Rozdział trzydziesty piąty: Mnogość upadków
https://youtu.be/ghb6eDopW8I
👽 LITTLE TALKS - OF MONSTERS AND MEN👽
Desmond rozpłakała się, wyciągając ręce w stronę Abigail. Rudowłosa pokojówka próbowała podnieść półkę z książkami, która spadła na młodszą służącą, ale nawet ona ze swoją niezwykłą siłą ukrytą w wątłym ciele nie była w stanie unieść ciężkiej dębowej konstrukcji.
– Gail! – zapłakała dziewczyna.
– Cii, ciii, spokojnie. Zaraz cię wyciągnę.
– Nie czuję nóg – zaszlochała Des, chwytając się ręki pokojówki, która uklękła przy niej.
– Bądź silna. Jeszcze trochę – odpowiedziała, ścierając z twarzy pot. Rozmazała przy tym po bladej twarzy sadzę z rąk. Było coraz bardziej duszno i w powietrzu unosił się dym.
Drzwi od biblioteki uderzyły o ścianę, kiedy do środka wpadł Beau. Zatrzasnął je za sobą i potrząsnął pokrytą drobnymi loczkami głową, które poszarzały od popiołu. Zakaszlał, podnosząc przekrwione od dymu oczy na dziewczyny.
– Lady... – wycharczał i splunął mieszaniną śliny i sadzy. – Lady rozkazała wyprowadzić wszystkich, którzy zostali...
– Nie mogę jej wyjąć – warknęła Abigail, wskazując na uwięzioną pod meblem dziewczynę. Beau wyraźnie utykając na lewą nogę, odepchnął się od ciężkich drzwi i podszedł do nich. Padł na kolano, krzywiąc się.
– Wyciągnij ją za ramiona, kiedy spróbuję unieść półkę – poleciła mu pokojówka, uwalniając rękę z uścisku blondwłosej nastolatki. Wsunęła ją pod drewnianą konstrukcję i zaczekała aż służący mocno chwyci Des za ramiona.
– Na trzy – powiedziała i spojrzała w jego brązowe oczy. Mężczyzna kiwnął głową i zacisnął mocniej ręce na szczupłych barkach uwięzionej służącej.
– Raz. – Abigail wsunęła ręce jeszcze głębiej, znajdując miejsce na oparcie dłoni. Zaparła się kolanami w parkiet. Każdego dnia na tych samych kolanach szorowała go do połysku. Teraz to się jednak nie liczyło. Musiała uratować Des.
– Dwa. – Napięła się cała, kiedy zestresowana nastolatka pod meblem zapłakała znowu.
– Trzy – ubiegł ją Beau, a rudowłosa Angielka zaparła się nogami jeszcze mocniej i wkładając w to całą swoją siłę, dźwignęła półkę. Zacisnęła zęby, czekając, aż mężczyzna wyciągnie spod mebla dziewczynę.
– Puszczaj! – wrzasnął, a ona puściła ją, upadając na plecy. Płuca płonęły nie tylko z wysiłku, ale również z braku tlenu w zadymionym pomieszczeniu. Zamknęła na chwilę oczy, pocierając je, ale natychmiast się poderwała, kiedy Desmond zaczęła na nowo płakać.
Jej nogi były bezwładne, właściwie zmiażdżyło je całkowicie od kolan w dół. Pończochy całe nasiąknęły krwią, a skórzane trzewiki zostały rozciśnięte razem ze stopami nastolatki. Została kaleką na całe życie.
– Chyba przerwało jej rdzeń – zawyrokował Beau i zakaszlał. Poczerwieniała od płaczu twarz Des znieruchomiała w przerażonym wyrazie twarzy, kiedy analizowała jego słowa. Dolna warga zadrżała jej niebezpiecznie.
– To stwierdzi lekarz – oznajmiła chłodno Abigail. – Teraz trzeba się stąd wydostać.
Beau westchnął i podniósł się z trudem, a pokojówka najdelikatniej jak potrafiła, przy takich nerwach, uniosła w ramionach wciąż szlochającą dziewczynę. Mysie włosy Des przykeiły się do jej małej głowy, tylko uwydatniając jej przeciętną, smutną twarz o małych, spuchniętych od płaczu, szarych oczach. Piętnastolatka nie była zbyt urodziwa, ale to było wciąż dziecko. Nie zasłużyła sobie na coś takiego. Miała w posiadłości lady Komury odzyskać spokój duszy. Tymczasem co się działo?
– Na tarasy – zarządziła, poprawiając sobie dziewczynę, żeby było jej łatwiej ją nieść. W porównaniu do dębowego regału, ten chudzielec ważył tyle co nic.
Beau wyraźnie sprawiało kłopot nawet te kilkanaście kroków, które musiał zrobić, by dojść do przeszklonych drzwi. Metalowa klamka zacięła się i chociaż napierał na nią, ile mógł, nie puściła. Zaniósł się kaszlem, bo w powietrzu dym był coraz gęstszy.
– Odsuń się – powiedziała Angielka i kiedy tylko schował się za nią, kopnęła z całej siły w zamek drzwi. Struktura odpuściła i szklane drzwi wypadły z zawiasów, rozbijając się o marmurowy taras.
Pokojówka nie miała czasu liczyć strat, kiedy wypadli na zewnątrz. Gorące słońce przykrył pióropusz dymu unoszący się nad domostwem. Całe zachodnie skrzydło płonęło i nikt nie bawił się w gaszenie płomieni, które wychylały się z okien, pochłaniając cały dobytek dekielskiej szlachcianki.
– Do tylnego ogrodzenia! – krzyknął do niej, pomiędzy kaszlnięciami mężczyzna. Na zewnątrz unosił się w powietrzu popiół i nie oddychało im się wcale lepiej. Efekt potęgowała potworna temperatura.
Abigail odwróciła się od płonącego budynku i ruszyła biegiem w stronę zejścia z tarasów przy wschodnim skrzydle. Słyszała za sobą urywający się, charczący oddech Beau, który próbował jej dotrzymać kroku, ale uszkodzona lata temu na wojnie noga nie pomagała.
Odwróciła się przez ramię, w momencie, kiedy z mijanego pokoju gościnnego wyleciały szyby z okien. Wybuch zmiótł ją z nóg i Des wypadła jej z rąk. Beau uderzył w kamienną poręcz i zsunął się z niej idealnie w momencie, kiedy przez to, co zostało po oknach wyleciała lady Komura i uderzyła się w niego.
Rudowłosa dziewczyna wpatrywała się z przerażeniem, jak jej pani dyszy, a na jej ramionach i twarzy błyszczą tatuaże mocy. Dekielka ściskała w prawej ręce oręż przywieziony aż z Odarii. Podniosła się z trudem, ale ustawiła się w bojowej pozycji, trzymając miecz oburącz wysunięty przed siebie.
– Uciekaj! – wrzasnęła na pokojówkę, która podziwiała drogę światła na jej ciele, kiedy wyryte na skórze ścieżki przesyłały energię do rąk i obusiecznego miecza dekielki.
Abigail poderwała się na nogi natychmiast i chwyciła poranioną na twarzy od odłamków szkła Des, która płakała jeszcze bardziej, przerażona widokiem. Wcisnęła twarz w poszarpaną i poplamioną szmatę, jaka została z białej bluzki służącej.
Angielka nie miała siły wyszeptać, że wszystko będzie dobrze, bo gardło oblepiła jej sadza. Nie wierzyła w to nawet. Zmusiła się jednak do biegu, podrzucając w ramionach poranioną dziewczynę.
Desmond obserwowała w rosnącym przerażaniu, jak oddalają się od ich pani, chociaż chciała krzyczeć, by starsza opiekunka się zawróciła i pomogła lady Komurze. Nie miała jednak odwagi tego zrobić. Trzęsła się ze strachu i bólu, zewsząd atakowały ją potworne bodźce, a ona nie potrafiła się przed nimi bronić.
Przed lady Komurą z cienia domu wyłonił się najbardziej przerażający mężczyzna jakiego widziała w całym swoim piętnastoletnim życiu, które do łatwych nie należało. Do ciemnej jak heban skóry nie przylepiał się brud ani sadza, emanował dziwną czerwoną poświatą, która uwalniała się z jego oczu. Wykrzywione w szkaradnym uśmiechu usta odsłaniały białe zęby, jakby wyszczerzał się patrząc na swoją ofiarę. Kroczył jak król albo książę, z rękoma założonymi za plecami, jakby w ogóle nie przejmował się niebezpieczeństwem sytuacji, jakby panował nad tym wszystkim, jakby taki miał plan.
– Umrzesz dzisiaj, Odarianko! – krzyknął w stronę arystokratki, która mocniej zacisnęła dłonie na rękojeści miecza, nawet z takiej odległości Des widziała, że kobieta drży z wysiłku. Podobno ten miecz mogli trzymać tylko zahartowani mężczyźni, uodpornieni na jego działanie.
– I zabiorę cię do piekła razem ze sobą!
Gail zbiegła ze schodów i zaczęła biec w stronę ogrodzenia. Okrzyki walki ją dekoncentrowały, ale udało jej się dobiec do wyrwy w żywopłocie. Odłożyła Desmond na ziemię i zaczęła mocować się z kutym żelazem, które odgradzało posiadłość.
Wyrwała jeden pręt, który został jej w dłoni. Odwróciła się, słysząc kolejny wybuch. Wrzasnęła, pochylając się, by nie trafiły ją odłamki marmuru, które doleciały tu aż z tarasu.
Kiedy jej wzrok padł na lady Komurę przyszpiloną do murowanego parkanu, na którym stało ogrodzenie, zamurowało ją. Z brzucha wystawał jej miecz, wciąż błyszczący i piękny, choć pokryty krwią.
Abigail upuściła pręt i upadła na kolana, dotykając szarzejącej twarzy lady Komury, która wyglądała, jakby miała zaraz się rozsypać w proch. Jej oczy pokryła mgła, straciła dolną szczękę, z miejsca, gdzie kiedyś były jej piękne, pełne policzki lała się krew. Brudziła ręce pokojówki, która nie potrafiła opanować się. Głos jej zamarł, krztusiła się, łzy stanęły jej w oczach, ale nie potrafiła się odwrócić.
– Nie pomożesz jej.
Znieruchomiała, czując jak zimny dreszcz przechodzi ją po plecach. Chwyciła za rękojeść miecza i wyszarpnęła go z trzewi swojej pani, podnosząc się. Odwróciła się w pół-obrocie do człowieka, który zabił jej panią.
Kiedy jednak podniosła oczy na tę makabryczną twarz, ramię jej zadrżało i poczuła jak traci siły. Miecz zadrżał jej w dłoni i ledwo zmusiła się do utrzymania go.
– Boli, prawda? – Jego uśmiech był zbyt szeroki. Był szalony. Był groźny.
– Uciekaj, Des, uciekaj! – wrzasnęła do dziewczyny, która obserwowała wszystko przerażona i jak na komendę zaczęła czołgać się, ciągnąc za sobą niesprawne nogi.
Głowa Abigail huczała, kiedy próbowała natrzeć na wroga, ale mężczyzna zwyczajnie się odsunął i podstawił jej nogę. Nagle pozbawiona całych sił, nie utrzymała równowagi i padła na twarz, a broń wypadła jej z ręki.
– No i co ja mam z tobą zrobić, co? – Ciepła ziemia drażniła jej nos wypełniony kurzem i popiołem z powietrza, odepchnęła się od niej i spróbowała wymierzyć nogą kopniaka w agresora, ale on odskoczył.
Jej noga uderzyła o podłoże, kiedy coś potężnego obróciło ją na plecy i złapało za szyję. Abigail straciła dech w płucach, nie mogła złapać oddechu, niewidzialne imadło zacisnęło się na jej gardle. Nie mogła odepchnąć tego od siebie, jej ręce napotykały opór, kiedy próbowała dotknąć szyi. Wierzgała nogami, by nabrać choć odrobiny powietrza.
– Książę, przestań – odezwał się męski głos, a uścisk na krtani Angielki się rozluźnił. Zaczerpnęła głęboki wdech i zaczęła kaszleć. W głowie jej szumiało, a przed oczami zrobiło się czarno, ledwo miała siłę oddychać. Podniosła jednak wzrok na swojego wybawiciela.
Jęknęła z zaskoczenia, rozpoznając oficera Armii, który jeszcze miesiąc wcześniej gościł tutaj razem z pułkownikiem Weslerem.
– Jeśli ją zabijesz, kto przekaże wiadomość Korpusowi? – zapytał Księcia.
– Ta druga – prychnął poirytowany demon w ludzkiej skórze.
– Patrz na nią, czołga się, nie może chodzić. Już widzę, jak da radę dotrzeć do Szwajcarii – sarknął Belg, jeśli dobrze pamiętała, krzyżując ramiona na piersi.
– Na pewno jakoś da radę – warknął czarnoskóry. – Zmotywuję ją.
Oficer chciał coś powiedzieć, ale nie zdążył, bo niemal w ułamku sekundy jego towarzysz zawisł nad czołgającą się Des. Dziewczyna wybuchła płaczem, kiedy przerzucił ją na plecy jak bezwładną lalkę.
Przed oczami stanęła jej obrzydliwa twarz człowieka, który kupił ją na targu ludzi, a ciało przypomniało sobie jego obleśne ręce, wszędobylskie, na jej ciele, kiedy sobie używał na niemal dziecku. Teraz poczuła identyczną duszność, przytłoczenie i przerażenie, kiedy gorące jak samo piekło ręce zacisnęły się na jej nadgarstkach. Pisnęła zrozpaczona, rzucając się jak zaszczute zwierzę, ale nie mogła poruszyć nogami. Nie mogła nic zrobić.
– Posłuchaj, skarbeńku – wyszeptał do jej ucha ten potwór. – Przestań płakać, jeszcze nic ci nie zrobiłem. A mogę.
Otworzyła szerzej oczy, czując jego drugą dłoń na swoim policzku. Odepchnęła go od siebie, kręcąc głową.
– Przekażesz pułkownikowi Weslerowi i jego siostrze wiadomość. Będę na nich czekał w Paryżu. Dobrze wiedzą, gdzie i kiedy oraz w jakiej oprawie. Niech mnie oczekują.
Desmond poczuła, jak łzy jej uciekają spod powiek, kiedy znajome, miłe dłonie Abigail znów ją otoczyły.
– Biegnijcie przekazać moją wiadomość, słoneczka. Biegnijcie! – roześmiał się, ale nie było w tym śmiechu nic wesołego. Rudowłosa Angielka poderwała się na nogi i zmusiła się do biegu w stronę głównej bramy posiadłości. Piętnastolatka zacisnęła wątłe ramiona na jej szyi i ponad jej ramieniem obserwowała, jak mężczyzna w mundurze Armii podchodzi do bestii i podaje mu owinięty w szmatę miecz. Nagle obaj po prostu rozpłynęli się. Zniknęli na jej zdumionych, zapłakanych oczach, które wciskała w bark opiekunki.
Obrazy na nowo powracały, a słone łzy mieszały się z sadzą na jej drżących policzkach.
Przepraszam, wiem, że miał być w weekend, ale jestem na antybiotyku i nie byłam w stanie sprawdzić i wstawić rozdziału. Mam nadzieję, że drastyczne sceny was nie przeraziły aż tak. No i co teraz zrobi nasz ukochany Korpus?
All the Zo <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top