Rozdział czternasty: Rosyjski Kot bez buta
https://youtu.be/mQs9TScZulk
Las był gęsty, ciemny i bardzo zwodniczy. Sasha nie lubiła górskich lasów, bo wychowała się na nizinie. Nikt jej nie uczył, by uważać na osuwające się kamieniste podłoże, tylko na jadowite węże i wściekłe lisy. Wszystko w tym lesie było bardzo nie w porządku. Było zimno, ciemno i wietrznie. Wiatr co rusz kładł drzewa swoją potężną dłonią, a chroniona jedynie cienkim mundurem Rosjanka klęła na wszystko, a zwłaszcza na dobór materiału. Jakby nie mogli zainwestować w coś bardziej przystosowanego do górskich wędrówek. Przecież wymyślono tyle niesamowitych tkanin, które dostosowywały się do warunków meteorologicznych.
Kiedy ponownie poczuła na plecach podmuch górskiego wichru, zadrżała i objęła się ciasno wolnym ramieniem.
– Zimno ci? – zapytał niespodziewanie Roger.
Spojrzała na niego.
Wydawał się w ogóle niewzruszony gwałtownymi porywami, które rozwiewały jego włosy, jakby był to byle zefirek, a nie halny. Jego mocna postawa, spokojna twarz i nieskażone żądną emocją oczy wydawały się odbijać w sobie kolor błękitnego nieba, które co jakiś czas przedzierało się przez gałęzie nad ich głowami.
Roger uśmiechnął się do niej lekko.
– Mhm – burknęła, a on pokręcił głową.
– Mam wrażenie, że nabyłaś przy mojej siostrze parę cech, które nie są dla ciebie naturalne. – Uniosła zdziwiona brwi, patrząc na niego zaskoczona wyznaniem. Pułkownik poszerzył uśmiech i dotknął jej lodowatego nosa rozgrzanym palcem.
– Duma na przykład. Wydajesz się zbyt wycofana, by ją afiszować, tak jak to robi Daphne. – Uniósł ich złączone nadgarstki i pochylił się do kajdanek. – Lazetown. – Na to magiczne słowo elektromagnetyczne wiązanie zniknęło, a obręcze się otworzyły, opadając na mech pod ich stopami.
– Zrobił ci się odcisk. Za mocno ją zacisnąłem – powiedział Roger, biorąc ją za rękę i unosząc do góry wewnętrzną stronę dłoni, by dostrzec na tle jasnej cery zaczerwienienie. – Przepraszam. – Puścił ją, a Sasha poczuła na twarzy gwałtowny przypływ ciepła.
– Myślałam, że to nie fair wobec innych – rzuciła, rozmasowując sobie niby od niechcenia otartą skórę.
– Nie podrapię się po tyłku tą ręką, kiedy mam ją przywiązaną do ciebie. – Wyszczerzył się, a blondynka jęknęła. Miała ochotę zaryć czołem w najbliższy pień. Mężczyźni.
Wzruszył ramionami i jego wzrok zsunął się po twarzy Sashy. Czuła to spojrzenie, które powoli przeszło na jej szyję i wciąż drżące z zimna ramiona.
Roger ściągnął z siebie kurtkę i narzucił jej na ramiona, sam zostając w zwykłym, białym T-shircie. Na wierzchu miał nieśmiertelnik, który zadzwonił cicho, gdy odsunął się, robiąc zamaszysty krok do tyłu.
– Lepiej?
– Dziękuję.
Było znacznie lepiej. Materiał był przesiąknięty ciepłem ciała Rogera, a razem z nim i zapachem, który swoją drogą był bardzo kuszącą wonią. Sasha zanurzyła ręce w rękawach i podążyła za pułkownikiem, który już ruszył do przodu.
Przyglądała się jego plecom, nie skąpiła sobie podziwiania pracy wyćwiczonych mięśni, które teraz materiał koszulki bezkarnie jej prezentował. Nie, żeby narzekała. Nie miała na co. Właściwie, atmosfera zrobiła się znacznie fajniejsza w momencie, gdy jej zrobiło się ciepło, a jednocześnie mogła się delikatnie wycofać i obserwować go z boku. Lubiła to robić.
– Sasha?
– Co?
Odwrócił się, by spojrzeć na nią ze szczerym uśmiechem i wystawił język.
– Gówno. 1:0.
– Wypierdalaj. – Wywróciła oczami i ruszyła do przodu, wymijając go. Skręciła w krzaki, oddalając się od niego.
– Gdzie idziesz?
– Wysikać się, jeśli łaska!
Znalazła sobie dogodny kawałek i po upewnieniu się, że Wesler nie był jednak niewyżytym zboczeńcem, ściągnęła spodnie i podtrzymując sobie poły dwóch kurtek i koszulki, załatwiła swoją potrzebę. Teraz musiała tylko doprowadzić się do porządku, a ponieważ nie było dookoła żadnych liści czegoś, co by znała, pozostało jej kucać jeszcze chwilę, obserwując podłoże dookoła.
Przechyliła się na prawą stronę i wreszcie podciągnęła spodnie do góry i wcisnąwszy wszystkie gazety do środka, chciała podnieść prawą nogę. Odskoczyła dziwnie, odklejając się od podłoża, które wydało zdecydowanie podejrzane klęśnięcie.
Lewa noga Sashy zanurzyła się gwałtownie, a ona sama poczuła, że traci równowagę i przestąpiła wolną nogą do tyłu, trafiając na jakiś kamień. Stała tak w rozkroku, próbując wyciągnąć zapadającą się coraz głębiej w bagnie nogę, jednocześnie balansując nad bajorem z błotem.
– Roger! – wydarła się, czując, jak zbiera się jej na płacz. Nie mogła dosięgnąć żadnego kija, drzewa ani krzaka, by sobie dopomóc. Dodatkowo nieprzyzwyczajone do wyginania się mięśnie nóg protestowały.
– Nie będę ci wyciągać żadnych kleszczy, nawet jeśli je masz w... – Przedarł się przez krzaki i jego wzrok napotkał rozciągniętą Lijowicz, która usilnie próbowała uwolnić się od atakującego ją bagna. Przestąpił na przód, ale czując ustępujący grunt, zaklął szpetnie.
– Gdzieś ty wlazła, kobieto.
– Pomóż mi!
Wyciągnął się i chwycił ją mocno za rękę, pociągnął w swoją stronę. Moczary jednak nie chciały puścić swojej nowej ofiary. Roger szarpnął nią mocniej, nie zważając, że sam straci równowagę. Trzęsawisko puściło i oboje z impetem wpadli na krzaki.
– Mój but tam został! – krzyknęła Sasha, podrywając się z pułkownika, a on zaczął się śmiać.
– To nie jest śmieszne! – rzuciła, czując, że ten cały stres, nieprzyjemne sytuacje i jej głupie serce ślepo zapatrzone w Weslera tworzą mieszankę wybuchową. Była o krok od wybuchnięcia płaczem.
Może to była wina tego, że zbliżał się jej ten czas w miesiącu, kiedy nie zachowywała się jak prawdziwe Mleczne Dziecko. Może była zbyt zmęczona. Może po prostu płacz od czasu do czasu wcale nie był taki zły.
– Przepraszam... Naprawdę... Boże, Sasha, nie płacz! – Śmieszyło go to jeszcze bardziej, ale widząc drżące wargi i błyszczące oczy, chwycił jej twarz w dłonie. – Nie płacz! To tylko but!
A Sasha miała naprawdę ochotę wyć przez tego głupiego buta, tylko jak mogła mu wytłumaczyć, że ostatnie kilka dni to nieustanny pokaz jej pecha i niechęci wszechświata, czy kto tam rządził rzeczywistością dookoła.
– Nienawidzę tego wszystkiego. Nienawidzę tego lasu, bo mi się kojarzy z Rosją. Nienawidzę tej wycieczki, bo nie mam pojęcia, gdzie do cholery jesteśmy i czy w ogóle wrócimy w jednym kawałku. Nienawidzę tego pierdolonego korpusu, bo Kariyashi ma do nas jakieś problemy, Remi jest podejrzanie miły, a Nubira zbyt wyniosła, by ze mną porozm...
Roger przerwał Rosjance, nakrywając jej usta swoimi. Zaskoczona jęknęła, ale oddała pocałunek.
– Zamknij się do cholery, Lijowicz. Zamknij się – wycharczał, napinając wszystkie mięśnie, byle znowu nie zostawić na jej skórze odcisków swoich placów.
XXX
Isamu obserwował Daphne z uniesioną brwią, gdy dziewczyna rozglądała się po skałach, szukając zejścia. Cokolwiek kombinowała pod tą ciemną czupryną, na pewno nie skończy się to dla nich dobrze.
– Już skończyłaś podziwiać krajobrazy? – zapytał, a jej spojrzenie padło na jego twarz. Gdyby mogła, to by go pewnie zabiła wzrokiem. Kto wie. Może i mogła.
– Zamknij się.
Wywrócił oczami. Wielka królowa i znawczyni szwajcarskich lasów się znalazła. Teraz jedynie stała, oglądając z tej skały kotlinę między wypiętrzonymi wzniesieniami, całkowicie porośniętymi drzewami, które z każdym dotknięciem wietrznej dłoni kładły się niczym trzcina.
Kariyashi niespodziewanie poczuł szarpnięcie za rękę. Zaparł się nogami w ziemię, czując jak dłoń Daphne gwałtownie zaciska się na jego nadgarstku. Pociągnął ją do siebie, ale i jemu ziemia uciekła spod stóp. Poruszył nimi szybciej, ale to nie pomogło. Skała odprysnęła i zjechała po zboczu, porywając ich za sobą.
Japończyk próbował złapać się czegoś, ale szorstki grunt przeciskał się między jego palcami. Serce zabiło mu szybciej, gdy zobaczył płaską półkę skalną pod nimi.
Zderzenie z nią było okropne, a jeszcze gorsze było, gdy odbił się boleśnie od podłoża i ciągnąc za sobą Daphne, poddał się grawitacji, która najwyraźniej jeszcze nie skończyła zabawy z jego ciałem. Złapał się krawędzi, raniąc sobie palce na ostrych kamieniach.
Zduszony krzyk wyrwał się z jego gardła, gdy czarne włosy Daphne musnęły go po twarzy, a nieprzytomne oblicze dziewczyny uniosło się do słońca. Z czoła ciekła jej krew wprost na przerażonego Azjatę, który uniósł rękę zamkniętą w kajdanach, żeby się nie zsunęła. Nie chciał nawet patrzeć jak wysoko byli i ile miał do ziemi. Nie mógł też liczyć na żadną pomoc ze strony dziewczyny. Daj Boże, żeby była tylko nieprzytomna.
Wziął głęboki oddech i zaczął kołysać biodrami. Kiedy był niebezpiecznie blisko puszczenia się skały, zamachnął się nogą. Stopa oparła się na żłobieniu. Te góry były mu świadkiem, jak zmusił swoje wyniszczone ciało do użycia całej siły, jaką w ogóle w sobie posiadał, by podciągnąć się do góry. Zacisnął pięść mocniej, ignorując ból rozcinanej skóry i z trudem wdrapał się na półkę, tak manewrując kolanem, by wepchnąć nieprzytomną dziewczynę głębiej na bezpieczną ziemię.
Kiedy poczuł pod sobą w miarę stabilny grunt, wszystkie napięte mięśnie puściły. Czuł teraz, jak bardzo był zniszczony, jak najdrobniejszy oddech był trudniejszy od poprzedniego. A nawet nie użył swojej mocy! Jak bardzo żałował ostatnich kilku lat, teraz gdy leżał na wznak, sunąc jedynie wzrokiem po rozcierającym się przed nim krajobrazem górskiego lasu.
Powoli zbierał w sobie siły, czując na twarzy uderzenia wiatru, miał nawet gęsią skórkę na łysej głowie. Isamu naprawdę wiele kosztowało, podniesienie się do klęczek i przewrócenie się na tyłek.
Mógł teraz patrzeć na nieprzytomne oblicze Weslerówny. Jej nieskażona emocjami twarz wydawała się gładsza, bielsza i słodsza od mleka, które przychodziło mu na myśl, gdy na jej skroni zasychała krew, upodabniając się do czerwonego soku z malin dawno temu wlanego do szklanki z mlekiem przez starszą siostrę Kariyashiego. Jej bezwładna ręką wciąż złączona w nadgarstku kajdankami leżała między jego udem a jej ciałem. Ze spodni wysunęła się koszula, odsłaniając kawałek brzucha, jakby wybielanego na słońcu.
Isamu westchnął, pocierając twarz dłońmi. Niech Weslera zgaga weźmie za to wszystko, co mu zgotował. I choć nie przyjaźnili się już jak kiedyś, mógł go nie przydzielać do jego siostry. A może właśnie to dlatego go przydzielił? Żeby ona była bezpieczna.
Ufał mu mimo wszystko, a on znowu spierdolił sprawę. Po całości.
Japończyk spróbował usiąść w kuckach i oddychając głęboko, przekonywał drgające mięśnie, że to wcale nie będzie bolało. Ale kogo on chciał oszukać? Zasłużył sobie na to. Ćpał, by ukryć się przed światem, na którym nie było już jego miłości życia.
Złapał dziewczynę za wolną rękę i pociągnął w swoją stronę, żeby ułożyć ją bokiem do siebie. Ich złączone nadgarstki spoczywały na jej udzie. Musiał zgiąć najpierw jedną jej nogę, potem drugą, żeby móc swobodnie umieścić rękę pod jej ciałem. Nieskrępowane ramię wsunął pod jej plecy i pomagając sobie kolanem, zarzucił ją na swoją klatkę piersiową. Z trudem udało mu się wstać. Wbrew pozorom ta mała swoje ważyła.
Ponownie odetchnął głęboko i spojrzał na niezbyt łagodnie schodzące zbocze pod nimi. Czuł mrowienie w nogach na myśl, co właśnie chciał wykonać. Był kompletnym kretynem. Ale podobno głupi ma zawsze szczęście.
XXX
– Jeszcze raz, bo aż nie chcę mi się w to wierzyć. Naprawdę? – Remi patrzył na Sashę z szerokim uśmiechem, a blondynka westchnęła poirytowana.
– Naprawdę. Nie widać, że brakuje mi buta? – Wskazała na swoją drobną stopę, odzianą tylko w ubrudzoną skarpetę. Poruszyła palcami, obserwując z zafascynowaniem, ale i obrzydzeniem, jak zaschnięte błoto odpada od materiału wprost na podłogę jeta, w którym czekali na ostatnią parę.
Kichnęła niespodziewanie, wydając przy tym dźwięk podobny do parsknięcia kota. Nawet Roger odwrócił się, patrząc na nią z lekkim uśmiechem.
– Na zdrowie – odezwała się Nubira, a Lijowicz uśmiechnęła się, kiwając głową.
– Dzięki.
– Brzmisz jak kot – dodał swoje trzy grosze Remi.
– Niestety jestem bez kompletnego obuwia – odpowiedziała i przeniosła wzrok na ich dowódcę, który stał na trapie, po którym można było wyjść z odrzutowca. Na tle ciemniejącego nieba jego szeroki tors i kształtna głowa upodabniała go do greckich posągów przedstawiających panteon bogów. Jej wzrok zsunął się po umięśnionych plecach aż na splecione na lędźwiach dłonie. Me-chaniczne palce co jakiś czas przechodziły delikatne drgawki, zginając się. Szeroko rozstawione nogi pozwalały mu być pewnym swojej pozycji w razie czego.
– Ściemnia się – odezwał się i odchrząknął. – A Isa i Daphne nadal nie wrócili.
– Pewnie też pogubili buty w bagnie – rzucił kapral, a Sasha prychnęła ostentacyjnie, nie patrząc na niego nawet.
Żarty żartami, ale Roger miał rację. Zapadał zmierzch, a tamtej dwójki nie było.
Na granicy jej umysłu pojawiały się przerażające wizje Daphne i Isamu, którzy giną w nieprawdopodobnych sytuacjach. Połowa z nich nie była nawet możliwa w lesie, więc Lijowicz postarała się odgonić je jak najdalej, oczekując przybycia przyjaciółki. Jednak każda chwila zwłoki sprawiała, że serce biło jej szybciej i jakikolwiek ruch pobliskich krzaków przyprawiał o zawał.
– Roger? – Podeszła do pułkownika, a on spojrzał na nią. Usiadł na kładce, po której schodziło się na polanę.
– Powinienem się o nią martwić? – zapytał tak cicho, że Sasha ledwo go dosłyszała.
– Robię to od przeszło 5 lat i uwierz, zawsze wraca. – Uśmiechnęła się, przenosząc wzrok na zarośla przed nimi.
Wesler poklepał miejsce obok siebie na metalu i spojrzał na dziewczynę z iskrami w oczach. Postanowiła zacumować szanowne cztery litery we wskazanym miejscu i objąwszy kolana ramionami, przyciągnęła je pod brodę.
– Do mnie nie wróciła – szepnął.
– Wróciła.
– Ale musiałem jej szukać.
– Jak my wszyscy.
Spojrzał na nią zaskoczony, a Rosjanka uśmiechnęła się półgębkiem. Niby był taki inteligentny i tyle wiedział, a nadal maluczki był w sprawach oczywistych.
– Twoja siostra jest niezaprzeczalnie gwiazdą. Piękna, błyszcząca i niebezpieczna. Przyciąga ludzi, choćby nie wiem co. A jak raz ktoś ją pozna, to nie może zapomnieć. Mam rację?
Pokiwał głową i zamyślił się. Przeniósł niebieskie oczy na czerniejące niebo, a o czymkolwiek teraz myślał, nie było to nic przyjemnego, wnioskując po zmarszczonych brwiach i zaciśniętych ustach.
Sasha złapała się na bardzo nieprzyzwoitej myśli.
Odgoniła ją czym prędzej i starając się zachowywać normalnie, szukała wzrokiem czegoś, na czym mogła zawiesić mechaniczne oko i z nudów przeanalizować kształt kamienia albo chód mrówki. Co ciekawe, w poszyciu nie było mrówek.
– Czemu nie ma tu owadów? – zapytała nagle.
– Co? – Roger podniósł głowę i spojrzał na nią zaskoczony.
– No, nie zauważyłeś tego? Tutaj nie ma żadnych robaków, na zamku też nie, nigdzie w okolicy. A to głusza.
– To źle? Martwisz się o robaki?
– Jakim cudem dostałeś się do szkoły oficerskiej? Wiesz co nieco chociaż o biologii? O podstawowych prawach natury? O zależnościach w przyrodzie? – Wyglądała jakby dostała w twarz. Tez tak się czuła. Do tej pory pułkownik Wesler jawił się niczym chodzący ideał. To było tylko złudzenie.
Wzruszył ramionami.
– Co za różnica.
– Ziemia umiera – zawyrokowała grobowym tonem.
Roger spojrzał na nią jak na wariatkę, a potem parsknął śmiechem. Pokręcił głową, chichocząc.
– Daj spokój, Lijowicz. Ziemia ma się dobrze. – Przyjacielsko tknął ją palcem w ramię, ale blondynka skuliła się jeszcze bardziej, gromiąc go spojrzeniem. – No dalej. Co jest takiego ważnego w kilku mrówkach i trzech pająkach?
– To nie tylko chodzi o mrówki i pająki. Mówię też o pszczołach. Motylach. Nawet muchach do cholery. Jeśli owady wyginą, my jesteśmy następni w kolejce. Wszystkie drzewa, wszystkie rośliny, zboża. Nikt ich nie zapyli. Sztuczne mieszanie pyłku daje dziesięciokrotnie mniejszy efekt niż naturalnie przy pomocy owadów. Rośliny na Ziemi umrą, a my razem z nimi. – Sasha zsunęła się pośladkami po kładce i położyła dłoń na mokrej od zbierającej się rosy, trawie. – Nie będzie już niczego, tylko suche skały.
– A więc Mleczne Dzieci mają na uwadze dobro naszej planety?
Prychnęła.
– Od zawsze.
– Aha. Jasne. Dlatego handlujecie ludźmi i narkotykami, nakręcając czarny rynek w galaktyce.
– Nie rozumiesz. My go nie nakręcamy. My go kontrolujemy. Wyplewiamy to gówno z Ziemi, odsyłając do dekli i jak daleko się da. – Jej pięść zamknęła się na zielonych liściach. – Heroina, kokaina, amfetamina. To już nie trafia do ludzi. Właściwie kupno twardych narkotyków na własny użytek jest niemożliwe. Ćpuni w dzisiejszym świecie albo są obrzydliwie bogaci, albo podpadli nam. Nie ma innej opcji. – Wzdrygnął się na jej słowa.
– Szprycujecie ludzi, którzy wam nie pasują?
– Nie. Tych, którzy są nielojalni, prostaccy i nie rozumieją, że gra jest warta świeczki.
Roger zaczął się śmiać. Odwróciła do niego twarz i zobaczyła, że śmieje się szczerze i najwyraźniej cała rozmowa go bawi. Pokręcił głową, przejeżdżając dłonią po twarzy i zachichotał jeszcze cicho.
– Wiesz co? Prawie ci uwierzyłem. Że naprawdę wam zależy na dobru ogółu. – Rozłożył ręce, patrząc na nią z rozbawieniem.
Sasha siłą woli zmusiła się do puszczenia biednej trawy i niewyrywania jej razem z korzeniami, tylko po to, żeby rzucić temu bucowi w twarz. On naprawdę nie rozumiał. Nie rozumiał. A pokładała w nim tak wielkie nadzieje.
– No jasne, pułkowniku – warknęła, podnosząc się. – Przecież to takie łatwe. Ocenić. Nie zadając sobie nawet trudu, żeby wysłuchać do końca i zrozumieć.
Minęła go, wchodząc do jeta.
Lijowicz miała ochotę krzyczeć z rozpaczy i zażenowania. Chciała szarpać i gryźć ziemię. Była taka naiwna. Taka głupiutka. Dała mu się okręcić wokół palca. Złapała się na wielce przystojnego, odważnego i majestatycznego pana pułkownika, Bohatera Księżycowego Lata, dowódcę Korpusu Zbawiciela, brata Daphne. Ostatni raz pozwoliła swojemu dziecinnie ufnemu sercu pokierować jej uczuciami.
Naprawdę szczęściarze w kartach nie mieli szczęścia w miłości.
Ledwo powstrzymała gorzkie łzy. Wspięła się po fotelach na małą półkę, którą posiadał jet, tuż pod kopułą. Była to pozostałość po starych modelach, w których istniały wieżyczki strzelnicze. Sasha z chęcią pożyczyłaby wyposażenie takiej wieżyczki i pokazała Weslerowi, gdzie raki zimują. Ale najpierw by coś zjadła. Była piekielnie głodna.
Położyła się, zakrywając oczy przedramieniem i pozwoliła sobie na jedną, jedyną łzę. Była Rosjanką. Była twarda. Była Sashą Aleksandrovną Lijowicz. Byle wojskowy nie zmieni jej w nędzną bohaterkę tanich romansideł z ubiegłego stulecia.
– Umhm... Sasha?
Podniosła rękę i dostrzegła kątem oka, że tuż obok jej zwisającej nogi stoi Nubi. Dziewczyna wyglądała na nieco zagubioną i zawstydzoną, stojąc tak na środku odrzutowca i gapiąc się w podłogę. Panowała prawie idealna cisza.
Pan Zbawiciel Księżycowego Lata nadal kwitł na zewnątrz, Remi rozłożył się na przeciwległych siedzeniach i zasnął, a RUB1 po prostu siedziała nieruchomo wpatrzona w przestrzeń pustymi, mechanicznymi oczami.
– Tak? – Lijowicz musiała odchrząknąć, bo głos jej drżał. – Tak? – powtórzyła już pewniej.
– Czy ty i... – Czarnoskóra dziewczyna przerwała nagle, oczy jej się rozszerzyły, a usta ułożyły w idealne „o". Potem wypadła na zewnątrz, nie zważając na głośne tupanie, którym poderwała do siadu de Blaire'a i wyciągnęła z letargu cyborga.
Zdumiona blondynka wymieniła z kapralem spojrzenia i zeskoczyła gładko na podłogę, by wyjść na zewnątrz.
W ciemności, jaka panowała na zewnątrz, nawet ona nie mogła dostrzec niczego, tymczasem Nubi stała na środku polany cała spięta, obserwowała las przed sobą, który wydawał się jedynie puszczą. Wypuściła nagle syk powietrza, kiedy wszyscy poczuli na twarzy nagły powiew wiatru. Sasha zmrużyła prawdziwe oko, pozwalając, by proteza zarejestrowała wszystko po kolei.
Niczym w filmie klatkowym zwolnionym do milisekund, Rosjanka zobaczyła, jak na polanę spośród kładących się na boki drzew wypada Isamu, a kiedy tylko dosięgnęło go światło wypadające z jeta, potknął się o ukryty w trawach korzeń, tracąc równowagę i orientację przy tak ogromnej prędkości, zdążył jeszcze wyhamować drugą nogą, orząc ziemię dookoła. Padł na plecy, a w ramionach ściskał nieprzytomną Daphne.
Nubira krzyknęła głośno, a potem wszystko wydawało się spowolnione. Czas nagle przestał istnieć.
Dawno mnie tu nie było. Ups. Ale obiecałam wrócić w sierpniu - sierpień jest :D Po prostu potrzebowałam wakacji, żeby trochę odpocząć od pisania, od kombinowania, od wielu rzeczy.
Ogłoszenia parafialne: Korpus Zbawiciela będzie teraz przechodził gruntowną renowację. Ostatnia recenzja od Czkawki zwróciła mi uwagę na to, że bohaterowie tego opowiadania... poszli w złym kierunku. I trzeba to naprawić. Nubi w gifie nad pokazuje moją aktualną postawę "Dobra, to się da ogarnąć. Da naprawić." Więc proszę się nie zdziwić, jeśli za jakieś dwa-trzy tygodnie w pizdu weźmie wszystkie rozdziały i zaczniemy tę historię od początku. W końcu, ma potencjał, tylko wykonanie zaczęło się, za przeproszeniem, jebać.
A swoją drogą, nie wiem jakim cudem, nie dodając rozdziałów przez 2 miesiące, Korpus utrzymał się w pierwszej 20 since-fiction. To jest szalone :D
Także do zobaczenia za tydzień.
All the love,
Zosia
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top