Rozdział trzydziesty drugi: Pośmiertna apostoła

https://youtu.be/9osrE5BJQc0

  👽 CHANCE OF RAIN - STRANDELS👽 

Wpatrywał się w złoty posąg. Ugięte kolana wyglądały, jakby Lucy miała zaraz się na nie osunąć, przymknięte powieki, łudziły, jakoby zasłoniła oczy tylko na chwilę. Tymczasem to było na zawsze.

Przyglądał się złotym policzkom, jakby miały się zaraz unieść, kiedy złote wargi rozciągną się w szerokim, szyderczym uśmiechu Szczęściary. Nie ruszyły się ani o milimetr. A jednak nadal się łudził.

Wybuch odrzucił drugą dziewczynę i zabił ją. Nie było po niej śladu. I całe szczęście. Książę i tak zniszczyłby cokolwiek, co zostało po morderczyni. Nie miał zamiaru wybaczać ani okazywać szacunku ciału zbrodniarki, która dokonała zabójstwa na jego kochance.

Na swój pokręcony sposób pokochał Lucy Lucky. Jej sarkazm i cynizm, wszechobecna wzgarda dla otaczającego świata, ale również niezwykła łagodność ukryta pod fasadą królowej lodu, sprawiły, że dziewczyna stała mu się bliska bardziej, niż czekająca na niego narzeczona. Kiedy przyglądał się swojemu odbiciu w jej jasnych oczach, zaczął dostrzegać człowieka.

A teraz te oczy zamknęły się na zawsze.

Sądzą, że go pokonali. Że zginął, a niebezpieczeństwo jest zażegnane. Och, nie. Byli tak dalecy od prawdy. Dopiero teraz pojawiło się niebezpieczeństwo, dopiero teraz posmakują jego gniewu, poznają jego prawdziwą siłę.

A zacznie tam, gdzie nie skończył. Czarnoskóra, mała telepatka, która próbowała go mentalne zaatakować, ale później połamał jej nogę. Zacznie od niej, a potem krok po kroku zniszczy każdego ze swoich wrogów. Na koniec zabierze stąd siostrzenicę i zawiezie do domu, by była królową po swoich dziadkach. I zniszczy Ziemię. Roztrzaska tę małą planetkę w drobny mak. Nie pozostanie nawet po niej ślad.

– Pomszczę cię – szepnął, dotykając przelotnie chłodnego policzka. – Będą o tobie śpiewać w pieśniach.

Odwrócił się na pięcie i odszedł, nawet nie patrząc na idealnie pokryte złotem ściany i podłogi. Jedynie okrąg, w którym stał, tworząc sobie ochronną barierę, pozostał odsłonięty.

Aby jednak zniszczyć Korpus Zbawiciela, Książę musiał najpierw znaleźć ich najsłabsze ogniwo. A dobrze znał słabości takich głupich istot jak ludzie. Najsłabsze ogniwo samo go znajdzie. Wystarczyło poczekać.

XXX

Roger potrzebował dwóch dni, żeby zdecydować się, wejść do kwatery Sashy. Dwóch dni, kiedy każdy krok był jak chodzenie po rozżarzonych węglach. Miał wrażenie, że zza każdego węgła zaraz wybiegnie Lijowicz, rzuci mu się na szyję i zacznie się śmiać, rozładowując nerwową atmosferę w Korpusie. Najmniejszy szelest przyprawiał go o dreszcze. Chciał, żeby się pojawiła, żeby wyskoczyła skądś, żeby wybuchnęła śmiechem, twierdząc, że nabrał się na to wszystko. Ale przez dwa dni się nie pojawiła.

Sasha odeszła.

Trzeciego dnia po wspólnie zjedzonym z korpusem lunchu, wreszcie zdecydował się tam pójść. Nikt mu nie kazał. Nikt od niego tego nie oczekiwał. Nikt nawet o tym nie wspomniał. A jednak poczuł jakiś impuls, kiedy Daphne wreszcie uśmiechnęła się, gdy Isamu rzucił jakimś naprawdę potwornym sucharem na temat rosyjskiej wódki, którą powinni dodawać im do posiłków, biorąc pod uwagę kondycję psychiczną zespołu.

Ruszył prosto do jej kwatery. Otworzył ją bez problemu i przez chwilę, zastanawiał się, czy nie otworzyć okna, żeby wywietrzyć stęchłe powietrze, które tu zalegało. Rolety były zasłonięte i tylko przez cienki pasek wpadało tu dzienne światło. Na biurku stała zapalona lampka, wokół walały się jakieś papiery porozrzucane w nieładzie, jakby właścicielka zostawiła je w ostatniej chwili przed wylotem na misję. Może właśnie tak było.

Roger przez chwilę zastanawiał się, czy ma do tego prawo, by przeglądać prywatne rzeczy Sashy. Ale kto inny miał to zrobić? Po jego przyrodniej siostrze wciąż było widać, że daleko było jej do odzyskania spokoju. Nubira, chociaż już była przytomna, musiała się zmierzyć z naprawdę długą rekonwalescencją, nad którą czuwała Louisa. Isamu też nie miał się najlepiej, chociaż wszyscy zauważyli, że on i Daphne zdecydowanie się zbliżyli. Z najmniejszymi obrażeniami natury fizycznej i psychicznej chyba wyszedł Remi, który po prostu snuł się po zamku, zagubiony bez ustalonego planu dnia.

Pułkownik Wesler wreszcie westchnął i podszedł do biurka, zasiadając ciężko na krześle. Wziął do ręki pierwszą z kartek.

Była zapisana cyrylicą.

Chociaż znał język pisany i mówiony, tak dawno nie widział na oczy odręcznego pisma, że w pierwszym momencie, jego mózg wzbronił się przed odczytaniem starannie wykaligrafowanych słów po rosyjsku.

Mamo!

Strasznie ciężko mi się piszę. Nie wiem, od czego zacząć ani na czym skończyć. Nie wiem nawet, co chcę zawrzeć w tym liście. Tak dawno nie pisałam po rosyjsku, moja ręka chyba zapomniała, jak to się robi. Ale postaram się, żebyś mogła mnie zrozumieć, chociaż w ułamku.

Roger potarł oczy. Sasha uciekła w wieku czternastu lat z domu, kiedy do jej maleńkiej wioski na końcu świata zawitała piętnastoletnia Daphne. Wtedy też urwała kontakt z rodziną, chociaż jak mu się zwierzyła, którejś wspólnej nocy – postarała się, by Mleczne Dzieci miały na nich oko.

Przez te pięć lat napisałam więcej listów, niż mogę zliczyć. Ale żadnego nie wysłałam do Was. Nie miałam odwagi. Odeszłam, żeby szukać nowego życia, żeby znaleźć siebie, żeby poznać świat. Zwiedziłam tak wiele miejsc, miałam tak wielu mężczyzn, widziałam najdalsze części naszej galaktyki. Moje plecy zdobi tatuaż z Drogą Mleczną. Zabijałam ludzi, mamo, oszukiwałam, trułam, spiskowałam, torturowałam, hackowałam rządy, zawierałam kontrakty z samym diabłem. I nie żałuję.

Te pięć lat pomogły mi odkryć siebie, choć Daphne starała się uchronić mnie przed dorastaniem. Grałam dla niej roztrzepaną, niedojrzałą szelmę. Kocham ją, mamo. Jest moją najprawdziwszą siostrą, chociaż nie dzielimy ani matki, ani ojca. Dzięki niej poznałam też mężczyznę, który wszystko zmienił.

Pewnie znasz jego nazwisko, a jeśli nie znasz, Andriej ci powie o nim – nazywa się Roger. Roger Wesler. Tak, to brat Daphne, ale dzieli ich więcej niż łączy. Jest bohaterem Zjednoczeniówki. To naprawdę dobry człowiek. Kocham go, chociaż nie znamy się długo. Takie rzeczy po prostu się wie, mamo.

Sądzę, że on mnie też. Jestem tego wręcz pewna. To ten jeden specjalny człowiek w całym kosmosie – i wiem, co mówię – zwiedziłam go od deski do deski. Miałam tak wielu mężczyzn, a jednak tylko dla niego moje serce nie przestaje drżeć cały ten czas. Kiedy o nim myślę, nie przychodzi mi na myśl tylko seksualność naszego związku, nie zastanawiam się, kiedy znowu będziemy mogli być w łóżku, kiedy oddamy się swoim potrzebom. Nie. Kiedy o nim myślę, zastanawiam się, kiedy nasze życia naprostują się wystarczająco, by mówić o nim jako o jednym życiu. Chcę wspólnego życia z Rogerem. Marzę, żeby móc spędzić z nim resztę czasu, jaka została nam na Ziemi. Chcę mieć z nim dzieci. Podejrzewam, że już jedno jest w drodze.

Pułkownik Wesler musiał przestać czytać, bo poczuł łzy pod powiekami. Potarł oczy, żeby je odgonić i dokończyć czytanie listu.

12 kwietnia skończyłam dziewiętnaście lat i jestem w ciąży, mamo. Chciałabym, byś kiedyś poznała to dziecko, żebyś poznała mężczyznę, którego kocham, żebyś poznała nową mnie.

Obiecuję ci, że kiedy całe to szaleństwo się skończy, wrócę i porozmawiamy jak należy. Ja chciałabym ci podziękować za wszystko. Czuję siłę twoich modlitw w najdalszych zakamarkach Drogi Mlecznej.

Kocham cię, mamo.

Saszka

Roger z największym namaszczeniem, jakby w dłoniach miał relikwia, odłożył kartkę na stół i uniósł twarz do góry. Chociaż próbował się powstrzymać, po jego policzkach popłynęły łzy. Stracił ją bezpowrotnie.

Otarł twarz rękawem i odłożył list na bok, przeglądając zakreślone kartki. Najwyraźniej spisanie myśli kłębiących się nie wiadomo jak długo w jej blond główce trochę jej zajęło.

Trafił na kolejny list, zapisany jeszcze schludniej. Krótkie żołnierskie słowa po angielsku. Dobrze wiedział, że był adresatem, a Sasha zapewne chciała mu podsunąć ten list, kiedy wrócą z misji. Może liczyła, że ta misja zakończy wszystko, a potem będą mogli przejść do idyllicznej części bajki o miłości.

Chyba jestem w ciąży.

Bolało go serce, bolał go każdy mięsień na twarzy, bolały go oczy. Ile by dał, żeby mógł cofnąć czas. Mógł ją uratować. Mógł jej nie pozwolić na takie poświęcenie. Mógł zrobić cokolwiek. Ale on tylko patrzył. Patrzył, jak oddaje za nich życie.

– Roger?

Odwrócił głowę, żeby siostra zobaczyła, że ją usłyszał, a potem z powrotem spojrzał na drążącą w dłoni kartkę. Tuż obok kropki zamaszyście postawionej przez Rosjankę, widniała mokra plamka. Otarł pośpiesznie policzki, ale dłoń Daphne i tak była już na jego ramieniu.

– Porządkujesz jej rzeczy?

– Trzeba je oddać jej rodzinie – odpowiedział, poprawiając się na krześle i pociągając nosem.

– Mleczne Dzieci były jej rodziną.

– Tak jak Lijowiczowie. – Machnął kartką w stronę oddzielonego listu do matki. – Napisała go do matki, sądzę, że powinniśmy go jej oddać.

Pociemniałe ze zmęczenia i smutku oczy siostry zwęziły się, kiedy jej wzrok padł na trzymaną przez niego kartkę. Zabrała mu ją z dłoni i przybliżyła, żeby przeczytać wiadomość. Zauważył, że dłonie się jej trzęsły.

Opuściła rękę i spojrzała na niego zaskoczona.

– Ja... ja... nie wiedziałam... Roger... ja...

– Gdybym tylko wiedział wcześniej, nie pozwoliłbym jej nigdy ruszyć na tę misję. – Spuścił głowę.

Daphne pochyliła się nad bratem i zanim zdążył zaprotestować, objęła go ramionami, przytulając do siebie. Na chwilę skamieniał, a potem oddał uścisk i schował twarz we włosach siostry. Trzymali się siebie nawzajem, jakby od tego zależało, czy ich świat na nowo się rozpadnie na kawałki.  

No i tak krok po kroczku zbliżamy się do wielkiego finału... A biorąc pod uwagę, że na wojnie wszystkie chwyty dozwolone, możecie spodziewać się... wszystkiego! 

All the Zo <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top