Rozdział ósmy: Chateau de Regina
Roger dzielnie znosił łzawe pożegnanie lady Komury z nimi. Bynajmniej nie płakała, gdy żegnała się z Nubirą, a z pozostałymi, w szczególności z nim. Dobrze wiedział, że ta wylewność była swego rodzaju sprawdzeniem, czy wypełnienie jego części umowy nie sprowadziło dodatkowych problemów. Jednak Wesler był żołnierzem, a żołnierz cokolwiek by nie robił i czegokolwiek nie byłby świadkiem, reagował na to, jak na żołnierza przystało: bez uczuć.
Kiedy wreszcie znaleźli się na pokładzie odrzutowca, kierując się do Europy, usiadł tak, by widzieć całą ich grupę. Przyglądał się ich twarzom. Roześmianej Sashy, która żartowała z siedzącym za sterami de Blaire'em, Nubirę bez skazy emocji na owalnej twarzy o wydatnych wargach, nieobecnego myślami Kariyashiego i siedzącą obok niego Daphne, która chyba powoli zasypiała.
A więc o to był: obronny korpus stworzony z dziwaków o niepowtarzalnych zdolnościach; wyrzutków bez domu; krzywoprzysięzców, łajdaków i nieudaczników. To im miał zamiar powierzyć bezpieczeństwo ich rodzimej planety.
I choć było to nielogiczne, wręcz idiotyczne i można było powiedzieć, szalone, Roger poczuł dziwną dumę, gdy przyglądał się im. Nie byli idealni, życie wszystkich ich napiętnowało, a los wydawał się nienawidzić. Jednak wierzył, że razem, gdy pokonają egoizm, uprzedzenia i wszystkie wady swoich charakterów, stworzą coś niezniszczalnego, silniejszego niż pech, nieszczęścia i przewrotność losu.
Będą w stanie dokonać niemożliwego.
Ale zanim to, przed nimi była długa droga. A jemu trafiła się fucha przewodnika. Życiowe marzenie. Naprawdę.
Zamek Chateau de Regina znajdował się pomiędzy dwoma górskimi zboczami szwajcarskich Alp. Z zamku był dokonały widok na dolinę poniżej i miasto nad Jeziorem Genewskim. Malownicza siedziba była kiedyś własnością jakiejś arystokratki angielskiego pochodzenia, która na łożu śmierci oddała zamek oraz swój majątek na rzecz Armii Zjednoczonych Narodów. W ten sposób powstała baza naukowo-badawcza Maison de Regina Willson. To właśnie tam z tego zlepku najbardziej zdumiewających osobników na Ziemi, Roger miał stworzyć korpus obronny Ziemi.
Oczywiście średniowieczna budowla przez całe swoje istnienie przeszła szereg zmian architektonicznych, ale to właśnie przez ostatnie 10 lat, od kiedy Zjednoczeniówka się tu panoszyła, wprowadzona najwięcej modyfikacji. Dobudowano lądowisko dla samolotów i helikopterów, dawne lochy, wyryte w głębokiej skale zamieniono na podziemne hangary i laboratoria, a w Owalnym Pokoju organizowano spotkania najwyższego szczebla. Jeśli gdzieś na Ziemi odbywały się eksperymenty wagi galaktycznej, chronione klasyfikacją „tajne/poufne" to właśnie w Chateau de Regina.
Na płycie lądowiska czekał na nich dowódca stacjonującej tu jednostki, major Haleb Olsen i kilku starszych oficerów. Wszyscy do ich dyspozycji, na ich rozkazy i każde skinienie palca.
- Pułkowniku Wesler! – Major zasalutował mu, strzelając obcasami ciężkich, wojskowych butów, a jego śladem poszli towarzyszący mu oficerowie.
- Spocznij, majorze Olsen. – Roger uśmiechnął się delikatnie – Plan się trochę zmienił. Potrzebujemy sześciu kwater, a nie, jak pierwotnie przewidywaliśmy, czterech.
- To żaden problem! – odpowiedział mu i skinął głową na jedyną kobietę w gronie towarzyszących mu żołnierzy. Wysunęła się na przód, ściskając w dłoni tablet holograficzny. Wyciągnęła aparat, a Remi stojący najbliżej położył na nim dłoń, która została zeskanowana.
- W całym Maison de Regina Willson, czyli również w kompleksie znajdującym się w mieście, zamki dostępu są na linie papilarne – wytłumaczył major Olsen – Potrzebujemy waszych dłoni, byście nie musieli nosić przy sobie plakietek z przepustkami.
Daphne wymieniła zaniepokojone spojrzenie z Sashą. O ile ta druga miała swój krótki epizod w Armii i jej dane znajdowały się w jakiejś tam bazie danych, o tyle Daphne zniknęła z systemu trzynaście lat temu, dobrze dbając, by nikt nie miał o niej dokładnych informacji. Miała być jedynie zjawą, zmorą i największym koszmarem systemu opierającego się wiedzy absolutnej na temat jednostki i jej użyteczności w imię dobra ogółu. Duchem, nieuchwytnym i nie posiadającym dokładnych kształtów i cech.
Urządzenie wydało krótki dźwięk, najwyraźniej wszystkie informacje, których potrzebowali o de Blaire, już tu były. Tak samo było z Isamu i Nubirą. Kiedy przyszła kolei Sashy, dziewczyna złapała Daphne za rękaw w przypływie przerażenia, gdy instrument wydał dziwne pyknięcie, a żołnierka z konsternacją obróciła tablet do siebie.
- Emmm... To chyba błąd systemu – stwierdziła – No bo nie możesz być Alessandrą Lijowicz, tą złodziejką danych od Mlecznych Dzieci, prawda? – Spojrzała na nią uważnie, a blondynka uśmiechnęła się szeroko.
- To ona – ubiegł jej odpowiedź Wesler – Brakuje jakiś danych?
- Podstawowych, typu klasyfikacja systemowa albo numer buta. Części potrzebujemy, żeby przygotować dla niej mundur, kwaterę, rozkład zadań i dietę.
Daphne wydała z siebie zduszone parsknięcie śmiechem. Nigdy nie dała się złapać systemowi i wciągnąć w szaleństwo danych. Nie była przyzwyczajona do tego, że system komputerowym po dokładnym przeanalizowaniu jej genetycznych skłonności, cech i przeszłości, mówił jej, co ma jeść, jak się ruszać i ile spać, by pozostać w zdrowiu i użyteczności dla Zjednoczonych Narodów.
- Zaraz to załatwicie – stwierdził i machnął ręką w kierunku swojej siostry.
Spojrzała na niego morderczo powyżej ramienia oficerki, która wyciągnęła do niej tablet. Mimo to, grzecznie dała zeskanować swoją dłoń. Urządzenie ponownie wydało pyknięcie, a nawet ekran zapalił się na czerwono.
- A ciebie gdzie chowali? Nie ma żadnych danych w systemie. Żadnych.
- Arkansas, Lazetown, 28 września 2138 – odpowiedziała – Daphne Jessamine Wesler.
Zapadła cisza, burzona jedynie wyciem wiatru, który rozwiewał czarne włosy Daphne, uśmiechającej się niby łagodnie do zszokowanej kobiety przed nią. Jej imię znali wszyscy, a jednak nie wiedzieli o niej nic.
Ten uśmiech nie sięgnął oczu zimnych jak sam kosmos, zmrużonych, tak by nadać im wyraz niemal gadzi. Roger dokładnie to widział i nie powstrzymał się przed wywróceniem oczami. Znowu to robiła.
- Tutaj będziemy potrzebowali jeszcze dokładniejszych danych – szepnęła kobieta i czym prędzej wycofała się za swojego dowódcę.
- Świętnie, zaczniemy od tego, a jeśli z pozostałą trójką nie ma problemów... - Spojrzał na Olsena, a on kiwnął głową, machając ręką na pozostałych oficerów.
- Proszę zaprowadzić kaprala i podpułkowników do ich kwater – rzucił do swoich podwładnych – Tymczasem my, jeśli można prosić, udamy się, żeby uzupełnić dane. – Wskazał wejście w postaci ogromnych, oszklonych drzwi, które za pewne pamiętały czasy dawnej świetności zamku.
W ogromnym korytarzu, którego wysokie sklepienie krzyżowo-żebrowe ginęło w zmierzchu zapadającego wieczoru, rozdzieli się. De Blaire, Nubira i Isamu ruszyli za oficerami, a Daphne i Sasha w towarzystwie Rogera i majora Olsena odeszły w przeciwnym kierunku.
- A ty tu czego? – zapytała brata Daphne, a on uśmiechnął się.
- Pilnuję, żebyś była grzeczna – odpowiedział.
Wywróciła oczami.
- Ja zawsze jestem grzeczna.
Sasha nie powstrzymała wybuchu śmiechu, gdy to usłyszała, a przyjaciółka zgromiła ją wzrokiem.
- Powiedz to ludziom, których zabiłaś tymi rękoma – stwierdził, a brunetka podniosła swoje małe, blade dłonie o szczupłych palcach.
- To oni byli niegrzeczni – odparła, wypychając dolną wargę niczym mała dziewczynka – Poza tym, to ty zawsze byłeś niegrzeczny.
- No chyba się źle czujesz – prychnął.
Sasha zachichotała, a oboje spojrzeli na nią zaskoczeni, że rozbawiło ją to.
- Powiedz to ludziom, których zabiłeś tymi rękoma – powtórzyła za nim, szczerząc się. Odwzajemnił uśmiech, kiwając na nią głową, jakby chciał o coś zapytać.
Nie mógł, bo musieli zejść po krętych schodach w wąskiej klatce schodowej, gdzie ledwo mieścił się ze swoimi szerokimi barami. Dziewczyny nie omieszkały mu tego wypomnieć. Daphne cały czas przyglądała się szerokim plecom majora, który prowadził ich trójkę. Ciekawiło ją, co sądzi o ich przekomarzaniu się, co myśli o jednej z największych kryminalistek obecnych czasów, czy planował coś.
Znaleźli się w lepiej oświetlonym korytarzu, którego ściany pokryto jakimś rodzajem płyt z metalu. Podłoga lśniła, że można było się pokusić o stwierdzenie, iż można było z niej jeść.
Sasha mimowolnie najeżyła się na ten widok zbyt sterylnych pomieszczeń. Przypomniała się jej rodzima jednostka Zjednoczeniówki, do której trafiła podczas krótkiej kariery w Armii. Nienawidziła tamtego miejsca, nienawidziła braku ludzkich cech u ludzi, z którymi codziennie musiała spędzać czas, a najbardziej nienawidziła, gdy ktoś wydawał jej nieprzemyślane rozkazy.
Major otworzył im któreś z kolejnych mijanych drzwi przyciskając palec do czytnika przy nich i gdy zapaliło się zielone światełko, pociągnął za klamkę, wpuszczając ich pierwszych.
W środku przy konsolach sterujących przed ogromną szybą siedziały dwie kobiety i gdy zobaczyły wchodzących, poderwały się, salutując majorowi i pułkownikowi Weslerowi. Major machnął na nie ręką, a obie z powrotem usiadły i zaczęły klikać coś na ogromnych plazmatycznych ekranach umieszczonych na konsolach.
- Połóżcie tutaj swoje bagaże. – Olsen wskazał im metalową ławkę pod ścianą.
Za szybą zapaliło się światło ukazując kolejne sterylne pomieszczenie. Kiedy dziewczyny położyły torby ze swoim dobytkiem, po obu stronach stanowiska otworzyły się metalowe drzwi. Wymieniły ze sobą spojrzenia.
Daphne nie podobało się to. Ale czego nie robi się dla ukochanego starszego braciszka?
- Wejdziecie do kabin i rozbierzecie się tam – odezwała się jedna z kobiet, rzucając im przelotne spojrzenie znad ekranu.
- Nur bescheleunigt nicht das Auskleiden. - rzucił Roger, a Daphne wywróciła oczami.
- Ja znala szto ty tożet ne możet byt normalnym - odpowiedziała mu Sasha, a Roger uśmiechnął się półgębkiem.
- Eta werajetna w naszej semje*. – Rozciągnął usta w jeszcze szerszym uśmiechem, gdy Daphne wytrzeszczyła na niego oczy, a Sasha parsknęła śmiechem.
- Do bielizny wystarczy – wtrąciła się ta druga z obsługujących sprzęt kobiet, spoglądając na Weslera nad okularami, jakby właśnie powiedział coś bardzo złego.
- Nigdy nie mów więcej po rosyjsku. Krzywdzisz ten język swoim amerykańskim akcentem – rzuciła Rosjanka i kilkoma krokami doszła do metalowych drzwi.
Weslerówna pokręciła głową na ich zachowanie i podeszła do drugich drzwi, oddychając głęboko, żeby stres nie przejął nad nią kontroli.
Właśnie miała złamać wszystkie zasady, jakich do tej pory się trzymała. Wszystko w co wierzyła, na czym zbudowała swoją potęgę i co połączyło ludzi, którymi rządziła. Wszystko to miała oddać w zamian za brata. Brata, którego porzuciła trzynaście lat temu, a czego bardzo żałowała. Mogła wziąć go ze sobą, mogła pociągnąć go w tę samą stronę, mogła sprawić, że byłby zawsze z nią. Ale zostawiła go wtedy. I straciła cholerne trzynaście lat, żałując każdej nocy i każdego dnia, że jej starszego braciszka nie ma przy niej.
Dlatego weszła do kabiny i gdy zamknęły się za nią drzwi rozebrała się do bielizny. By niczego więcej nie żałować.
XXX
Remi i Kariyashi dostali kwaterę w południowej wieży. Wykuszowe okno dawnej komnaty, do której teraz doprowadzono elektryczność, wodę i kilka innych udogodnień technicznych, wychodziły na dolinę. Kiedy de Blaire otworzył je, by wpuścić do środka trochę świeżego powietrza jego oczom ukazało się błyszczące ciepłymi światłami miasteczko nad ogromnym jeziorem. Wszystko to w otoczeniu ogromnych gór, pod czystym jak łza niebem.
Kiedy myślał o tym, że w Jednostce Zjednoczonej Armii ktoś z jego kolegów właśnie moknie w cholernym monsunowym deszczu, który będzie tak lać przez najbliższy miesiąc, poczuł jeszcze większą radość z nagłej zmiany położenia. On, kapral, niższy oficer, nic nie znaczący w ogromie Armii, teraz dołączył do jakiejś elitarnej jednostki. I to jeszcze jak! Na życzenie Daphne Wesler, największej kryminalistki, jaką wszechświat widział. Na Boga!
- Isabelle, si vous pouviez le voir! – westchnął – Je ne suis pas un miserable plus.*
Odwrócił się od okna i padł na łóżko, bardzo podobne do tego, które dostał w Hong Kongu, ale wygodniejsze. Uśmiechnął się do siebie, wpatrując w sufit z szarego kamienia, który przyozdobiono freskami. Przedstawiały rozgwieżdżone niebo, na którym połączono gwiazdy w zodiakalne konstelacje. Odszukał wzrokiem Skorpiona i uśmiechnął się lekko.
On i Claudette-Marie byli Skorpionami i dzielił ich jeden dzień. To chyba był najlepszy spóźniony prezent urodzinowy jaki dostał w życiu.
Podniósł się gwałtownie, wzdychając. Tęsknił za nimi. Tęsknił i to cholernie. Dwie najważniejsze kobiety jego życia mieszkały teraz w Tours z matką Isabelle, codziennie wysłuchując jakim to nieudacznikiem jest, bo jest tylko niższym oficerem bez szans na awanse, bo tylko lata, bo nigdy nie odznaczy się odwagą. Nikt przecież go nie zechce. Jest nijaki, a matka Isabelle nienawidziła normalnych, zwykłych i przeciętnych ludzi.
Jego przemyślenia przerwał dźwięk otwierających się drzwi. Podniósł głowę i dostrzegł w drzwiach dziewczynę trochę starszą od niego. Brązowe włosy miała związane na karku, a piwne oczy dziwnie błyszczały na tle karmelowej skóry bez skazy. Wydawała się taka idealna ze swoją drobną twarzyczką, delikatnymi rysami i zaokrągleniami, które opatulał granatowy mundur Zjednoczeniówki. Normalne żołnierki szybko traciły górne partie, generalnie mocny wycisk, jaki dawano w Armii, pozbawiał ich zbędnych pokryw tłuszczowych, więc od razu przyjrzał się tej obcej z zaciekawieniem.
- Kapral Remi de Blaire? – zapytała chłodnym głosem, który brzmiał jak morska piana zalewająca piaszczystą plażę.
- Oui – odpowiedział, a dziewczyna wyciągnęła przed siebie ręce, na których trzymała jakiś czarny materiał, starannie złożony.
- Pański nowy mundur, sir.
- A co jest nie tak ze starym? – zdziwił się, wstając.
Kiedy wstał, okazało się, że jest od niej wyższy. Podniosła na niego oczy, nie bojąc się jego spojrzenia. Im dłużej się jej przyglądał, tym bardziej jej twarz wydawała się pusta, bez emocji, bez myśli.
- Nie wiem. Wysłano mnie, by panu przynieść mundur jednostki, do której pan dołączył - odpowiedziała.
Kilkoma krokami podeszła do biurka stojącego pod ścianą i odłożyła na nie mundur, a potem obróciła się na pięcie, idąc z powrotem do otwartych drzwi.
- Czekaj – wykrztusił zdumiony Remi – Podaj kod seryjny jednostki.
Zatrzymała się, odwracając do niego przez prawe ramię.
- RUB1.
Odetchnął z ulgą. To tylko cyborg. Albo i aż cyborg.
- Model?
- ENT27.
Cofnął się zaskoczony. Dotychczas w Armii używano najnowszego modelu ENT26. Kilka z nich pracowało w jednostce w Hong Kongu. Nie miał z nimi większego kontaktu, niż mijanie na korytarzach. A teraz stał przed modelem o stopień wyższym. O stopień lepszym. O stopień groźniejszym.
*[1] Nur bescheleunigt nicht das Auskleiden. – (niem.) Tylko się nie rozpędzajcie z tym rozbieraniem.
[2] Ja znala szto ty tożet ne możet byt normalnym – (ros.) Wiedziałam, że ty też nie możesz być normalny.
[3]Eta werajetna w naszej semje – (ros.) To chyba u nas rodzinne.
[4] Isabelle, si vous pouviez le voir – (fr.) Isabelle, gdybyś mogła to zobaczyć!
[5]Je ne suis pas un miserable plus. – (fr.) Nie jestem już nędznikiem.
Il ne est pas un miserable plus. Chyba się zgodzimy? Ponownie zadaję pytanie, cóż takiego robił Wesler, że przyjął to jak na żołnierza przystało? Moja podpowiedź: przyglądnijcie się dokładnie okładce.
Dochodzimy do momentu, w którym trzeba utworzyć korpus, nadać mu nazwę i wyjaśnić cel jego powstania, ale tym razem dokładnie. No i jest jeszcze jeden problem, biznes Daphne. Z chęcią posłucham o waszym zdaniu na ten temat. :D
Do następnego tygodnia <3
Taki tam de Blaire, żeby wam się łatwiej na mnie czekało. Już pominę, że w tym tygodniu byliśmy na 8. miejscu kategorii Since-Fiction <3 Oh My Gosh. <3 Zresztą już to wiecie. I tak was uwielbiam.
All the Zo <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top