru rozwiewał jej jasne kosmyki, moknące we wszechobecnym deszczu. Uśmiechnął się do niej i spojrzał w dół, patrząc na przemykającą jasność nocnej metropolii.
Zaczynali zniżać swój lot, aż wreszcie opadli na jeden z dachów mieszkalnych wieżowców nad zatoką.
Roger przewrócił się na plecy, oddychając płytko i pozwalając, by deszcz płynął mu po twarz. Spojrzał na siostrę, klęczącą gdzieś dalej, również próbującą złapać oddech.
– Nie wiedziałem, że umiesz latać.
– Ja też nie! – dodała Sasha.
Spojrzał na nią. Leżała na ziemi plackiem i czoło podpierała na dłoni. Wszyscy byli mokrzy, zdumieni i zmęczeni.
Daphne zaśmiała się.
– Ważne, że element zaskoczenia był – odpowiedziała i usiadła na ziemi, unosząc twarz do pochmurnego nieba. W tym samym momencie jej rosyjska przyjaciółka podniosła się, pocierając szyję, na której zaczęły odznaczać się sine plamy po palcach Rogera.
– Przepraszam – powiedział, a ona uśmiechnęła się krzywo.
– Nie ma sprawy, narwańcu – odpowiedziała i odgarnęła mokre włosy. – Mogłam ostrzec, że jak chcesz Daphne, to ja też jestem w pakiecie.
Jęknął i przetarł oczy dłonią. Podniósł się, patrząc, jak siostra i ta idiotka ze Wschodniej Europy przenoszą na niego wzrok.
– Powstrzymałaś nas przed zabiciem się, może jednak jesteś użyteczna – stwierdził bez złośliwości.
– Dupek – odpowiedziała mu, uśmiechając się.
– Daph, wiesz, kim jest twoja matka? Jakim gatunkiem dekla?
– Nie, skąd bym miała to wiedzieć, zostawiła mnie przecież w Arkansas z ojcem, tobą i twoją matką – odparła, odwracając się do niego. – Skąd to pytanie?
– Mam pewne podejrzenia co do jej pochodzenia.
Wymieniła zdumione spojrzenie z Sashą.
– Co takiego?
Westchnął i odwrócił się, patrząc na przyćmione deszczem światła nocnego Hong Kongu.
Kiedy 20 lat temu nastąpił Koniec, miał cztery lata, nie pamiętał z tego wiele, zresztą Arkansas pozostało nietknięte.
Jednak takie miasta jak Nowy Jork, Los Angeles, czy cała Floryda zginęły pod wodą. Najbardziej ucierpiały obie Ameryki, potem w Azji wybuchła wojna nuklearna. Do zamieszkania nie nadawał się pas graniczny między dawną Republiką Ludowych Chin a Federacją Rosyjską. Pamiętał, jak matka płakała, modląc się do figurki Maryi stojącej na kominku ich domu w Arkansas. Jak ojciec klął na widok lądowników Parlamentu Galaktycznych w telewizji. Dwadzieścia lat temu świat się zmienił, zginęło wielu ludzi, porządek myślenia tych, którzy przeżyli, został przewrócony do góry nogami. A na koniec jednak dalej funkcjonowali. Teraz już jako Zjednoczone Narody Ziemi.
Galaktyczny Parlament wiedział o wszystkich gatunkach inteligentnych, i tych mniej, stworzeń, żyjących w granicach znanego wszechświata. Te, które odpowiednio się rozwinęły lub ich potencjał został zagrożony przez naturalne działania planet, zostawały włączone w poczet Galaktycznego Parlamentu. Były jednak stworzenia spoza granic Znanego, których należało się bać i chronić przed nimi.
– Prawdopodobnie pochodziło spoza Znanego – wyjaśnił. – Ale nie dlatego chciałem cię znaleźć.
– Hm?
Odwrócił się, patrząc na siostrę.
– Potrzebuję twojej pomocy. Widzisz... – Przez chwilę poruszał mechanicznymi palcami.– Zbieram grupę niezwykle uzdolnionych ludzi. Dostałem polecenie, by stworzyć korpus obronny Ziemi na wypadek... No właśnie... Nie wiem czego, ale to coś jest złe i nawet Parlament trzęsie przed tym tyłkiem.
– I chcesz, żebym dołączyła do harcerskiego zastępu dla dziwaków?
'Xm'p
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top