Rozdział trzydziesty pierwszy: Nieśmiertelnik Sashy Lijowicz
https://youtu.be/dsWDUvuF0Xc
👽 WISH THAT YOU WERE HERE - FLORENCE&THE MACHINE👽
Louisa zdjęła z siebie przepocony fartuch lekarski, w którym asystowała przy operacji Nubiry. Nawet w czasach używania nanotechnologii w medycynie, tak poważne złamania będą wymagały długiej rekonwalescencji. Złamany palec wystarczyło nastawić, unieruchomić i podać serum Nano. Kilka dni później kość jak nowa.
Ale nie tym razem. Obrażenia podpułkownik były bardzo poważne. Przeszła dwie transfuzje krwi. Ze śpiączki farmakologicznej mieli ją wybudzić najwcześniej wieczorem. Zbliżała się czwarta nad ranem.
– Pani doktor?
Podniosła głowę, zdając sobie sprawę, że wpatrywała się w ścianę przed sobą, otępiała ze zmęczenia i bólu schowanego gdzieś tam w duszy. Straciła dwie siostry. Rodzoną i tą nową, dopiero poznawaną, ale równie bliską przez swój naukowy zmysł, zawadiacki sposób bycia i dziecięcą szczerość.
– Słucham?
– Em, to są wyniki... Sashy Lijowicz. Badań, które zleciła pani wczoraj rano... – Jej asystentka podała jej komunikator, na którym wyświetlała się morfologia i badanie moczu Rosjanki.
– To chyba żart. – Lucky podniosła głowę, a urządzenie wypadło jej z rąk. Zaczęła się trząść. Poczuła, jak kolana jej miękną. Świat zawirował dookoła, podłoga zafalowała jak może, a ściany odgięły się pod jakąś nieznaną siłą. Poczuła, że woda, którą dopiero co wypiła, podchodzi jej gardła. Oparła się ciężko o blat stołu.
– Pani doktor! – Młoda dziewczyna złapała ją pod ramię, próbując pomóc. Zaczęła wołać o pomoc i zbiegli się pielęgniarze. Wszyscy wyciągali do niej ręce, proponując wodę, wachlując kartkami i próbując ją położyć z nogami w górze. Nie miała ochoty na wodę, ledwo była w stanie zrozumieć, co do niej mówią, wciąż analizując, co właściwie zaszło na wyspie. Czy Sasha...?
– Zabieraj mi to! – warknęła na jakiegoś gówniarza, który podetknął jej pod nos sole otrzeźwiające. O dziwo podziałały.
Odepchnęła wszystkich i zgarnęła z ziemi nieszczęsny komunikator. Przeczytała jeszcze raz wszystkie wyświetlane dane. Nie mogła się mylić.
– To pewne? – zapytała, odwracając się do zaskoczonej asystentki, przerywając jej perorowanie. Dziewczyna próbowała ją zmusić, by chociaż usiadła.
– Nawet jeśli uryna by się nie zgadzała, morfologia mówi wszystko – odpowiedziała wreszcie Inez.
Louisa kiwnęła głową i odwracając się na pięcie, ruszyła w stronę wyjścia. Zignorowała zaaferowanych ludzi, którzy próbowali przywrócić ją do porządku. Wyszła na korytarz i ruszyła do windy. Potem przeszła cały zamek, który nareszcie zasnął po akcji Korpusu i dotarła na szczyt Południowej Wieży, gdzie mieszkał dowódca formacji.
Nie kwapiła się zapukać, ani się zapowiedzieć. Po prostu otworzyła drzwi.
Pułkownik Wesler siedział na łóżku, ściskając w rękach jakieś łańcuszki. Wciąż nie przebrał się z zakrwawionych ubrań. Twarz miał umazaną zakrzepnięta posoką i sadzą. Nie dał sobie jeszcze oczyścić drobnych ran na twarzy. Pod lewym okiem robił mu się siniak.
Doktor Lucky zamurowało.
Ten potężnie zbudowany mężczyzna, niezastąpiony dowódca i prawdziwy bohater miał miękkie spojrzenie, kiedy wreszcie niebieskie oczy podniosły się na nią. Wyglądał jak mały chłopiec zaklęty w ciele dorosłego człowieka, w dodatku zbyt zagubiony, by prosić o pomoc.
– Zastanawiałem się, kto przyjdzie pierwszy. Dobrze zgadłem, że ty. – Uśmiechnął się do niej, ale nie było w tym uśmiechu nic wesołego. – Chcesz mnie zbadać?
Blondynka wreszcie drgnęła i pokręciła niepewnie głową.
– Jak sytuacja z Nubirą?
– Skończyliśmy ją operować półgodziny temu. Udało się, wieczorem ją wybudzimy, niech teraz odpocznie. Były potrzebne dwie transfuzje krwi. – Jej głos brzmiał tak obco, tak mechanicznie, jakby była androidem, nie człowiekiem. Bolało ją to. Nie mogła być tylko lekarzem, przecież oboje zaryzykowali wczoraj życie, by ratować rodzinną planetę.
– Dopilnuj, żeby się nią dobrze opiekowali. Przeżyła zbyt wiele. – Ponownie pochylił głowę, otwierając spracowane dłonie i przyglądając się łańcuszkom.
Po długim milczeniu ponownie podniósł spojrzenie na Louisę.
– Jak się czuje Isamu?
– Z tego co wiem, odzyskał przytomność tuż przed tym, jak zaczęliśmy operować Nubi. Ma oparzenia drugiego stopnia na twarzy, ale poza tym tylko go poturbowało.
– Przy jego tempie zdrowienia pewnie już jest prawie dobrze.
Kiwnęła głową, chcąc skończyć te gadki szmatki. Wesler znowu schylił się, uciekając przed jej płowymi oczami. Walczyła z sobą, by wreszcie wyjawić powód przyjścia tutaj.
Z jednej strony ten łagodny olbrzym nie zasługiwał na więcej cierpienia. Kobieta, którą obdarzył największym znanym ludziom uczuciem, poświęciła się dla nich i dla Ziemi. Spłaciła wszystkie swoje grzechy i przewinienia, oddając się w ramiona śmierci. Zabiła się, żeby oni mogli żyć. W dodatku zrobiła coś jeszcze. Zataiła coś, co musiała przeczuwać każda kobieta. I poszła walczyć. Nie powiedziała ani Daphne, ani Rogerowi - dwójce najbliższych ludzi, bo inaczej nigdy by jej nie wypuścili z zamku. A kto wie, jak wtedy skończyłaby się akcja na Isla del Espiritu Santo.
Z drugiej strony zasługiwał, by to wiedzieć. Gdyby Sasha jeszcze żyła, gdyby wrócili wszyscy z tej misji, gdyby wyniki się pojawiły, powiedziałaby mu. W końcu to była ich miłość. Miał prawo wiedzieć.
– Nie przyszłam ci zdać raportu – szepnęła wreszcie, przemierzając w kilku krokach odległość, która ich dzieliła. Usiadła obok niego i podała mu komunikator.
– Wczoraj rano, zanim to wszystko się zaczęło, Sasha poprosiła mnie, żebym sprawdziła jej mocz i krew. Twierdziła, że to zapalenie pęcherza i anemia.
– Nie chcę wiedzieć, czy miała wilka, umierając – warknął, odsuwając od siebie jej dłonie, w których trzymała wyniki Sashy.
– Nie, nie miała wilka. – Louisa odłożyła komunikator na kolana i złapała pułkownika za twarz. Zmusiła go, by odwrócił się do niej i spojrzał jej w oczy.
Wyglądał, jakby krok dzielił go od wybuchnięciem płaczem. Lekarka z bliska mogła dostrzec ślady po łzach, które mieszały się z krwią i brudem.
– Sasha miała w łonie wasze dziecko, Wesler – powiedziała wreszcie. – Jej i twoje.
Fasada padła. Bohater Księżycowego Lata, weteran III Kompanii Astralnej, pułkownik Roger Wesler rozpłakał się jak dziecko, rzucając w ramiona Louisy.
A ona go przytuliła do piersi, tak jak dawniej tuliła małego Lukasa. Nie broniła, kiedy plamił jej ubranie łzami, przyciskając się do niej i zaciskając silne ręce na jej ramionach.
Właśnie nie tylko stracił miłość życia, ale również dziecko, którego istnienia nawet nie był świadomy. Gdyby był, Lijowicz nigdy by nie wyruszyła z nimi na tę misję. Nikt z nich by jej nie pozwolił ryzykować. Nikomu by nawet to nie przeszło przez myśl.
Gdyby Roger wiedział o ciąży dziewczyny zapewne nie wypuściłby z dłoni sześciu nieśmiertelników, które upadły na podłogę. Nie. Przy nieśmiertelniku Sashy Lijowicz przyczepiłby drugi, mniejszy. Z wytłoczonym „Wesler Junior".
XXX
Daphne chciała przyjrzeć się świtaniu z okna. Niebo było pokryte niskimi, gęstymi chmurami, a w powietrzu wisiał deszcz. Ciężkie sklepienie próbowało chyba zwalić się im na głowę i tylko jakieś niezrozumiałe siły powstrzymywały je przed runięciem mieszkańcom zamku na głowy.
Tak czuła się antai. Jakby Apokalipsa właśnie nadeszła. Przeszła, zabrała najważniejszą osobę jej życia i wyszła. Zostawiając ją w kompletnej ruinie. Niszcząc jej świat. Burząc do fundamentów.
Złapała się za głowę, bo wciąż słyszała swój własny krzyk. Jej głos był taki niepodobny, taki piskliwy, taki cienki. Paniczny wrzask, kiedy próbowała się wyrwać z ramion Rogera, by uratować Sashę, nie był podobny do ludzkiego głosu.
Wybaczcie mi.
Odepchnęła się od parapetu, kręcąc głową. Nie, nie chciała tego słyszeć. Nie chciała widzieć twarzy Lijowicz, kiedy spod powiek ciekły jej łzy, bo skazywała się na śmierć w imię obrony przyjaciół i Ziemi.
Wybaczcie mi.
Daphne wypadła z kwatery, a drzwi trzasnęły o ścianę. Odskoczyła gwałtownie, wpadając na framugę.
Wybaczcie mi.
Poderwała się natychmiast i ruszyła biegiem do schodów. Droga uciekała jej spod stóp, stropy falowały, a z każdej strony dobiegł ją głos przyjaciółki. Ostatnie słowa, życzenie, prośba. A pół-dekielka nie mogła jej spełnić. Nie potrafiła opanować tego strasznego uczucia, które rozlewało się po jej wnętrzu. Jakby pochłaniał ją bezmiar kosmosu.
Zbiegła po schodach, potykają się o własne nogi, bo stopnie ustępowały pod jej ciężarem. Wypadła na korytarz przy kwaterze Sashy. Przez huczący w jej głowie głos Rosjanki przebił się inny.
– Daphne? Wszystko dobrze?
Wpadła wprost na doktor Lucky. Tak jej się zdawało, ale kiedy podniosła głowę, wrzasnęła.
Odpychając się od posiniaczonej i zakrwawionej blondynki, upadła. Lewe oko było przymknięte, a krew, która przed chwilą sączyła się spod powieki, zamieniła się w strup na brudnym policzku. Na czole miała szeroką szramę, podarty i nadpalony mundur wisiał na niej jak na wieszaku.
– Daphne?
Wrzasnęła.
Piekło po nią przyszło. Zasłużyła sobie. Mogła ją uratować. Mogła nie patrzeć bezczynnie. Mogła sama się poświęcić. Teraz Sasha przyszła jej to powiedzieć. Jako namacalny wyrzut sumienia.
– Daphne.
Blondynka zrobiła krok w jej stronę, ale Weslerówna odepchnęła wyciągnięta rękę. W drugiej dostrzegła ten cholerny pistolet, który dała jej Louisa, żeby zakończyć sprawę Szczęściary.
Poderwała się na nogi i wbiegła na schody. Po policzkach lały się łzy, a nawołujący ją głos tylko jeszcze bardziej ją przerażał. Zamazywała się dla niej Krawędź, świat fizyczny przeplatał się z liniami energii. Nie wiedziała, gdzie idzie, byle jak najdalej, byle ukryć się gdzieś, gdzie będzie ciemno, ciepło i cicho. Gdzie będzie mogła płakać tak długo, aż zaśnie zmęczona i sny bez snów pochłonął ją na całą wieczność.
Uderzyła w drzwi czyjej kwatery pięściami. Szloch wstrząsnął nią i objęła się ramionami. Wydawało jej się, że rzeczywistość rozrywa się na strzępy, opada wokół niej, a czerń, która kryła się pod namacalnością otaczającego ją świata, oplata ją i wdziera się wprost do krwawiącego z rozpaczy serca. A ona nie mogła się bronić. Miała wrażenie, jakby jej ciało ważyło tony, a grawitacja ciągnęła ją w dół i ostatkiem sił balansowała na czubkach palców, by nie upaść wprost na otwierającego przed nią pokój Isamu.
Japończyk uniósł zdziwiony brwi nad ciemnymi oczami, ale zaraz się skrzywił, bo nieznaczny ruch naruszył poparzenie na lewym policzku, zaklejone starannie. Przez chwilę wpatrywał się w gwieździste oczy przysłonięte mgłą.
Zrobił krok w bok, umożliwiając dziewczynie wejście do środka. Daphne, wciąż obejmując się ciasno ramionami, wsunęła się do pokoju i stanęła pół kroku od drzwi. Kariyashi zamknął za nią drzwi i zablokował zamek.
Kiedy odwrócił się z powrotem w kierunku brunetki, ta opuściła ręce i rozpłakała się na dobre. Nie przypomniała tej silnej, niezależnej, groźnej władczyni ciemnej strony Drogi Mlecznej. Nie wyglądała, jak morderczyni, na której dłoniach była krew tysiąca istnień w całej galaktyce. Nie mógł dostrzec w niej tej odrażającej kreatury, za którą ona sama się uważała. Wyglądała jak zagubiona dziewczyna, która z żalu, smutku i samotności pozwoliła, żeby jej własne demony ją porwały.
Chciał do niej podejść, ale podniosła głowę i dobrze widział, gdzie trafił jej wzrok.
Na stole stały w plastikowych kubkach leki.
– Przeciwbólowe? – zapytała chrypliwym, nie podobnym do swojego, głosem.
– Między innymi – odpowiedział wymijająco.
Dostrzegł, jak dziewczyna napina się i garbi ramiona. Atmosfera zgęstniała i Isamu westchnął cicho. Wyminął dziewczynę i wziął do ręki jedno z plastikowych opakowań.
– Mam niedobór witamin, więc Louisa podała mi jeszcze jakieś sztuczne. A to na kołatanie serca. Bo znowu wróciło. – Potrząsnął kolejnym i odstawił je na miejsce. Oparł dłoń na blacie, bo nie potrafił po prostu odwrócić się do niej, wiedział, że zapyta o ostatnie dwie.
– A te pozostałe?
Zacisnął dłoń w pięść.
– Dwie sześćdziesięciokrotne dawki aspiryny. Zwinąłem je ze szpitala. I miałem wziąć, żeby świat znowu zaczął falować.– Wziął do ręki jedną z fiolek i potrząsnął nią, a skrupulatnie zapakowane do środka tabletki zagrzechotały. Przepustka do spełnienia marzeń. Tak sądzi, w każdym razie jeszcze chwilę temu. Bilet w jedną stronę, bez powrotu na ziemski padół. Obietnica uwolnienia. Tylko od czego? Od rosnącego na nowo przywiązania do ludzi? Od emocji, które stawały się pozytywne? Od nareszcie widniejącego na widnokręgu życia szczęścia? – Ale przyszłaś odpędzić moje demony.
Chwycił oba opakowania i odwróciwszy się na pięcie, podszedł do niej kilkoma krokami. Wcisnął je w dłoń Daphne i spojrzał w zapłakne, rozgwieżdżone oczy, które wpatrywały się w niego w pełnym zdumieniu.
Przyłożył dłoń do jej rozpalonego policzka i kciukiem starł drogę, którą spływały po nim łzy.
– Zrób z nimi, co chcesz, aisuru – powiedział.
Dziewczyna podniosła dłoń, w której ściskała leki i uderzyła nią w jego pierś z całej siły. Nie cofnął się. Wpatrywał się w gromadzące się w jej oczach łzy i jak zagryzała wargi, próbując powstrzymać płacz.
– Czy... – Przełknęła ślinę. – I ciebie... – Oddech jej przyśpieszył, kiedy rozmazanym wzrokiem szukała czegoś w powietrzu, cedząc słowa. – Mam stracić, idioto?
Kariyashi nie był przygotowany na gwałtowny szloch, który wstrząsnął dziewczyną. Osunęła się w jego ramiona, wtulając twarz w jego pierś. Pogłaskał ją po ciemnych włosach i przycisnął usta do czubka głowy, kiedy opadli na podłogę jego kwatery.
Za oknem niespodziewanie zaczęło padać. Miarowy dźwięk deszczu stukającego o parapet okna, jego szum i oddalone pomruki burzy, która krążyła gdzieś w górach prawie do nich nie docierały. Siedzieli tak długo, aż Daphne ze spazmatycznie łapanych oddechów między gwałtownym szlochem, zaczęła spokojnie, prawie miarowo oddychać, pochlipując od czasu do czasu.
– Nie zostawię cię, Daphne – szepnął wreszcie, biorąc ją pod brodę. Uniosła załzawione oczy, przyglądając się mu. – Nie zostawia się ludzi, których się kocha.
– Nie jestem w pełni człowiekiem – wypaliła.
– A kto z nas tak naprawdę jest – odpowiedział i przybliżył się do niej.
Z tak nieznacznej odległości mógł policzyć każdą sklejoną łzami rzęsę, dostrzegał najdrobniejszy ruch pełnych warg i czuł na swoich ustach jej ciepły oddech. Pojedyncze, białe plamki widniejące na czerni jej oka z daleka wyglądały jak mapy gwiazd zapisane na jej źrenicach. Mógłby wpatrywał się w nie bez końca, poznając je na pamięć i zapisując w sercu, ale im bliżej niej był, tym bardziej nie mógł się powstrzymać.
Posmakowali swoich ust niepewnie, jakby nie wiedzieli, czy ta pieszczota powinna być dla nich zakazana. Ale ciepło dwóch ciał zmieszało się ze sobą, złączyło udręczone duszę i splotło je. Oboje mieli nadzieję, że tym razem raz na dobre.
Zastanawiam się teraz, co o mnie myślicie... Zabiłam ciężarną bohaterkę... Taa....
All the Zo <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top