Rozdział czwarty: Bohater Księżycowego Lata

https://youtu.be/HI-8CVixZ5o

– Zbliżamy się do Kioto, będziemy lądować – poinformował ich Remi, odwracając głowę.

Daphne dźgnęła łokciem w bok śpiącą Sashę, a Roger podniósł głowę i spojrzał na ich nowego pilota. Miał ciemnobrązowe włosy i nijaką, nie wyróżniającą się niczym twarz o smutnych, brązowych oczach. Wydawał się nie mieć charakteru, woli, chęci. Czegokolwiek. Nic go nie wyróżniało, nie sprawiało, że był niezwykły i zasługiwał na uwagę. Wydawał się za spokojny, za nieciekawy, za normalny, by razem z nimi podejmować się niebezpieczeństwa.

A mimo to siedział teraz za sterami jeta, kierując ich bezpiecznie przez przestrzeń powietrzną do Japonii. Cokolwiek zmusiło Garfielda do podesłania go im, musiało to być głęboko ukryte w tym chłopaku.

– Nie lądujemy w jednostce Katsura – odezwał się Wesler. – Zabierze to nam więcej czasu. Włącz maskowanie i skieruj się do Takedy.

de Blaire zaczął wciskać coś na hologramowym ekranie przed sobą, wpisując dane. Delikatna poświata ekranu nadała jego twarzy upiorny kolor.

– Takeda to jakaś podmiejska...

– Wiem.

– Nie będę tam miał miejsca na lądowanie.

– Nie. Załatwimy to szybko. Daphne, chcesz coś zobaczyć?

Spojrzała na niego zdumiona, wybudzając się z zamyślenia.

– Ja? A niby co takiego?

Roger nie odpowiedział, tylko odpiął się i podszedł do konsolety de Blaire'a. Wprowadził dokładny adres i spojrzał na pilota. Żołnierz kiwnął głową.

– Mam zatrzymać się nad tym domem?

– Jeśli zajmie to nam więcej niż pół godziny, obudź Sashę i każ jej zejść, żeby nas pośpieszyła – odpowiedział Roger.

– Jeszcze dwadzieścia minut – stwierdził de Blaire.

Roger wrócił na swoje miejsce, a Daphne zabijała go wzrokiem. Mimo to się nie odezwała. Uśmiechnął się szeroko i wyjął komunikator. Przez chwilę grzebał w liście znajomych, a gdy znalazł odpowiednią pozycję, wcisnął zielony znak, by rozpocząć rozmowę. Nikt nie odebrał.

– Tak jak myślałem – westchnął.

– Właściwie, dlaczego latamy po świecie, szukając twoich znajomych?

– Bo tak.

Wywróciła oczami.

– Rozumiem, że twój zastęp harcerzy musi być super cool, ale...

– Nie o to chodzi, Pędzący Wietrze . – Roger uśmiechnął się do niej. Nic sobie nie robił z morderczego spojrzenia. Wręcz przeciwnie. Wracanie do wspomnień i dawno nie używanych słów, sprawiało mu radość. Denerwowanie siostry znienawidzonym przezwiskiem również.

Zapadła cisza, zmącona jedynie cichą pracą silników i cichym pochrapywaniem Sashy. Pułkownik przyglądał się śpiącej blondynce, która oddychała przez lekko rozchylone usta. Uśmiechnął się. Półotwarta buzia i ciemne rzęsy rzucające cienie na jej policzki, sprawiały, że wyglądało niesamowicie w półmroku jeta. Jej czysta, słowiańska uroda w jakiś sposób go przyciągała.

Prychnął pod nosem, w reakcji na niekontrolowane przemyślenia. Miał skłonność do wędrowania myślami poza rzeczywistość. Zazwyczaj biegł daleko. Jeszcze jako mały chłopiec, siedząc w szkolnej ławce w Arkansas, zawieszał się, nie przejmując się wykładami nauczycieli na temat wagi nauki w nowym, odmienionym i zrewolucjonizowanym świecie.

Wolał myśleć o tym, że jego siostra potrafi unieść jego motor nad ziemię. Że zrywa jabłka z najwyższych gałęzi, stojąc na trawie obok niego. Że potrafi odczytać z jego oczu, o czym śnił poprzedniego dnia.

Teraz wpatrywał się w siostrę, a ona uśmiechnęła się do niego lekko. Nadal robił jej się drugi podbródek, gdy się uśmiechnęła. Pochylił się i wyciągnął mechaniczną rękę, łapiąc ją za dłoń.

– Dziękuję, że się zgodziłaś.

– Nie ma za co – odpowiedziała. – Poza tym... – dodała po chwili. – To może mieć związek z moja matką. Chciałabym się czegoś o niej dowiedzieć. W końcu.

– Pułkowniku? – Remi odwrócił głowę, patrząc na dowódcę. – Gdzie mam was wysadzić?

– Najlepiej na dachu.

Odpiął się i wsadził komunikator do kieszeni spodni. Daphne wstała, patrząc jak jej brat otwiera przyciskiem luk jeta, a przed nimi rozpostarł się widok japońskiego osiedla, małych wciśniętych domków i słabo oświetlonych ulic. Gdzieś w dali przejechał z zawrotną szybkością pociąg, ale pozostałe dźwięki zagłuszało huczenie silników falowych odrzutowca.

– Jeszcze trochę – krzyknął do pilota Roger, obserwując odległość od dachu. Gdy byli bardzo blisko, złapał siostrę za rękę i zeskoczył na płaską część dachu.

Odwrócili się, patrząc, jak klapa zamyka się, a de Blaire patrzy na nich. Po drodze spojrzenie Rogera padło na wciąż śpiącą Rosjankę. Niesamowite, jak twardy sen miała.

Zamaskowany jet odleciał, a oni zostali na mokrym dachu. Powietrze pachniało rdzewiejącą blachą i niedawnym deszczem. Wiał zimny wiatr, przeszywający ich ciała na wskroś.

Daphne wzdrygnęła się i spojrzała na pułkownika Weslera.

– No i co teraz, mądralo?

Uśmiechnął się lekko i wskazał na ogródek majaczący w dole. Ostrożnie zszedł po pochyłym dachu do samego jego brzegu i spojrzał w dół.

– Jak myślisz, znowu połamie sobie nogi, jak stąd skoczę?

– Może tego nie sprawdzajmy – zaproponowała i złapała go za ramię.

W otoczeniu błękitnego blasku, miękko opadli na podniszczony trawnik. W ogródku walały się jakieś część od motoru, kilka opon i coś co było prawdopodobnie kiedyś deską do skakania na basenie. Roger odwrócił się i podszedł do drzwi.

– Nie są zamknięte? – zapytała zdziwiona, gdy przesunął drzwi i wszedł do środka.

– Nie. W Japonii nie ma zwyczaju okradaniu na śpiocha. W ogóle nie ma zwyczaju okradania... – Weszła za nim.

Minęła chwila nim jej wzrok przyzwyczaił się do ciemności w środku. Nie pachniało tu najładniej, ani też nie wyglądało najlepiej. Określiłaby to słowem „złomowisko". Pełno metali, niekompletnych motorów, jakaś wysłużona kanapa i rozbity telewizor. Wszędzie walały się butelki, styropiany po śmieciowym żarciu i puszki po słodzonych napojach.

– Co to za śmietnik? – szepnęła, podążając za Rogerem, który w mieszkaniu czuł się jak u siebie. Jakby znał rozplanowanie mieszkania i wiedział, gdzie iść.

Gdy weszli do wąskiego korytarza, jedynie obrzydzenie powstrzymało ją przed komentarzem. Roger musiał iść bokiem, bo był zbyt szeroki w barkach. Doszli do schodów i wspięli się po nich. Na górze drzwi do jednego z pokoi były otwarte, rzucając na korytarz mdłe niebieskawe światło monitora. Słyszalny też był szum wiatraka.

Weslerowie wymienili ze sobą spojrzenia i pułkownik ruszył na przód z siostrą depczącą mu po piętach. Weszli do pomieszczenia. Było tu nieco chłodniej za sprawą automatycznego wiatraka, który poza komputerem na biurku był jedyną nie rozpadającą się rzeczą. Pod oknem leżał brudny materac ze stertą szmat.

Roger przestał być ostrożny i po prostu przeszedł po plastikowych pojemnikach, które pękały pod jego ciężkimi wojskowymi butami.

– Zamknij drzwi – rzucił, kucając przy prowizorycznym łóżku, czy bardziej legowisku.

Daphne zrobiła, co kazał i podeszła do biurka, na których zauważyła znajome, małe paczuszki. Podniosła jedną dwoma palcami, przysuwając do twarzy i czubkiem języka przejechała po krawędzi porwanego papieru.

– Amfetamina z domieszką jakiegoś gówna – stwierdziła, odkładając paczuszkę na blat.

– W co żeś się wpakował, Isamu – westchnął brunet, łapiąc za szmaty i odrzucając je w drugi kąt pokoju.

Daphne widziała już w życiu wiele. Od kiedy w wieku 7 lat postanowiła opuścić ojca, brata i jego matkę, non stop gdzieś uciekała. Zwiedziła dużą część Drogi Mlecznej. Poznała ludzi i dekli wszystkich możliwych ras. Widziała obrzydliwe rytuały poznawcze na Opey, zasmakowała suchej sztuki miłości w lormackich koloniach oraz doświadczyła niezwykłego szacunku, jakim darzą kobiety Xabianie. Przez to, wydawało jej się, że na ziemi, nie było już niczego, co by ją przeraziło, tak jak ślimacza królowa Radisse, czy piraci żywego towaru na międzygwiezdnych autostradach.

Jednak teraz, gdy ujrzała skulone, wątłe ciało drobnego chłopaka, który leżał bezwładnie na brudnym materacu, poczuła, że pęka w niej coś na tysiące kawałków. Jego szczupłej, zapadniętej klatki piersiowej nie zakrywało nic i dokładnie widziała granatowe sińce na brzuchu. Twarz zasłaniały strąki ciemnych, zbyt długich włosów.

Jej brat przyłożył chłopakowi dwa palce do szyi, w miejscu, gdzie biegła tętnica. Pochylił się nad nim, odwracając głowę do góry. Daphne ze swojej perspektywy, w świetle ulicznej lampy wpadającym przez okno, widziała długie, kręcone rzęsy i prosty nos.

– Oddycha – stwierdził, odsuwając się.

– Dzięki Bogu – westchnęła, widząc, jak podnosi jedną z jego rąk za wiotki nadgarstek, a z luźnej dłoni na materac wypada strzykawka.

– No, no, no. Nie tylko panicz wciąga, ale jeszcze w żyłę sobie daje – powiedział bez przekonania Roger i odchylił się, patrząc na brudny sufit. – Wybacz mi, Isamu – mruknął, ponownie pochylając się nad śpiącym chłopakiem.

Zamachnął się mechaniczną ręką z całej siły, w ostatniej chwili delikatnie hamując i przywalił delikwentowi w klatkę piersiową.

Daphne nie wiedziała, kiedy to się stało. Po prostu mrugnęła, gdy poczuła na twarzy nagły pęd powietrza, a kiedy podniosła ponownie powieki, ze zdumieniem stwierdziła, że chłopak z materaca już nie śpi.

Skośne oczy, czarne jak węgiel i głębokie jak morze skakały to na nią, to na Rogera, który błyskawicznie się odwrócił, lustrując wzrokiem Azjatę. Gospodarz skrył się w kącie po drugiej stronie i wyglądał jak zaszczuty zwierz.

– Kopę lat, Kariyashi – rzucił pułkownik, a chłopak skupił na nim wzrok, prześlizgując wcześniej spojrzeniem po twarzy Daphne. To spojrzenie było pełne smutku, gniewu i strachu, ale to ból wiódł prym w szaleńczej mieszaninie, jaką odczytała z jego oczu.

Kariyashi – jak zgadywała – wyciągnął chude ramię, celując w niego finką, kurczowo ściśniętą chudymi palcami. Najwyraźniej palcami pianisty.

– No co ty, Isamu – prychnął Roger. – Nie poznajesz mnie? Mam ci przypomnieć, jak się świetnie bawiliśmy podczas Księżycowego Lata?

– Wesler – rzucił chłopak z ledwo dosłyszalnym japońskim akcentem.

Jej brat pokiwał głową, łagodnie się uśmiechając. Uniósł obie ręce nad głowę w geście bezbronności.

– Ręka ci odrosła – rzucił Isamu i splunął. – Jak Boga kocham, pamiętam, jak ci ją wyrwało, skubańcu.

– Ja też to pamiętam. – Roger skrzywił się. – Dali mi protezę. Do zadań specjalnych.

Widziała rozszerzające się źrenice chłopaka i domyśliła się, co szykuje. Mrugnięcie później, walczył z drzwiami błyszczącymi jej błękitnym blaskiem. Odwrócił się gwałtownie, patrząc na wyprostowaną rękę Daphne i płonącą światłem dłoń.

Przełknął ślinę, niepewnie przenosząc spojrzenie na jej oczy.

– Musisz wybaczyć mi, Isamu, ale niestety nie jesteś moim zadaniem specjalnym – rzucił niedbale Wesler, opierając się o kant brudnego biurka, które zatrzeszczało pod jego ciężarem.

– To po cholerę tu jesteście? – warknął Japończyk. – Ojciec was nasłał?

– Jestem zabójcą, ale nie płatnym, gnojku – odezwała się Daphne, nie mogąc się powstrzymać przed komentarzem.

Chłoptaś z wygórowanym ego. Że też jej brat nie mógł wybrać kogoś lepszego.

– Jest pewien problem, Isa – westchnął brunet, przeczesując włosy palcami. – Bardzo duży problem.

– Jasne, że jest! Nachodzisz mnie w środku nocy we własnym do... – Pochylił się gwałtownie i w akompaniamencie obrzydzonego jęku młodszej siostry pułkownika, zwrócił zawartość żołądka.

– Widzisz, twój biznes wzrósł na cierpieniu takich jak on. – Roger pochylił się w jej stronę z cieniem uśmiechu na podłużnej twarzy.

Spojrzała na niego morderczo. A więc po to ją wziął? Żeby pokazać jej efekty drogi jaką obrała? Przeliczył się. Dobrze je znała. Nie tak dawno temu kopała grób dla Marii.

Daphne czym prędzej odwróciła wzrok od brata, by nie zobaczył, jak gwałtowną reakcję wywołało w niej wspomnienia przyjaciółki. Nie chciała, by widział jej łzy.

Kariyashi skończył pozbywać się treści żołądkowej i otarł usta, podnosząc wzrok na ich dwójkę.

– Wiem, jak to wygląda, Wesler, ale...

– Naprawdę? Wiesz, jak żałosny jesteś w tej chwili? Weteran Księżycowego Lata, podpułkownik III Kompanii Astralnej, bohater Kraju Kwitnącej Wiśni. Wali w żyłę i wciąga jakieś gówno. W ogrodzie widziałem krzak marihuany, więc najwyraźniej palisz. Pewnie też pijesz – prychnął Roger, krzyżując ręce na piersi i oblizał pełne wargi. – To już nie jest uzależnienie od leków nasennych i antydepresantów, Kariyashi. To jest zwyczajne ćpanie. „Żałosny" nie oddaje w jakim bagnie znalazłeś się na własne, pierdolone, życzenie, Isamu.

– Chciałem to rzucić! Ale to wszystko wina ojca!

– Ile ty masz lat, że zrzucasz na rodzica winę za własne błędy? Pięć? Piętnaście?– warknęła Daphne.

Roger spojrzał na nią zaskoczony.

– No co? Jak bym ja się tak zachowywała, to miałabym do każdego ból dupy o to, że matka mnie porzuciła – odpowiedziała i odgarnęła wolną dłonią ciemne kosmyki z twarzy. – I nigdzie bym w życiu nie zaszła.

Spojrzeli na zdezorientowanego Japończyka, przyglądającemu się siostrze Weslera z żywym zainteresowaniem.

– Och, zapomniałem was przedstawić. – Roger uśmiechnął się. – Daphne, to jest Kariyashi Isamu, mój dawny kompan z czasów Księżycowego Lata, obecnie najszybsza istota w Znanym. Kariyashi, to jest moja młodsza siostra, Daphne Wesler. Ta, która uciekła z domu w wieku 7 lat, została Gwiezdną Dziewczynką i od tego czasu zdążyła zaleźć za skórę Parlamentowi, nie dać mu się złapać ani razu przy okazji kierowania największą siatką przestępczą w tej części Drogi Mlecznej. Dilerzy, u których kupujesz, cokolwiek tam bierzesz, są jej podwładnymi.

– Po drodze jest jeszcze kilkanaście poziomów garniturków, ale to prawda – potwierdziła.

Zapadła cisza.

– Przeszedłeś na złą stronę, Wesler? – zapytał w końcu Isamu, a Daphne miała ochotę roześmiać się głośno.

Nie dość, że zadufany w sobie, to jeszcze głupi.

– Ja? No weź... – Przejechał sobie po twarzy dłoni. – Masz o mnie naprawdę złą opinię, co? – Pokręcił głową. – Nie, nie przeszedłem na ciemną stronę mocy. Właśnie zbieram grupę ludzi, którzy zechcą zebrać do kupy swoje szanowne cztery litery i obronią ze mną Ziemię.

– Nie licz na mnie. – Azjata oparł się o drzwi, patrząc raz na niego, raz na nią.

Wydawało jej się, jakby na czaszkę naciągnął ktoś źle odmierzony, pożółkły od starości kawałek skóry. Pod jego ciemnymi oczami odznaczały się szare sińce. Zeschnięte usta i ściągnięta na wystających policzkach skóra upodabniały go do upiora z koszmaru.

– Ja jednak sądzę, że będę liczyć. Znam cię nie od dziś, Isamu – powiedział spokojnie Roger, odpychając się od biurka biodrami. – Brakuje ci tego. Adrenaliny. Poczucia, że jesteś potrzebny. Że jesteś ważną częścią czegoś większego. Że komuś na tobie zależy. Dlatego bawisz się w to. – Otworzył ramiona, jakby chciał ogarnąć cały ten śmietnik, który otaczał Kariyashiego. – Dlatego pozwolisz, żeby za dwanaście godzin twój przyśpieszony metabolizm wywalił z twojego ciała całe to ścierwo, przez które aktualnie nie możesz ustać o własnych siłach. Dlatego ja mogę na ciebie liczyć. Dlatego do mnie dołączysz. – Przechylił głowę ze słodkim uśmiechem. – Mam rację, Isamu?

Chłopak westchnął, z roztargnieniem odgarniając z czoła posklejane włosy i podniósł na niego oczy. Wcale nie wydały się one pochłaniać całe światło. Nie były już mętne i groźne. Błyszczały.

– A niech cię, Wesler.

Daphne w porę złapała swoim blaskiem osuwające się ciało nieprzytomnego chłopaka, inaczej wylądowałby twarzą w swoich wymiocinach.

Roger westchnął i zdjął z siebie wojskową kurtkę. Podszedł do byłego przyjaciela i starając się nie wdepnąć w prezent od Isamu, zasłonił jego nagą klatkę piersiową, obejmując go.

Daphne, będąc pewna, że trzyma go mocno, pozwoliła swojemu blaskowi rozluźnić okowy i pułkownik Wesler mógł przerzucić sobie przez ramię bezwładne ciało Azjaty.

– Po drodze będzie łazienka, może znajdziesz tam ją miskę. Podejrzewam, że jeszcze trochę będzie się męczył z żołądkiem – stwierdził i wolną ręką otworzył drzwi.

Daphne przeskoczyła nad wymiocinami i wyszła z nim na korytarz. Rzeczywiście po drodze była łazienka. W obdrapanej wannie leżała plastikowa miska, do której z kapiącego kranu spływała brudna woda. Wylała ją i wróciła na korytarz, gdzie zeszła po schodach. Okazało się, że szersza odnoga prowadzi do wejściowych drzwi.

Przed nimi stał jej brat z Kariyashim przerzuconym przez ramię. Wyszła przed dom i zadarła głowę, dostrzegając, jak pod ich głowami pojawia się jet. W otwartym luku czekała Sasha, co chwilę odwracając głowę – najwyraźniej instruowała de Blaire'a.

Jej spojrzenie skrzyżowało się ze spojrzeniem Daphne, a ta idealne znała język ciała obudzonej Rosjanki. Już nie była taka łagodna, jak podczas snu.  


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top